Potworna matka/Część trzecia/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Prosto z ulicy Kanoniczek zaprowadzono Lucjana do aresztu i wpakowano do sali, gdzie byli już złodzieje, oszuści i łotrzy różnego gatunku.
Przejęty obrzydzeniem na to zetknięcie się z występkiem, Lucjan usunął się w kąt i starał się nic nie słyszeć i nic nie widzieć.
Młodzieniec wiedział, że Julia Tordier, zawzięta jego nieprzyjaciółka, nie oszczędzi mu żadnego upokorzenia i ścigać go będzie aż do końca.
Do czego to dojdzie, kiedy świadczą przeciw niemu nie tylko pozory, a ciąży wina uwiedzenia małoletniej.
Przyszłość wymarzona, wydająca się jasną i pogodną, zakończy się sromotą.
Czy ujrzy kiedy Helenę i tę matkę ukochaną, której był jedyną podporą?
— Niech mnie osądzą — mówił do siebie — niech potępią i niech się raz wszystko skończy, śmierć nie każe długo czekać na siebie w takim położeniu...
Po nocy, spędzonej na rozmyślaniu, nastał dzień, drzwi się otworzyły i dozorca zawołał:
— Lucjan Gobert!
Młody człowiek podbiegł.
— Chodź ze mną — rzekł dozorca.
Na dole czekało dwóch policjantów.
— Dokąd mnie zaprowadzą? — spytał Lucjan.
— Do sędziego śledczego.
Po przebyciu niezliczonych korytarzy i zaułków, wprowadzono go do gabinetu sędziego, tego samego, który badał Joannę Bertinot w sprawie zaginionego klejnotu hrabiny Roncerny.
Lucjan, blady, trząsł się cały.
A jednak zmuszał się do okazania spokoju.
Sędzia nie odpowiadając na ukłon, obrzucił go wzrokiem badawczym, spojrzał na akta przed sobą, a dając znak pisarzowi, aby był gotów, zaczął pierwsze pytania, odnoszące się do imienia, nazwiska, wieku, miejsca zamieszkania itp.
Skoro pisarz zanotował odpowiedzi, sędzia zaczął:
— Jesteś pan siostrzeńcem wdowy Tordier?
— Nie, jestem niczym dla tej nędznicy! — odrzekł rysownik z pogardą. — Jestem niczym dla tej wyrodnej matki, która nie wahała się rzucić plamę na swe niewinne dziecko i pozbawiła mnie czci i honoru!
— Niestosownie się pan odzywasz — rzekł sędzia surowo. — Proszę się powstrzymać. Śmiesz pan mówić o plamie honoru twej kuzynki, a przecież ona ją tobie zawdzięcza.
— To fałsz, panie sędzio, fałsz wierutny!
— Więc pan zaprzecza?
— Tak, ze wszystkich sił moich.
— Zaprzecza pan oczywistości... Pisałeś do panny Tordier list, który jest załączony do skargi. List ten nie potrzebuje komentarzy. Młoda panienka, małoletnia, uprowadzona z domu matki i znaleziona w twoim mieszkaniu... Nie ma tu żadnego tłomaczenia, czyn stwierdzony i zbrodnia dowiedziona!.. Jaką ma pan na to odpowiedź?
— Żadnej, jeżeli pan chce uważać za zbrodnię, usiłowania wyrwania mojej kuzynki z domu, gdzie piekło cierpiała.
— Nie ma pan prawa sądzić czynności pani Tordier, która ma władzę macierzyńską.
— Jakto! nie mam prawa bronić tych, których prześladują?... Czyż to sprawiedliwość tak mówić powinna?
— Proszę z większym uszanowaniem, mój panie... Nie, nie ma pan prawa sprzeciwiać się woli matki, zakłócać spokój rodziny, podburzać córkę do buntu, odwracać ją od jej powinności, ciągnąć w zasadzkę... To wszystko nazywa się uwiedzeniem małoletniej, chyba pan nie ma poczucia moralności, skoro tego pan nie rozumie!
— Żadnej zasadzki na kuzynkę nie robiłem, udała się ona własnowolnie pod opiekę mojej matki...
— Czy pan pisał ten list, załączony do skargi?
— Tak.
— Więc to, co pan utrzymuje, jest bezpodstawne... Każdy wiersz tego listu, jest namową do ucieczki.
— Potrzeba było przecież wyrwać moją kuzynkę od męczeństwa, od śmierci!
