Maleńka Dorrit/Część I/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Maleńka Dorrit
Podtytuł powieść
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1925
Druk Zakłady graficzne „Książnica-Atlas“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Little Dorrit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII: SEZAM.

Było tak wcześnie, że Artur Clennam leżał jeszcze w łóżku, kiedy wszedł Pancks z papierami, zawiadomić go, że sprawa Dorrit formalnie skończona i może dzisiaj nawet opuścić więzienie.
Pancks rozumiał, że do tej zmiany należy przygotować rodzinę i powierzał to Arturowi. Przy tej okazji z dumą i zapałem mówił o swojej pracy, która doprowadziła do tak świetnego rezultatu.
On pierwszy wpadł na pomysł, że jest jakiś związek między nazwiskiem Dorrit i spadkiem na potomków wygasłej rodziny, właścicieli Dorsetshire (Dorsetszir). On sam ze zdumiewającą cierpliwością snuł długie miesiące tę wątłą, nieuchwytną prawie nitkę, która chwilami rwała się zupełnie. On włożył w ten interes wszystkie swoje oszczędności, a kiedy mu zabrakło, pożyczył od Rugga i zawiązał z nim spółkę. On wynalazł niestrudzonego pomocnika w osobie Johna Chivery. On sam wreszcie znajdował szczególną przyjemność w tej myśli, że pracuje dla maleńkiej Dorrit, która go pociągała w dziwny sposób i zachęcała swą prostotą do wytrwania.
Zresztą wytrwałby dla samego interesu, bo przecież po to jesteśmy na świecie, ale zawsze milej pracować dla Dorrit.
— Sądzę, że oprócz tego pańska praca będzie wynagrodzona bardzo hojnie — zauważył Clennam. — Jestem tego pewny.
— I ja tak samo myślę — rzekł Pancks zupełnie szczerze. — Nie targowałem się zgóry, — ale gdybym odłożył z tego tysiąc funtów, byłbym zadowolony, a myślę, żem wart tyle.
Mówiąc to wszystko, nie usiadł na chwilę, kręcił się po pokoju, rżał, sapał, gryzł paznogcie i wichrzył włosy, nakoniec spojrzał szybko na zegarek i oświadczył, że musi spieszyć dalej.
— Dziś mała Emi szyje u pani Flory — dodał na pożegnanie — niech się pan tam z nią zobaczy.
Nie potrzebował do tego namawiać. Artur ubrał się zaraz, żeby uprzedzić jej przyjście, i udał się do pana Casby.
Flora powitała go bardzo zdziwiona, lecz gdy jej powiedział, z czem przychodzi, najpierw się rozpłakała ze wzruszenia, a potem zaczęła go prosić usilnie, ażeby jej pozwolił stać za uchylonemi drzwiami, kiedy będzie rozmawiał z Emi.
Artur z uśmiechem skinął tylko głową, gdyż właśnie maleńka Dorrit ukazała się na progu.
Ze zdziwieniem podniosła oczy na Artura i pobladła, ujrzawszy wyraz jego twarzy.
— Co się stało, panie Clennam? — zapytała z trwogą.
— Nic złego, moje dziecko. Przyszedłem tutaj, aby zobaczyć się z tobą. Mam dla ciebie dobrą nowinę.
— Dobrą nowinę?
— Najlepszą, jaka być może!
Wziął ją za rękę, przyciągnął do siebie i otoczył ramieniem, obawiając się, ażeby nie upadła.
— Najlepszą, jaka być może? — powtórzyła prawie bez głosu.
— Tak, droga, maleńka Dorrit... twój ojciec...
Jej blada twarzyczka zajaśniała nagle radością oczekiwania tej „dobrej nowiny“.
— Ojciec? — spytała z zapartym oddechem.
— Ojciec twój będzie wolny... wkrótce... bardzo prędko... Jeszcze o tem nie wie. Musimy go uprzedzić... przygotować... pamiętaj, że musimy to zrobić niedługo...
Emi przymknęła oczy, jakby je wysłała naprzód tam, gdzie jej ojciec.
— To nie wszystko jeszcze — mówił dalej Artur — czy chcesz usłyszeć więcej?
Ruchem ust odpowiedziała twierdząco.
— Ojciec nie będzie biedny, wyszedłszy z więzienia. Niczego mu nie braknie... Czy mogę mówić dalej?... Pamiętaj, że musimy go uprzedzić... wkrótce...
Nic nie odpowiedziała. Więc milczał przez chwilę, potem zapytał znowu.
— Czy mam mówić dalej?
Skinęła lekko głową.
