Potworna matka/Część druga/XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.

— Ale ponieważ mówimy o interesie — rzekła Garbuska — trzeba wszystko przewidzieć...
— I owszem. O cóż chodzi?
— Może zajść okoliczność bardzo nieprawdopodobna którą jednak trzeba przewidywać.
— Jaka?
— Gdyby mnie spotkało największe ze wszystkich nieszczęść — odezwała się Julia Tordier głosem, przerywanym westchnieniami — gdybyś ty umarł przede mną...
— A!
— Ja prędko bym podążyła za tobą do grobu, to pewno, mój drogi Prosperze... Ale gdyby mi gorzki los kazał żyć jeszcze czas pewien, znalazłabym się w nędzy najwyższej, cały bowiem twój majątek przeszedłby na twoich spadkobierców.
Prosper Rivet pomyślał natychmiast o swym przyjacielu Józefie Włosko, i o układzie, jaki nastąpił między nimi tegoż dnia z rana, co nie przeszkodziło mu odpowiedzieć:
— Ależ ja nie mam spadkobierców!... Nie mam wcale familii, ani bliskiej, ani dalszej.
— W takim razie rząd wziąłby na siebie spadek, a ja byłabym zupełnie ogołoconą...
— Tak, to prawda — wyrzekł Prosper — ale musi być jakiś na to sposób?
— Bardzo prosty!
— Mianowicie?
— Napiszesz testament na moją korzyść.
Prosper znowu pomyślał o Józefie Włosko.
— On wszystko przewidział — rzekł do siebie — zgadł, że zrobię testament!... O! to dopiero spryt! Po czym dodał głośno:
— Tak, to zupełnie słuszne.
— Nieprawdaż? — zawołała Julia.
— Oczywiście, majątek, pochodzący od ciebie, powinien przejść tylko na ciebie, gdybym wziął paszport na tamten świat... do czego jednak wcale nie mam ochoty...
— I co z pewnością nie nastąpi!... Ale trzeba nam wszystko przewidzieć... Więc zgadzasz się na napisanie testamentu?...
— I owszem, choćby natychmiast.
Garbuska przysunęła kałamarz, pióro i wyjęła z kieszeni papier aktowy, kupiony w sklepie po drodze.
— Zaczekaj, mój drogi — rzekła żywo — ja ci dam wzór.
— A! ma pani wzór?
— Naturalnie... Trzeba, ażeby wszystko było formalnie...
I Julia położyła na stole brulion testamentu, zredagowany przez byłego dependenta, brulion, przepisany przez nią.
Prosper przeczytał i poznał natychmiast redakcję taką samą, prócz nazwiska zapisodawcy, jak w tym testamencie, który z rana napisał na imię Joanny Bertinot.
— O! ależ to mistrz mój przyjaciel Józef — wyszeptał ze szczerym podziwem — robi z Tordierową, co tylko zechce!
Po czym rozpoczął przepisywanie.
Julia poszukała koperty.
Testament został podpisany i nawet datowany. Julia wzięła go, odczytała uważnie, bo szał miłości wstrętnej nie wykluczał jednak u niej przezorności, a raczej nieufności, złożyła papier we czworo i zalepiła kopertę.
— Teraz — rzekła — oto świeca i lak. Wyciśnij pieczątkę sygnetem swym i napisz na kopercie:

To jest mój testament.

Tak... bardzo dobrze... Jesteśmy zabezpieczeni na wypadek nieszczęścia... Złożę go w miejscu pewnym...
Julia Tordier schowała kopertę zapieczętowaną do biurka, skąd wyjęła dwa banknoty po tysiąc franków.
— Zapewne nie masz już pieniędzy, mój biedaku — ciągnęła dalej — a trzeba się ubrać nowiuteńko od stóp do — głowy na ślub!... Weź to...
Tym razem Prosper nie grał już komedii wzdragania.
Przyjął natychmiast i schował papierki niebieskie.
— Idę stąd natychmiast do krawca — rzekł.
— A nie bądź zanadto oszczędnym, mój Prosperze! Chcę, żebyś ładnie wyglądał...
— Postaramy się! — odrzekł komiwojażer, nadymając się.
— Czy przyjdziesz dziś na obiad?
— Nie... Dzisiaj znów zaproszony jestem przez przyjaciół...
— O! jak się tu już sprowadzisz, to zrobisz przyjęcie dla tych swych przyjaciół... Musimy się otoczyć ludźmi wesołymi i razem z nimi żyć... Co dzień muszą być zabawy!... Teraz, zdaje się, będę żyła dopiero... Dotąd tylko wegetowałam... Nieprawda, że to będzie rozkosznie?
— Naturalnie! — odparł Prosper, nie okazując w inny sposób zapału.
Nastąpiło pożegnanie.

