Pierścień i róża/Rozdział ósmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ ÓSMY
O NIEPOJĘTEJ PRZEMIANIE GBURYI-FURYI I PRZYBYCIU KSIĘCIA BULBO NA KRÓLEWSKI DWÓR PAFLAGONJI

Na dworze paflagońskim uroczyste przyjęcie; lokaje snują się w liberjach, kapiących od srebra i złota, Wielki Kanclerz nałożył olbrzymią, świeżo upudrowaną perukę, gwardziści królewscy raz po raz prezentują broń i paradują w odświętnych mundurach, a Jejmość Pani Gburya-Furya od rana przyoblekła swą szpetną postać w najcudaczniejsze i najkosztowniejsze stroje. Właśnie wybrała się na dwór królewski, gdy wtem, przechodząc przez dziedziniec zamkowy, dojrzała coś błyszczącego między kamieniami na bruku i zaciekawiona posłała swego chłopca do posług (szkaradnego wyrostka, ustrojonego w stare suknie nieboszczyka jej męża źle przerobione i tak ciasne, że każdy szew zdawał się na nim pękać) i rozkazała mu przynieść ów błyszczący przedmiot. Chłopak podniósł z ziemi mały niepozorny pierścionek i kiedy go z pokornym ukłonem podawał swej chlebodawczyni, wydał jej się nagle pięknym jak cherubin. Wzięła z jego ręki pierścionek i obejrzała starannie. Była to niepozorna obrączka, o wiele za mała na jej stare, zgrubiałe palce. Lekceważącym ruchem wsunęła ją do kieszeni.
— Oh, proszę jaśnie pani — wykrzyknął nagle chłopak, wytrzeszczając na Gburyę-Furyę głupkowate oczy, jaśnie pa... pani... dz... dziś taka śliczna jak... jak... anioł.
— I ty jesteś piękny jak amorek — miała rzec Gburya-Furya, ale raz jeszcze spojrzawszy na chłopca, przekonała się, że jest takim jak zwykle: brzydkim, piegowatym wyrostkiem, o gapiowatym wyrazie twarzy. Bądź co bądź, pochwała jest zawsze miłą, nawet jeżeli pochodzi od najgłupszego i najszkaradniejszego chłopaka, to też i pani Gburya-Furya z zadowoleniem spojrzała po sobie, kazała chłopcu podnieść tren swojej sukni i cała rozpromieniona weszła w komnaty pałacowe. Na progu powitał ją okrzyk kapitana Zerwiłebskiego.
— Mościa Pani Hrabino, wyglądasz dziś jak anioł!
Kłaniając się na prawo i lewo, weszła Gburya-Furya do sali tronowej, zajęła miejsce poza królewską parą i z zalotnym uśmiechem zaczęła przyglądać się zgromadzeniu. Księżniczka Angelika siedziała u stóp dostojnych swych rodzicieli, Lulejka stał za tronem królewskim, a wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
W otoczeniu swej świty wszedł wkrótce na salę oczekiwany następca tronu Krymtatarji; tuż za nim postępował jego szambelan, baron Safandullo, za baronem zaś murzyn, niosący na aksamitnej poduszce przepiękną koronę. Książę ubrany był w strój podróżny, a włosy jego (jak widać na obrazku) były porządnie rozczochrane. — „Trzysta mil zrobiłem konno bez odpoczynku — rzekł — byle jak najprędzej ujrzeć księżnicz... to jest dostojną rodzinę i dwór władcy paflagońśkiego, nie miałem czasu przebrać się, bo każda minuta zwłoki wydawała mi się całym wiekiem.
Na te słowa Lulejka, stojący za tronem Walorozy, parsknął szyderczym śmiechem. Cały dwór jednak łowił tak chciwie słowa księcia Bulby, że nikt nie zwrócił uwagi na ten niewczesny wybuch wesołości.
— Radzi jesteśmy Waszej Królewskiej Wysokości, zawsze i w każdej szacie! — rzekł król!

— Mrukiozo, podaj krzesło Jego Książęcej Wysokości — dodał, zwracając się do prezydenta ministrów.
— Każda szata, która ma szczęście okrywać Jego Książęcą Mość, jest szczytem elegancji — powiedziała Angelika z najczulszym uśmiechem.
— Eh! Trzeba mnie dopiero zobaczyć w moich paradnych sukniach! — wykrzyknął książę Bulbo. — Byłbym je zaraz włożył na siebie, ale ten głupi stangret nie przywiózł ich dotąd. A tu się kto tak śmieje?
