Potworna matka/Część pierwsza/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Te kilka zdań powyższych zamienione było między garbuską a Jerzym Troublet po środku magazynu, głosem dość wyraźnym, tak, że je słyszał i Prosper, którego pani Tordier nie zauważyła w kantorze fabrykanta.
Mimowolnie, patrząc na przerażająco bezkształtną swoją byłą pryncypałową, przypomniał sobie świeżą rozmowę z Józefem Włosko i poczuł głęboką odrazę.
— Czyż doprawdy panu Tordier grozi niebezpieczeństwo — odezwał się.
Garbuska, ujrzawszy nagle ukazującego się Prospera Riveta o którym myślała ciągle, doznała gwałtownego wzruszenia.
Usta jej, zawsze czerwone, zsiniały, a nogi ugięły się pod nią.
Cała krew z żył napłynęła jej do serca.
— A, pan Prosper!... pan!... — wyjąkała głosem drżącym, prawie nie wyraźnym i wyciągnęła długą i chudą rękę do młodzieńca, który ją ujął w swoje dłonie i uścisnął.
Przy tym uścisku podwoiło się wzruszenie Garbuski.
Prosper uczuł, jak drży ręka, którą ściskał.
— Ma jednak do mnie słabostkę — pomyślał.
Julia Tordier mówić nie mogła.
Wargi jej były suche, język sztywny, gardło ściśnięte.
Jednakże po upływie kilku sekund, zdołała zapanować nad swoim pomieszaniem i wyszeptała:
— Jesteś pan w Paryżu, od jak dawna?
— Od wczoraj.
— I nie byłeś pan u nas.
— Przyjechałem dopiero wieczorem.
— Bardzo byłoby nam miło widzieć pana u nas.
— Nie wątpię i gdybym wiedział, że pan Tordier jest chory, byłbym, wysiadłszy z pociągu, przyszedł się dowiedzieć o jego zdrowie.
— Czy po to tylko? — podchwyciła Garbuska tonem wymówki.
— I ażeby się z panią zobaczyć, kochana pani Tordier, i chciałem właśnie udać się do mieszkania pani, skoro tylko skończę rachunki z panem Troubletem i z nim się pożegnam.
Garbuska drgnęła znowu.
Te ostatnie wyrazy uderzyły ją, chociaż na razie nie zrozumiała ich znaczenia.
— Ma się pan pożegnać z panem Troublet? — zapytała.
— Tak, pani.
— Więc wyjeżdża pan znowu w podróż?
— Nie, pani, ale przestaję należeć do personelu pani następcy.
— Ależ — zapytała garbuska, — a z jakiej racji?
Troublet zabrał głos:
— Pan Rivet — rzekł — nie podziela mojego zapatrywania na prowadzenie interesów.
— Pan Rivet jest dobrym urzędnikiem i ja polecałam go panu gorąco — odparła Julia kwaśno.
Komiwojażer sam się wtrącił.
— To już darmo naprawiać te rzeczy, kochana pani — wyrzekł. — Za nic tu mają pani zlecenia, nie znają się na moich usługach i chwytają się najmniejszej drobnostki, ażeby ze mną zerwać. Przestałem się podobać, ot i wszystko. Kiedy kto chce psa uderzyć, zawsze kij znajdzie. Zresztą, jak panu Troublet nie zależało na mnie, tak i mnie na panu Troublecie nie zależy wcale. Ale pomówmy o panu Tordier. Więc on naprawdę jest słaby?
— O, bardzo słaby. I ja mam małą nadzieję — odpowiedziała garbuska, rzucając na Prospera spojrzenie, którego ognistość daremnie starała się przysłonić. — Biedny mój mąż, bardzo pana lubił. On pana umiał ocenić! Przyjdźże pan, panie Prosperze, go odwiedzić. Przyjdź dzisiaj wieczorem.
— O, niezawodnie będę — odrzekł Prosper.
Po czym zwracając się do Troubleta, dodał:
— Cóż, skończył już pan rachunek?
