Potworna matka/Część druga/XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVII.

Joanna skinęła na pożegnanie i oddaliła się szybko.
Lucjan podążył za nią.
Wyszedłszy ze skweru, pamiętał o względach ostrożności i postępował w cieniu domów, nacisnąwszy na głowę kapelusz.
Znajdował się na rogu Ulicy Anbry w chwili, gdy Joanna wchodziła do hotelu, położonego naprzeciw domu Julii Tordier.
Wszystkie okna na drugim piętrze były zasłonięte, nawet to, przy którym miała się ukazać Helena.
Zagłębienie jednej z bram dostarczyło schronienia Lucjanowi, który stanął nieruchomo, z oczyma wlepionymi w drugie piętro.
Joanna, wróciwszy do numeru, pobiegła do okna, otworzyła je i przekonała się, że Helena nie daje znaku życia.
Młoda dziewczyna poszukała nici, którą przywiązała do krawędzi okna.
Pochwyciła nić i pociągnęła z lekka, ażeby się upewnić, czy wciąż przywiązana jest po drugiej stronie ulicy.
Po tym sprawdzeniu, zwinęła list Lucjana i umocowała go na końcu nici, znajdującej się pod ręką.
Ogarnęło ją zdziwienie, dlaczego Helena wcale się nie pokazuje, dlaczego nie daje znaku życia, gdy wie o tym, że spodziewać się może tak interesujących wiadomości.
Oto co się działo u Garbuski:
Julia Torier w pokoju swym porządkowała rachunki, obliczała wszystkie wydatki, jakie poczyniła, ażeby otrzymać wiadomość, ile jej zostawało jeszcze przewyżki, gdy oślepiona namiętnością ogołociła się ze swego majątku na korzyść Prospera Rivet.
Dodać winniśmy, że pozostawał jej dość pokaźny fundusik, pochodzący z operacyj na giełdzie, o tej sumie, ulokowanej w papierach procentowych pewnych, Józef Włosko nie wiedział wcale.
Helena siedziała na uboczu, prawie w cieniu i haftowała, a raczej udawała, że haftuje, bo jej spojrzenia biegły co chwila ku wskazówkom zegara.
— Nie potrzeba palić dwóch lamp — rzekła do niej matka. — Po co marnować pieniądze... Mam coś do pisania... Chodź pracować do mego pokoju...
Młoda dziewczyna nie mogła nie być posłuszną.
Prawie odrętwiała, myślała i myślała, w jaki sposób będzie mogła o godzinie dziewiątej otworzyć okno, przez które miała się porozumiewać z Joanną.
Zegar wskazywał dziesięć minut do dziewiątej.
Helena wstała.
Jakkolwiek sprawiła poruszeniem bardzo lekki szmer, Garbuska, którą szmer ten pomylił w jakimś wyliczeniu arytmetycznym, podniosła głowę.
— Nie możesz siedzieć spokojnie? — zapytała. — Przeszkadzasz mi swoim łażeniem.
— Głowa mnie boli! — odpowiedziało dziewczę.
— To połóż się spać... Najlepsze to lekarstwo na migrenę.
— Spać mi się nie chce.
— To orzeźwij się powietrzem w oknie, ale daj mi spokój... Ja liczę i potrzebuję skupiać całą uwagę.
Helena doznała żywego uczucia radości.
Garbuska sama nastręczyła jej pozór, którego napróżno szukała.
— Tak, jak otworzę okno — rzekła — to mi będzie lepiej... Dobrej nocy, mamo.
— Dobrej nocy, a jutro rano wstań wcześniej... Pójdziesz po mleko... o dziesiątej mamy iść do szwaczki...
— Dobrze, mamo.
Dziewczę czymprędzej opuściło pokój i udało się do sali jadalnej.
Tu właśnie u krawędzi okna była przyczepiona przewodnia nić.
Otworzyła okno.
Naprzeciwko zobaczyła Joannę na wpół oświetloną przez latarnię gazową, która się paliła nad bramą hotelu.