— Ażeby ją sprowadzić na drogę hańby!... Ażeby z niej uczynić kochankę swoją...
— Nie bluźnij, panie sędzio... Helena jest jak anioł czysta!
— Pozory zadają panu kłam zupełny.
— Moja kuzynka nie u mnie jest, ona jest u mojej matki, u swojej ciotki, siostry jej ojca!
— To dowodzi wspólnictwa matki pańskiej.
Lucjan czuł, że mu krew mózg zalewa, a jednak zapanował nad sobą i głosem, drżącym ze wzruszenia, odpowiedział:
— O! jak widać, nie zna pan sędzia mojej matki! To święta kobieta! Gdyby nie była pewna, że ja jestem uczciwym człowiekiem i że jej siostrzenica będzie bezpieczniejsza u niej, niż u Julii Tordier, nie pozwoliłaby Helenie przestąpić progu swojego mieszkania.
— Nie powinna była nigdy na to pozwolić, tak w interesie siostrzenicy jak i w pańskim.
— Nie pojmuje pan i nigdy nie pojmie, jakie męczarnie znosiła biedna dziewczyna. Uciekając z domu matki, chciała uciec przed brutalnym obejściem, przed biciem, wyswobodzić się od małżeństwa, niż śmierc straszniejszego, od małżeństwa upadlającego, do jakiego matka ją zmuszała.
— Wolno pani Tordier wydać za mąż córkę, jak jej się podoba, rada familijna dała także przyzwolenie.
— Nie wolno czynić podłości za pozwoleniem rady familijnej.
— Proszę mówić ciszej!
— Przepraszam, panie sędzio, nie mogłem powstrzymać oburzenia.
— Utrzymujesz pan, że kochasz pannę Tordier?
— Czy ją kocham! Ona jest wszystkim dla mnie... To nie miłość, co dla niej czuję... to uwielbienie i szacunek!...
— Jednak nie tylko miłość była powodem wykradzenia panny Heleny.
— Jakiż inny mogłem mieć cel?
— Panna Helena ma posag obecnie, a potem będzie bardzo bogatą...
— Panie, jakież obrażające posądzenie!
— Miłość nie wyłącza rachunku — mówił sędzia. — Pan tak sobie wyrozumowałeś: Po takim skandalu, narzeczony przyjęty przez moją ciotkę, zerwie układy, wtedy muszą prosić mnie, żebym zrehabilitował Helenę, żeniąc się z nią, to i zabrać razem jej majątek. Rozumowanie bardzo logiczne, i z kobietą mniej energiczną niż pani Julia Tordier byłoby się panu udało...
Lucjan zakrył twarz rękami.
— Przyznaj się pan, że odgadłem.
— Nie przyznaję! — odparł Lucjan, odsłaniając twarz, łzami zalaną. — Gdyby pan odgadł, to ja byłbym nędznikiem... Kocham Helenę całą siłą duszy i ona jest mi wzajemną. Nie chciałem, żeby należała do innego, bo to by ją zabiło... Powiedziałem sobie, że, nakłaniając Helenę do udania się pod opiekę mojej matki, uczynię niepodobnym małżeństwo narzucone, i że gdy zostanie pełno letnią, będzie mogła postąpić według własnej woli. Oto jak myślałem, panie sędzio, i oto co powiem wobec sądu, a jeżeli są tam ludzie uczciwi, ludzie z sercem, zrozumieją mnie i rozgrzeszą.
— Nie ma pan nic dodać? — zapytał sędzia zgorszony.
— Nie...
— Zatem, podpisz pan zeznanie swoje.
— Dobrze, lecz chcę wiedzieć, co podpisuję.
Pisarz odczytał głośno badanie.
— Czy mogę dowiedzieć się o zdrowiu matki? Czy będzie mogła przyjść do mnie? — zapytał sędziego.
— Skoro śledztwo będzie ukończone, zobaczymy...
— Niech mi pan pozwoli, panie sędzio, przynajmniej napisać do matki.
— W tej chwili nie można.
— To jest okrucieństwo!
— Jeszcze jedno słowo, a każę pana zamknąć w więzieniu!
— Siła przed prawem, jak powiedział wróg nieuczciwy. Schylam głowę, lecz protestuję, oczekując odwetu prawa nad siłą...
Na znak sędziego, strażnik wyprowadził Lucjana.
— Napisz pan rozkaz przeniesienia do Mazas i trzymania w ścisłym odosobnieniu — rozkazał sędzia sekretarzowi.