— To ja się roześmiałem — zawołał Lulejka. — Bo najpierw powiedziałeś waszmość, że nie przebrałeś się ze zbytniego pośpiechu, a teraz okazuje się, że nie masz nic innego do włożenia na grzbiet, prócz tego, co na tobie oglądamy.
— Waszmość kim jesteś? — zapytał wyzywająco książę Bulbo.
— Ojciec mój był królem Paflagonji, a ja jestem jego jedynym synem! — odparł Lulejka.
— Uf! — syknęli równocześnie król i Mrukiozo, jakby im kto nastąpił na odcisk. Ale król odzyskał natychmiast panowanie nad sobą i rzekł:
— Kochany książę Bulbo, zapomniałem przedstawić Waszej Dostojności mego ukochanego bratanka, księcia Lulejkę. Proszę, uściśnijcie się po bratersku. Lulejko, podaj rękę Jego Dostojności.
Lulejko pochwycił rękę księcia i ścisnął ją tak silnie, że nieszczęsnemu Bulbie łzy trysnęły z oczu. Teraz minister Mrukiozo podsunął mu krzesło, które ustawił na wysokiem wzniesieniu tronowem obok siedzeń królewskiej rodziny. Widocznie jednak krzesło stało zbyt blisko brzegu wzniesienia, bo ledwie zasiadł na niem Bulbo, krzesło usunęło się w tył i książę Bulbo potoczył się jak kula ze wzniesienia i upadł na posadzkę, wywróciwszy wpierw kilka koziołków.
Ryczał przytem ze strachu jak bawół, a wtórował mu niepohamowany śmiech Lulejki i całego dworu, Bulbo bowiem, przed chwilą jeszcze wyglądający wcale możliwie, teraz, gdy się podniósł z ziemi, wydał się wszystkim tak pokracznym, że boki zrywano ze śmiechu. Zauważono, że przy wejściu na salę Bulbo miał w ręku różę, ale przy fikaniu kozłów z tronowego wzniesienia, róża ta wypadła mu z dłoni.

— Moja róża! moja róża! — wrzeszczał Bulbo, i wyrwawszy różę z ręki kamerdynera, który ją podniósł z posadzki, wetknął ją w dziurkę kamizelki. I znowu zdumieli się wszyscy. Pokraczny przed chwilą Bulbo, teraz wydał im się bardziej ujmującym. Prawda, że był nieco za niski, nieco za gruby, nieco rudawy i piegowaty, ale bądź co bądź, jak na następcę tronu był nawet względnie przystojny.
Bozpoczęła się ogólna pogawędka. Ich Królewskie Wysokości zabawiały rozmową księcia, oficerowie krymtatarscy rozprawiali z oficerami paflagońskimi, a Lulejka, siedzący za królewskim tronem, tuż koło hrabiny Gburyi-Furyi, raz wraz rzucał na nią tak powłóczyste spojrzenia, że Gburya-Furya rosła z radości jak na drożdżach.
— Ah, drogi książę — szepnęła wkońcu z najczulszym uśmiechem — jak mogłeś odezwać się tak zuchwale w obecności Ich Królewskich Mości. Mam tak delikatne nerwy, że słysząc twoje słowa, omal że nie padłam zemdlona.
— Byłbym waćpanią pochwycił w swoje objęcia — rzekł na to Lulejka, spoglądając na nią z zachwytem.
— Dlaczego byłeś, drogi książę, tak srogim dla królewicza Bulby? — szeptała dalej Gburya-Furya.
— Bo go nie cierpię — odparł Lulejka.
— Jesteś, książę, zapewne zazdrosny o niego, bo kochasz zawsze tę biedną Angelikę — jęknęła Gburya-Furya, przykładając do oczu koronkową chusteczkę.
— Kochałem ją wczoraj jeszcze, ale dziś już jej nie kocham! Gardzę nią! — wykrzyknął Lulejka porywczo. — Gdyby była następczynią nie jednego, ale dwudziestu królewskich tronów, pogardziłbym jeszcze jej ręką! Pocóż jednak mówić o tronach! Mój tron królewski stracony jest dla mnie na zawsze. Za słaby jestem, by siłą dochodzić praw swoich, jestem sam na świecie bez jednej życzliwej mi duszy!
— O nie mów tak, książę! — czule pisnęła Gburya-Furya.
