Potworna matka/Część czwarta/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Sprawdziły się przewidywania doktora; Lucjan Gobert powoli przychodził do zdrowia.
Pewnego dnia zbudził się z długiej gorączki, otworzył oczy i spojrzał dokoła zdziwiony.
— Byłem chory — rzekł, spojrzawszy na stół, zastawiony flaszeczkami od lekarstw.
Naraz cała przeszłość stanęła mu w myśli.
Aresztowanie, więzienie, śmierć matki, kościół, Helena w ubraniu ślubnym. Prosper i obraza śmiertelna, która go piekła jak ogniem.
Obejrzał się raz jeszcze, właśnie w chwili kiedy Joanna wchodziła do pokoju.
— Joasiu — odezwał się poznając ją. — Gdzie ja jestem — powiedz mi.
— W willi Petit-Bry u hrabiego Roncerny.
— Wytłomacz mi, dlaczego nic nie pamiętam?
Joasia opowiedziała wszystko od chwili, gdy zemdlał w kościele.
— Byłem bardzo chory, prawda? Lecz teraz czuję się zdrowym. Muszę wstać... pojadę do Paryża.
— Uspokój się, panie Lucjanie, to niepodobieństwo.
— Muszę jechać, muszę pomścić moją matkę. Kobieta potwór zabiła ją. Mężczyzna podły, skradł mi Helenę i w twarz mnie uderzył. O ja się zemszczę! O ja się zemszczę!... inaczej, byłbym tak podłym jak oni!
— Panie Lucjanie, masz jeszcze gorączkę.
— Gorączkę zemsty... tak.
— Jeżeli będziesz się tak wzruszał, zachorujesz na nowo, a wtedy nic już nie pomoże. A my chcemy, żebyś żył, żebyś miał nadzieję.
— Nadzieję! — powtórzył Lucjan ze łzami. — Miałem kiedyś nadzieję, lecz cóż mi z niej pozostało. Matka w grobie, ja posądzony o zbrodnię i Helena stracona na wieki.
— A jeżeli jest możność odzyskania jej?
— Chcesz mnie tylko uspokoić. Helena jest przecież żoną Prospera Rivet, należy do niego.
— Helena nie należy do człowieka, którego jej matka narzuciła... nazwisko jego nosi jedynie... przysięgam.
— Wierzę ci, lecz, pomimo to, do śmierci z nim związana.
— A rozwód?
— Prosper Rivet nie zażąda go nigdy, ożenił się dla jej majątku.
— Panna Helena go zażąda, a jeżeli ona nie odważy się, to inni to zrobią. Czy wiesz, dlaczego Julia Tordier wydała córkę za dawnego swego komisanta?... Żeby go przywiązać do siebie węzłem, który ona uważa za nierozerwalny. Żeby ukryć przed światem, wstrętne uczucie jakie ma dla niego. Czy teraz rozumiesz?
— O! to byłoby ohydne!... Ale dowodów, dowodów trzeba.
— Czy może być lepszy dowód, niż postępowanie Julii Tordier z córką?
— Czy Helena podejrzewa, co się koło niej dzieje?
— Uprzedzano ją... czuwa i niebawem się przekona, a wtedy znajdzie siłę do oskarżenia... Lecz pan, panie Lucjanie w całej sprawie musisz być neutralnym! Strzeż się zwrócić w tej sprawie czymkolwiek uwagę sprawiedliwości na siebie, pozwól działać panom Roncerny i de Beuil, oni pragną szczęścia dla pana i panny Heleny. Dla was uczynią niepodobieństwo nawet. Wczoraj naradzali się z adwokatem w Paryżu. Kto wie, panie Lucjanie, czy szczęście, któremu wierzyć nie chcesz, które wydaje ci się niepodobnym, nie jest już bardzo bliskim ciebie?
Lucjan czuł, że go siły opuszczają. Tyle wzruszeń źle na niego podziałało.
Krople potu wystąpiły mu na czoło, twarz zapałała rumieńcem, arterie w skroniach żywo pulsowały.
— Heleno!... Heleno!... — wołał głosem złamanym. — Chcę widzieć Helenę!
Upadł na poduszki. Joanna wzięła go za rękę i przekonała się, że gorączka z dawną siłą powróciła.
— Chcę ją widzieć! — powtarzał młody człowiek. — Niech mi powie, że pomimo wszystkiego kocha mnie jeszcze... i że tylko do mnie należeć będzie.
— Na miłość Boską, uspokój się, panie Lucjanie — prosiła Joanna.
I, padając na kolana, wzniosła ręce do wizerunku Chrystusa na ścianie.
— Boże sprawiedliwy! — prosiła. — Zlituj się, nie zabieraj go tym, co go kochają!
Naraz wszedł doktór, a za nim hrabia i hrabina de Roncerny w towarzystwie Gastona de Beuil.
— Prędzej, panie doktorze, chodź zobaczyć! — rzekła Joanna. — Gorączka i nieprzytomność powróciły.
Doktór zbliżył się i ujął rękę Lucjana.
— Czyż nauka jest próżnym wyrazem?... — zawołał. — Po zaciętej walce z chorobą, sądziłem, że zwyciężyłem, a tu recydywa, która każę mi napowrót wątpić. Co się tu stało? Musiał doznać jakiegoś wzruszenia gwałtownego, okrutnego.
