Potworna matka/Część trzecia/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Odźwierny obejrzał się, czy kto nie podsłuchuje i zaczął:
— Czy nie sądzi pani, że trzeba dać znać panu Lucjanowi o śmierci matki?
— Myślę, że trzeba, jak pan mówi — ale jakim sposobem, do kogo się udać? Nie jestem krewną pani Gobert, nie mam żadnego tytułu żądać widzenia się z panem Lucjanem... A może nie pozwolą mu z nikim się widzieć, aż po pierwszych badaniach?...
— Masz rację, panienko, odmówią tobie, zarówno jak mnie — lecz nie odmówiliby może komuś wyżej postawionemu...
Joanna pomyślała o hrabinie de Roncerny.
— Może by to zrobił jego szef — dodał odźwierny — pan Lucjan nie jest zbrodniarzem przecież... Chciał ożenić się z kuzynką — czyż to zbrodnia?...
— Daj mi pan adres szefa pana Lucjana.
— Pan Soly, architekt, ulica Chanchat.
— Dziękuję... idę zaraz na ulicę Chanchat.
— Panienko... słówko jeszcze; przyniosę za chwilę karty pogrzebowe... Czy nie wiesz, komu posłać, by je trzeba?
— Nie wiem... chyba hrabiostwu de Roncerny, do willi Petit-Bry...
— Dobrze... Czy myślisz, że można posłać także pani Tordier?
— Zabójczyni pani Gobert! — krzyknęła Joanna ze zgrozą.
— Zrobię, jak każesz, panienko, lecz w każdym razie muszę ją zawiadomić, jestem przecież jej sługą... Po zabraniu ciała, muszę zamknąć mieszkanie. Dostałem dziś od komornika rozkaz, dla nieboszczki, zapłacenia komornego zaległego... Teraz nastąpi zlicytowanie nieruchomości.. Chociaż postępowania właścicielki nie pochwalam, czego panience dowiodłem, jednak nie mniej jest to właścicielka... i muszę jej zdać rachunek...
— Dobrze, że pan mi o tym powiedział... Dowiedziawszy się o śmierci bratowej, pani Tordier gotowa przyjść tutaj... postaram się z nią nie spotkać, przeraża mnie bowiem ta kobieta. Proszę pana, nie wspominaj jej o mnie...
— Dobrze, panienko.
Joanna wsiadła do dorożki i kazała się zawieźć do pana Soly.
Nie zastała architekta w domu, a na zapytanie, kiedy powróci, urzędnik biurowy odpowiedział:
— Nie mogę pannie oznaczyć na pewno... udał się do Petit-Bry... do hrabiego Roncerny i prawdopodobnie wróci wieczorem...
Joanna podziękowała i pojechała do Petit-Bry, gdzie rzeczywiście zastała pana Soly.
Chciał on się przekonać, jak daleko Lucjan posunął roboty, i zadowolony był z tego, co zastał.
Marta tylko niespokojna była, dlaczego młody człowiek nie pokazywał się; przeczuwała coś złego i chciała się dowiedzieć koniecznie albo sama, albo przez Joannę.
W chwili, gdy mała ułomna przyjechała do willi, państwo Roncerny z Martą i panem Soly znajdowali się w parku, w miejscu, gdzie wznoszono pałacyk wieszczek.
— Czy jest tu pan Soly? — zapytała służącego.
— Jest z państwem i z panną Martą w parku.
— Proszę poprosić pannę Martę do mnie, i powiedzieć jej, że chodzi o honor, a może o życie osoby, dla której on ma przyjaźń i szacunek...
— Czy mogę pannie Marcie powiedzieć to przy rodzicach?
— Wszystko jedno... niech tylko panna Marta będzie łaskawa przyjść jak najprędzej...
Służący odszedł, a Joasia usiadła na ławeczce ogrodowej i czekała.
— Co się stało? — zapytała Marta, ujrzawszy służącego.
— Joasia, dawna pani pokojowa, przyjechała... Chce z panią się widzieć, ma coś bardzo ważnego zakomunikować.
— Joanna tutaj!... — zawołała Marta — gdzie ona jest; biegnę natychmiast...
— Czeka na panią przy ganku.
Panna Roncerny przeprosiła towarzystwo i poszła za służącym.
— Przynosisz mi złe wiadomości — rzekła, biorąc ręce Joasi i patrząc na jej twarz zmienioną.
— Nieszczęście! Straszne nieszczęście, proszę pani!...
— Czy to z Helenką?
— Panna Helena jest bardzo nieszczęśliwa, lecz pana Lucjana trzeba ratować!
— Czy jest w niebezpieczeństwie?
— W więzieniu...
— On w więzieniu!... Niepodobieństwo.
— Tak on uwięziony, a matka jego nie żyje.
— Ależ to straszne, nie do uwierzenia...
Joanna w krótkości opowiedziała wszystko pannie de Roncerny.
— Więc ten potwór, ta matka bez serca, ta Julia Tordier powodowana ślepą nienawiścią zgubiła dwoje dzieci!... O biedna moja Helenka!
— On więcej godzien litości, on niewinny, zawleczony do więzienia, jak złodziej!...
Matkę jego rozpacz zabiła, a on jeszcze o tym nie wie... Myślałam, że pan Soly przyjdzie w pomoc swemu podwładnemu, który przecież nie stracił prawa do jego szacunku... a gdyby on nie chciał, miałam na myśli pana hrabiego de Roncerny...
— Mojego ojca!... — zawołała Marta — masz rację, Joasiu... Ojciec mój ma przyjaciół, wpływowych w sądownictwie... ja także znam kogoś, co ma stosunki rozległe... Chodź, Joasiu, musimy najpierw ocalić Lucjana, a potem spróbować ocalić Helenkę...
