Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
VII.
ZDAWAĆ SIĘ MOŻE DŁUGIM DLA TYCH KTÓRZY NIE LUBIĄ LEGEND.

Słońce było już na zachodzie, kiedy Henryka z Tristanem opuścili ville, dla spaceru i przejażdżki po jeziorze, z którego brzegów widziéć można było po jednéj stronie pasmo Alp, ogrzewających i złocących śniegi swoje, ostatniemi promieniami słońca, które się w górze odbijały. W całéj przyrodzie tchnęła jakaś tajemnicza spokojność, podczas któréj, choćbyś miał niewiedziéć co do powiedzenia, nie śmiesz słowa wymówić, bo czujesz, że gdybyś nietylko z ust ale nawet z serca wydobył mowę, jeszcze takowa nie sianie za jednę milę tego nocnego koncertu. W małym kościółku nie bardzo odległym, słychać było dzwonienie na Anioł Pański, tę dobranoc niebu od ziemi, te ostatnią do Boga prośbę. Zdawało się, że cała natura z ptakami, liśćmi na drzewach, ze wszystkiemi robaczkami, łączyła śpiew swój z brzęczącą dzwonu modlitwą. Łódki z białemi żaglami przepływały kiedy niekiedy po jeziorze, jak przemijające obłoczki, dopóki nie przypłynęły do krańca, gdzie woda liczy się z widnokręgiem; tam dopiero oświetlone, ukazywały się jak ta łódź Zbawiciela z któréj Piotra malował. Była to ta święta, czysta pora, w któréj się pojmuje cale szczęście że żyjemy.
Młodzi ludzie, szli drogą aż do miejsca w którém łódź była przygotowana.
Łódź była prawdziwą gondolą wenecką, z przodem w kształcie szyi łabędziéj, ze swoim pokoikiem zaciemnionym firankami, w którym tylko dwie osoby mieście się mogą, a poprzedzonym miejscem dla przezornego wioślarza, przenikającego myśli tych, których wiezie, unosi i kołysze.
Henryka z Tristanem weszli do łodzi, wiosła poruszyły się i odbili od brzegu. Oboje, ona siedząc, on zaś leżąc u nóg jéj, trzymali się za ręce i patrzyli na siebie, dla powiedzenia sobie wzrokiem, że się rozumieją. Jakkolwiek wrażenia jakich doznajemy na widok pięknéj natury, zdają się nie utrudzać umysłu, wrażenia te jednak są bardzo mocne, dla tych którzy do nich nie przyzwyczajeni. Gdyby nam nie z powszedniały podobne widoki, gdybyśmy zawsze z jednakiém zajęciem patrzyli na gwiazdy wieczorem, słuchali ciszy nocnéj, a nie starali się obudzić pamiątek dziennych, uśpionych roztargnieniem, to, zdaje mi się moglibyśmy z zachwytu rozum postradać. Co rok przychodzi wiosna, ubrana w tę zieloność, liście i kwiaty jak w roku zeszłym, a któż może wiedziéć ile pamiątek odżywia się w sercu człowieka? właśnie w téj chwili kiedy liście odradzają się na gałązkach drzewa? Ta natura, tak obojętna, tak nie troszcząca się o twoje pamiątki i cierpienia, odżywia chłodniki gdzieś chodził dawniéj we dwoje, a teraz samotnie się przechadzasz. Ta sama natura, wydaje także purpurowe kwiaty, które pierwéj rwałeś dla téj co z tobą razem kroki mierzyła, teraz zaś przechodzisz koło takich kwiatów, nie widząc w nich innego wdzięku innéj własności. tylko że mają władzę przypomniéć ci twoje pamiątki: więc nie rwiesz ich teraz. A przecież ta natura jest pełna wdzięku, pełna woni i jest w stanie, pomimo że ci przykre i gorzkie uczucia wspomina, jest mówię w stanie pocieszyć cię i wzbudzić w tobie słodkie jakieś myśli, tak i Tristan leżący u nóg Henryki. nie myślał o niéj. Przypominał solne, co też on przeszłego roku w podobnéj godzinie, w podobnéj chwili robił, a że każde wspomnienie, każda chwila, mówiła mu o Ludwice, zapomniał więc, że się znajduje przy innéj kobiecie, tak dalece, że kiedy Henryka zwróciła wejrzenie na oczy swego ukochanego, chcąc w nich ciekawie wyczytać odpowiedź na wylanie, swojéj duszy, i jak w zwierciadle ujrzéć odbicie swojéj miłości: zamiast tego, widziała Tristana zatopionego w myślach, ale obcych jéj myślom, owszem, zdawało się, że wszystko co go otacza jest jakby obumarłem dla niego.
