Panna do towarzystwa/Część druga/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Połączmy się z doktorem Gilbertem, którego podróż do Paryża nie była bez rezultatu, jak tego wkrótce czytelnik będzie miał dowody.
Rozstawszy się z Raulem, brat zmarłego hrabiego de Vadans, udał się do międzynarodowego biura telegraficznego i posłał do Nowego-Yorku, do bankiera Mortimera depeszę w tych wyrazach:
Nie tracić z oczu Honoryny Lefebvre. Wybadać ją jak tylko będzie w stanie przemówić chociaż jedno słowo. Zawiadamiać mnie o jej stanie i o wszystkich zmianach; jestto rzeczą największej wagi.“
Po wysłaniu tej depeszy, Gilbert kazał się zawieść do biura administracyi przedsiębiorstwa pogrzebowego, gdzie jak sobieczytelnicy przypominają udawał się już raz nazajutrz po wykopaniu przez Agrę i Nella trumny hrabiego Maksymiljana de Vadans na polu Pontarmé...
Tam przystąpił do pierwszego śledztwa w przedmiocie przewiezienia zwłok brata do Compiègne.
Z tego pobieżnego badania powziął pewność, że zamiana jednej trumny na drugą nie mogła być spełnioną gdzieindziej jak w Pontarmé, pod szopą służącą za wozownię dla furgonu.
Jak wiemy, sędzia śledczy doszedł do tej samej konkluzyi.
Fakt ten zresztą nie dawał żadnej wskazówki mogącej naprowadzić na trop winnego, i Gilbert nie zabawiał się długo poszukiwaniami, które dotychczas nie mogły doprowadzić do niczego, dla braku punktu wyjścia.
Lecz teraz kiedy Raul wolny, zacznie pracować nad rozświeceniem tajemniczych tych ciemności, aby znaleść dowody swej niewinności, doktór ze swej strony mógł również zabrać się do dzieła.
— Zastąpię niedołężną policyę; — mówił do siebie, — zobowiązałem się odegrać tę rolę... należy dotrzymać obietnicy, i dowieść mej inteligencyi i wytrwałości...
Obu tych przymiotów, jak wiemy, nie brakowało Gilbertowi.
Powiedział sądownikom, to jedynie co uważał za stosowne im powiedzieć, lecz w głębi był pewnym posiadania punktu wyjścia koniecznego do prowadzenia poszukiwań.
Należało tylko upewnić się, że ten punkt wyjścia był dobry.
Dla tego to powrócił do Magazynów przedsiębiorstwa pogrzebowego.
Udał się do odźwiernego i zapytał go gdzie można powziąć ścisłe wiadomości co do fabrykacyi trumien.
Wskazano mu biuro; udał się tam i urzędnik z całą grzecznością ofiarował się dać mu wszelkie objaśnienia.
— Pragnąłbym wiedzieć — rozpoczął Gilbert — jak panowie postępujecie, aby przygotować trumnę wyjątkowej mocy i wyższej ceny, które wydajecie na żądanie rodzin.
— Bądź pan łaskaw ściślej postawić zapytanie.
— Czy powierzacie panowie robotę takich trumien po za administracyą przedsiębierstwa, lub też macie swoje własne specyalne pracownie?
— Mamy własne pracownie, gdzie wszystkie trumny się robią, zarówno proste jak i zbytkowne...
— Bardzo dobrze — odrzekł doktór — jest to dla mnie bardzo ważny punkt... Czy liczba fabrykowanych trumien podlega kontroli?
— Tak jest panie.
— Jakiego rodzaju jest ta kontrola?
— Każda trumna nosi numer porządkowy, wybity na zimno.
Oko doktora zabłysło.
— Na której części znajduje się ten numer?
— Na wieku i na części spodniej, oprócz tego jeżeli trumna jest wybita ołowiem, numer znajduje się powtórzony i na metalu.
— Inne jeszcze pytanie: kiedy się bierze trumnę z pańskich pracowni, czy zapisuje się nazwiska osoby której się oddaje?