— Co mi tam zresztą! — ciągnął królewicz dalej, patrząc na nią wymownie — siedząc tu, poza wydartym mi tronem, czuję się tak szczęśliwy, że nie oddałbym tego miejsca za żadne skarby świata.
— O czemże wy tak bajdurzycie? — spytała dobrodusznie królowa, która przy całej swej poczciwości nie grzeszyła zbytnim rozumem — czasby już pomyśleć o przebraniu się do obiadu — dodała, dźwigając się z tronu. — Lulejko, zaprowadź księcia Bulbę do jego apartamentów. Mój książę, jeżeli szaty twoje nie nadeszły jeszcze, będziemy najszczęśliwsi, oglądając cię w stroju, jaki masz na sobie.

Okazało się jednak, że kufry księcia Bulby przybyły i czekały na niego w sypialni. Nadworny fryzjer zabrał się energicznie do zmierzwionych włosów księcia Bulby i wkrótce ostrzygł go i ufryzował prześlicznie. Napróżno jednak dzwon obiadowy nawoływał księcia do sali jadalnej, Bulbo ubierał się tak długo, że Ich Królewskie Mości czekały na jego przybycie przeszło 25 minut. Król Walorozo był już w najgorszym humorze, bo spóźnienie obiadu uważał za najdotkliwszą przykrość, jaka go spotkać mogła.
Lulejka tymczasem asystował nieustannie Gburyi-Furyi i, wciśnięty wraz z nią we framugę okna, nie przestawał prawić jej komplementów. Wkońcu wszedł kamerdyner i oznajmił uroczyście, że „Jego Dostojność Książę Bulbo, następca tronu Krymtatarji nadchodzi”, poczem wszyscy przeszli do jadalnej sali.
Obiadowano w zamkniętem domowem kółku. W uczcie tej brali udział tylko: król, królowa, księżniczka (którą do stołu prowadził książę Bulbo), obaj książęta, hrabina Gburya-Furya, prezydent ministrów Mrukiozo i Safandullo, szambelan księcia Bulby. Że obiad udał się świetnie, tego możecie być pewni. A co na nim było, długoby trzeba wyliczać. To pewne, że obiad ten składał się z samych potraw, które lubicie najwięcej, a smakował wszystkim ogromnie.
Przez cały czas obiadu księżniczka Angelika zabawiała rozmową księcia Bulbę, który objadał się straszliwie i raz tylko oderwał oczy od półmiska i talerza, w chwili, kiedy Lulejka, rozpłatując kawałek gęsi, oblał cały gors jego koszuli cebulowym sosem.
Zamiast przeprosić księcia za swą nieuwagę, Lulejka roześmiał się głośno, widząc, że Bulbo ściera sos z tłustej swej twarzy i ubrania wyperfumowaną chustką do nosa. Ile razy Bulbo spojrzał na niego, Lulejka ostentacyjnie odwracał się w drugą stronę. Przy końcu uczty, kiedy Bulbo zwrócił się do niego, pytając uprzejmie:
— Czy nie zrobiłbyś mi, książę, zaszczytu wypicia ze mną szklanki wina?
Lulejka udał, że nie słyszy go wcale.
Wszystkie jego wejrzenia i czułe słówka zwracały się jedynie do hrabiny Gburyi-Furyi, a stara zarozumiała baba puszyła się jak paw z radości, sądząc, że wdziękami swemi oczarowała przyszłego następcę tronu.
Chwilami Lulejka pochylony ku niej, wyśmiewał się z Bulby tak głośno, że Gburya-Furya kokieteryjnie uderzała go wachlarzem po ręku, chichocząc:
— Fe, fe! jak możesz być tak złośliwym, kochany książę! jeszcze cię gotów usłyszeć.
— A niech słyszy, tem lepiej! — odpowiadał Lulejka już zupełnie głośno.
Król i królowa nie zwracali uwagi na niestosowne zachowanie się Lulejki, bo królowa była trochę przygłucha, a król chlipał i smakował każdy kąsek tak hałaśliwie, że zagłuszał wszystkich. Po obiedzie obie królewskie Moście zdrzemnęły się na dobre w swoich fotelach.
Widząc to, Lulejka zaczął w trójnasób kpić z księcia Bulby, a chcąc go do reszty ośmieszyć w oczach dam, postanowił go spoić. Zaczął więc dolewać mu raz po raz, to piwa, to wina szampańskiego, to ciężkiego miodu, to likierów i malagi. Bulbo nie lubił wylewać za kołnierz, więc pił potężnie. Ale i Lulejka przebrał nieco miarę, przepijając parę razy do księcia Bulby. To też kiedy nareszcie zjawili się w salonie, zachowywali się obaj niewłaściwie; śmieli się nie w porę i pletli niedorzeczności. Ale też obaj ciężko za to odpokutowali, o czem będzie wkrótce mowa.
