Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom II/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
VI.
W KTÓRYM TRTSTAN BŁĄDZI, NIE WIERZĄC TEMU CO MU HENRYKA POWIEDZIAŁA.

W téj epoce o któréj mówimy, były nad brzegiem Większego Jeziora, w bliskości Raveno, dwa małe domki, tak z powierzchowności i świeżości do siebie podobne, jakby dwoje dzieci bliźniąt. Te domki położone prawie na spadzistości brzegów jeziora, odbijały w nim swoją cień i spokój, przyjmując od niego w zamian zwierciadlaną przezroczystość i muzyczny szmer wody. Z daleka myśléć można było że to są dwa gniazda białych gołębi, schronionych pomiędzy górami i kołysanych śpiewem szumu wodnego. Fronty domów były białe, story pospuszczane w oknach w wesołych kolorach udzielały chłodu i cieni. Przejeżdżając koło wielkich drzew kołysanych wiatrem wieczornym, i napełnionych rozmaitém ptastwem, usłyszéć można było zgodny ich śpiéw, tak miły jak modlitwa dziecięcia, a tak tajemniczy jak miłość młodéj dziewicy. Kiedy niekiedy, na spiekłéj drodze przechodził utrudzony chłopek, bo koniecznie tego potrzeba, aby coś ludzkiego ożywiło Boską przyrodę, nic jednakże ten chwilowy odgłos nie szkodził ogólnéj harmonii, dzieło wszech stworzeń dopełniało się co dnia tą samą zgodnością jak była wczoraj i przed wiekami.
Około tych dwóch domów grupowały się inne ville, a na ich białych czołach słonce lubiało spoczywać, tak, iż patrząc zdaleka osobliwie z gór na przeciwległą stronę zdawało się że wyskakują z ziemi jak białe lilije, te ulubione kwiaty Maryi dziewicy.
Owe dwa domy o których mówimy, przylegały dominu, który się ciągnął od jednego do drugiego; wprawdzie ta odległość ledwie sto kroków zajmowała, i powiedzieć by można, że im pod tym tylko warunkiem dozwolono żyć w zgodzie razem, iż nigdy zupełnie złączone nie będą. Obadwa były hrabiego i hrabiny de Lindsay, i tam to zdążali Henryka i Tristan, którzy już przebywszy Simplon, Crenola i zatrzymawszy się cokolwiek w Domo-d’Ossola, wkrótce przybyć mieli do Raveno.
Pewnego ranka, w obłoku kurzawy, zrządzonéj galopem czterech pocztowych koni, pojazd ukazał się na drodze wzdłuż jeziora idącéj.
— Patrzaj! zawołała. To tam! te dwa małe białe domy! widzisz je?
— Widzę.
— Dobrze widzisz?
— Bardzo dobrze.
— We wszystkiém są sobie podobne; wybierzesz któren ci się podoba, panie doktorze.
— Najchętniéj.
— Umiesz dobrze swoją rolę?
— Doskonale.
— Uratowałeś mi życie.
— Zupełna sprzeczność z prawdą.
— Podróżowałeś tak jak ja.
— I dla tego abym i nadal miał o tobie staranie, jako téż abyś swoją wdzięczność okazała, zabrałaś mnie z sobą.
Wszak wiesz mój drogi Tristanie, że jesteśmy zawsze niewolnikami sług swoich, a szczególniéj my kobiety: zostając pod karą wiecznych udręczeń, trzeba im zdawać sprawę z naszych czynności. Otóż dlatego należy dać przyczynę twego ze mną przybycia, nie będzie ona ze wszystkiém debra, ale cóż robić, powinna być dostateczną.
— Ty prawdziwie jesteś aniołem.
— Kochasz mnie?
— Zawsze.
— Tego tylko od ciebie wymagam. Dam ci dom w którym mieszkał pan Lindsay. Tak powinieneś się aż do szaleństwa rozkochać i rozmiłować w okolicy i kraju, abyś w nim pozostał dopóki Ludwika nie przyjedzie.
— Czyż jeszcze! odezwał się młody człowiek tonem jakby wymówki.