— Tego nie wiem panie.
— Gdzie się o tem można dowiedzieć?
— W biurze warsztatów.
— Które się znajdują?
— Na ulicy Chemin Vert.
Doktór adres zapisał w kiśążeczkę zawierającą już sporo informacyi odnoszących się do zbrodni na ulicy Garancière.
Wychodząc z biura administracyi pogrzebowej, Gilbert udał się do Prefektury policyi i zapytał o szefa Bezpieczeństwa. Lecz był on nagle wezwany wraz z prokuratorem Rzeczypospolitej z powodu morderstwa spełnionego w Nogent na osobie jakiegoś starca, mieszkającego samotnie i o którym mówiono że jest miljonerem.
Kiedy powrócą? — naturalnie nie wiadomo.
Doktór Gilbert wszedł do pałacu Sprawiedliwości i udał się do gabinetu sędziego.
Drzwi były zamknięte.
Pan Galtier towarzyszył prokuratorowi Rzeczypospolitej i szefowi Bezpieczeństwa.
— Nie miła to rzecz, myślał Gilbert, odwlekająca prowadzenie śledztwa o dwadzieścia cztery godzin. Zresztą mały to wywrze wpływ. To co mam robić trwać będzie bardzo długo i wielkie przedstawia trudności... Muszę uzbroić się w cierpliwość i myśleć o ostatecznym rezultacie... Od dnia dzisiejszego muszę nająć mieszkanie w Paryżu. Morfontaine jest zbyt oddalone, i ciągłe podróże za wiele zabrałyby czasu.
— Do Hotelu du Louvre! zawołał na woźnicę wsiadając do fiakra.
Tam wynajął mały apartament, składający się z przedpokoju i dwóch pokoi.
Zaprzątniony myślami zapomniał o śniadaniu. Żołądek upominał się o swoje prawa.
Zjadł cośkolwiek po raz pierwszy o czwartej popołudniu, i zapowiedział że nazajutrz obejmie nowe mieszkanie, i udał się do Morfontaine, aby zawiadomić Wilhelma, o zmianie w jego życiu, zostawić mu swój adres w Paryżu, gdzie każda korespondencya ma być mu niezwłocznie posyłaną.


O szóstej, baronowa wraz z synem wsiedli w pociąg udający się z Nogent-sur-Marne do Paryża.
O siódmej przyjechali razem na ulicę Madame, Filip miał zostać na obiedzie u matki.
Andrzej drzwi im otworzył.
— Nic nowego, Andrzeju? — zapytała pani de Garennes.
— Przepraszam, panią baronowę... — odpowiedział służący. Pani miała wizytę podczas swej nieobecności, i pani baronowa będzie bardzo zadziwiona, kiedy panna Genowefa powie nazwisko tej osoby.
Baronowa chciała wypytywać dalej, lecz nie miała czasu. Drzwi od salonu otworzyły się i Genowefa ukazała się na progu.
— Powiedzże droga Genowefo kto to taki składał mi wizytę, którego nazwisko ma mnie tak zadziwi? — zapytała baronowa wchodząc z synem do salonu i zamykając drzwi za sobą.
— Niewiem czy jego nazwisko zadziwi panią baronowę, — odrzekła Genowefa całkiem naturalnym tonem, — jestto pani siostrzeniec...
— Mój siostrzeniec... — powtórzyła baronowa spoglądając na Filipa — jaki siostrzeniec?
— Pan wicehrabia de Challins.
Piorun gdyby uderzył w salonie nie wywarłby takiego wrażenia na Filipa i jego matkę, jak to imię poprostu powiedziane przez Genowefę.
Baronowa zadrżała na całem ciele.
Filip zbladł jak widmo, lecz nędznik ten posiadał żelazną wolę, szatańską energię.
Zapanował nad swem pomieszaniem i potrafił nadać swej twarzy wyraz nie przerażenia lecz zadziwienia.