Sędzia śledczy, którego sposób postępowania znają już nasi czytelnicy z badania Joanny Bertinot, był urzędnikiem pełnym dystynkcji i przekonanym o swej nieomylności, a w dodatku podejrzliwego charakteru i nieznoszącym przeczenia.
Nie mógł znosić obwinionego, który w obliczu jego nie stawał się pokornym.
Pośpieszamy dodać, że w gruncie był dobrym człowiekiem i (co rzadko się trafiało) jeżeli obwiniony zdołał go wzruszyć, jeżeli zwątpił o jego winie, starał się wszelkimi sposobami przyjść mu w pomoc. Dziwna mieszanina charakteru!
— Panie sędzio — zapytał pisarz — czy mam przygotować wezwania dla pani Tordier, skarżącej, i dla pana Prospera Rivet, którego oskarżony znieważył wobec świadków?
— Koniecznie... Muszę wybadać panią Tordier i pana Rivet; zeznania jego posłużą do aktu oskarżenia dla obwinionego... Potrzebuję także, aby Rivet wskazał mi świadków zniewagi.
— Czy pan sędzia wezwie także i pannę Helenę.
— Tymczasem, nie wydaje mi się to niekonieczne... Jest małoletnią.
— Na który dzień wezwać panią Tordier?
— Na przyszły tydzień, któregokolwiek dnia. Nie zaszkodzi temu Gobertowi kilka dni samotności...
W tej chwili wszedł chłopiec z kancelarii z biletem wizytowym w ręku, mówiąc:
— Bilet do pana sędziego przysłany od pana de Presles.
Sędzia wziął i przeczytał:
Vicehrabia de Beuil, porucznik marynarki.
— Prosić — rzekł.
Narzeczony Marty Roncerny w mundurze oficera marynarki wyglądał wspaniale.
Sędzia śledczy podniósł się przy wejściu pana de Beuil, ukłonił się, wskazał krzesło i zapytał:
— Czemu mam przypisać zaszczyt pańskich odwiedzin?

— Zanim się wytłomaczę, proszę szanownego pana o przeczytanie tej kartki — rzekł Gaston, podając bilecik niezapieczętowany.
„Kochany mój naczelniku!

„Zrobisz mi wielką przyjemność, wysłuchawszy cierpliwie tego, co ci powie mój szczery przyjaciel, pan wicehrabia Gaston de Beuil. Skoro pan uczyni według jego prośby, chociażby to była rzecz trudna, choćby zdawała się niepodobną, to mnie zobowiążesz i będzie mógł liczyć na moją dozgonną wdzięczność.

„Oddany ci przyjaciel
Henryk de Presles“.

Pan de Presles był pomocnikiem prokuratora Rzeczypospolitej i cieszył się zaufaniem jego, będąc uważany jako sądownik z wielką przyszłością.
— Otóż polecenie co się nazywa, panie wicehrabio — rzekł sędzia z uśmiechem.
— O co idzie, jeżeli łaska?
— Pozwól się pan zapytać, czy młody człowiek nazwiskiem Lucjan Gobert był już panu przedstawiony?
Sędzia zmarszczył brwi.
— Czy o tym młodym człowieku chce pan ze mną mówić?
— Tak.
— Ach! Pan de Beuil zrozumiał, że mu łatwo nie pójdzie, tym więcej pragnął zwycięstwa.
— Przynoszę panu — mówił dalej — jak najlepsze objaśnienia o Lucjanie Gobert, i mam nadzieję zainteresowania pana jego losem... Lucjan to człowiek zacny, utalentowany, pracowity... odpowiadam za uczciwość jego, jak za swoją. Miłość i rozpacz popchnęły go do czynu nierozważnego, przez prawo mianowanego zbrodnią. Odwołuję się do uczuć pańskich i wysokiej inteligencji i obstaję, że nieroztropność ta jest do wytłómaczenia, a okoliczności towarzyszące usprawiedliwiają go całkowicie. Będzie pan pobłażliwym dla Lucjana Gobert, nie odda go pod sąd za wybryk młodości, popełniony z miłości, nie pozwoli pan, aby był skazany, co by go na wieki zgubiło.
Pomimo listu, tak gorąco polecającego, sędzia z miną sztywną odpowiedział:
— Jeżeli dobrze rozumiem myśl twoją, panie wicehrabio, przyszedłeś po prostu żądać wypuszczenia Lucjana Gobert na wolność, na zasadzie niepoczytalności? Wszak tak, panie wicehrabio!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.