— Tak, i zaraz go zapłacę — odpowiedział fabrykant, zmierzając do biurka, a za nim Prosper i Julia.
Ta, idąc, obok komiwojażera i opierając się o jego ramię, była tak wzruszona, iż nie czuła podłogi pod nogami.
Wszedłszy do kantoru, gdzie fotel obszerny często jej służył za tron, osunęła się na krzesło.
Oczy jej się podniosły, szukając twarzy Prospera Riveta.
Spojrzenia ich się spotkały.
Po raz drugi całą jej istotą wstrząsnął jakby prąd elektryczny.
I, zapominając o wszelkiej przyzwoitości, schwyciła młodzieńca za rękę i wyjąkała:
— O, jak szczęśliwą jestem, że pana widzę... bardzo szczęśliwą.
I chciała mówić dalej, coby jeszcze w większy kłopot wprawiło rumieniącego się już Prospera, ale Troublet przerwał:
— Panie Rivet — odezwał się — oto wszystko, co panu jestem winien. Sto siedemdziesiąt siedem franków.
Położył na pulpicie sumę tę i dodał:
— Czy rachunek się zgadza?
— Tak, panie.
— To proszę mi napisać pokwitowanie.
Prosper, nie mówiąc nic, ale ukradkiem przyglądając się wyrazowi twarzy garbuski, napisał kwit i schował pieniądze.
Pani Tordier zmieniła nagle postawę i przygryzła usta.
— Więc to już stanowczo pozbywasz się pan usług pana Rivet? — zapytała tonem ostrym.
— Muszę, proszę pani — odpowiedział Troublet.
— Wiesz pan, że to niesprawiedliwie.
— Zdaje mi się, że w tym, proszę pani, ja sam tylko mogę być sędzią.
— Żegnam pana — rzekł Prosper. — Do widzenia, pani Tordier.
— Więc będzie pan dziś wieczorem, panie Prosperze?
— Najniezawodniej. O godzinie ósmej wieczorem odwiedzę pana Tordier.
I opuścił kantor.
Garbuska pogoniła go wzrokiem aż do wyjścia z magazynu.
Kiedy drzwi się zamknęły za nim, zwróciła się do Jerzego Troubleta.
— Wiesz pan, po co przyszłam? — zapytała tonem jeszcze ostrzejszym.
— Zdaje mi się przynajmniej, że odgaduję — odparł z pewnym zakłopotaniem. — Dziś mamy 24-go maja.
— Rzeczywiście, i dlatego dziś masz pan wypłacić dwadzieścia pięć tysięcy franków...
— Trzecią ratę ze stu tysięcy, ceny sprzedażnej magazynu... i do tej raty winieneś pan dodać procenty od pięćdziesięciu tysięcy. Czy pan ma to wszystko?...
Ostatnie wyrazy wyrzeczone zostały tonem wyzywającym, który nie uszedł uwadze fabrykanta.
Teraz on znów przygryzł wargi.
Widocznie Julia Tordier miała na sercu, że odprawiono jej protegowanego.
— Do tego czasu — rzekł — o ile mi się zdaje, nie mogła się pani skarżyć na moją niepunktualność, nie czekała pani na moje pieniądze...
— I teraz nie będę czekała dłużej, mój panie.. Ja także mam wypłaty, a choroba męża bardzo drogo kosztuje...
— Dzień się nie skończył.
— To znaczy, że teraz kasa pańska pusta.
— Albo że mi się nie podoba jej otwierać?... Przed godziną szóstą wieczorem będzie pani miała swoje pieniądze.
Tego życzę panu sama, bo jutro miałbyś pan u siebie wizytę mego komornika.
Pani Tordier wstała.
— Źleś pan zrobił, panie Troublet — dodała drwiąco — żeś pan odprawił mojego protegowanego. To gorzej było, niż źle, bo nawet bardzo zasmuca mnie... Do widzenia, panie Troublet.
Garbuska wyszła z kantoru.
— Więc pamiętaj pan, o godzinie szóstej... O godzinie szóstej — powtórzyła z naciskiem.
I drzwi za sobą zamknęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.