Wtedy Henryka, która jak wszystkie kobiety kochające, lub którym się zdaje, że kochają, chciała aby będąc obecną, wyłącznie nią się zajmowano, oparła się, pochmurzyła i zadąsała z początku, potém na prawdę się rozgniewała, Tristan zaś tak głęboko był pogrążony w myślach, tak rozbierał pamięcią przeszłość swoją, że nic tego nie postrzegł; czoło podparłszy ręką, a łokieć o ławkę łodzi, ścigał wzrokiem jakiś dziany punkt na widnokręgu, i jakby nie śmiejąc spojrzéć Henryce w oczy, umyślnie patrzył gdzieindziéj. Przez ten czas zaczęło się zciemniać w około, niby słońce znużone usypiało na horyzoncie. pod zamówką że idzie oświecać drugie pół świata, budziło na swoje miejsce księżyc, aby ten jako szyldwach pilnował ziemi w nocy. Łódź tymczasem płynęła spokojnie, przy odgłosie poruszanego wiosła i przytłumionéj pieśni wioślarza.
Jednakże w miarę jak słonce nikło i płomienie po niem, księżyc okazywał się wyraźniejszym, większym i wychodząc z za góry otaczającéj z jednéj strony jezioro, rysował wszystkie jéj załomki i wyrwy, a na wierzchołku odbijał śliczny zamek, jakby wzięty z nad brzegów Renu. Tristan z początku wpatrując się w punkt imaginacyjny, skończył na tem, że się zaczął wpatrywać w istniejący punkt na prawdę, i po kilku minutach zajmowania się tym przedmiotem, przypomniał sobie, jak człowiek ze snu się dopiero budzący, iż zaspał myślą o swoich pamiątkach, tak dalece, że zapomniał wszystkiego, to jest Henryki. Zdawało mu się, że znalazł zręczny sposób zawiązania na nowo rozmowy i odezwał się obracając głowę do Henryki.
— Patrz no pani na ten zameczek! widzisz go?
— Znam go, odpowiedziała zimno młoda kobieta.
— Co pani jest?
— Nic mi nie jest.
— Zdajesz się pani nie zadowolona?
— Wcale nic. Uwielbiam tylko bystrość wzroku pana, bo wśród nocy dojrzaeoś w oddaleniu na górze zamek, a nie widziałeś mnie, tuż obok ciebie siedzącéj.
— Zostawiłem cię myślom twoim.
— Powiedz lepiéj, żeś się swoim zupełnie oddał.
— Może być, odrzekł Tristan, a ponieważ nioopowiedziałem ci tych myśli to pewnie musiały one być za smutne i nie miłe dla ciebie, które jednak nie przeszkadzają, dodał uśmiechając się, abym nie widział cudownego i zachwycającego zamku na téj górze.
— I o którego założycielu opowiadają smutną legendę.
— Doprawdy? No! będziesz-że łaskawa opowiedziéć mi ją, jeżeli ją znasz i pamiętasz?
— Bardzo chętnie, tem chętniéj nawet, że ją lepiéj jak ktokolwiek zrozumiesz.
— Słuchani cię.
— Wystaw sobie, mówiła Henryka wzrok zatopiwszy w Tristanie, że ten zamek nosi nazwę Enghera, i że jak widzisz jest zupełnie opustoszały, w oddaleniu od ludzi i ich siedzib położony, co dowodzi, że ten który powziął myśl wystawić go, musiał być albo bardzo smutnym, albo bardzo szczęśliwym i chciał ukrywać przed resztą świata boleści lub szczęście woje. Otóż tak się zdarzyło, że w istocie był szczęśliwym, i że ten zamek nie był wcale grobem boleści, ale owszem gniazdem i schronieniem miłości. Przebacz mi takie wyrażenie się, ale to są słowa legendy włoskiéj, którą tylko dosłownie tłómaczę.