— Prawda, panie doktorze. Byłam w moim pokoju, chory zaś spał niespokojnie. Wbiegłam prędko, pan Lucjan siedział na łóżku, rozdrażniony. Zawołał na mnie po imieniu, poraz pierwszy mnie poznał, a za tym pamięć mu powróciła. Zanadto niestety!... Chciał wstać, chciał jechać do Paryża. Mówił bez ustanku z egzaltacją o zniewadze jaką poniósł w kościele Saint-Meri.
— To właśnie spowodowało recydywę... — rzekł doktór.
— Chciałam go uspokoić i powiedziałam, że panna Helena być może nie jest dla niego straconą w przyszłości. Próbowałam przywrócić mu siłę moralną, wraz z nadzieją.
— A zamiast tego zwiększyłaś podniecenie — odparł doktór.
Joanna zbladła.
— Więc to moja wina!... — jęknęła.
— Nie robię wymówek, było to nierozważne, lecz każdy by tak postąpił na pani miejscu. Cicho!... atak popowraca.
Lucjan rzeczywiście uniósł się i, wodząc po zebranych wzrokiem obłąkanym mówił:
— Heleno... przyszłaś na koniec... zbliż się... bliżej... bliżej... Przysięgnij mi, że to, co powiedziała Joasia prawdą jest... że nie należysz do nędznika, którego nazwisko nosisz. Jeżeli Joasia skłamała... jeżeli przestałaś mnie kochać, to ja cię zabiję.
— Boże wielki — rzekł doktór — to już nie gorączka, to obłąkanie!
— Heleno... droga Heleno — mówił Lucjan — połączyliśmy się na koniec... nigdy się już nie rozłączymy... Rozwód uwolni cię i będziesz moją na wieki. Czego chce ten człowiek? — krzyknął, zmieniając głos. — A! poznaję go. Prosper Rivet. Przyszedłeś nędzniku! Tchórzu przeklęty, zmuszę cię do pojedynku... w twarz ci plunę. Na koniec. Prędko, szpady... świadkowie. Broń się... nie będę cię ochraniał. Bóg sprawiedliwy... upadł... krew... śmierć.
Lucjan roześmiał się dziko i coraz słabszym głosem mówił:
— On nie żyje! Ona wolna!
Na tym się kryzys skończył; chory zamknął oczy i leżał jak martwy.
Doktór napisał receptę i kazał natychmiast wysłać do apteki.
Joanna pobiegła sama wykonać polecenie.
— Czy to utrata rozumu? — zapytała hrabina.
— Niestety, pani, bez najmniejszej wątpliwości.
— A więc nieszczęśliwy chłopiec zgubiony!
— Nie powiadam tego. Będę robił, co tylko jest w mocy mojej. Ta Helena, której ciągle przywołuje, pewno jest tą samą młodą osobą, którą kocha, i przez którą był aresztowany... mówiono mi, że ona za mąż wyszła.
— Jej niegodna matka — rzekł hrabia — wydała ją gwałtem za człowieka obmierzłego, lecz ona zdaje się, jest tylko żoną z nazwiska. Małżeństwo kazała zawrzeć córce, aby pokryć stosunek swój wstrętny, o jakim wstyd wspomnieć nawet.
Do lekarstw, jakie przepiszę, trzebaby dodać jedno gwałtowne lecz mogące pomóc. Potrzebaby sprowadzić panią Helenę do Lucjana Gobert... to znaczy uzdrowienie lub śmierć.
— Śmierć! — powtórzyła hrabina z przerażeniem.
— Lub uzdrowienie — przerwał doktór. — Wstrząśnienie byłoby straszne i mogłoby zabić chorego. Lecz jeżeli organizm wytrzyma, jak mogę przypuszczać, ocalimy rozum. Czy państwo nie sądzą na równi ze mną, że dla tego nieszczęśliwego śmierć lepszą jest niż wariacja??
— Nie widzę tylko sposobu sprowadzenia Heleny — rzekł hrabia.
— Joanna widziała się już raz z Heleną, dlaczego by teraz nie miała tego uczynić? — wtrącił Gaston de Beuil.
— Przez trzecią osobę tylko Joasia miała wiadomości od Heleny — odparła pani de Roncerny.
— A czy i teraz tak być by nie mogło? Powinno się zwalczyć wszystkie przeszkody, gdy chodzi o uratowanie istoty ukochanej.
Joanna powróciła z lekarstwem. Doktór wpuścił w usta choremu łyżeczkę napoju. Potem, zwracając się do Joanny:
— Sen przyjdzie niebawem — rzekł — i będzie trwał dwanaście do czternastu godzin. Trzeba, żeby widzenie, na którym jedyną pokładam nadzieję, miało miejsce przy obudzeniu się chorego. Pan Lucjan jest pomiędzy życiem i śmiercią, próbujmy ocalić go, lecz potrzebuję twojej pomocy.
— Panie doktorze, jestem na twoje usługi.
— Obecność osoby, którą kocha; sprowadzi wstrząśnienie, mogące dać zdrowie lub śmierć.
— To go ocali, bo radość nie zabija. Sprowadzę Helenę.
— Powinna tu być w chwili przebudzenia się pana Lucjana.
— O której godzinie to nastąpi?
— Około północy.
— Będzie z pewnością! Proszę o powóz, jadę natychmiast do Paryża.
— W tej chwili każę zaprzęgać, a ty Joasiu idź się przygotuj — rzekł hrabia.
A zwracając się do Gastona, dodał:
— My zaś, pojedziemy do sędziego po śniadaniu.
Joanna przysłała dozorczynię choremu, ubrała się, pożegnała z państwem Roncerny i pojechała, dając woźnicy adres na ulicę Verrerie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.