Potworna matka/Część trzecia/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Spodziewano się widać tej odpowiedzi, komisarz bowiem zamienił spojrzenie z szefem policji, który rzekł:
— Panna Helena Tordier opuściła dom matki i za namową pańską przyszła do pana.
Pani Gobert i Lucjan oniemieli.
— Wasza bladość i przerażenie całkiem nas upewnia... Tak, panna Tordier jest tu...
— Nie, proszę pana!
— Czy może pan zaprzeczyć, że ściągnął ją pan do swego domu, gdzie noc przepędziła?
— Przeczę temu formalnie!...
— Wie pan, że panna Tordier wychodzi za mąż?
— Wiem, że matka chce ją zmusić do małżeństwa...
— Wie pan, jak się nazywa młody człowiek, przyjęty przez panią Tordier?
— Wiem, proszę pana.
— Nie zaprzeczy pan, że wyzwał go pan na pojedynek?
— O, temu nie przeczę... Uważam Helenę jak moją żonę. Ojciec jej zaręczył nas i nie mogę znieść myśli, aby ją oddano człowiekowi nienawistnemu...
— I to pana popchnęło do zbrodni?
— Mnie, do zbrodni!...
— Przez prawo przewidzianej!... I pani, matka, kobieta, dotąd szanowana, nie powstrzymała pani syna! Stała się pani jego wspólniczką?
Zwrócił się potem do Lucjana:
— Raz jeszcze pytam pana, gdzie jest panna Helena Tordier?...
— Nie wiem, czy kuzynka opuściła dom matki.
— Nie namawiał jej pan ani słowami, ani piśmiennie?
— Nie, proszę pana.
— Zapewnia pan szczerze?
— Zapewniam.
— Kłamie pan, a oto dowód...
Mówiąc to, pokazał Lucjanowi list jego, pisany do Heleny, który zgubiła uciekając z domu.
Młody człowiek zgnębiony spuścił oczy.
Jednocześnie pani Gobert podniosła głowę, mówiąc:
— Dosyć tego, proszę pana! Tak, syn mój pisał, byłam jego wspólniczką, i życzyłam sobie gorąco wyrwać Helenę spod despotyzmu matki!
— Proszę pani, to zbrodnia!
— Zbrodnia!... Uchronić biedne dziecko od nieszczęścia?
— Nazywa się to, proszę pani, uwiedzeniem małoletniej, a prawo karze takie winy ciężkimi robotami.
Pani Gobert i Lucjan zachwiali się, jak pod uderzeniem obucha.
— Ciężkie roboty! — jęknęli oboje.
— Przyszedłem tu — mówił szef bezpieczeństwa publicznego — z rozkazem aresztowania pana Gobert.
— Mojego syna! — rzekła matka nieszczęśliwa. — To nie może być prawdą!
— Prawda, proszę pani... W imię prawa, aresztuję pana, panie Lucjanie Gobert!
Pani Gobert rzuciła się na syna.
— Moje dziecko... Moje dziecko chce pan aresztować! — wrzasnęła z okiem, krwią zaszłym, jak lwica, broniąca swoich małych.
— Posłuszny jestem prawu.
— Wasze prawo! — odparła pani Gobert — prawo, miotające się na niewinnych!... To niesprawiedliwość, barbarzyństwo; Lucjan żadnej zbrodni nie popełnił!
W tej chwili rozwarły się drzwi pokoju sypialnego i Helena, blada przerażająco, lecz szczytna postanowieniem, ukazała się na progu.
— Lucjan żadnej zbrodni nie popełnił — rzekła z ręką, w górę wzniesioną. — Ja wam to mówię, i przysięgam na honor!
— Obecność pani w mieszkaniu pana Gobert oskarża go — powiedział szef policji.
— Kłamliwe oskarżenie, unicestwię je zaraz!
— Trudno to będzie!... Ten list...
— Nie wpłynął wcale na moje postanowienie — przerwała Helena. — Gdy go odebrałam, już postanowiłam co czynić... Powiedziano panu prawdę, chciałam uciec od matki, aby uniknąć wstrętnego małżeństwa!... Wobec matki nie byłabym mogła się oprzeć... Zawładnęła mną, nie uważa na moje życzenia; byłaby mnie zmiażdżyła! Dwa tylko wyjścia miałam: ucieczka lub śmierć. Wybrałam ucieczkę... Nie chciałam umierać... bo jestem kochaną; nie czułam się w prawie pociągania za sobą do grobu dwóch istot ukochanych... Lucjan bowiem poszedłby za mną... a matka by go nie przeżyła... Widzi pan sam, że pańskie oskarżenie jest bezpodstawne... Nie uległam ani uwiedzeniu, ani gwałtowi, jestem tu z własnej mej woli...
— Nie jest pani pełnoletnią — podjął szef policji — nie miała pani prawa opuszczać domu matki.
— Nawet gdy cierpię? Gdy mnie torturują?
— Prawo jest jasne, nawet w takim razie: uciekając popełniła pani błąd, a ci, co cię przyjęli, popełnili zbrodnię!
— Czyż mieli zamknąć drzwi przede mną?
— Powinni byli... Przyjąć panią równa się zbrodni.
— Kto wam doniósł o tym?
— Ta, która do tego miała prawo.
Julia Tordier stała za drzwiami, aby wszystko słyszeć.
— Ja! — rzekła, ukazując się niespodzianie.
Lucjan, matka jego i Helena zadrżeli na jej widok.
Helena ukryła twarz w dłonie; pani Gobert prędko odzyskała przytomność i podeszła do Garbuski, mówiąc:
— Ty kazałaś aresztować mego syna?
— Tak, ja...
— Ależ to potwór nie kobieta! — krzyknęła nieszczęśliwa. — Zadręczyłaś na śmierć brata mojego... a nas nienawidzisz!... Nędznico! Szatanie wcielony!
— Panie naczelniku — odezwała się. Garbuska, — czy pozwoli pan mnie tak znieważać. Zakończ pan, proszę, tę scenę. Niech pan rozkazuje odprowadzić córkę moją do domu i spełnij pan swoje polecenie.
Naczelnik zwrócił się do Lucjana:
— Proszę za mną — rzekł.
Papuga wrzeszczała wpośród ogólnego zamieszania.
Pani Gobert zasłoniła sobą syna.
— Nie — mówiła — nie weźmiecie go... to by mnie zabiło.
Jeden z agentów zbliżył się do Heleny.
Helena osunęła się na kolana przed Julią Tordier.
— Matko... Matko moja — błagała — miej litość! Nie rozłączaj nas!...
Pani Gobert uklękła obok Heleny i prosiła:
— Zlituj się, Julio... Cofnij swą skargę... Zostaw mi syna...
Garbuska obojętnie odwróciła głowę.
— Podnieś się, matko... wstań, Heleno, nie odwołujcie się do serca tam, gdzie go nie ma — rzekł Lucjan z pogardą.
Następnie zbliżył się do Julii i, patrząc jej prosto w oczy, powiedział:
— Bóg jest sprawiedliwy, przyjdzie dzień, w którym drogo zapłacisz za obecną chwilę. Matko, Helenko nie płaczcie!... Zobaczymy się niedługo... Jestem niewinny, Bóg mnie nie opuści... Panowie, jestem gotów...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.