„Rycerz, bo to był rycerz, nazwał się naturalnie Roger i łączył do rycerskiéj korzyści tę jeszcze cnotę, że serdecznie kochał żonę swoją, która nazywają się Izolina. Jak uważasz, ten zamek sięga dawnych czasów, i mógłby złożyć dowody dawno istniejącego szlachectwa swego. Otuż tedy nasi zakochani, jedno z nich świeżo wychodzące z klasztoru, drugie wracające świeżo z wyprawy wojennéj, pożenili się. A dla zachowania w jak najdłuższy czas swojéj miłości, zamknęli ją w te cztery wieżyczki, wystawiona na czterech głównych punktach. Zamek był bardzo obronny, bo Izolina była cudownie ładna, i mogłaby była przyjść fantazya jakiemu innemu rycerzowi, aby wpaść i wykraść piękną panię zamku. To też widziano zawsze wiernych uzbrojonych, którzy kolejno z czuwającym wzrokiem przechodzili się wkoło zamku i strzegli tego gniazda miłości Rogera i Izoliny. Jednakże biedny Rycerz, przyzwyczajony walczyć przeciwko mocarzom i nieprzyjaciołom, nie wiedział że istnieje jeden straszny nieprzyjaciel, zaciętszy niż władcy i rycerze, nieprzyjaciel wchodzący mimo mostów podniesionych, kruszący najeżone przeciw niemu lance i halabardy, nie dbający na świszczące strzały, jednem słowem, aby go nie posądzano, że zdradą podchodzi tych na których uderza, najpierwéj wymienia nazwisko swoje a to jest: fatalizm.
„Otóż ów fatalizm, ma za swych sprzymierzeńców, więcéj nawet za swych poufałych przyjaciół, tak nazwane czarty, i kiedy upatrzy sobie jaką do kogo urazę, posyła mu jednego z tych czartów aby go torturował i dręczył. Pewnego dnia, gdy ten fatalizm spacerem przewoził się przez nasze jezioro, postrzegł ów zamek ośmiechający i śpiewający prawie, oświecony wesołem słońcem; rozdrażniony podobnem szczęściem, skwapliwie wysłał jednego ze swoich przyjaciół, którego ani halabardnicy, ani straż z wierzyczek, wchodzącego nie ujrzała. Wtedy ten czart złośliwy, wziął tym państwu z zamku szkatułkę napełnioną złotem, brylantami i klejnotami, w któréj mieli cała nadzieję, że im do późnego wieku dostarczy możności prowadzić życie wygodnie, że nigdy nie będą zmuszeni oddalać się jedno od drugiego, a tem samem że stale kochać się będą. Otóż wziąwszy te szkatułkę, i wlazł na wieżę wrzucił ją w jezioro, rozśmiawszy się przeraźliwie i głośno, poczem powrócił do fatalizmu, który z przypadkowością przejeżdżał się w jak najlepszéj harmonij jedną łodzią, mówiono nawet, że wtenczas robili jakieś układy między sobą, podobno intercyzę małżeńska.
„W czasie tego wypadku, żołnierz na straży stojący był usnął, a Roger z Izoliną spali w dużém łożu, ozdobionem baldachimem z strusiami piórami, nie domyślając się nieszczęścia, które na nich spadło.
„Nawet nazajutrz nie opatrzyli się jeszcze, bo przyznać trzeba, że oboje nie byli chciwi ani łakomi, i jeżeli kiedy otwierali do szkatułki, to nigdy po to aby do niéj pieniędzy dokładać, ale przeciwnie dla wzięcia z niéj na potrzeby. Jednakże w kilka dni potém, Rycerz odezwał się do swojéj żony:
„Moja Izolino! dzisiaj jest rocznica naszego pobrania się, pójdziemy do kaplicy modlić się i dziękować, ty twojéj patronce, ja memu patronowi za zachowanie nam więcéj niż życia. bo miłości naszéj.