— Ojciec twój jest bogaty. Jest już teraz. Jesteście bardzo bogaci, wy wszyscy. I ty, najlepsza córko.
— Ojciec... oj-ciec... — wyszeptała bardzo wolno, jej głowa opadła mu nagle na ramię: Emi straciła przytomność...
W tej samej chwili zjawiła się Flora, ułożono troskliwie zemdloną na sofie, ukazały się sole i kolońska woda. Wkrótce przyszła do siebie.
Otworzyła oczy, lecz widocznem było, że nie wie, co się stało. Patrzyła na Artura prawie z bezmyślnym wyrazem. Wtem błysnęło w jej oczach przypomnienie, oblała się rumieńcem, usiłowała podnieść.
— Do ojca — rzekła. — Chcę wrócić do ojca... Muszę mu to powiedzieć...
Upadła na kolana i zalała się łzami, wzniosła ku niebu oczy i złożyła ręce, z ust jej padały bezładne wyrazy dziękczynienia, miłości — dla ojca — za ojca.
Poczciwa Flora także wybuchnęła płaczem.
Wkrótce mała Dorrit znalazła się wraz z Arturem w powozie, który niósł ich szybko przez nędzne ulice do ponurego miejsca, gdzie upłynęła jej młodość.
Artur malował jej przyszłość. Mówił, że będzie wolna od przymusowej pracy, od uciążliwych zajęć, ale ona słuchała uważnie tylko wtedy, kiedy mówił o ojcu. Dla niej jedynem szczęściem była jego wolność, jego bogactwo i zadowolenie.
Odźwierny spojrzał na nich zdziwiony, gdy wysiedli z powozu i szli przez podwórze, kilku więźniów widziało ich twarze zmienione — i w mgnieniu oka całe Marshalsea obiegła wieść nadzwyczajna, której nikt nie rozumiał.
Maleńka Dorrit zapukała do drzwi ojca i wsunęła się pierwsza z rozchylonemi ustami, bijącem sercem i płonącym wzrokiem. Artur wszedł za nią.
Starzec spojrzał na nich zdziwiony. Nie był przygotowany na te odwiedziny, nie mógł pojąć, co znaczą ich zmienione twarze.
Emi usiadła przy nim i oparła mu obie ręce na ramionach.
— Ojcze — rzekła — takam szczęśliwa!
— Szczęśliwa?
— Tak, ojcze... pan Clennam przyniósł tę dobrą nowinę... taką dziwną... taką nieprawdopodobną... przyniósł dla ciebie, ojcze... ale gdyby mię nie przygotował... myślę...
Łzy nagle popłynęły jej po twarzy, patrzyła ojcu w oczy rozpromienionym wzrokiem.
Pan Dorrit zbladł, rękę położył na sercu i spojrzał na Clennama.
— Niech się pan uspokoi — prosił Artur. — Dobre wieści, lecz trzeba się oswoić, przygotować... Niech pan pomyśli sobie o jakiemś wielkiem szczęściu. Mówią nieraz o niespodziankach. Zdarzają się i dzisiaj, panie Dorrit.
— Zdarzają się i dzisiaj — zwolna powtórzył starzec. — Co to znaczy? Zdarzają się szczęśliwe niespodzianki... dla mnie?
— Tak — odpowiedział Clennam.
— I cóż mię może spotkać... tu... dobrego...? — mówił, zdejmując binokle i kładąc je na stole.
— Pozwól pan, że odpowiem na to zapytaniem. Powiedz pan, czegobyś pragnął najgoręcej?... Nie lękaj się żądać za wiele!
Starzec patrzył uważnie na Artura. Na zmęczonej, zniszczonej jego twarzy odmalowało się jakieś bolesne uczucie. Zwolna podniósł rękę, którą przyciskał serce, i wskazał mur więzienia, który zamykał widok.
— Już go niema — rzekł Clennam.
Starzec milczał z oczyma, utkwionemi w oczach Artura.
— Już go niema — powtórzył Artur. — Zamiast żelaznej kraty świat otwarty i możność spokojnego korzystania ze swobody. Jesteś pan wolny, jesteś pan bogaty. Może dni parę, może kilka godzin i ta przeszłość zniknie na zawsze. Winszuję panu szczerze tej szczęśliwej zmiany losu, która dotyczy również stokroć większego skarbu, który posiadałeś zawsze: twojej najlepszej córki.
Maleńka Dorrit zarzuciła ojcu ręce na szyję.
— Co za szczęście! — szeptała. — Zobaczę cię innym! Zobaczę cię swobodnym, bez chmury na czole! Zobaczę cię, jakim byłeś, nim tu wszedłeś! O, dzięki, dzięki Bogu!