— Przebacz mój drogi, odpowiedziała z uśmiechem Henryka, ależ potrzeba przecie kiedy niekiedy powracać do rzeczywistości.
W kilka minut później, powóz zatrzymał się przed jedną z dwóch villi. Ludzie domowi wybiegli naprzeciw swej pani, witając ją oznakami służebnéj radości, którą w wysokim stopniu służący we Włoszech posiadają, i ciekawie patrzyli na Tristana.
— Doktorze, odezwała się Henryka, obracając się do niego, czy nie, raczysz obejrzéć pierwéj niego domu nim swój zobaczysz?
Tristan skłonił się i poszedł za panią de Lindsay.
Przez ten czas, służący zdejmowali paki i odkładali osobno te, na których było napisane imie Tristana.
Henryka i Tristan zaczęli obiegać dom cały, zajmujący dla niéj, a nie znany dla niego. Pani de Lindsay patrzyła na każdą rzecz z zamiłowaniem bo każda rzecz, drzewo, kwiatek, podług jéj widzenia, uśmiechał się do niéj; ptaki zaś, jakby po długiéj niebytności poznały swoja przyjaciołkę, nie uciekały na niezwykły ruch, lecz daléj bez przerwy ciągnęły swój koncert. Henryka przebiegła ogród i weszła do domku z cudownym gustem umeblowanego. Każdemu tam wchodzącemu zdawać się mogło, iż znajduje się w pierwszym buduarze paryzkim. Co tylko próżność i wyszukany gust może wymyśleć, znajdowało się w tém mieszkaniu; zgadywało się od razu, że wytworny i bogaty człowiek, chciał wszędzie wynagrodzić miłość któréj ani w zbudzić, ani ofiarować nie mógł, wymysłami, jakie tylko fantazya rzeczy powierzchowne zachwycającemi zrobić może. Były to sale obszerne, al fresco malowane, zawieszone starodawnemi bóstwami uśmiechającemi się Faunami, uciekającemi nimfami, w których oczach wyczytać można było miłość: okna szerokie otwierały się na widnokrąg kamchowy; to znów małe buduary, gdzie bóstwa olimpu w miniaturze tylko widzieć można było, i do których przez firanki atłasowe tyle tylko światła dochodziło, aby te bóstwa dojrzéć: daléj jeszcze sale do kąpieli, urządzone na wzór sal do podobnego użytku w Pompei lub Herculanum, tych miast cudownych, które Bog dla przechowania ich piękności ukiwł w ziemię; w końcu były długie oranżerye, trephauzy, gdzie usypiać można pod woniejącym liściem Indyi tego raju świata.
Trzeba było wielkiéj i niesłychanéj wytrwałości, ażeby pozbierać tyle zbytku dla otoczenia nim życia kobiety. Były tam miniatury porcelanowe saskie które może trudniéj było przewieść jak zrobić, a nadewszystko mnóstwo kwiatów nachylających się i niby utrudzonych miłością przed słońcem, jak w seraju przed baszą, który te kocha ale i zabija.
Henryka w swojéj kobiecéj nieuwadze, pokazywała wszystkie te szczegóły Tristanowi, który więcéj się prawie smucił niemi niż bawił i podziwiał. Czem lepiej pojmował, czem bmdziéj widział bogactwo tej kobiety, tem więcéj czuł niższe swoje stanowisko, i już zrozumiał jak jego położenie względem niéj stanie się upokorzającem, od dnia kiedy ją kochać przestanie. Było to okrutnem jeżeli nie dla miłości serca to dla własnej miłości jego, widzieć zbytek którym przez kogo innego Henryka była otoczoną, a pomyśleć sobie: że on by mógłby, ani nie będzie nigdy w możności dać go jéj. Zdawało się, że ten zbytek zajmował przez połowę umysł i serce, któreby się chciało wyłącznie samym sobą zajmować; zdawało się, że najmniejszy szczegół, przypominał imię któreby chciano nie tylko z osi ale z pamięci wymazać: zdawało się jeszcze biednemu Tristanowi, że ta kobieta może była wdzięczniejszą temu który jéj to wszystko podarował. aniżeli jemu co jéj tylko serce i życie poświęcał.
