<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Bernatowicz
Napoleon Rouba (red.)
Tytuł Pojata córka Lizdejki
Podtytuł opowiadanie historyczne
Wydawca Wydawnictwo Mińskiego Towarzystwa „Oświata“
Data wyd. 1908
Druk J. Blumowicz
Miejsce wyd. Mińsk
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.


Któż zdoła wyobrazić rozpacz i przerażenie nieszczęsnej Pojaty, kiedy ujrzała się w progach olbrzymiego zamku krzyżackiego w Malborgu, kiedy przebywała pod strażą długie i ciemne bramy kamienne i zwodzone mosty, a wreszcie została wtrącona do samotnej celi i oddana pod opiekę złej i opryskliwej Niemki.
Trwożna o losy ojca, a w głębi duszy pamiętająca o ukochanym Trojdanie, teraz widziała przed sobą śmierć niechybną, lub bodaj gorsze od samej śmierci — zamknięcie w więzieniu i pohańbienie. Tonęła więc we łzach, a gdy tych zabrakło, popadła w cichy i przerażający smutek.
A do Malborga zjechał już Wielki Mistrz, Czolner, i sprowadzono zakutego w kajdany Sundsteina.
Srogi był gniew na młodego komtura w zakonie. Oto przez jego lekkomyślność, cała wyprawa na Litwę została zwichnięta, olbrzymie skarby daremnie stracone, a moc braci zakonnych legła w boju zdradzieckim i swojemi kośćmi ubieliła szlak zwykłych pochodów.
Na tajnej radzie zakonu postanowiono oddać pod sąd Sundsteina, a oskarżenie przeciw niemu wiele mu zarzucało.
A więc był przyczyną zmarnowanych wysiłków i śmierci współbraci, on siał zgorszenie w obozie, oddany miłostkom z poganką, on wreszcie rzucił wszystkich i wszystko na pastwę wrogowi, a sam uszedł z nią razem.
Powszechnie żądano najsurowszej kary, a opat gotów był świadczyć przeciw występnemu.
Ale, że to, jak zwykle bywa, kruk krukowi oka nie wykole i podobne tym przestępstwa często się zdarzały w zakonie, więc, gdy wdał się w tę sprawę stryj Sundsteina, pan możny i bogaty, i powrócił zakonowi koszty, stracone na wyprawę, rzecz przybrała całkiem inny obrót.
Gdy jednak trzeba było znaleść winnego i ukarać go, a podły Sundstein sam wskazywał na Pojatę, iż go różnemi sposobami oczarowała, jego obrócono na świadka i oskarżyciela, a biedne dziewczę wezwano przed sąd po kilku tygodniach dręczenia w więzieniu.
Tak to nawet w rzeczach prywatnych mściwi Niemcy łamali sprawiedliwość i wszelkie przykazania boskie, gdy chodziło o jednego z nich, choćby przeciw niewinnemu dziewczęciu litewskiemu.
Więc przyszła straż i powlokła nieszczęsną na ów sąd.
W ponurej komnacie sklepionej, wobec wizerunku ukrzyżowanego Chrystusa, zasiedli owi bluźnierczy sędziowie pod wodzą Wielkiego Mistrza, gdy przywiedziono Pojatę i Sundsteina.
Dziewczę teraz już nie miało łzy w oku, lecz patrzyło pogodnie i śmiało, silne poczuciem niewinności i bezwzględnej czystości.
Gdy rozpoczęto badanie, Sundstein najnikczemniej wystąpił i mówił:
— Oto jest ta, która mię swemi czarami usidliła, żem zbył się pamięci o wszystkiem, a szukał roskoszy w jej namiętnych uściskach.
— Podły — zakrzyknął przytomny opat, dobrze wiedzący, jak rzeczy stały w obozie i przekonany o niewinności Pojaty.
Ale starca słuchać nie chciano.
— Klnę się na miłość dla ukochanego ojca i drogich mi bogów litewskich, żem miała dla niego zawsze tylko chłód i wzgardę najwyższą — odparła spokojnie oskarżona.