Pozwalał jej się pieścić i okrywać pocałunkami, ale ich nie oddawał, nic nie mówił, wkońcu zaczął drżeć, jakby z zimna.
Artur szepnął Emi, żeby posłała po wino, a chłopiec, który je przyniósł z kawiarni, zdobył ciekawą wiadomość, że Ojciec Marshalsea odziedziczył wielki majątek.
Tymczasem Emi posadziła pana Dorrit na fotelu i rozpięła mu kołnierzyk. Artur nalał szklaneczkę wina i przysunął mu do ust. Przełknąwszy parę łyków, pan Dorrit wziął szklankę i wychylił ją do dna, potem oparł się o poręcz fotela i zaczął płakać głośno, zasłaniając twarz chustką.
Artur pomyślał sobie, że do pewnego stopnia może rozerwać go opowiadaniem o zabiegach Pancksa, który od niego samego umiał zdobyć niejeden pożyteczny szczegół w swoich poszukiwaniach. Pan Dorrit zdawał się słuchać z zajęciem.
— Będzie za to wynagrodzony — rzekł nakoniec — hojnie wynagrodzony... Możesz mu pan powiedzieć, panie Clennam... Wszyscy będą wynagrodzeni, panie Clennam — mówił gorączkowo, wstając i przechadzając się tam i napowrót po maleńkim swym pokoiku. — Nikt nie powie, że został pokrzywdzony, że zapomniałem o nim, o wyrządzonej mi kiedykolwiek grzeczności. Jakże mi będzie miło zwrócić panu dług, jaki zaciągałem nieraz. Chcę też wiedzieć, ile winienem za syna. Nie chcę żadnego długu. Chivery zostanie hojnie wynagrodzony, John także. Chcę być wspaniałomyślny i szczodry.
— Może pan sobie życzy — odezwał się Clennam — na najpilniejsze wydatki pewnej sumy niezbędnej? Wziąłem z sobą trochę pieniędzy, przewidując, że mogą być potrzebne.
— Dziękuję panu bardzo. Rzeczywiście, to jest konieczne. Nie mam teraz żadnych skrupułów, gdyż wszystko zostanie zwrócone.
Spojrzał na Emi, zatrzymał się przy niej, zaczął głaskać jej włosy, przytulił do piersi.
— Trzeba wezwać modystkę, ubrać się inaczej... ta sukienka jest, hm... bardzo skromna... teraz... I Maggi trzeba ubrać... hm, niepodobna tak. A Fanny, Tip, stryj Fryderyk... Trzeba po nich posłać... natychmiast... powinni wiedzieć, że... hm... o wielkiej zmianie.
W tej chwili na podwórzu pod oknami rozległ się głośny okrzyk. Clennam wyjrzał.
— Wieść się rozeszła — rzekł — wszyscy się cieszą. To radość szczera. Czy im się pan pokaże?
— Hm, przyznaję... wolałbym przedtem trochę zmienić toaletę... brak zegarka — mówił urywanym głosem, przechadając się gorączkowo. — Ale skoro trzeba... zapnij mi koszulę, Emi. Może pan będzie łaskaw podać mi błękitną chustkę... jest tam w szufladce... koło pana.
Drżącą ręką poprawił włosy i wsparty na Emi i Arturze, stanął w oknie. Rozległ się znowu okrzyk szczery i serdeczny, pan Dorrit ruchem ręki pełnym godności przesyłał od ust pocałunki.
Clennam chcał odejść, ale Emi go prosiła, aby pozostał, póki ojciec się nie uspokoi. Namawiała starca, aby się położył, lecz nie chciał nawet usiąść i chodził ciągle po pokoju. Wreszcie wyczerpany widocznie, położył się na łóżku, które Emi przygotowała.
Emi usiadła obok i chłodziła mu czoło złożoną gazetą.
Zdawało się, że zasnął, — nagle podniósł się i usiadł.
— Zdaje mi się, panie Clennam, że pan mówił, że... że... że mógłbym każdej chwili... wyjść tam... na przechadzkę?...
— Nie sądzę, panie Dorrit — odparł Artur z wielką przykrością. — pozostały jeszcze pewne formalności... zdaje mi się, że... trzeba krótki czas zaczekać.
Na te słowa pan Dorrit zaczął płakać.
— Chodzi o kilka godzin — uspokajał Artur.
— Kilka godzin! — powtórzył starzec z oburzeniem. — Dobrze panu tak mówić! Nie próbowałeś, jak długo trwa godzina, gdy dusi nas brak powietrza!