∗             ∗

Tegoż dnia Józef Włosko udał się do ministerstwa i zapytał woźnego o pana de Mereille, zastępcę naczelnika biura.
— Wydział więzień. W podwórzu. Schody D. Na drugim piętrze.
Według tych wskazówek, były dependent odszukał tego, do kogo przyszedł.
Pan de Mereille, zastępca naczelnika, był kolegą Józefa Włoska, nie tylko z kolegium, ale i ze szkoły prawnej. Żyli kiedyś z sobą bardzo dobrze ale nie widzieli się od roku.
Mereille nie wiedział też, jakie koleje przechodził przez ten czas jego dawny kolega.
Józef Włosko pośpieszył go natychmiast wtajemniczyć, jako że został teraz przemysłowcem i człowiekiem z pewnym majątkiem. Zmianę tę zaś szczęśliwą objaśnił otrzymaniem
spadku po starej ciotce. Potem w toku rozmowy przystąpił do interesu, który go tu sprowadził.
— Mam do ciebie prośbę — rzekł.
— Ależ zrobię ci wszystko, co będę mógł — odrzekł skwapliwie pomocnik naczelnika, na którym wiadomość o takim dobrobycie kolegi nie przeszła bez wrażenia.
— Bardzo mnie obchodzi pewien biedak, skazany — przed piętnastu laty — na dwadzieścia lat więzienia za kradzież...
— Mów dalej.
— Ten więzień ma córkę...
— I założyłbym się, że ładną! — przerwał urzędnik z uśmiechem.
— To byś przegrał. Biedna istota brzydka jest i ułomna.
— Cóż dalej?
— Ta młoda dziewczyna, którą protegowała moja ciotka, zapisodawczyni, przyszła do mnie z prośbą, czy nie mógłbym dopomóc jej ojcu, winnemu bez wątpienia, ale już ukaranemu piętnastoma laty więzienia.
— Czy chodziłoby o podanie ze strony skazanego o ułaskawienie?
— Nie zupełnie. Skazaniec sam o nic nie prosi, lecz został przedstawiony do łaski przez dyrektora więzienia, który dał o nim jak najlepszy raport.
— Czy jesteś tego pewny?
— Tak. Wiem o tym od samego dyrektora, bo byłem w Nimes, ażeby się dowiedzieć, czy więzień istotnie zasługuje na jakie względy... Słyszałem o nim wyborną opinię. Odkąd został przeniesiony do Nimes, postępowanie jego jest nieposzlakowane i dyrektor zapisał go na listę aresztantów, którzy mogą być ułaskawionymi. Listę ta będzie podana do podpisu Prezydentowi Rzeczypospolitej z okazji uroczystości 14 lipca.
— Pragnąłbyś, ażebym i ja poparł sprawę twego protegowanego?
— Tak, właśnie.
— Powiedziałeś mi, że się znajduje w Nimes?
— Tak.
— Raporty więzienne są już nadesłane i mają być oddane do przejrzenia ministrowi... Zaraz zobaczymy papiery z Nimes.
Pan de Mereille wstał, otworzył tekę, wydobył paczkę dokumentów i położył je na biurku.
Przerzuciwszy je, wyjął z nich jeden zawierający rozkaz.
— Oto dokument, którego szukałem — rzekł, po czym zapytał:
— Jak się nazywa więzień?
— Piotr Andrzej Bertinot.
Zastępca naczelnika popatrzył na papier.
— Rzeczywiście — rzekł — jest to nazwisko i nawet więzień jest bardzo polecony. Zobaczę teraz szczegóły, załączone do akt...
Przeczytał je po cichu i dodał:
— Zdaje mi się, mój drogi Włosko, że mogę ci obiecać powodzenie... Bertinot jest pierwszy na liście z takimi pochwałami, uważam go już, jako ułaskawionego...
— Szczęśliwy jestem, że mi to mówisz...
— I ja również, powiedzieć mogę.
— A teraz jeszcze jedno pytanie: Co się stanie z Bertinotem, gdy zostanie uwolniony?
— Wyznaczone mu będzie miejsce pobytu, skąd nie będzie mógł się wydalać pod żadnym pozorem. Gdyby się wydalił, będzie ścigany i osadzony w więzieniu... Ale dlaczego, u diabła, pytasz mnie o to, ty, co znasz tak dobrze kodeks, jak i ja?