Tristan więc przerażony został takim zbytnim dostatkiem. Oko jego ponure i smutne, zatrzymywało się na tych obrazach cudownego pędzla, i tworzących prawie obicia, i porównywał swój pokój, smutny, ogołocony, z tą Villą rozkoszną, mówiąc sobie w cichości: — „Gdyby też Henryka zamiast ranionego i umierającego na drodze w lesie Bulońskim, znalazła mnie była w mojém strychowém prawie pomieszkaniu w Paryżu, czy pokochałaby mnie? czy nie byłaby się rumieniła za znajomość ze mną?”
Tristan miał słuszność, tak myśleć, gdyż miłość Pani de Lindsay była prawie pychą, chociaż się ona sama tego może nie domyślała. To ją ku Tristanowi najwięcéj pociągnęło, że mogła sobie z zadowoleniem powiedziéć:
„Bezemnie nie żyłby, albo gdyby żył, byłby nieszczęśliwym, mnie tylko będzie winien życie i (o wszystko co posiadać może na przyszłości.“
Jak powiedzieliśmy, odległość poetyzuje przedmioty które sobie przypominamy i skutkiem tego czém więcéj Tristan otoczony był zbytkiem, tém w większéj nędzy widział Ludwikę.
Co do Henryki, cała zajęta była pociechą, że ogląda ten dom, ze wszystkiém co w sobie zawierał, po niewidzeniu go od roku, i nie postrzegła prawie, że jéj ukochany stał zamyślony, na jedném miejscu.
— Patrz, wymówiła do niego, przyciągając go za rękę do jednego okna, i pokazując mu w końcu ulicy czarny cel wystawiony, chcesz widzieć jak ja strzelam? I zawołała na służącego niosącego zawiniątko.
— Gaetano! daj mi moje pistolety w kość słoniową oprawne. To są dwa klejnoty, dodała obracając się do Tristana, rznięte ręką Klagmana. Czy dobrze strzelasz, z pistoletu Tristanie?
— Widziałaś że źle strzelam, odparł młody człowiek, kiedy o trzy cale chybiłem, serce jednak jest większe przecie niż mucha.
W téj chwili służący ukazał się niosąc bron żądaną, która w istocie była niesłychanie pięknéj roboty.
— Odnieś |ą, wymówiła Henryka.
I przeprosiła Tristana, za to, że mu bolesną pamiątkę odnowiła.
Potém poszli do drugiego domu, powierzchownie zupełnie do pierwszego podobnego, ale wewnątrz zupełnie odmiennego. Nie było tam już fresców złoconych włoskich, ale tylko pochmurne północne malowania; wszystko tam było, powiedziéć by można oblano ponurością i ciemnością Tamizy. Po sali ciemnéj, następował namiot dowódcy Arabskiego, z takim układnym nieporządkiem, że zdawało się iż dowódca tylko co nie wraca ze swoją zdobyczą po wojnie do niego. Cieplarnia napełniona była ptakami czarującemi, umodelowanemi przez Boga; dyamentowe skrzydła, rubiny żyjące, kwiaty latające, zmieszane wspólnie z drzewami, krzewami i kwiatami, tworzyły zgodność brzęku muzyki i woni.
Potém następowała długa galerya obrazów, wszystkich bóstw dawnych i teraźniejszych, od Rafaela, Rubensa i Rembrandta dawnych władców, do Delacroix i Decampa władców pędzli dzisiejszych. Lord Lindsay był człowiekiem z sądem i gustem, utworzył sobie niebo z wybranych tylko, lub takich, którzy godni byli zajmować miejsce u niego. Jednakże ta galerya nie była galeryą zwyczajną, utrudzenie lub nudę w końcu sprowadzającą, nieposiadającą nic więcéj prócz malowideł: tutaj przeciwnie, było mnóstwo wazonów i urn starożytnych, pełno bronzów, emalii serwskich, figurek z saskiéj porcelany; przy ścianach mnóstwo rozmaitéj i z rozmaitych krain broni, zwierciadeł i szkieł weneckich. Następowały potém pokoje dla gości, w których jeżeli zbytku nieuświęcono, to przynajmniéj ten uledz musiał wygodzie i ogród w którym teraźniejsi chwilowi dziedzice przebywali, to jest, piękna biała łania i jelenie z bojaźliwém a roztropném wejrzeniem.
