Potworna matka/Część druga/XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVI.

Lucjan Gebert, jakeśmy powiedzieli czytelnikom na początku tego opowiadania, zarabiał mało pomimo zdolności swych w zawodzie rysownika; ażeby jednak dać matce lepszy dobrobyt, podejmował się jeszcze poza robotami, wykonywanymi dla swego pryncypała, sporządzania planów i szkiców dla innych budowniczych.
Ta dodatkowa praca, której poświęcał część nocy, zwiększała znacznie jego dochody, ale nie była płacona regularnie, a ponieważ nie chciał pokazać po sobie, że potrzebuje grosza, musiał nieraz czekać po całych tygodniach na zapłatę.
W chwili ziszczenia projektu, który powziął, nie pojmując całego niebezpieczeństwa, w chwili nakłonienia Heleny do opuszczenia domu rodzicielskiego, do ucieczki z nim, zastanowił się, że obecność młodej dziewczyny w domu, zwiększy poważnie wydatki wszelkiego rodzaju.
Trzeba więc było myśleć o zaopatrzeniu się w pieniądze.
Z rana już skończył robotę, która mu była powierzona, obrachował, co mu się należało, tu i ówdzie — i wyszedł dla odebrania małych kwotek, które razem wynosiły około pięciuset pięćdziesięciu franków.
Otóż w położeniu Lucjana suma, której podaliśmy cyfrę, przedstawiała się pokaźnie, gdyż wystarczała na najniezbędniejsze wydatki.
Około godziny pierwszej wrócił, a udało mu się tylko połowicznie.
Zebrał trzysta z czymś franków, co do reszty kazano mu przyjść za tydzień.
Lucjan oddał te trzysta franków matce, mówiąc:
— Jeżeli, jak się spodziewam, Helena zamieszka z nami, trzeba będzie wydawać więcej, ale ja pracować będę podwójnie.
— Nie męcz się zanadto, drogie dziecię — odpowiedziała pani Gobert — pomyśl, że zdrowie twoje jest najpierwszym ze wszystkiego.
— Dla ciebie i dla niej, moja mamo, będę silny, będę niestrudzony. Bądź więc spokojną!...
Młodzieniec zjadł śniadanie i zamknął się w swoim pokoju.
Musiał obmyślić list, który Joanna Bertinot oddać miała Helenie.
Układanie tego listu trwało długo.
Lucjan obawiał się, żeby nie powiedział w nim za dużo albo za mało.
Dziesięć listów napisał i ani razu nie był zadowolony.
— Po co tyle słów? — pomyślał sobie, drąc brulion ostatni.

Wziął znów pióro i jednym ciągiem napisał list, złożony z trzydziestu wierszy, przeczytał je, powiedział sobie, że dobrze wyraża jego myśli,
złożył papier, wsunął do koperty i napisał na niej: „Panna Helena Tordier“