Odwrócił się do ściany i po chwili zasnął.
Artur siedział w milczeniu, patrząc na maleńką Dorrit. Ostrożnie, delikatnie przycisnęła usta do siwych włosów ojca, potem schyliła głowę i pogrążyła się w myślach.
— Czy wszystkie jego długi muszą być spłacone, zanim stąd wyjdzie? — spytała bardzo cicho.
— Naturalnie.
— I te, za które był więziony całe życie?
— Rozumie się, panią to dziwi?
— A pana?
— Mnie się bardzo podoba.
— W takim razie... ale nie! Mnie się wydaje niesprawiedliwem płacić długi, za które już zapłacił życiem. Czy mu kto zwróci te lata więzienia?
— Moje dziecko...
— Wszystko jedno, niech pan mi nie tłumaczy. Pan może ma słuszność, ale ja tak czuję. Nauczyło mię tego więzienie.
Siedzieli znów w milczeniu. Twarz maleńkiej Dorrit bladła, malowało się na niej znużenie. Opuściła bezwładnie rękę, potem oparła głowę o poduszkę ojca, i wyczerpana tylu wzruszeniami, zasnęła obok niego.
Clennam podniósł się ciężko i wyszedł z pokoju.
Pomimo jednak całego pośpiechu, jeszcze kilka dni upłynęło, nim załatwiono wszelkie formalności. Pan Dorrit karcił surowo Pancksa i Rugga: płacił hojnie, lecz chciał być dobrze obsłużony.
Fanny i Edward w ciągu tego czasu zajęli się gorliwie toaletą rodziny i sprawą reprezentacji zewnętrznej. Oboje młodzi prawie w mgnieniu oka zrzucili z siebie dawną skórę, lecz trudniej było z Emi i stryjem Fryderykiem, który zobojętniał na wszystko oddawna.
Dla pozostałych więźniów Ojciec Marshalsea wydał wspaniałą ucztę pożegnalną, na której prezydował Edward. On sam w swoim pokoju przyjmował tymczasem kolejno podług listy dawnych towarzyszów, hojnie rozdając upominki. Próśb o pomoc otrzymał wiele i nie odmówił żadnej, dbając jednak o pewnego rodzaju ceremonjał.
Clennam otrzymał ściśle obliczony zwrot wszelkich datków i pożyczek, z dołączeniem 5% i zastrzeżeniem, że co do Edwarda należna suma była wydana samowolnie, bez wiedzy pana Dorrit i wbrew jego woli.
Nakoniec w oznaczony dzień w południe zajechał powóz na pierwszy dziedziniec Marshalsea, i z pokoiku, który przez lat tyle był jedynem schronieniem starca, wyszli obaj bracia, trzymając się pod ręce, dalej młody pan Edward (dawniej Tip) z siostrą Fanny, Maggi i Plornish nieśli jakieś drobne paczki.
Orszak przesuwał się zwolna wśród ciżby, zapełniającej podwórze, a młody John ze łzami układał nowy nagrobek dla siebie. Wszyscy ci ludzie byli głęboko wzruszeni, a ich szczere okrzyki świadczyły o żalu, z jakim rozstawali się z Ojcem Marshalsea.
Już rodzina znajdowała się w powozie, gdy Fanny zawołała nagle.
— Ach Bożel gdzież jest Emi?
Nikt o niej nie pomyślał, gdyż dotąd nikt się nigdy o nią troszczyć nie potrzebował.
Lecz zanim wszyscy zrozumieli, o co chodzi, Fanny, która ze swego miejsca widzieć mogła wnętrze Marshalsea, zawołała z najwyższem oburzeniem.
— To wstyd! to okropność! doprawdy, to za wiele!
— Co się stało? — spytał pan Dorrit z niepokojem.
— Tyle razy ją prosiłam, żeby się przebrała, i odkładała ciągle na ostatnią chwilę, a teraz niesie ją tutaj pan Clennam, zemdloną, w starej sukni.
W tej chwili Artur stanął przy drzwiczkach powozu, oddając drogi ciężar siedzącej w nim rodzinie.
— Znalazłem ją w jej pokoiku zemdloną — tłumaczył. — Biedne dziecko, zdaje się, chciało zmienić suknię. Niech się nią pani zajmie, miss Fanny, takie ma zimne ręce.
— Dlaczego nie ruszamy, ojcze? — zapytała Fanny wzburzona. — Chyba już czas nareszcie?
Lokaj grzecznie odsunął Artura na stronę i zatrzasnął drzwiczki powozu.
Ruszyli.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.