Skoro się Henryka ukazała w ogrodzie, Jania spojrzała na nią przechyliwszy głowę na bok, potém zaczęła wyskakiwać wesoło i przybiegła lizać ręce swéj pani.
— Wszyscy cię tu kochają, odezwał się Tristan.
— A ja tylko ciebie, kocham, odrzekła z cicha Pani de Lindsay. Dodała potém tak głośno, aby ją wszyscy słyszéć mogli: Doktorze! teraz nie jesteś moim gościem tylko moim sąsiadem, i jeżeli chcesz mój przyjacielu, przejdź do siebie, musisz potrzebować spoczynku: zachowuje na jutro pokazanie ci stajen.
Tristan opuścił Henrykę, udał się na powrót wschodami z których zszedł dopiero, wszedł do pokoju sypialnego. usiadł przy oknie zamyślony, i spostrzegł Panią, de Lindsay przechodzącą przez ogród, ze służącą która jéj towarzyszyła. Odwróciła się, dała mu znak pożegnalny i zniknęła pomiędzy drzewami.
Natenczas Tristan postąpił sobie jak każdy inny w jego miejscu byłby zrobił, a który jak on miałby napełnioną głowę rozmaitemi myślami: patrzył dość długo po meblach, o których nie umiałby jednakże powiedziéć jak były zrobione, przechodził się wzdłuż i wszerz, zatrzymywał się, otwierał książki, siadał w oknie a nareszcie niedbale położył się w ogromne łóżko na podniesieniu ustawione, za którego zasłoną, można było znaleść potrzebną ciemność, i utrudzony podwójnie podróżą i myślami skończył tę scenę uśnięciem.
Gdy się obudził, słońce już dawno było po zachodzie, wstał i zbliżył się do okna, lecz ujrzał tylko gwiazdy w milczeniu migające. Wszystko było spokojne: księżyc jednym promieniem oświecał cały dom Henryki. wysokie drzewa kołysały się lekko, od których cienie jakby mary suwały się zwolna: nie było nic słychać, tylko tysiączne małe szelesty, które razem złączone tworzą właśnie ciszę nocy.
Zegar wybił północ, Tristan czuł że do jutra nie potrafi już usnąć, a jak człowiek pierwszy raz oglądający miejsca w których długo ma pozostać, chciał korzystać z téj tajemniczéj i przychylnéj godziny, do zaczerpania całéj poezyi jaką podobne chwile w sobie zawierają. Zszedł więc do ogrodu któremu się przyjrzéć nie mógł, zaczął go przebiegać, odwracając się za najmniejszym szelestem, przez tę instynktową obawę zrządzoną nocą, — odgłosem przedmiotów około których przechodzimy, a którego w dzień z obojętnością i bez wzruszenia słuchamy. Doszedł do trawnika i tam się zatrzymał, patrząc na jezioro odbijające światło księżyca, które zdawało się być srebrem płynném napełnione: jak lunatyk nie myślący i nie niewidzący, otworzył drzwi od ogrodu i zszedł po nad brzeg jeziora.
Wtedy usiadł, patrzył jak każda chwila powiększała ciemność nocy, która na wzajem zabierała w osłonę swoją czas i godziny.
To rozpatrywanie się długo trwało, bo już słońce ukazało się na horyzoncie, kiedy Tristan usłyszawszy za sobą siąpanie odwrócił się i postrzegł uśmiechającą się do niego Henrykę.
— Już rozmyślasz, wielki filozofie? wyrzekła hrabina.
— Już wstałaś, piękna jutrzenko? odpowiedział Tristan.
— Kiedy się uśnie wtenczas gdy gwiazdy wstają, trzeba naturalnie wstać kiedy one spać idą.
— Ja od północy już nie śpię.
— I cóżeś robił?
— Marzyłem, rozmyślałem jak powiedziałaś.
— A o czém?
— O tobie.
— Pochlebco!