— Istotnie niespodzianka to prawdziwa! — rzekł głosem niemal pewnym. Ale czy tylko nie mylisz panno Genowefo.
— Jakim że sposobem mogłabym się omylić? — rzekła Genowefa, — widziałam pana de Challins... mówiłam z nim... odpowiedziałam mu na kilka pytań co do nieobecności pani baronowej i pan de Challins polecił mi oświadczyć pani, że powróci o godzinie siódmej.
Podczas kiedy Genowefa z Filipem zamieniali powyższe słowa, baronowa miała czas przyjść cokolwiek do siebie po tym strasznym ciosie jaki spadł na jej głowę.
Twarz jej przybrała zwykły wyraz.
Ręce drżeć przestały.
Genowefa nie mogąc odgadnąć prawdziwej przyczyny wzruszenia spowodowanego wizytą Raula, przypisywała je niespodzianej wiadomości, o uwolnieniu z więzienia młodego człowieka, i znajdowała to bardzo naturalnem.
— Niespodzianka to rzeczywiście prawdziwa — zaczęła baronowa.
Uderzenie dzwonka przerwało rozpoczęty frazes.
— Otóż zapewne pan de Challins, — rzekła Genowefa.
Filip z matką znowu zamienili spojrzenia.
— Zostaw nas samych na kilka minut moje kochane dziecię... — rzekła pani de Garennes zwracając się do Genowefy, która skłoniła się i wyszła natychmiast, przekonana, że baronowa oddalała ją, ażeby obecność obcej osoby, nie zakłócała wynurzeń pierwszej chwili.
Drzwi się otwarły.
Andrzej oznajmił:
— Pan wicehrabia de Challins...
Pani de Garennes wyciągnęła ramiona do swego siostrzeńca, który rzucił się w nie z pośpiechem i uczuł znikające odrazu niedowierzanie, widząc się tak serdecznie przyjętym.
— Ty!... więc to ty, moje dziecię! — zawołała baronowa ze łzami w głosie. Zaledwie oczom wierzyć mogę! Obawiałam się czy nie jakaś pomyłka!! Bogu dzięki to prawda! Jesteś wolny...
— Tak, kochana ciotko.
— Uściskajże i mie także kuzynie! — rzekł Filip z kolei... Wiesz dobrze że podzielam radość matki...
Z objęć baronowej Raul przeszedł w objęcia młodego barona, który mówił dalej, po uścisku braterskim Kaina całującego Abla.
— A więc uznano twoją niewinność? Ah! nigdyśmy o tem nie wątpili.
— Nigdy! — poparła pani de Garennes... Lecz znając powolność sprawiedliwości, nie spodziewaliśmy się aby na pomyłce tak prędko się spostrzegli. Ztąd moje wzruszenie na twój widok, moje pomięszanie i...
Baronowa dłużej mówić nie mogła...
Upadła na sofę, w gwałtownym nerwowym ataku, całkiem prawdziwym, przypisywanym przez Raula radości, a w rzeczywistości pochodzącym z przerażenia i niepokoju.
— Doktór Gilbert myli się, — myślał pan de Challins. Podejrzenia jego nie mają żadnej podstawy! Moja ciotka i kuzyn mają dla mnie tylko uczucia przywiązania... Oni nie mogli mnie spotwarzyć! Trzeba szukać gdzieindziej.
Pani de Garennes wkrótce zapanowała nad sobą.
Po raz jeszcze przycisnęła do łona swego siostrzeńca i okryła go pocałunkami, podczas gdy Filip myśląc o niebezpieczeństwie, zapytał.
— Ależ nakoniec, kochany Raulu, jakim sposobem jesteś wolny? Zapewne dla zupełnego braku dowodów? Prokuratorya oświadczyła, że nie ma całkiem powodu do prowadzenia dalej śledztwa?
— Nie, jestem ciągle oskarżony.
— Oskarżony! Nie rozumiem...
— Zostałem uwolniony tymczasowo, i za kaucyą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.