Joanna, oczekując na ukazanie się Heleny, rzuciła okiem na ulicę, szukając Lucjana.
Zobaczyła go, a raczej odgadęła w zagłębieniu bramy, gdzie stał ukryty.
Kiedy Helena otworzyła okno, młodzieniec żywo opuścił swoje stanowisko obserwacyjne i stanął na chodniku w pełni światła.
Joanna, przyłożywszy ręce do ust, jakby tubę, przesłała przez ulicę ten wyraz córce Garbuski:
— Patrz...
Po czym wskazała młodzieńca.
Helena podążyła wzrokiem za ręką Joanny.
Poznała Lucjana.
Gwałtownym wysiłkiem zaledwie zdołała powstrzymać okrzyk radości, jaki o mało co nie wyrwał się z jej ust, na widok tego, którego kochała.
Dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
Lucjan przesłał jej pocałunek, co oczywiście zwiększyło jeszcze wyruszenie dziewczęcia.
— Teraz prędko — rzekła Joanna z uśmiechem, przypatrując się tej pantomimie. — Ciągnij do siebie nitkę... Do jutra!...
Zamknęła okno, ale czekała po za szybą.
Helena czymprędzej pospieszyła wypełnić polecenie służącej i pociągnęła nitkę.
List, jak biały motyl, zatrzepotał w przestrzeni.
Bardzo zajęta obwijaniem nici około palca, Helena nie usłyszała wcale, jak po za nią otworzyły się cicho drzwi od pokoju jadalnego.
Ukazała się Garbuska i przystanęła na progu.
— A, a! — rzekła do siebie, nie dostrzegłszy wcale współdziałania Joanny, która, jak wiadomo, znikła już, za szybami. — Kochankowie już z sobą korespondują; założyłabym się, że Lucjan jest na ulicy przed domem.
Helena w tej chwili odwiązywała nici, przytrzymujące list i, wsunęła go do kieszeni.
Julia Tordier uznała, że zbytecznym byłoby dłużej ukrywać swoją obecność.
— I cóż, jakże ten ból głowy? — rzekła nagle. — Czy się już orzeźwiłaś powietrzem?
Dziewczę słysząc głos matki, odwróciło się nagle unicestwione, jakby w nie uderzył piorun.
Garbuska, udając, że nic nie dostrzegła, dodała tonem brutalnym:
— A teraz idź spać! zapuszczę rolety!
Te słowa uspokoiły Helenę.
Zatem matka nic nie zauważyła.
— Przestraszyłaś mnie, mamo — wyjąkała, ażeby wytłomaczyć pomieszanie i drżenie.
— Jaka wrażliwa — wyrzekła Garbuska drwiąco, wzruszając ramionami.
Po czym dodała:
— Do łóżka, do łóżka, a prędzej!
Helena wyszła z pokoju stołowego, wzięła świecę i poszła do pokoju swego.
Julia Tordier, skoro tylko pozostała sama, pobiegła do okna i, wychyliwszy się na zewnątrz, spojrzeniem zbadała ulicę.
Ujrzała, jak cień jakiś oddalał się szybko w stronę ulicy św. Dyonizego.
— To Lucjan Gobert — wyszeptała — poznaję go... Wszystko idzie dobrze... idzie dobrze!...
Ręką chciała przyciągnąć roletę i ręka jej napotkała nić, przywiązaną do krawędzi okna.
— Rozumiem — dodała — już się z sobą widzieli... Porozumiewają się! On jej wyznaczył schadzkę dziś w wieczór. Pisał do niej i przy pomocy tej nici zdołał jej przesłać list, który schowała do kieszeni, gdy weszłam... Nie nowe to, ale zawsze pomysłowe.
I jak Rodin w Żydzie Wiecznym Tułaczu powtórzyła, zacierając ręce:
— Idzie wszystko dobrze!... idzie dobrze!...
Garbuska — jak wiedzą czytelnicy — domyśliła się tylko połowy prawdy.