Mówiąc to, pociągnęła z sobą Joannę do mieszkania wołając na służącego:
— Antoni, ptrędko biegnij, poproś mojego ojca, niech przyjdzie z mamą, panem de Beuil i panem Soly... czekam na nich w salonie...
— Joasiu, — mówiła — powtórzysz wszystko mojemu ojcu! Musi wysłuchać mojej prośby i zająć się Lucjanem! Ale, jak przeszkodzić małżeństwu, ułożonemu przez tę niecną matkę?
— Niestety, to będzie bardzo trudno! Po takiej kobiecie jak Julia Tordier, można się wszystkiego spodziewać...
W tej chwili weszły do salonu cztery osoby oczekiwane.
— To ty Joasiu! — zawołał hrabia.
— Tak, ojcze — odrzekła Marta. — Joasia z bardzo złymi nowinami — które obchodzą najbardziej pana Soly.
— Mnie, pani? — zapytał pan Soly.
— Joasia była u pana w mieszkaniu, nie zastała pana przyjechała; chciała panu donieść, że Lucjan Gobert uwięziony.
— Uwięziony! — powtórzyli wszyscy.
— Lucjan! — zawołał pan Soly. — To niemożliwe... Znam go tak dobrze, i wiem, że niezdolny do podłości, ja bym mu całe mienie moje powierzył...
— O! panie, nie o to go obwiniają; wie pan, że Lucjan kocha kuzynkę swoją.
— Tak, pannę Tordier. Wiem nawet, że nieboszczyk pan Tordier pochwalał uczucie córki i Lucjana i nawet zaręczył ich z sobą...
— Na nieszczęście umarł ten zacny człowiek — przerwała Marta — a matka niegodziwa chce zmusić Helenę, aby zapomniała o tym, którego kocha, i poszła za człowieka, którym słusznie pogardza... A teraz, Joasiu opowiedz wszystko, co wiesz...
Joanna powtórzyła to, co Marta, mówiła.
— Ależ to straszne — rzekł pan Roncerny. — Więc matka nieszczęśliwego Lucjana umarła?
— Tak, zabita przez panią Tordier, a teraz ojcze, trzeba ocalić Lucjana.
— Dobrze, moje dziecko... Lecz jak się do tego wziąć?... Wykradzenie kuzynki jest w oczach prawa zbrodnią!... My wszyscy tu zebrani, znając okoliczności towarzyszące, rozgrzeszamy pana Lucjana, lecz pani Tordier w swej nienawiści nieubłaganej zaniosła skargę i sprawiedliwość musi iść swoją drogą...
— Zatem potępią pana Lucjana? — rzekła Joanna.
— Mogą to zrobić.
— Czyż niedość ukarany jest zgonem matki, za małą nierozwagę. Toż śmierć ta, jak się o niej dowie, jego samego zabić może.
— Wszystko to prawda, lecz prawo nie dyskutuje.
— To straszne, niepojęte — zawołała Marta. — Karać za to, że się kochali i połączyli, aby uniknąć prześladowania... nie mogę temu uwierzyć... Ojcze mój, masz przyjaciół, masz wpływy, użyj ich, uwolnij Lucjana z więzienia a Helenę spod tyranii matki!
— Wymagasz niepodobieństwa!... Sprawiedliwość nie powinna ustąpić żadnym wpływom, w przeciwnym razie cóżby to było?
— Więc niewinny musi pozostać pomiędzy złodziejami i mordercami?
— Nie widzę na to sposobu...
— A jednak musi być! — odparła Marta — Gastonie — dodała z błyszczącym wejrzeniem — umiesz kochać, ponieważ mnie kochasz... Powiedz, cobyś uczynił gdybym była w położeniu Heleny? Ty się zajmij Lucjanem, kiedy ojciec mój nie może, ty i pan Soly, czyńcie co będziecie mogli!
— Niestety! pani, co ja poradzę pomimo dobrych chęci, nie mam żadnych stosunków w sądownictwie...
— Ja mam — rzekł pan de Beuil; — kochana Marto, i zrobię wszystko dla twego protegowanego...
— Dziękuję ci, Gastonie, z całego serca dziękuję.
— Dziękuję panu — rzekła Joasia półgłosem.
— Dziś zaraz jadę i poruszę wszystkie sprężyny; chcesz niepodobieństwa, droga Marto, spróbuję i tego nawet... a zwracając się do Joanny — dodał:
— Gdzie jest obecnie pan Gobert?
— Nie wiem, panie.
— Lucjan jest pewnie jeszcze w Conciegerie — odezwał się pan Soly — w każdym razie tam pana poinformują.
— Kiedy będzie pogrzeb pani Gobert? — zapytała Joannę panna Roncerny.
— Jutro o dziesiątej, proszę pani.
— Mamo, pojedziemy?
— Tak, moje dziecię — odrzekła hrabina — pragnę oddać ostatnią posługę tej matce nieszczęśliwej.
— Zobaczymy się, Joasiu?
— O tak, proszę pani.
— Moje dziecię — odezwał się pan Soly — wiem, że pan Lucjan nie był bogaty — a chcę, żeby pogrzeb jego matki odbył się przyzwoicie... — Rozumiesz mnie, nieprawdaż?
— Rozumiem i dziękuję panu — lecz nic nie brakuje...
Joanna pożegnała zebranych i odeszła odprowadzona aż do bramy przez Martę.
Pan de Beuil po śniadaniu wsiadł na pociąg do Paryża i udał się do swego przyjaciela, który był zastępcą prokuratora.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.