— Dobrze kochany Rogerze. odpowiedziała młodo żona, gdyż była dobra i uległą, a w chwili kiedy będziemy składali dzięki nasze duszom ich, trzebaby złożyć jakie, dary ich statuom, mam jeden pierścień w szkatułce, który wiem że się przyda na palec patronce mojéj.
— „A ja, odpowiedział Roger, mam naszyjnik, który, pewny jestem, że będzie dobry na szyję memu patronowi.
I oboje pocałowali się na znak że się dobrze zrozumieli, i że ich serca nigdy lepiéj jak w téj chwili nie były połączone.
„Natenczas Rycerz wziął miecz i gdy rękojeścią uderzył mocno w podłogę, stary służący natychmiast się ukazał.
— Eryku, rzecze Rycerz, pójdź przynieś mi dużą szkatułkę na któréj jest krzyż srebrny.
— Dobrze Panie, odpowiedział wierny sługa.
I wyszedł.
Ale stary wierny sługa nadaremnie szukał wielkiéj szkatułki. Z początku myślał że ją w inne miejsce przestawiono, lecz na próżno we wszystkich kątach przewracał wszystko i patrzył czy się nie znajdzie, przykryta czemsiś albo zastawiona: nieszczęśliwa szkatułka nigdzie się oczom jego nieukazała. Biedny starzec zaczął się trząść jak listek w jesieni, a włosy pewnieby mu były posiwiały, gdyby mogły były bardziéj zbielić. Jednakże trzeba było to okrutne zdarzenie oznajmić Rycerzowi. Już to jak powiedzieliśmy, Roger nie był chciwy ani skąpy, i brama zamku jego dla innych rycerzy zamknięta, dobrze znaną była, biednym, i dla nich się często otwierała. Lecz i tośmy powiedzieli że całv majątek dwojga małżonków zawarły był w téj szkatułce: stary Eryk wiedział o tém i dla tego prawdy wyznać nie miał odwagi. W końcu trzeba to było uczynić, i starzec wszedł do pana, pochylony jak wierzba nad grobem, a blady jakby mu księżyc twarz oświetlał.
— No cóż tam! mój stary Eryku? zapvtał Roger, — O to, to jest Panie, że twoja szkatuła gdzieś zniknęła!
— Co ty mówisz? wykrzyknął Rycerz.
— Najczystsza prawdę, dodał służący.
— Niestety! niestety! zawoła Izolina, — I któż ją wziął? wymówił stojący i blady Roger.
— Niewiem Panie, ah niewiem, przysiegam na część moja jaka na mnie przypada w Raju niebieskim!
— Pójdę jéj sam szukać, wymówił Roger, czekaj tu na mnie Izolino.
— Izolina miała słuszność! wykrzykując: niestety! niestety! bo szkatułka się nie wynalazła. Wtedy Roger przejęty rozpaczą, powrócił do swéj żony, lecz niezastawszy jéj w tym pokoju w którym ja zostawił, poszedł do drugiéj sali, tam jéj nie było: w trzeciéj to żsamo: i tak wszystkie przeszedłszy pokoje, nareszcie ujrzał ja w kaplicy klęczącą i modlącą się przed ołtarzem.
— No i cóż? zapytała.
— No! moja najdroższa życia towarzyszka, odpowiedział Roger, już za całą majętność zostały nam cegły i kamienie składające ten zamek.
— Widzisz mój Rogerze modliłam się, bo chociaż nie mamy ani pierścienia, ani naszyjnika dla naszych patronów, święci jednak i bez tego słyszą i wysłuchają modłów naszych.
Niedługo rozgłos zrobił się w zamku, że szkatułka z całém mieniem państwa została skradzioną. Na tę wiadomość, wszyscy służący po uciekali, jedni z bojaźni aby ich o kradzież nie posądzono, drudzy bojąc się że im za dłuższe usługi nie zapłacą: jednak nie tyle się przestraszyli, aby przez to, jak to mówią, aż głowy potracili: każden uchwycił coś takiego, za co mógł się spodziewać pieniędzy. Biedny zamek został więc ze wszystkiego ogołocony, i w gniazdku miłości zostało tylko dwoje rozkochanych, nie śpiewających już pieśni o szczęściu, ale skarżących się i rozpaczających.