Bulbo zasiadł do fortepianu, przy którym właśnie śpiewała Angelika i zaczął jej wtórować fałszywym ochrypłym głosem; potem strącił na jej wspaniałą suknię filiżankę czarnej kawy, którą mu podał lokaj. Plótł jak Piekarski na mękach, a wkońcu zwalił się jak kłoda na atłasem obitą otomanę i chrapał tak, że szyby drżały w oknach. Prosię umiałoby się zachować przyzwoiciej. A jednak Angelika spoglądała na niego rozmiłowanemi oczami i wyobrażała sobie, że na całym świecie niema piękniejszego i rozumniejszego młodzieńca!
Bezwątpienia urok ten rzucała na niego zaczarowana róża, którą Bulbo miał zatkniętą w butonierce. Wierzcie mi jednak, że wiele młodych panien zakochuje się w kawalerach, którzy niewiele większą mają wartość od Bulby.
Lulejka przysiadł się tymczasem do Gburyi-Furyi i plótł jej niestworzone androny. Gburya-Furya z każdą chwilą wydawała mu się piękniejszą. Powtarzał jej, że równie anielskiego, jak jej, oblicza, nie zdarzyło mu się oglądać nawet we śnie. Że jest starszą od niego? to głupstwo! Gotów jest poślubić ją każdej chwili, gdyż ona jedna może mu dać szczęście.
Na to czekała chytra ochmistrzyni. Poślubić następcę tronu Paflagonji było szczytem jej marzeń! Przewrotna kobieta pośpieszyła czemprędzej do sąsiedniego pokoju i napisała na dużym arkuszu papieru następujące oświadczenie:
„My, z Bożej łaski, jedyny syn i następca nieboszczyka króla Seriozo, władcy państwa paflagońskiego, ślubujemy niniejszem i ręczymy parolem rycerskim pojąć za żonę najmilszą sercu naszemu, czcigodną i cnotliwą Kunegundę Gryzeldę dwojga imion hrabinę Gburyę-Furyę, wdowę po nieboszczyku Antonim Gburiano”.
— Co piszesz, słodka Gburciu? — zapytał Lulejka, wyciągając się wygodnie na otomanie, przytykającej do biurka.
— Ah, to zlecenie, żeby wobec nadchodzących mrozów wydano ubogim naszego miasta pewną ilość węgla i ciepłej odzieży — odparła przewrotna ochmistrzyni. — Drogi książę — dodała z czułym uśmiechem — zrób mi tę łaskę i podpisz ten dokument w zastępstwie króla i królowej, bo jak widzisz, śpią oboje. Nie wątpię, że podpis twój wystarczy.
Jak wiemy już, Lulejka był bardzo dobrodusznym i łatwowiernym chłopcem, nie przeczuwając więc podstępu, podpisał podany mu przez hrabinę dokument. Gburya-Furya zaś wsunęła świstek do kieszeni i dalejże zadzierać nosa do góry! Czuła się już większą panią od samej królowej, bo wszakżeż miała poświadczone czarne na białem, że zostanie wkrótce żoną prawowitego następcy tronu Paflagonji! Nie raczyła już nawet kiwnąć głową przyjacielowi swemu, ministrowi Mrukiozie, bo dopiero teraz, kiedy się uczuła przyszłą władczynią państwa Paflagońskiego, zaczęła spoglądać na niego jak na łotra, który ograbił jej przyszłego męża z majątku. A kiedy już każdy z gości z zapaloną świecą w ręku udał się do swej komnaty, kiedy królowa i księżniczka Angelika ułożyły się do snu — Gburya-Furya przeszła także do swoich apartamentów i przez długą godzinę nie przestawała ćwiczyć ręki w układaniu następujących podpisów na arkuszu białego papieru:
„Gryzelda — królowa Paflagońska”, „królowa Kunegunda”, „Kunegunda-Gryzelda — królowa Paflagonji”, „Jej Królewska Mość Gryzelda-Kunegunda”... i wiele, wiele innych jeszcze — a w myśli jej snuły się najcudniejsze marzenia o przyszłem panowaniu na tym samym dworze, na którym była niegdyś — garderobianą!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.