Potworna matka/Część pierwsza/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Wioska Sant Leger jest jedną z najlepiej położonych w okolicach Paryża.
Rozciąga się ona obok wzgórza, uwieńczonego lasem.
Pełnymi płucami oddychać tu można wonią aromatyczną wielkich drzew.
Zapach ten balsamiczny rozchodzi się aż do stacji kolejowej Boissy.
Od tej stacji gościńcem prostym droga prowadzi do wsi.
Domki mieszczańskie są tutaj jeszcze rzadkie.
Natomiast kilka większych posiadłości z obszernymi oficynami, ogrodami angielskimi, parkami i sadzawkami istnieje w okolicach wioski.
Trzy z tych posesyj zajęte są na pensje panien, a pensje te liczą zawsze sporo pensjonarek, ze względu iż obok nauki dziewczęta mają tu dobre, świeże powietrze.
Na jednej z tych pensji wychowywała się Helena Tordier, córka garbuski i Jakóba Tordier.
Dzień był jakeśmy powiedzieli 24-go maja.
Wiosna tym razem nie spóźniła się. Łąki i pola już się pokryły kobiercem zieleni, dzierzganej miliardami kwiatków przeróżnych barw i odcieni.
Nazajutrz przypadły imieniny pani Gerigout, przełożonej pensjonatu, a imieniny, jak wiadomo, obchodzone bywają w przeddzień.
Zwykle uczenice ofiarowywały swej przełożonej lubianej pomimo niektórych dziwactw, różne prezenty, a solenizantka urządziła dla nich obfite śniadanie w lesie, a za powrotem do domu wyśmienity obiad.
I tym razem w dniu 24-go maja ruch na pensji panował wielki od rana.
Uczenice ubrały się w najładniejsze sukienki, nauczycielki krzątały się koło dorocznej „niespodzianki“ dla przełożonej.
W jednej z klas ustawiono bukiety, na stole leżały podarunki, między innymi główny prezent, piękny ekran, starannie zawinięty w bibułkę i zawiązany wstążeczkami niebieskimi.
Dziewczęta stanęły w porządku w sali i czekano na przybycie przełożonej.
Na podwórzu czekały już powozy, zaopatrzone w zapasy wycieczkowe: pasztety, kurczęta pieczone, szynki, galantyny, ciastka, ciasteczka, wina kremowe i szampańskie.
Zegar pensjonatu wskazywał pięć minut do ósmej.
Zastępczyni przełożonej, pełniąca jej obowiązki, skoro pani Gévinet zmuszona była kiedykolwiek się wydalić, zbliżyła się do wysokiego dziewczęcia siedemnasto czy osiemnastoletniego, stojącego nieopodal drzwi.
Młode to dziewczę, zachwycająco piękne, urodą dziewiczą i ujmującą, czoło miało przysłonięte ciężką koroną jasnych włosów.
Twarz delikatna, bladości matowej, wyrażała głęboki smutek.
Gdyby się bliżej przyjrzeć jej wielkim oczom niebieskim, obramowanym długimi rzęsami, możnaby było dostrzedz, że płakała, bo powieki jej były jeszcze wilgotne.
Pośpieszamy objaśnić naszych czytelników, że tą zachwycającą istotą była Helena Tordier, córka Garbuski.
Obok niej znajdowała się pensjonarka, rówieśniczka, wcale do niej jednak nie podobna, jakkolwiek również piękna.
Brunetka, pulchniutka, świeża jak róża, z oczyma wielkimi, czarnymi, błyszczącymi, z weselem i energią na twarzyczce, nawet pełnej zalotności, była ona żywym typem paryżanki i ładnej kobietki.
Nazywała się Marta de Roncerny i była najlepszą, a raczej jedyną przyjaciółką Heleny Tordier.
Powiedzieliśmy już, że nauczycielka zbliżyła się do Heleny.
— Czy pamiętasz, panno Tordier, swoją przemowę? — zapytała.
Helena, usłyszawszy nauczycielkę, gwałtownym wysiłkiem odpędziła trapiące ją smutne myśli.
Odpowiedziała ze słodkim uśmiechem, pełnym jednak melancholii:
— Pamiętam, pani...
Helena Tordier miała w imieniu wszystkich uczenic złożyć życzenia solenizantce.
Nauczycielka odeszła.
— Ale co tobie jest, moja droga? — zapytała Marta de Roncerny córkę Garbuski.
— Nic mi nie jest — odrzekła Helena, usiłując znowu się uśmiechnąć.
— Po co kłamiesz? — podchwyciła Marta. — Gdyby ci nic nie dolegało, nie byłabyś ponurą, zamyśloną, dzisiaj przy imieninach, kiedy jeść będziemy śniadanie w wielkim lesie, który tak lubisz, kiedy będziemy mogły się nabiegać i ubawić swobodnie pod drzewami... Cały program dnia dzisiejszego oddycha wesołością, a ty jesteś smutna jednak, więc tobie coś jest... Co takiego?
— A, — wyszeptała Helena jakby mimowolnie — miałam tej nocy bardzo przykre sny...
— O, jeżeli to tylko, nie masz się czego niepokoić. Znasz przysłowie: sen mara...
— Nie — odparło dziewczę, wstrząsając główką. — Sny moje tej nocy nie są kłamliwe... mam bardzo złe przeczucie... grozi mi nieszczęście... wielkie nieszczęście...
— Jakież nieszczęście może cię tu dosięgnąć?
— Nie wiem, ale przekonasz się...
Rozmowa przyjaciółek przerwaną została przez wejście nauczycielki, która zawołała:
— Cicho, moje panny, bierzcie bukiety... Pani nadchodzi... Helenko, to twój bukiet i podarunek dla pani od pensji.
Córka Jakóba Tordier wzięła podane jej przedmioty.
Na progu w ubraniu świątecznym ukazała się pani Gévignot.
Zacna kobieta jak zwykle okazała widoczne zdziwienie, wobec oczekującej ją „niespodzianki“.
— Drogie moje dzieci? — zapytała — co się tu dzieje? Co znaczą te miny tajemnicze?
— Pani — odezwała się Helena — dziś mamy dwudziesty czwarty maja.
— Dwudziesty czwarty maja, a, prawda! — podchwyciła przełożona — a ja o tym nie pomyślałam!... Więc to dziś dwudziesty czwarty maja, a jutro moje imieniny!...
— Tak, pani — rzekła Helena, podchodząc — i to mnie przypadł zaszczyt i szczęście złożenia pani życzeń w imieniu moich koleżanek i ofiarowania ci tego skromnego dowodu naszego głębokiego szacunku.
Pani! kochamy cię wszystkie, jak gdybyśmy były córkami twymi, i wiemy, że masz dla nas uczucia matki, najlepszej z matek. Okazujesz nam je, pani, dokładasz wszelkich starań, ażeby z nas uczynić uczciwe dziewczęta, które później staną się uczciwymi kobietami... My tobie, pani, okazujemy wdzięczność bez granic, i z całej duszy prosimy Boga, ażeby ci dał szczęście, na jakie zasługujesz!
Helena ze wzruszeniem wygłosiła to powinszowanie, a wzruszenie to szczególnie wzmogło się w chwili, kiedy młode dziewczę mówiło o uczuciach matki, najlepszej z matek...
Dwie łzy popłynęły po jej licach i głosem drżącym zaledwie zdołała skończyć przemowę i życzenia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.