Ale i jej, jako pogance, wiary nie dano. Więc, jak się należało spodziewać, podłość i nienawiść zrobiły swoje: niewinne dziewczę skazano na strącenie do przepaści, a wykonanie wyroku zdano na Sundsteina, który sam się o to ubiegał, niby w tym celu, aby jeszcze lepiej przekonać o swej niewinności.
— Jutro tedy rankiem spełnisz nasz wyrok, a dowódca piechoty będzie przy tem obecny i zda nam sprawę dokładną — postanowił Wielki Mistrz — jednocześnie rozkazując odprowadzić Pojatę do więzienia, i całemu składowi sądu zalecając najgłębszą tajemnicę, jak to zwykle obowiązywało w podobnych wypadkach.
Wyrok tak nieludzki i okrutny nie przeraził jednak Pojaty, bo już się do niego była przygotowała. Za powrotem do więzienia popadła w stan pół-snu i marzenia, w czasie którego snuły się w jej umyśle wdzięczne obrazy Kiernowa, czule kochającego ojca, przyjacielskiego Trojdana i powabnej natury.
I czasem tylko jej pierś lekkiem westchnieniem ząjękła, gdy wspomniała, że ów Firlej, to chrześcijanin, który lubo dawał oznaki swej wiary i stałości, to przecież może o niej zapomnieć i umiłować jaką Polkę, choćby oną piękną Helenę, nieobojętną dla niego.
To znowu jej się zdało, iż tak być nie może. On to przecie z takim bólem wyznał prawdę jej i Lizdejce.
On później nadesłał Radziejkę, by ją cieszył i rożnemi sposobami bronił przed krzyżakami, on, nakoniec, chyba on jeden, a nikt inny, gonił za niemi i oczywiście chciał ją uwolnić.
Tak, to wszystko zrobił jej Trojdan, jej ukochany i jedyny.... Więc już nie myślała o śmierci, a raczej myślała o niej, jako o wiecznej lubo mglistej jakiejś szczęśliwości przy boku ojca i drogiego młodzieńca.
Gdy tak marzyła, obudził ją nagle jękliwy śpiew litewski. Zerwała się trwożna i bacznie słuchała.
Z za okna więzienia szedł śpiew żałośny, jakby żebraczy, ale słowa mówiły o nadziei, o przyjacielu, o rychłym ratunku.... O Perkunie! wielki życiodawco, zali to sen, czy jawa!
Śpiew umilkł i więcej już nie dał się słyszeć.
Nieszczęsna Pojata wprawdzie odżyła jakby na nowo, lecz odżyła dla bólu i udręczenia.
Tak doczekała świtu. Wpadł wtedy Sundstein i wiódł ją przez ponure i ciemne korytarze, mocno trzymając za ramię, a oddechem swym ziejąc na nią z jakiemś drżeniem i niecierpliwością.
I mówił występnym głosem zduszonym:
— Kazano mi wieść cię na śmierć, więc wiodę, lecz wiedz, że jeszcze czas, bym cię ocalił, a ja cię dotąd miłuję. Rzeknij tedy jedno słowo, przyciśnij mię do serca, a ujdę stąd wraz z tobą i skryjemy się bezpiecznie.
Rzęził przy tem i chrapał, a twarzą, żądzami skrzywioną, i drżącem ramieniem nie wahał się dusić w uścisku nieszczęsnej branki i skazanej.
Aż przywiódł ją, prawie omdlałą, do ponurej pieczary i zbliżył się nad przepaść, gdzie już oczekiwał zbrojny rycerz, ów świadek wymierzyć się mającej kary.
— Pojato! już ostatni czas! — jeszcze szeptał podły komtur.
— Broń się, łotrze! — nagle wrzasnął rycerz i tak silnie natarł na Sundsteina, iż ten, cofając się niebacznie, wpadł w otchłań i zginął bez jęku.
Wtedy rycerz porwał osłabioną Pojatę i pomknął przez podwórce i bramy, rozkazując sobie otwierać w imieniu Sundsteina.
Ze wschodem słońca już daleko lotne bieguny uniosły Pojatę pod osłoną Firleja, bo on to był tym rycerzem, i wiernego Wszebora.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Bernatowicz.