— A oczém że chcesz abym w nocy marzył? o czém w dzień mógłbym rozmyślać jeżeli nie o tobie? Tylko że marzenie moje tak jest piękno, że po przebudzeniu zaczynam zawsze wątpić, czyli było prawdziwém; bez ustanku obawiam się aby zemną tak nie było jak z temi biedakami, którym się śni że siodzą na tronie, a po ocknięciu w jednéj chwili tracą swoje korony: mnie się śni, że jestem kochanym i zdaje mi się, że skoro się przebudzę miłość twoja zniknie. Biedny jak don Juan! którego znajdujesz jak Hajde umierającego na swoim brzegu, zagarniasz i ogrzewasz sercem twojém!
— Niech ci się śni zawsze o mnie, przyjacielu, bo ja do ciebie zupełnie należę; po przebudzeniu rzeczywistość będzie dalszym snu ciągiem. Dodała cichym głosem hrabina, siadając obok Tristana, dla tego żebyś mniéj powątpiewał, starać się będę abyś miał rzeczywistość, przy sobie.
— A potém, rzekł Tristan, odpowiadając bardziéj myślom własnym niż na to co mu Henryka powiedziała, czy mam ci się przyznać do wszystkiego? Henryko! wszystko co cię otacza, co ciebie porywa, mnie tylko przestrasza. Gdybyś była ubogą jak ja, albo żebym ja był jak ty bogatym, zdaje mi się że w tenczas bardziéj jeszcze kochalibyśmy się i bylibyśmy szczęśliwsi.
Moj przyjacielu, miéj ufność w Opatrzności.
— Tak jest, z uśmiechem odpowiedział Tristan, tak jest, Opatrzność może mnie obdarzyć pokojem serca, ale Opatrzność nie daje domów wywtornie umeblowanych nad brzegiem pysznego jeziora, a szczególniéj nie przybiera postaci kochanki, która opieki udziela. Przyznaj, że toby było złą wymówką przed światem, zdziwionym nagłém mojém zbogaceniem, gdybym mu odpowiedział: „Opatrzność stała się kobietą, chwilami nazywającą się, Henryką hrabiną de Lindsay; ta mi dała dom po mężu swoim, pierwéj nim została Opatrznością.“
Ty na wszystko poglądasz wzrokiem wysnutym z duszy twojéj Henryko! z duszy prosto wyszłéj z rąk Boga, ale ja biedny materjalista, ja spoglądam przez szkło mojéj pychy i na próżno wyszukuję usprawiedliwienia i wymówki czynom moim.
— Jest jedna, odrzekła. Henryka, jest jedna usprawiedliwiająca wymówka i téj chcę użyć.
— No! wreszcie, dodała biorąc za rękę Tristana i zbliżając się do niego, jeżeli twoja pycha jest tak wielka że przestraszasz się widokiem zbytku, no! przyjacielu! znajdziemy w szwajcaryi u stóp gór chatkę ubogą, mchem pokrytą, schronimy się więc do niéj jak pustelniki. Ty będziesz orał ziemię, a ja będę doić krowy, Wtedy nic jedno drugiemu nie będzie winne. Miłość własna ochroni się, ale będziemy się bardzo nudzić.
