Panowanie Augusta III/O szarańczy 1748

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jędrzej Kitowicz
Tytuł Pamiętniki do panowania Augusta III. i Stanisława Augusta
Wydawca Antoni Woykowski
Data wyd. 1840
Druk W. Decker i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


O szrańczy 1748.

W roku 1748. szarańcza z Turek czyli z Wołoszczyzny wyleciała na Ukrainę w niezmiernéj liczbie, a potém się wysypała na całą Polskę, Litwę i prawie na całą Europę, gdyż o niéj donoszono z Pruss, Saxonii i innych różnych państw niemieckich, żaląc się zewsząd na wielkie szkody przez nię poczynione. Na Ukrainie sprawiła głód, przybywszy tam na wiosnę i pożarłszy zboża jeszcze zielone; w niedostatku chleba lud pospolity żywił się żołędzią i pąkowiem drzew, ususzoném, wraz zmeloném. Pomykając się coraz daléj w Polskę, nietak szkodziła zbożom już dostałym, jak tym, które jeszcze napadła zielone, łąkom i ogrodom, mając większy apetyt do świeżéj zieleniny, niż do suchéj słomy. Ciągnęła niezmiernemi tłumami na kilka mil w szérz i dłuż tak gęsto, iż ćmiła słońce na kształt chmury. Tumany te straszne następowały jedne po drugich w przedziale dni kilku. Gdzie zapadła na papas, który regularnie odprawiała o południu, bawiąc najwięcéj parę godzin, tam była mniejsza szkoda; gdzie na noc zapadła, tam nierównie większa. Z noclegu nieruszała się aż po opadnięciu rosy. Padała grubo na ziemię na pół łokcia, nie żeby w tak gęstym kłębie leżała jedna na drugiéj, ale niskim podlotem jedna przez drugą przeskakując. Na noclegach pokładała się cieniéj, przykrywała jednak ziemię dwiema lub trzema warstwami, siadając jedna na drugiéj. Zapadając na popas lub nocleg, niepsuła porządku lotu dla wyboru miejsca spoczynku, ale tam, gdzie się kóréj dostało, padała: na pola, na domy, na ogrody, na rzeki i stawy, w których tonęła. Nakształt wojska miała przednią straż i odwód, w których była rzadsza od korpusu. Ten wzbijał się w górę swoim wierzchem na 50 łokci, a spodem dotykał do saméj ziemi, czyniąc bryłę gęstą, okiem nieprzejrzaną. Ślepym lotem dla swojéj gęstości uderzała w to wszystko, z czém się potykała. Podróżny musiał przed nią chronić oka jak przed gradem, gdy jest w oczy, konie broniły swoich ustawiczném łbów kiwaniem. Trzeszczała pod nogami i kolami jak śnieg zmrożony. Z bobków jéj, na stanowiskach ziemię okrywających, wychodził fetor, lecz nieszkodliwy. Trzoda chlewna jadła ją chciwie i pasła się nią. (Niemasz złego, żeby na dobre niewyszło). Pod jesień, gdy téj szarańczy brakło na lepszém pożywieniu, obgryzała snopki na dachach i rzyska w polach. Postrzegłszy ją ludzie, ubiegali jéj z kosami, siekaczami i róźnemi brzękadłami, tudzież z rusznicami; brząkaniem, strzelaniem i krzykiem odwracając ją od swoich pól w inną stronę, co tylko wtenczas służyło, gdy wczas zabieżono, lub gdy nie z daleka ruszyła. Jeżeli niewczas, albo już była zmordowana, padała, niezważając na żaden hałas. Na zimę zapuszczała ikry w ziemię w gruntach piaszczystych; stara zdychała. Ciekawi, wykopawszy takie zarody, liczyli w jednym pęcherzyku po 150 ikier. Młoda szarańcza wychodziła z ziemi w Maju; póki jéj skrzydła niepodrosły, pomykała się skokiem koników z miejsca na miejsce. Póki więc niedowiedzieli się ludzie, zkąd się wzięła ta młoda szarańcza, brali ją za piechotę owéj pierwszéj lotnej niby konnicy. Po odrośnięciu skrzydeł ulatywała sposobem pierwszéj. Dwa sposoby były do gubienia młodéj przed nabyciem skrzydeł: jeden, potrząsając te stada słomą i paląc, drugi, kopiąc długie rowy i napędzoną w nie szarańczę ziemią posypując. Mimo jednak tych sposobów, mnogości znajdowały się w Polsce po wielu miejscach aż do roku 1750., w którym wyginęła, to jest przez lat trzy, jużto niszczona ludzkiemi sposobami, już niewygodnym do swojéj natury polskim krajem. W ziemi jednak wschowskiéj, w suche piaski i gorączce dostatniéj, widziałem ją jeszcze w kilku miejscach okrywającą i psującą zboża w r. 1785. Kształt tego robactwa z Turek czy Wołoszczyzny w Polsce zjawionego, był kształtem konika polnego, „cicada” po łacinie zwanego, długości calów trzy, miąższość pól cala, nóg sześć, skrzydeł po każdéj stronic cztery, prążkami i kropkami nakształt liter greckich centkowanych, z których dziadowie i biegasi ludowi prostemu dla wyłudzenia obfitszéj jałmużny rozmaite nieszczęścia wyczytywali. Kolor z wierzchu ciemnoszary, spodem jaśniejszy: w pyszczku ośm zębów ostrych; oczka małe, czarne. Zrodzona w Polsce była mniejsza, koloru i kształtu jednakowego z pierwszą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jędrzej Kitowicz.