Pani Dubarry/Część I/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Obcęgi królewskiego piecyka
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXIII.
Obcęgi królewskiego piecyka.

Nazajutrz król zawołał do siebie Lebla w południe. Przy ubieraniu zbywał go monosylabami. Kamerdyner zamilkł, widząc, że król jest niezwykle zadumany i wbrew swemu zwyczajowi nie zwierza się z wrażeń wczorajszej nocy. Zrezygnował ze swojego prawa do podzielenia zadowoleń lub nieukontentowań kapryśnego pana. Chciał już oddalić się.
— Poczekaj! — rzekł król, kryjąc zakłopotanie przez odwrócenie się do kominka, w którym poprawiał obcążkami nasypane świeżo na żar węgle. Pojedziesz do Compiègne i urządzisz mi na wieczór sypialnię. Wstaw nowe łóżko... kupisz u Parissot‘a coś eleganckiego...
— Dla kogo to?
— Dla... hrabiny Dubarry, którą mi przywieziesz wieczorem! — wybąkał król nieco lękliwym głosem.
Ale kamerdyner przeraził się mocniej.
— Najjaśniejszy Panie! — zawołał — przedłużanie tego stosunku jest niemożliwością.
— Dlaczego?! — zmarszczył król brwi.
— Bo to... możliwe było na raz. Dalej... broń Boże! na dłużej nie pozwala racja stanu.
— Nie pleć! Czyń, co kazałem.
Wówczas kamerdyner upadł mu do nóg:
— Najjaśniejszy Panie! wybacz okrutny błąd wiernemu słudze. Okłamałem Cię. Nie sądziłem, że to może mieć poważne skutki. Zdawało mi się, że to na jedną noc. Słowem, ta „dama“ nie jest ani zamężną, ani hrabiną, nie jest nawet... damą. Łaski, miłościwy Monarcho, dla starego głupca!
— Powstań — rzekł król — przebaczam ci.
— Chwała Bogu! — klasnął w ręce kamerdyner. Niebezpieczeństwo, które nam groziło, przeszło!
— Pojedziesz do Compiègne.
— Jakto... jeszcze?! Ależ...
— Niema „ale“. Poślij kogoś po hr. Dubarry. Niech się tu zaraz stawi ta „dama“. Jest w najlepszem znaczeniu tego wyrazu damą... Będzie zamężną — i hrabiną. Cóż, jesteś kontent?
— Bynajmniej. To nie pomoże. Tu nie pomoże ani tytuł, ani zamęźcie. Ona ma przeszłość nienadającą się do naprawy. „To“ jest... niewiedzieć co!...
— Lebel! nie waż mi się nigdy coś podobnego powtórzyć. Rozumiesz. Ja chcę!
— Ale ja... nie mogę.
— Oszalałeś! Ruszaj zaraz... Rób, com kazał!
— Nie ruszę się stąd!
Król zaczerwienił się z gniewu.
— Pojedziesz mi zaraz do Compiègne.
— Mam obowiązek ostrzedz Waszą Królewską Mość przed taką potwornością... Królowi nie wolno się kompromitować.
— Błaźnie!! nie ucz mnie, co mi wolno!
Król podniósł obcążki. Nastąpiła scena nieprawdopodobna, której prawdziwość stwierdza jednakże sumienny historyk obyczajów dworskich XVIII stulecia. Monarcha gonił po pokoju kamerdynera, trzymając w ręku obcęgi z rozpalonemi końcami. Lebel uciekał. Pewnej chwili, widząc przed oczyma czerwone żelazo, ugiął się przerażony i krzyknął.
— Co Król czyni?!...
— Widzisz! — ozwał się monarcha zawstydzony. Do czego mnie doprowadziłeś!
Odrzucił obcęgi, widząc, że pobladły kamerdyner ledwo dyszy, cisnąc dłonią serce.
— Lebel, proszę cię, pojedź! Rozumiesz, zakochałem się, jak osioł. Nie mogę inaczej — zrób to, o co proszę.
Głos Króla brzmiał żałośnie. Kamerdyner był zdumiony. Stał wobec fatum. Ręce rozniósł bezradnie — głowę pochylił:
— Rozkaz, Najjaśniejszy Panie!... Jadę... Ale zdejmuję ze siebie wszelką odpowiedzialność. Niech się dzieje wola Boża!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.