Wy mężczyźni, przedewszystkiem jesteście niewolnikami waszéj próżności i miłości własnéj. Jak jesteście naszemi kochankami, na jedno słowo nasze wystawiacie na stratę całą majętność, a jeżeli się zdarzy kiedy bogata kobieta, chcąca z wami podzielić majątek, odmawiacie jéj téj jedynéj szczęśliwości. Nic! to nie jest cnotą, to jest prędzéj złym występkiem: to nie jest wyrzeczenie się samego siebie, to jest prawdziwém samolubstwem. Macie najdziwniejszego rodzaju uczucia. Przyjmujecie, od kobiety jéj miłość, życie więcéj jak zecie, bo honor; czasem dla próżności jedném słowem poświęcacie jéj dobrą sławę, skazujecie ją na opuszczenie od wszystkich; albo też, jeżeli dla was opuściła rodzinę, oddała wam sławę, przyszłość, porzucacie ją na pastwę jéj łzom, jéj wyrzutom, jéj żalom: bez najmniejszego skrupułu i litości porażacie ją na żądze innych mężczyzn a na pogardę wszystkich kobiet: ja która, ani niema serca waszego na podporę, ani rąk do bronienia się zdolnych; a odmawiacie przyjęcia od niéj udziału majątku, któren łatwiéj zwrócić niż sławę i pokój, bo te raz stracone nigdy nie powracają. Moi Panowie, przyznajcie, żeście podług wygody waszéj niezmiernie swoje sumienie porozszerzali, i że jak lew w bajce, nie tylko żeście największą część im wydarli, ale wydarliście całość. Zresztą, to bogactwo którego nie chcecie przyjąć od kochającéj was kobiety, wymagacie go czasem od takiéj która was nie kocha. Przodujecie częstokroć swoje uczucia, swoje życie, kobiecie, któréj nigdy nie widzieliście, którą pierwszy raz napotykacie, i która kupuje za posag pięćset lub sześćset tysięcy, wszystkie wasze omamienia młodości, wszystkie wasze miłosne marzenia, wszystkie pychy serc waszych. Oh! nie miéj podobnéj słabości w obliczu kobiety którą kochasz: to jest w połowie duszy twojéj pozbądź się miłości własnéj i pokaż się takim jakim być powinieneś: ty się nie potrafisz zrobić lepszym niżeli takim jakim cię Bóg stworzył.
— Słucham cię i uwielbiam, odrzekł Tristan; oddaję ci się, pójdę drogą jaką mi otwierasz, nawet bez zwrotu myśli gdzie mnie poprowadzisz.
— No! tak, to dobrze, zaczynasz być rozsądnym. Czy sądzisz żem ja o tem nie myślała i nie szukałam sposobu aby wywieść cię z tych skrupułów, i pokonać na przypadek tryumfowania z nich? Mogłam ci rzucić na drogę pugilares pełny biletów bankowych, których stałbyś się prawnym posiadaczem, bo nikt by się nigdy o nie nieupomniał: mogłam dla ciebie wymyśleć jakiegoś starego krewnego, który umierając zrobiłby cię dziedzicem: wołałam jednak postąpić sobie szczerze, i otwarcie powiedzieć ci: „Podzielmy się.” I z tego punktu rzeczy biorąc, wzywam cię mój sąsiedzie, abyś obejrzał stajnie moje, nad któremi obiecałam ci ogólny nadzór: wybierz się ze mną na konną przejażdżkę, bo bardzo lubię podobne spacery i jestem do nich przyzwyczajoną.
Tristan podał rękę hrabinie i oboje zwrocił się ku Villi. Młoda kobieta weszła pierwsza, i wskazała Tristanowi ścieszkę tak białym piaskiem usypaną, że zdawała się być mleczną drogą, prowadzącą w prawą stronę domu. Tam się znajdowały oddzielone stajnie: z jednéj strony cztery cugowe konie, a z drugiéj dwa wierzchowe. Tym ostatnim Henryka chciała oddać wizytę. Ledwie tam weszła, udała się prosto do pysznego gniadego konia któren do niéj zarżał, jakby poznał swoją panię.
— Doktorze, odezwała się Henryka tonem ceremonialnym przy chłopcu stajennym — przedstawiam ci konia mego Lovelasa.
I opierając rękę na szyi drugiego kasztanowatego: a teraz przedstawiam mówiła dalej, Don Juana, który jest twoim. Oh! to są moi przyjaciele. przyjaciele najpoufalsi. Lovelas ma wprawdzie czasami chętkę swobodnie pobiegać, jak na niego wsiądę: czasem ta chętka tak się gwałtownie objawia, że zaczyna skakać jak kot dziki, ale to tylko robi żartem, bo wie, że mu się to na doprawdy nie powiedzie, i że jakby chciał na serio tak sobie postąpić, ze wstydem zostałby wypędzony: nieprawdaż Lovelasie? i to mówiąc, wskoczyła na niego, objęła mu szyję rękami i położyła się na nim w najzgrabniejszej niedbałości, jaką tylko mogła z siebie wydobyć, a koń ugiął się i nachylił, najwytworniéj jak na konia, za co Henryka ciemną szyję jego głaskała białemi rączkami. Co do twego, mówiła daléj, łagodniejszego jest humoru, chociaż z równie dobrego rodu. Teraz możesz ich osiodłać, wyrzekła do stajennego.