Zapuściła rolety, po czym udała się do pokoju córki, Helena, drżąca jeszcze, zaczęła się zaledwie rozbierać.
Julia weszła do niej raptownie.
Biedne dziecko na jej widok ogarnął jeszcze większy przestrach.
— No, ty chcesz koniecznie zrujnować mnie! — zawołała Garbuska. — Czyż to potrzeba światła, ażeby się spać położyć? Powininabyś już być w łóżku!
— Pospieszę się, jak tylko będę mogła — odpowiedziała Helena — ale nie potrafię się rozbierać bez światła...
Zaledwie wyrzekła te słowa, gdy Garbuska wymierzyła jej policzek.
— Ja cię nauczę, jak mnie odpowiadać — rzekła.
I, zgasiwszy świecę, wyszła, pozostawiając Helenę w ciemnościach.
Ta nie rzekła nic.
Oburzenie wstrząsnęło jej ciałem, ale nie płakała wcale.
Tylko w sekundę później padła na kolana i modliła się, głowę ująwszy w dłonie.
Nieprawdopodobna i nieusprawiedliwiona brutalność Julii Tordier była jednak wynikiem wyrachowania.
Nikczemna istota, wróciwszy do swego pokoju, odezwała się do siebie:
Im więcej będę jej dokuczała, tym większej nabierze odrazy do domu, a tego właśnie trzeba!...
Joanna po za szybami okna, jak wiemy, przyglądała się z przeciwka.
Zobaczyła, jak Garbuska stanęła przy otwartym oknie, i zobaczyła, jak się wychyliła przez nie, ażeby przyjrzeć się ulicy.
Dreszcz przerażenia przebiegł jej po ciele.
— Jeżeli przejęła list — rzekła do siebie — jeżeli poznała pana Lucjana, wszystko jest stracone. Napróżno się poświęciłam.
Oczy jej zaszły łzami.
Myśl, że młode dziewczę może jeszcze bardziej cierpieć, ścisnęło boleśnie jej serce.
Helena, ukończywszy się modlić, rozebrała się i położyła do łóżka.
Wzięła list Lucjana i, zanim go schowała pod poduszkę, przycisnęła do ust.
— Kochany, drogi liście — wyszeptała — czy to pociechę, nadzieję przynosisz mi?... Jakże ja ich potrzebuję! Zanadto jestem nieszczęśliwą.
Uderzyła mnie... uderzyła bez powodu... To okropne!
To szczęście, że jeszcze nic nie widziała... nic nie zrozumiała... nic nie odgadła...
Gdyby mi była zabrała ten list, nie wiedziałabym nawet, co zawiera!
Jak go przeczytać?
Odkładać czytanie do jutra, gdy on mi przynosi może trochę radości po tylu cierpieniach, trochę spokoju po tyłu męczarniach, czy to podobna.
Ale gdybym zapaliła świecę, którą zagasiła, mogłaby zobaczyć światło przez szpary w drzwiach lub przez dziurkę od klucza.
Zapewne jeszcze się nie położyła... Niebezpieczeństwo zanadto jest wielkie... Trzeba się uzbroić w cierpliwość...
Niespokojna, trawiona gorączką dowiedzenia się o zawartości listu od Lucjana, Helena czekała z nadstawionym uchem, starając się wsłuchiwać w najmniejszy szmer, odgadnąć, co się dzieje w innych pokojach mieszkania.
Dwie godziny upłynęły dla niej w oczekiwaniu, które jak gdyby nie miało się nigdy skończyć.
Wreszcie północ wybiła na pobliskim kościele.
— Niepodobna, ażeby matka się jeszcze nie położyła — rzekła do siebie Helena. — Musi już spać... Spróbuję...
Młode dziewczę po omacku poszukało zapałek, które leżały na stoliku nocnym.
Potarła jedną i zapaliła świecę.
Chwilę jeszcze czekała, nie słysząc żadnego szmeru, po czym wyjęła list z pod poduszki i rozpieczętowała go.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.