Zabierał się do wyjścia.
— Czy wrócisz, moje dziecko, na obiad? — zapytała pani Gobert.
— Nie — odpowiedział — nie jestem głodny, będę dłużej poza domem. Rozpocznę dzieło, które przysięgłem sobie doprowadzić dobrze do końca.
Biedna kobieta czuła ogromny niepokój, ale nie chciała dać go poznać po sobie.
— Strzeż się — wyszepnęła tylko głosem drżącym — strzeż się.
— Bądź spokojna, mamo.
— Zdaje mi się, że narażasz się na wielkie niebezpieczeństwo...
— Uspokój się... Moje zamiary są uczciwe i Bóg mną się będzie opiekował...
Lucjan wyszedł.
Głowa mu pałała.
Gorączka paliła żyły.
Tysiące różnych myśli mąciło mu umysł.
Tysiące cierpień go pożerało.
A jeżeli Joanna nie przyjdzie na miejsce naznaczonego spotkania.
Jeżeli nie zdoła, jak obiecała dostarczyć Helenie listu, który napisał?
Jeżeli Helenie zabraknie stanowczości w ostatniej chwili?
Wszystkie te niepewności (a niepewność jest największą męczarnią), wprawiały go w stan wzburzenia, trudny do opisania.
Godziny, mające upłynąć, do chwili spotkania, wydawały się wiekiem.
Chodził po Paryżu bez celu, potrącając przechodniów, mówiąc do siebie głośno bezwiednie, zatrzymując się na krótko, i po chwili znów idąc dalej ze spuszczoną głową, wyglądając jakby uciekł z domu obłąkanych.
Nareszcie wybiło wpół do siódmej.
Lucjan, znajdował się w tej chwili u wejścia na Pola Elizejskie.
Zawrócił i podążył szybko w kierunku skweru Niewiniątek.
Na skwerze zaczął już zapadać zmrok, dzięki drzewom rozłożystym.
Lucjan dwa czy trzy razy przebiegł skwer wszędzie, spodziewając się spotkać Joannę.
Ale młoda dziewczyna nie pokazywała się wcale.
Cierpienia młodzieńca znów się bardziej wzmagały.
— A jeżeli nie przyjdzie, to co zrobić? — zapytywał sam siebie, trąc czoło rozpaloną ręką.
Kiedy sobie zadawał może po raz dziesiąty to pytanie nierozwiązalne, nagle ukazała się Joanna.
— Pani!... a jest pani nareszcie! — rzekł, biegnąc ku niej. — Zacząłem już tracić wszelką nadzieję!...
— Czyż się tak bardzo spóźniłam?
— Nie... ale czy można panować nad niepokojem!...
— Myślał pan, że nie przyjdę?
— Czy ja sam wiem, co myślałem, nie byłem już zdolny zastanawiać się...
— Cóżeś pan zrobił?
— Użyłem ostatniego sposobu, o którym pani mówiłem...
— Względem Prospera Rivet?
— Tak.
— Widział się pan z nim?
— Wczoraj wieczorem w restauracji.
— I cóż?
— Ten człowiek jest ostatnim nędznikiem!
— Wyzwał go pan?
— Odmówił się bić i zagroził policją.
— Cóż pan zamierza teraz uczynić?
— Od Heleny to będzie zależało.
— Czy pan pisał do niej?
— Tak.
— Daj mi pan swój list.
— Czy pani pewna, że będzie go pani mogła jej oddać?
— Najzupełniej.
— Dziś wieczorem?
— Ona będzie czekać.
— Gdzie? — zapytał żywo Lucjan, przypuszczając, że Helena towarzyszy może Joannie i tylko się nie pokazuje.
— U siebie — odpowiedziała córka Bertinota.
— Czy pani z nią dzisiaj mówiła?
— Tak... w tym samym nawet miejscu, gdzie jesteśmy...
— O, gdybym był wiedział! — zawołał młodzieniec z akcentem żalu.
— Na szczęście, że pan nie wiedział, bo byłby pan przyszedł, Julia Tordier byłaby tu pana zastała, jak właśnie mnie naszła na rozmowie z Heleną.
— Cóż powiedziała?
— Wydało jej się to naturalne, ponieważ nie mogła przypuścić porozumienia, gdyż nie wie, że ja pana znam...
— Czy Helenka mówiła pani o mnie?
— Jakże pan może o to pytać? O niczym innym nie mówi! O panu tylko myśli, wie pan dobrze! Cierpi i od pana oczekuje wybawienia z tej męczarni.
— Ja właśnie wskazuję jej w liście sposób... jeżeli się nie zawaha... jeżeli będzie miała tyle śmiałości, ile zaufania do mnie, uniemożliwię na zawsze to ohydne małżeństwo, które chcą jej narzucić.
Joanna wzięła list.
— Ani śmiałości, ani zaufania nie zbraknie jej, jestem tego pewna! — odpowiedziała natychmiast.
— Jakże się pani z nią zobaczy? — zapytał Lucjan. — Czy pani pójdzie do niej?
Młoda służąca pokrótce opowiedziała rysownikowi, jak zamieszkała sama przy ulicy Anbry i jaki fortel wymyślała dla porozumienia się z Heleną i doręczenia jej listów.
— Jakaś ty dobra, panno Joanno! i jakaś zręczna! — wyszeptał młodzieniec z podziwem.
— Kocham bardzo pannę Helenę... Chcę, ażeby była szczęśliwą i to dodaje mi wyobraźni i odwagi...
— Więc Helena będzie miała list dzisiaj wieczorem?
— W chwili, kiedy z panem mówię, czeka ona z pewnością u swego okna niecierpliwie.
— Więc mógłbym ją zobaczyć.
— Bez wątpienia, ale mógłby kto pana zauważyć.
— Będę chodził koło domów... Będę się trzymał cienia...
— I owszem! Ale przynajmniej miej się pan na baczności... Wszak ma być odpowiedź na list, nieprawda?
— Tak...
— Skoro tylko panna Helena mi ją da, gdzie ja mogę panu doręczyć?
— Tutaj jutro, o tej samej godzinie, co dzisiaj.
— Licz pan na mnie, będę tutaj... a teraz rozstańmy się, nie trzeba, ażeby Helena czekała długo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.