Popieścdiła jeszcze szlachetne zwierzę, i wyszła ze stajni z Tristanem, zdziwionym odwaga téj kobiety która tak igrała z niebezpieczeństwami.
Przechodziła się jeszcze czas niejaki, aż dopóki niewyprowadzono koni.
Zaledwie konie przed niemi stanęły, Henryka nie czekając aby jej kto ramię podał, lub strzemię przytrzymał, wskoczyła na siodło ze zręcznością i wytwornością jéj właściwą. Co do Tristana, ten tak jeździł na koniu, jak każdy młody człowiek, który odebrał całkowicie dobre wychowanie; przywołał do swojéj pamięci przepisy konnéj jazdy i jak Henryka przygotował się do przejażdżki.
Lovelas nie będąc od sześciu miesięcy ujeżdżanym przez młodą kobietę, ledwie poznał rękę, nogę i szpicrutę, z przyczyny których doznał przykrych bardzo chwil w swojém życiu; natychmiast uczuł się pysznym, zaczął podskakiwać i unosić się w sposób przestraszający dla wszystkich innych, prócz dla pani Lindsay; takich nawet wybryków i swawoli pozwolił sobie, że pobudził Don Juana do podobnych niesforności, które Tristana już ambarasować poczęły. Szczęściem, że nie było czasu zostać śmiesznym, bo koń uspokoił się, i poprzestał na przyzwoitych lansadach, właściwych koniom dobréj rasy.
Henryka wiedząc że można zmordować kogoś ciągiem uwielbianiem, choćby ten ktoś uwielbiał kobietę ukochaną, starała się ze swéj strony uspokoić Lovelasa, a zbliżywszy się do Tristana, odtąd już jemu tylko poświeciła wszystkie spojrzenia i myśli swoje. Rozmowa powróciła do swego toku; jechano nad brzegiem wzniosłym jeziora, w czasie chłodu i lekkiego powiewu wiatru, przynoszącego im najprzyjemniejszą won od villów, oświeconych promieniami niedawno wzeszłego słońca, a droga raz nad jeziorem, to znów kręta około villów, przedstawiała im się jak wstęga.
Sasi konni jechali wciąż, i często gdy się droga zasłaniała kępą drzew wzniosłych, albo domem jakim, zbliżali się ku sobie i tajemniczo wymieniali pocałunki, a potém uśmiechając się, powracali do prędkiéj jazdy. Nareszcie po dwugodzinnéj przejażdżce, którą Henryka niezmiernie zadziwiła Tristana, powrócili oboje do swoich villi.
Słońce zaczęło mocniéj dogrzewać, schronili się więc do obszernéj i chłodnéj sali jadalnéj, obstawionéj wonnemi kwiatami, jakby jaka oaza, gdzie im dano śniadanie.
Po skończonym śniadaniu, przeszli do obszernego pokoju, do którego zabroniono słońcu dochodzić; gęste i piękne story, a do tego zewnątrz duże przed oknami drzewa, chroniły ten pokój od promieni słonecznych, jak ptak broni gniazda, rozpościerając nad nim szeroko skrzydła swoje. Była to godzina, w któréj ciało utrudzone cięży, a dusza wylewa się, powiedziéć by można. Henryka usiadła przy fortepianie, a Tristan spodziewając się że mu nikt nie przeszkodzi, położył się u nóg swojéj ukochanéj.
Ptaki śpiewały na dworze, niebo było w najczystszym lazurze: słyszéć tylko można było wśród śpiewu ptasząt, kiedy niekiedy rozbijający się bałwan wody jeziora: był to dzień spiekły, po jakiém zwykle następuje gwiaździsty wieczór, w czasie którego rozmawia się o miłości w aleach oddalonych, w którym dziewczęta wiejskie z rękami po łokcie odkrytemi, gwarzą przed domami, jedne opierając się o mur, drugie usiadłszy na ziemi przed progiem.
