Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom II/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
V.
DWOJE KOCHANKÓW.

Nazajutrz Henryka wstała wcześnie, a jak kobiéta przywykła do podróży, zeszła sama zamówić śniadanie i kazała, aby obudzono jéj służącego, mówiąc że chce zaraz wyjechać. Potém przeszła do sali jadalnéj mającéj obicie z wyobrażeniem polowania indyjskiego, na klórém tygrysy były różowe, ludzie żółtego koloru, niebo zaś zielonéj, a drzewa niebieskiéj barwy. Wśród myśli swoich, udawała że ją zajmują te karykatury, patrzyła się na nie nieodwracając głowy dopiero wtenczas, jak Tristan wchodząc skrzypnął drzwiami.
Ten zbliżył się do niéj trzymając w ręku kapelusz: natenczas z uśmiechem który on tylko mógł zrozumieć wymówiła do niego:
— Usiądź Józefie i jedz współcześnie ze mną śniadanie, abyśmy zyskali na czasie do wyjazdu.
W trakcie śniadania, nakazano przyjść koniom, a we dwadzieścia minut potém, znikł pojazd przed oczami zdziwionych i osłupiałych służących z oberży.
Na następnéj stacyi, Tristan porzucił miejsce na koźle, i zbliżył się do drzwiczek, dla wzięcia rozkazów od hrabiny, lecz ona odpowiedziała mu tylko znakiem wskazującym aby obok niéj usiadł, aż dopóki nie miną wsi, gdzie co krok napotyka się ciekawych. Młoda kobieta nie wymówiła ani słowa do swego kochanka, jeżeli się się to nazywa nic nie mówić, ściskając rękę ukochanego, oprzeć się na nim i pozwolić aby jéj włosy igrały po jego twarzy.
Zresztą zakochani bardzo dobrze ułożyli i wymyślili ten cichy sposób powiedzenia sobie że się kochają; użycie jego wygodne i przydaje się we wszystkich krajach. Takim sposobem nie mówiąc nic, nie oszukują się, i wolno każdemu z nich wnosić sobie z tego milczenia co mu się podoba; z jednéj strony nie naraża się delikatności, a z drugiéj daje się obszerne pole zarozumiałości. Mężczyzna i kobieta przekonani o téj niezaprzeczonéj prawdzie, kończą na tém, iż twierdzą, że milczenie jest mową serca.
Henryka z Tristanem używali go w całéj rozciągłości. Tristan bał się słowa wymówić któreby zdawać się mogło śmieszném téj excentrycznéj kobiecie: biedny Tristan! nie wiedział jeszcze że excentryczność kobiety zawsze jest wyrobiona, pozorna tylko, że jak powiedział jeden wielki filozof dzisiejszéj epoki: kobiety mają różnicę między sobą tylko przez ortografią.
— Kochasz mnie? wymówiła Henryka.
— Czy ja cię kocham? odpowiedział cichym głosem Tristan o! tak! kocham cię!
— I długo mnie kochać będziesz?
— Zawsze.
— Zawsze! dodała tonem wątpliwość oznaczającym, zawsze? a Ludwika?
— Ludwika! wymówił Tristan i zasępił się, jeszcze Ludwika! wymówił takim tonem, jakby chciał zarazem imię jéj z ust a pamięć z serca wygładzić. Oh! nie mówmy o Ludwice pani, 10 mówmy o tobie; nie mówmy o innych, mój aniele! mówmy o tobie tylko.
— O mnie! a któż wie czy już mną nie pogardzasz?
— Tobą pogardzać! A to dlaczego?
— Da tego, że zważałam tylko na moją miłość a nie na mój honor: — bo chociaż ja wprawdzie jestem wolną, ty jednali nim nie jesteś; ta przyszłość nas dwojga o której marzyłam, skruszy się wkrótce i zostanę sama jedna.
— A dla czegóżby Bóg nie miał ziścić marzeń twoich? czyżby się gniewał na ciebie żeś porzuciła niebo?
— Dziecko z ciebie! zawsze u was mężczyzn rozum zamiast serca. My kobiety tak nigdy nie mówimy. Może też dla tego wy nas mniéj kochacie. Oh! mój Tristanie jakżeż bylibyśmy szczęśliwi! Żebyś ty wiedział jak nasze jezioro jest piękne, i jakie miewalibyśmy miłe tajemnicze przechadzki wieczorami.
— A cóż przeszkadza aby tak nie było?
