Pracownicy morza/Część druga/Księga pierwsza/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Wnętrze podmorskiego budynku.

To półświatło właśnie w samą porę zabłysło.
O krok dalej Gilliatt byłby wpadł w wodę, może niezgłębioną. A wody w tych pieczarach są tak oziębione i tok nagle odrętwiają członki, że najlepsi pływacy giną w nich często.
Przytem ani sposób wypłynąć, pochwycić za strome ściany wznoszące się dokoła.
Gilliatt raptem się zatrzymał. Szczelina, z której wylazł przytykała do wąskiej i śliskiej krawędzi w rodzaju wystawy przy prostopadłej ścianie. Gilliatt oparł się o ścianę i obejrzał się wokoło siebie.
Znajdował się w wielkiej jaskini. Nad nim wznosiło się coś w rodzaju czaszki olbrzymiej, jakby niedawno odpiłowanej. Wypukłe pręgi skalne naśladowały na tej kopule odgałęzienia żył i zazębione szwy międzykostne. Sufit był kamienny, podłoga z wody; fale przypływu zaciśnięte między czterema ścianami groty, wydawały się jak wielkie drżące kamienie posadzki. Grota była zewsząd zamknięta; ani okienka, ani otworu, ani szczeliny w ścianach; żadnego pęknięcia w sklepieniu. Światło dochodziło tu z dołu przez wodę. Była to jakoś jasność ciemni.
Gilliatt, którego źrenice rozszerzyły się podczas przeprawy przez ciemne przejście, widział wszystko przy tym zmroku.
Pieczary Plainmont na wyspie Jersey, Creux-Maillé na wyspie Guernesey, sklepy w Serk, tak nazwane z powodu, że przemytnicy składają tam towary Gilliatt znał dobrze to wszystko, bo bywał tam nieraz. Ale żadna z tych grot szczególnych nie mogła iść w porównanie z podwodna, do której się dostał teraz.
Przed sobą, pod wodą, widział coś, jakby zatopioną arkę. Ta arka, naturalny strop wyrobiony przez fale połyskiwała dwoma swemi głębokiemi i czarnemi bokami. Przez ten to zatopiony przysionek wpadało do jaskini światło z morza. Dziwny dzień, udzielany przez otchłań.
Jasność ta rozszerzała się pod wodą jak szeroki wachlarz i odbijała się na skale. Prostopadłe jej promienie, powycinane w długie proste pasy na tle nieprzezroczystem, rozjaśniając się i zaciemniając między jednym a drugim załamem, naśladowały pokłady szklannych tafli. Dzień był w tej pieczarze, ale dzień nieznany. W tej jasności nie było nic z naszego światła. Myślałbyś żeś, przeskoczył na inną planetę. Światło to było zagadką: rzekłbyś, że to jest modra jasność źrenicy sfinksa. Jaskinia przedstawiała się jak wnętrze trupiej głowy, ogromnej i jaśniejącej: sklepienie było czaszką, arka gębą: brakło jam ocznych. Ta gęba połykająca i wyrzucająca przypływ i odpływ morza, rozwarta podczas południa na dworzu, piła światło a wyrzucała z siebie gorycz. Niektóre istoty, obdarzone rozumem a złe, są czemś podobnem. Światło słoneczne, przechodząc przez ten przedsionek, zapełniony szklistą warstwą morskiej wody zdawało się zielonem, jak promień Aldebarana. Woda przepełniona tą wilgotną jasnością wydawała się rozpuszczonym szmaragdem. Nadzwyczaj delikatny odbłysk jakby berylu, barwił lekko całą jaskinię. Sklepienie ze swemi niby mózgowemi wypukłościami i odgałęzieniam i podobnemi do siatki nerwów, miało lekki połysk chrysoprasu. Rysunek fal, odbijając się na sklepieniu, roztaczał się tam i skupiał bez końca — jakby srebrne łuski odbywające ruchy tajemniczego tańca. Wytwarzało się z tego optyczne widmo; chciałoby się odgadnąć jaka zdobycz lub jakie oczekiwanie tak rozweselało tę świetną nitkę żywego ognia. Na wypukłościach sklepienia i chropowatościach skał zwieszały się długie i cienkie rośliny, których korzenie przeciskając się przez granit, pewno kąpały się w jakim zbiorniku wód zewnętrznych; z ich końców ściekały jedna na drugą krople wody jak perły — spadające w otchłań z lekkim, łagodnym szmerem. Wrażenie sprawione tym ogółem było niewysłowione. Nic potężniejszego, ani bardziej ponurego zarazem.
Był to niby jakiś pałac śmierci, rozradowanej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.