Są chwile, w których dusza chociaż przepełniona uczuciem, nie jest w stanie okazać tego co czuje, w których, chociaż łzy cisną się do oczu a miłość zapełnia serce, jednak nie jest się w stanie ani mówić, ani nawet płakać: tak się jakoś wtenczas ulega wpływowi otaczających nas przedmiotów! Właśnie w takim usposobieniu znajdowali się Tristan z Henryką: utrudzeni ranną przejażdżką, magnetyzowani, powiedziéć by można, wspaniałą i jasną dnia pogodą z wzrokiem wspólnie w siebie wlepionem. trzymając się za ręce, słowa do siebie nie przemówili, jakby pod władzą opium we śnie miłosnym jeszcze zanurzeni. Wreszcie Henryka uczuła, że wypada przerwać to milczenie, nie głosem mowy wpadającéj do słuchu, ale udającéj się do serca. Wyciągnęła ręce swoje z rąk Tristana. przegrała kilka tkliwych akordów i zaśpiewała jedne z najwyrazistszych pieśni Rossiniego. Zdawało się, że wszystko w koło niéj umilkło, dla słuchania jéj: w czasie, gdy młody człowiek zachwycony wdziękiem melodyi, z cicha i kiedy niekiedy wymawiał te słowa: „Kocham cię! ah kocham cię!“ Jak gdyby te tylko dwa słowa, godne były zgadzać się czyli akompaniować upajającéj muzyce.
Wtedy wszystkie razem uczucia napełniające dwie dusze, zdawały się przechodzić i wnikać jeden głos Henryki, w jedną myśl mistrza; harmonia brzmiała w pokoju i zarazem głowę i serce rozpalała słuchającemu Tristanowi, przed którym świat cały miłych urojeń się otwierał. Trzebaby choć raz usłyszéć w salonie oświeconym włoskiem słońcem, śpiew ukochanéj kobiety, śpiew namiętny, zachwycający, czarującym od którego dusza zadrży w ciele, aby pojąć uczucia Tristana. Natenczas wszystkiego się zapomina: oczy, głos, serce, wszystko robi się słuchem; i jak podróżny utrudzony skwarem, i pożerane pragnieniem, do podającego mu kilka kropel wody, wołałby: jeszcze! jeszcze! tak i Tristan łagał Henrykę, aby śpiewać nieprzestawała.
Jednakże kiedy ostatni odgłos ucichł w sali, usłyszano wtedy jak ptaki potrochu zaczynały się odzywać, i cała natura wydawała dalszy ciąg, myśli człowieka.
Gdy już przegrywki na fortepianie ustały, Henryka odwróciła się do Tristana, leżące go na ziemi, z głową opartą na jéj krześle i i zamkiętemi oczyma, chcącego tym sposobem uśpić wszystkie zmysły, a skupić ich siłę w słuch sam jedynie: nachyliła się ku niemu i złożyła mu na czoło pocałunek, mówiąc:
— No! przyjacielu, obudź się, twoje marzejuż skończone. Teraz porzucimy niebo dla ziemi, poezyę dla prozy, będziemy obiad jedli.
Tristan podniósł się jak człowiek odurzony, dwie ogromne łzy kręciły mu się w oczach.
Henryka dopełniła tą ostatnią kroplą przepełnione już oczy jego, ostatnie wzruszenie wlała w tę duszę już zajętą.
— Czy idziesz ze mną? zapytała.
— Idę; gdzież mnie teraz zawiedziesz?
— Gdzie cię zawiodę? zawiodę cię po prostu do jadalnego pokoju. Każda rzecz czas swój miéć powinna: dzisiaj wieczorem popływamy sobie po jeziorze, nieprawda? I kiedyśmy już widzieli dzieła Bozkie po dniu pogodnym, dowiemy się teraz jak Stwórca do nas w nocy przemawia. Do czasu téj wieczornéj przejażdżki, będziemy na ziemi tym czasem.
Zadzwoniła i wszedł służący.
Niech dają obiad, wymówiła, a zarazem niech uprzedzą Jacopo, aby przygotował łódź na dzisiejsze wieczór; nieprawdaż doktorze, że spacer po wodzie służyć będzie memu zdrowiu?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.