— To, że zrobiłam jeden krok o którym ci jeszcze nie powiedziałam i przed opuszczeniem Paryża poszłam do domu gdzie mieszkałeś, napisałam list do Ludwiki i kazałam go jéj doręczyć wrazie, gdyby w przeciągu miesiąca przyszła dowiedziéć się do mieszkania waszego: nie dziwiłabym się więc gdyby w kilka dni Ludwika przyjechała.
Tym razem Tristan naprawdę zesmutniał: on tkliwie kochał Ludwikę i w téj nawet chwili mimo nadzwyczajnej piękności nowéj swojéj kochanki, mimo całego wdzięku i uroku który ją otaczał, bardziéj z Ludwiką niż z hrabiną chciałby był odbywać te miłe tajemnicze wieczorne przechadzki, które mu Henryka obiecywała. Począwszy od téj chwili musiał się powierzyć kaprysom swego przeznaczenia. Życie jego od niejakiego czasu tyle przybierało dziwnych szczególnych postaci, że przyszłość powinna była podług jego wyobraźni gotować mu wiele wypadków okropnych albo śmiesznych, aż do bufonady; a ponieważ czekać musiał tych wypadków, a w czasie oczekiwania przykrego Bóg mu zesłał kobietę młodą, piękną, aby wspólnie z nim dzieliła drogę życia i oczekiwania podzielała, nie miał się o co skarżyć; obrócił się więc do Henryki, z wejrzeniom pełném miłości i wdzięczności, wymówił do niéj:
— Miejmy nadzieję!
— Miejmy nadzieję! odezwała się Henryka, to dziwne słowo. Miejmy nadzieję! czego? czy że Ludwika powróci? więc mnie nie kochasz; albo jeżeli nie powróci to nie kochasz Ludwiki. Wyjdźże z tego panie poeto.
— Miejmy nadzieję że Ludwika znajdzie dosyć szczęścia w Paryżu, i że nie będzie zmuszoną szukać go tak daleko i aż tutaj po niego przyjeżdżać.
— Dzięki ci Tristanie, ale ja nie jestem jak inne kobiety samolubna, zajmująca się tylko moją własną miłością i szczęściem człowieka którego kochają. Nie! Tristanie, jeżeli Ludwika nie wróci, mnie się życie twoje należy, a tobie całe życie moje. Będziemy mieli byt spokojny, czysty, uroczy jak nasze włoskie wieczory, żyć będziemy jedno dla drugiego i zapomniemy wszystkich aby i nas zapomnieli: chceszże tego? nieprawdaż? Pomyśl żem nigdy nie kochała, i że Bóg nie byłby mi ciebie skrwawionego i umierającego wpośród drogi mojéj rzucił, gdyby mnie był nie chciał wybrać za twego anioła, gdybym nie czuła się obowiązaną zagoiwszy rany ciała, goić zranioną i zbolałą duszę twoją. Co dla mnie znaczy Paryż! nigdy do niego nie wrócę; co mi po święcie całym! nienawidzę go. Będziemy mieli tam nad brzegiem jeziora dwa domy blizkie jak nasze serca, pełne spokoju jak nasza miłość, utworzymy sobie raj własny, nim Bóg raczy nas swoim obdarzyć; o tém dla nas marzę: jeżeli zaś Ludwika wróci, będzie to samo życie, to samo szczęście: zamiast żebym, się wieczorem przechadzała z tobą, będę się patrzyła jak wy oboje przechadzać się będziecie, bo zrobię dla ciebie wszystko co tylko mam w mocy mojéj do zrobienia: zapewniać cię że w takim razie nie cierpiałabym, byłoby kłamstwem. Może być, że jak padłby już cień wieczorny na jezioro, i ja ujrzałabym was jak cień szczęścia mego, ją, wymawiającą do ciebie to, co jabym chciała tobie powiedziéć, a ciebie trzymającego jéj ręce i przemawiającego do niéj tak, jakbyś do mnie przemawiał, gdyby jéj nie było: przyznaję ci się że byłabym smutna, że płakałabym czasem w moim pokoju ponurym, smutnym, pustym jak serce moje.
— Oh! jakaż ty dobra Henryko! Jakże cię kocham!
— Oh! tak, kochaj mnie, bo dotąd robiła mnie excentryczną i dziwną, tylko ta nieświadomość co to jest miłość prawdziwa; czułam potrzebę, czułam chęć, oddania życia mego: spokojna i odsunięta od świata, chciałam i żądałam znaleść człowieka któremu bym się oddać mogła, teraz tobie się oddają, tobie! ażeby to jednostajne życie nie znudziło nas, będziemy podróżować, pojedziemy gdzie zechcesz, do Indyi na koniec świata, wszakże wszędzie jest życie. Będziemy zawsze razem, w pośród całego stworzenia nas dwoje tylko, będzie wszystkim jedno dla drugiego. Zobaczysz że równocześnie umiem być kobietą i przyjacielem, kochającą jak jedna a poświęcającą się jak drugi. Jestem mocna, zdrowa, nie boję się niczego, wsiądziemy na konie, będziem polować na tygrysy. Zobaczysz żem odważna, zobaczysz jak będziemy szczęśliwi! Tak, wszystko to będzie! dodała z westchnieniem. jeżeli Ludwika nie przyjedzie.