Nazajutrz Roger odezwał się do Izoliny:
— Pojadę w świat, będę jeszcze wojował, nazbieram pieniędzy, a jeżeli mi się nie uda powrócić ci szczęścia, zabiję się, znajdziemy się potém w niebie.
Izolina wiedziała że mąż jéj był niezłomnego charakteru, nieugięty i niezmiennéj woli; nachyliła mu czoła swego, uklękła i powiedziała że modlić się będzie aż do jego powrotu.
— Rycerz schodząc z góry, napotkał śpiącego niegdyś samego przełożonego nad wartą, rozjątrzony, że ten tak źle dobra jego pilnował, nie mógł wstrzymać się od zemsty, i przebiwszy go ociekł. Teraz już nie tylko nędza ale i wyrzuty sumienia ścigały go wszędzie; przebył jezioro małą łódką i dostał się do pewnego księcia, ofiarując mu usługi swoje i chęć walczenia z nim; lecz właśnie teraz wojny nie było, rószczka oliwna zastąpiła laurową; żniwa okrywały pola walki, a dziewczęta tańcowały z byłemi wojakami.
Biedny Rycerz, kołatał do wszystkich drzwi, lecz wszystkie przed nim pozostały zamkniętemu. Stracił natenczas odwagę i siłę, żądał tylko umrzéć, ale przed śmiercią chciał raz chociaż ujrzeć Izolinę. Obrócił więc drogę na powrót do zamku.
Trzeba było dla powrotu przebyć na drugą stronę jeziora, lecz Roger był tak ubogim, że niemiał czém przewozu zapłacić, a przewoźnik był tak złym, że nic chciał darmo Rogera przewieść. Przechadzał się, więc Rycerz nad brzegiem jeziora, jak dusza zaklęta nad brzegiem Styxu: co dzień tylko widział księżyc, wznoszący się i oświetlający zamek w którym Izolina mieszkała.
Izoliny nie widział, bo widnokrąg był tak ciemny, nieprzejrzysty jak przyszłość. Dnie smunie i powolnie upływały dla Rogera: żywił się tylko trawą i korzonkami, a broda mu bardzo zarastała: w nocy nie widział nigdy wprawdzie żony swojéj, ale widywał przełożonego nad wartą, przechodzącego się przed zamkiem, nie na to aby jak pierwéj bronić Pana od obcych, ale aby nie dać Panu przystępu do własności jego.
Przedsięwziął przebyć wpław jezioro, ale ponieważ utracił wszystkie siły w przymuszonym poście, nie mogąc więc płynąć, postanowił umrzéć: wydał ostatni krzyk rozpaczy dla życia, a na pożegnanie dla Izoliny, i zniknął w bałwanach. Ale ponieważ przypadek nie połączył się jeszcze fatalnością, zrządził więc: że owego wieczora tak samo jak dzisiaj, łódź duża spacerowa płynęła po jeziorze, a w téj łodzi była Pani sąsiedniego zamku, nazywająca się Irena. Pani Irena widziała Rycerza jak płynął i znikł w wodzie, a ponieważ tyle była litościwą ile piękną, kazała płynąć w tę stronę, gdzie znikł Rycerz, i w chwili kiedy woda ciało wyrzuciła, pochwycono go i usadowiono w łodzi. Pomimo długiéj brody i obdartéj odzieży, młody człowiek z łaski bladości swojéj miał minę bardzo zajmującą, tak dalece, że się nim Irena zachwyciła, a to było bardzo wielką rzeczą, bo wiedziano, że dotąd serce jéj było niezdobyte. Przywiozła Rycerza do zamku w którym sama jedna życie pędziła, i takie miała o nim staranie, że w kilka dni do zupełnego zdrowia powrócił. Czy dla tego, że w Pani zamku jakby Izolinę upatrywał, czy też że prawdziwie polubił istotę która mu życie uratowała, lecz to jest rzeczą najpewniejszą, że najpierwszy uśmiech umierającego Rycerza, najpierwsze słowo miłości przychodzącego do zdrowia, zwrócone były do Pani Ireny. Ta ze swojéj strony, także pokochała Rogera, i przywróciwszy mu własne jego życie, potém mu swoje jeszcze w dodatku rzuciła. W pierwszych chwilach, Irena była bardzo szczęśliwą, lecz wkrótce postrzegła, że wracając wieczorem z przechadzek Rycerz bywał zamyślonym, że wchodził na wieże zamkowe, aby z tamtąd poglądać mógł na zamek przez Izolinę zamieszkały, i w końcu postrzegała łzy w oczach jego.