— Wiem nawet, że pobyt w departamencie Sekwany jest wzbroniony ułaskawionym...
— Nie w całym departamencie... ale w każdym razie w Paryżu.
— Zdaje mi się jednak, że tę łaskę można uzyskać, gdy osoba odpowiedzialna zaręczy za uwolnionym?
— Tak...
— Czy chcesz dla mnie wyjednać tę specjalną łaskę?...
— Chcesz ręczyć za Bertinotem?
— Gotów jestem.
— Nie boisz się odpowiedzialności?
— Nie... Widziałem się z więźniem... Wyrzuty sumienia zrobiły z niego uczciwego człowieka...
— Czy będzie mógł znaleźć robotę w Paryżu?
— Nie będzie potrzebował szukać, mam dla niego zajęcie w swoim kantorze.
— Zajęcie? Jakie?
— Zajęcie kasjera.
Zastępca naczelnika zerwał się.
— Kasa ma być w ręku byłego złodzieja! — zawołał — Czyż to roztropnie? Pomyśl o pokusach...
— Nie boję się... Ufam mu zupełnie...
— Zresztą to już twoja rzecz.
— Czy podejmujesz się wyjednać mi tę łaskę?
— Naturalnie... Ponieważ ty tego chcesz... I to będzie łatwe.
— Cóż mam robić?
— Przyślij mi podanie, odpowiednio umotywowane w kwestii, którą mi wytłumaczyłeś... Ja je polecę specjalnie, dam je do podpisu naczelnikowi, jak również wniosek o ułaskawienie i poślę do prefekta w Nimes. Ten uwiadomi Bertinota, że otrzymał pozwolenie na pobyt w Paryżu.
— Dziękuję ci tysiąckrotnie! — wyrzekł Włosko, podając rękę pomocnikowi naczelnika. — Jesteś prawdziwym przyjacielem.
— Do twego rozporządzenia.
— Przyjmuję z zastrzeżeniem... Szczęśliwy będę, jeżeli znajdę sposobność odsłużenia ci się czymkolwiek.
— Sposobność już jest — rzekł pan Mereille, śmiejąc się. — Oto godzina zamknięcia biura, wyjdźmy razem, a na bulwarze w kawiarni Pokoju zafundujesz mi kawy z absyntem.
— I owszem.
Zastępca naczelnika schował papiery do teki, skąd je wyjął, i wyszedł z dawnym dependentem, a obecnie zamożnym przemysłowcem.
Po opowiedzeniu sobie wspomnień koleżeńskich, przy kawie, Józef Włosko przypomniał sobie, że oznaczył spotkanie Prosperowi Rivet w restauracji Czterech Sierżantów.
Pożegnał się więc z przyjacielem i wsiadł do tramwaju. Na bulwarze Beausmorchais wysiadł.
Prosper wyprzedził go i siedział już w restauracji przy stole.
Po wzajemnym uściśnięciu dłoni Włosko zapytał:
— Czy jest co nowego?
— Tak... Już gotów.
— Kto? co?...
— Testament.
— Jaki testament?
— A no ten, którego ode mnie zażądała Julia Tordier, musiałem jej go napisać, ustanawiając ją ogólną spadkobierczynią wszystkiego, co mogę posiadać w chwili zgonu.
— Nie może być! — zawołał Włosko, udając zdziwienie.
Ale Prospera tym w pole nie wyprowadził.
— Nie udawajże zdziwionego! — odparł. — Tym mnie nie weźmiesz. Wytłumacz mi raczej, jakim sposobem umiesz tak przewidzieć przyszłość, ażeby się nigdy nie omylić, a szczególniej jakim sposobem tak trzymasz Julię Tordier, że możesz nią kręcić, jak pajacem.
— To już moja tajemnica — odrzekł były dependent ze śmiechem.
— Bądź co bądź możesz się chlubić szczerze sprytem.
— A ty czy się na skutki żalisz?
— O, byłbym bardzo niewdzięczny, gdybym się żalił, ponieważ używasz swego wpływu na moją korzyść, i, dzięki tobie, będę bogaty!
— Wszystko więc dzieje się najlepiej na tym z najlepszych światów!... Dokończ więc absyntu i chodźmy na obiad.
Prosper wychylił kieliszek od razu i przyjaciele poszli do osobnego gabinetu, gdzie Włosko, zamówił wytworne potrawy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.