Otóż to takie rzeczy mówili sobie, ale tak po cichu, że gdyby nie mieli zarazem serc swoich byliby, się niedosłyszeli.
Jednakże choćby konie najwolniejszym szły stępem, zawsze nadejdzie chwila w któréj droga się kończy: prędko przebyli stacyę, bo jakby wynagradzając opieszałość pocztyliona, miła pogadanka Tristana i Henryki, o znaczną część tę drogę im skróciła.
Noc tedy nadeszła, ale różna od wczorajszéj, i przy pierwszym zmroku Henryka oddała się Tristanowi? ten drżąc cały, lecz nie z bojaźni jak wczoraj, tylko z miłości. trzymał ją w swoich objęciach: było to urzeczywistnienie snu jego; rękę któréj się pierwéj dotknąć nieśmiał, ściskał teraz w swoich: te słowa których zazdrościł, potwarzano mu w każdéj chwili, śród spokojności, pogody i całéj poezyi. W początkach każdéj na serio lub nie na serio miłości, to jest najponętniejszém, że się w nią rzucamy z całą dobrą wiarą, najmocniéj przekonani, że się kochamy. Są wtedy chwile prawdziwego szczęścia, błogiéj pomyślności, którą jedno słowo może zaćmić, jedno podejrzenie zniweczyć, lecz która chociaż tak krótka i przemijająca, ma jednak, powiedzieć można, woń upajającą, która szczęściem, rodzi się tak samo często, jak często umiera.
Okoliczności, które, bawią się układaniem życia dla ludzi, i najczęściéj robią to przeciw woli, a bardziéj przeciw szczęściu ich, postawiły Tristana w położeniu dość śmieszném a raczéj fatalném. W pierwszéj chwili upojenia i próżności, z tego co na święcie nazwanoby szczęśliwostką, zapomniał zarazem i przeszłości i przyszłości: przeszłości pełnéj boleści, podzielanéj z Ludwiką, przyszłości, która bez niéj nie mogła być szczęśliwą, a która zupełnie zawisłą będąc od kaprysu jednéj kobiety mogła się co chwila zaćmić. Nareszcie jedna myśl która Tristanowi często do głowy powracała a zawsze go zachmurzała, była myśl i przekonanie, iż pod każdym względem jest niższym od Henryki. Jako przyjaciel, mógł ściśle biorąc, przyjąć wszystkie przysługi które mu czynić chciała, lecz jako kochanek, nie powinien ich przyjmować więcéj: a już był w takiém położeniu że nie mógł żyć z Ludwiką chyba ją zwodząc, ani też z Henryką bez dzielenia z nią majątku. Z jednéj strony przedstawiła mu się nędza, z drugiéj nikczemność. To też ten biedny Tristan wśród zachwytów radości, wśród pocałunków miłosnych rumienił się i zasępiał czoło, widząc Henrykę dającą ludziom w oberży albo pocztylionom pieniądze, których on nie miał i nieprzewidywał sposobu aby mógł je kiedy zarobić.
Szczęściem że kobiety kiedy kochają, posiadają na ten czas pewien rodzaj delikatności, którą, przyznać wszakże trzeba, gubią gdy już nie kochają. Henryka więc te same co i Tristan miała myśli: lecz zarazem w bogatym swoim umyśle znalazła sposób pogodzenia wszystkich skrupułów i uczuć serca. Widząc kochanka odsuwającego się od niéj z westchnieniem, pojmowała, że podobne pomyślenia przesuwały się jak cień po jego głowie, brała go w tedy za rękę i odpowiadała jak gdyby jéj był powierzył myśli swoje: nie myśl o tém wszystkiém i miéj ufność.“ Na ostatek, marząc wieczorami, rozmawiając po nocach, kochając się w każdym czasie, dojechali do Genewy i pocztylion ze dwadzieścia razy krzyknął, nim wjechał w bramy miasta: „Już nie jesteśmy we Francyi!“ Ta nowina nie była nazbyt nieprzyjemna Tristanowi, który jak wiadomo mimowoli zabił Karola i bał się aby znalazłszy trupa, nie poszukiwano zabójcy.