Natenczas Irena zrozumiała i pojęła wszystko, pomiarkowała, że całkowita miłość którą pierwszy raz w życiu uczuła i jemu dała, nie była stanie pocieszyć go po miłości którą musiał porzucić, i gdy Roger płakał na któréj z wieżyczek zamku, ona płakała także w swojéj komnacie, a płakała tak rzewnie i często, że aż jéj oczy poczerwieniały a twarz pobladła. Otóż cieszyła się prawie, że boleść jéj, takie, na niéj widoczne wywierała skutki, wysłała bowiem, że Roger to postrzeże, domyśli się przyczyny i będzie ją przepraszał: lecz Roger niczego się nie domyślał.
Irena widząc, do jakiego stopnia mężczyźni są uwodzicielami, umyśliła sobie oddać się Bogu, który jedynie nie zwodzi nikogo. Napisała list do Rogera, w którym powróciła mu wolność jego, a o sobie doniosła że idzie do klasztoru.
Tego samego wieczora, Roger odjechał; kochanka chcąc go ostatni raz zobaczyć, skryła się w cień przy zamku i tyle tam płakała, że nazajutrz pasterz jakiś znalazł w tém miejscu źródło, z którego woda, jak mówi legenda, ma własność leczenia boleść miłości.
Rycerz nocą przyjechał do zamku swego, lecz w miarę zbliżania się ku niemu, jakiś zimny pot przechodził mu po ciele; żyły mu drętwiały i nie znana trwoga go ogarniała. Nareszcie dopłynąwszy drugiego brzegu, wysiadł i szedł pod górę prowadzącą do zamku; lecz zamek był zniszczony i cały w rozwalinach, cyprysy zastąpiły róże, i jak wstąpił na próg mchem pokryty, ogromne stado kruków uleciało z wielkiém skrzydeł trzepotaniem. Cofnął się, ale przecież wypadało postępować daléj; wszedł więc bez namysłu, taki sam wszędzie był smutek, wewnątrz jak zewnątrz; powój rósł i wił swoje liście po salach; woda sączyła się szparami w murze; jaszczurki przestraszone chodem jego, biegały z miejsca na miejsce, a sowy i puszczyki z okrągłymi oczyma, zaczęły uciekać wydając przerażające krzyki i bijąc strasznie skrzydłami, lecz Izoliny nigdzie nie postrzegł. Nie znalazłszy żony, chciał przynajmniéj grób jej znaleść, lecz me miał i téj smutnéj pociechy. Na-len-czas usiadł na obmurowaniu zamkowém, a wlepiwszy oczy w zamek Ireny, zaczął go tak żałować, jak u Ireny będąc żałował Izoliny; bo mężczyzna wtenczas dopiero wierzy w miłość kobiety, gdy ta miłość stanie się już niepodobną.
Legenda mówi: że ponieważ Boger zabił człowieka śpiącego, i zwodził dwie niewinne kobiety, kiedy więc umarł, dusza jego błądziła po drodze niezupełnie wiodącéj do Boga.
— Otóż masz mój drogi Tristanie, legendę o założycielu tego zachwycającego zamku, a który tak cię zajął.
— Przebacz! przebacz! wyrzekł Tristan, gdybym był Rogerem, byłbym został przy Irenie.
— Dobrze byś zrobił, bo też Irena bardzo go kochała.
Tristan zbliżył się bardziéj jeszcze do Henryki, i tak cicho tym razem do niéj mówił, że Gondolnik który wydał nam całą pierwszą część ich rozmowy, jaką tu umieściliśmy, nie mógł drugiéj części dosłyszeć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.