Henryka zaproponowała aby się zatrzymać w Genewie, była to jedna z tych próśb których się nie odmawia, szczególniéj w położeniu Tristana utrudzonego podróżą, a do tego jeszcze zakochanego.
Wysiedli więc z powozu. Tristan zawsze w roli służącego, któréj nie mógł porzucić, dla tego że trzeba było co chwila pokazywać paszport, lecz wynadgradzał sobie tę grę, gdy się sam na sam znajdował z Henryką.
Po męczącéj podróży pojazdem i pocztą, nastąpiła podróż statkiem parowym, i nazajutrz Pani de Lindsay zawsze w towarzystwie Józefa miała się w drogę, do Luzany przejechała przez jezioro Leman, którego niebieska powierzchnia zdawać by się mogła, złączona z widnokręgiem, gdyby ogromne góry nie wyprowodzały ze złudzenia. Z resztą jeżeliby kiedy zdawać się komu mogło, iż był jaki raj utworzony jedynie dla zakochanych, toby za niego mógł wziąść okolice nadbrzeżne jeziora, przedstawiające się oczom naszych podróżujących, z Villami napełnionemi wonią i kwiatami. Był to szkic obrazu Lorenta i Baja: dla tego Tristan siedząc na brzegu statku, z głową opartą na ręku, patrzył na te brzegi kapryśne, na góry sięgające obłoków i na piękne białe domy, ugrupowane nakształt stad łabędzi suszących skrzydła swoje na słońcu. Wszystkie przedmioty przemijające przed jego oczyma, o te były wonne i zajmujące, o tyle mu nasuwały rozmaitych myśli. No! otóż wyznać musimy, że kobietą o któréj marzył, na widok tych Villi z ogromnemi drzewami, nie była Henryka: i gdyby czasami nie postrzegał swojéj kochanki, uśmiechem przywołującéj go do rzeczywistości, byłby skończył na tém iż uwierzyłby że wyobraźnia jego nie może go zwodzić i że Ludwika tylko co ma się oczom jego ukazać.
Wtedy przesuwał rękę po czole, wstawał, dużemi krokami szedł do przodu statku, uważał na oddalające się i znikające przedmioty. Czasem mówił sam do siebie: „za temi górami są znów góry i za tym krajem z lazurowém niebem, z lazurowemi falami, z pysznemi Villami, jest także inny kraj z szarém niebem, z krzywemi drogami z ponuremi domami; ten drugi kraj, to Francya, to Paryż, to ulica Ś-go Jakóba, to Ludwika!“
Natenczas jakby skutkiem sztuki optycznéj, wszystko mu się zmieniło w wyobraźni, i młody człowiek widział znów swoje mieszkanie opuszczone i smutne, które jednakże w téj chwili kiedy o niém myślał, powinno było być oświetlone promieniem słonecznym i orzeźwione ruchem miejskim; od pokoju zaś jego własnego, który w téj porze był dla niego bardziéj pożądanym niż wystawny pałac do którego się udawał, ze smutkiem widział, że go pęd statku coraz bardziéj jeszcze oddalał, a może i na zawsze!
Nie prędko zatrzyma się myśl, przywoławszy sobie wszystkie pamiątki, po każdym szczeblu téj drabiny dochodzi się do smutku, żalu, albo wyrzutu sumienia; i jak raz już oddalimy się od przedmiotu ukochanego, wyobraźnia przedstawia go nam ponętniejszym albo smutniejszym, ale nigdy takim, jakim jest rzetelnie. Tak więc obok pani de Lindsay, Ludwika zdawała się Tri stanowi bardziéj ukochaną i godną jego miłości, kto wie nawet, czy gdyby znalazł teraz Ludwikę, za którą chętnie w téj chwili oddałby kochankę, kto wie, powtarzam, czyby późniéj nie żałował Henryki: albo téż gdyby obiedwie mogły się znaleść jednocześnie obecne, w jednéjże i téj samej Villi, czyby bez bojaźni i wyrzutu sumienia równo ich sercem i miłością nie obdzielił. Człowiek zawsze tego potrzebuje czego nie ma, a że oddalenie zmniejsza małe wady, maże nieznaczne cienie a powiększa wdzięki, to ztąd wynikło, że czém więcej się Tristan oddalał, tém ją bardziej kochał. Co do Henryki, dla któréj na statku parowym Tristan był tylko służącym Józefem, miała czas obmyślać i układać sposób jakimby mogła podzielić się z nim swemi bogactwami, nie obrażając ani czułości serca ani miłości własnéj Tristana.
Inni podróżni spali, jedli, rozmawiali lub tytuń palili.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.