Rodzina de Presles/Tom II/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
PRZECZUCIA.

Zajścia, które tu opowiedzieć zamierzamy, działy się w ciągu lipca 1834 r.
Dyanna od chwili swego zamążpójścia szła ściśle za radami, danemi jej przez matkę. Nigdy najmniejsza alluzya do tej nieszczęsnej przeszłości, której niestety zapomnieć nie mogła, nie wyrwała się z jej ust.
Młodzi małżonkowie byli szczęśliwi.... Szczęście, Jerzego zwłaszcza, tak się zdawało nieograniczonem, tak wolnem od wszelkiej troski bolesnej, od wszelkiej przykrej jakiejś myśli, że czasami Dyanna, patrząc na niego niepostrzeżenie, z tym uśmiechem naiwnie radosnym na ustach, z otwartym i zupełnym spokojem w spojrzeniu, mimowoli zadawała sobie z pewnym rodzajem goryczy pytanie:
— Jak on to robi, że nigdy sobie nie przypomina... że nigdy nie cierpi?... Kocha mnie przecież i w głębi swego serca, musi jak ja, nosić wiecznie krwawiącą ranę...
Ilekroć zadawala sobie to pytanie młoda Jerzego żona, tylekroć ogarniał ją smutek niezmierny; ale smutek ten trwał krótko, a zresztą ukrywała go starannie przed Jerzym.
Wogóle jednak młode małżeństwo było i czuło się szczęśliwem.
Nagle, w lipcu właśnie 1834 roku, padł grom z najpogodniejszego nieba....
Wieczór orzeźwiający, rozkoszny naszedł na ziemię spieczoną dziennym, lipcowym, duszącym skwarem.
Dyanna i mąż jej, spleceni ramionami, przechadzali się wolnym krokiem pod rozłożystemi konarami drzew ogrodu.
Zmrok zwolna ustępował przed zupełną nocą. Już gwiazdy po kolei poczęły ukazywać się na błękicie pociemniałym nieba.
Naraz w dali rozległ się tentent pędzącego konia, zbliżający się z każdą chwilą.
— Jakże ktoś pędzi! — ozwał się Jerzy. — Chyba to jakiś szaleniec albo też człowiek, co niesie ważne wieści....
— W każdym razie, — odpowiedziała śmiejąc się Dyanna, — prawdopodobnem jest, że szaleniec nie tutaj dąży, a niemal pewnem, że owe wieści nic nas nie obchodzą....
Upłynęła minuta.
Podkowy konia uderzały o żwir drogi, wiodącej tuż obok muru ogrodowego.
I nagle ustał tentent podków, a u kraty ogrodowej rozległ się odgłos dzwonka, pociągniętego gorączkowo.
— Więc to tu przybył ów pędzący... — przemówił Jerzy. — Któż to u dyabła być może?...
Dyanna przycisnęła się do ramienia męża, który poczuł jej drżenie.
— Co tobie? — spytał jej.
— Boję się...
— Boisz, drogie dziecko?... A czegóż, mój Boże?...
— Nie wiem... — wyszeptała.
— Skoro nie wiesz, to już dobrze....
— O, nie żartuj sobie z tej obawy, mój drogi, zaklinam cię.... Jakieś nieokreślone przeczucie zmroziło mi nagle serce... zdaje mi się, że człowiek, który do drzwi naszych zadzwonił, przynosi nam nieszczęście....
Jerzy przycisnął silnie żonę.
— Droga, ukochana moja fantastyczko, — mówił, — przyjdź tu uspokoić się na mojem sercu.... Przy tem sercu czegóż się możesz lękać?...
— Niczego dla siebie!... To też nie drżę ja o siebie bynajmniej... ale o tych, których kocham....
Piasek alei zaskrzypiał pod krokami kilku osób. W tej samej chwili z pośród drzew zabłysło blade światełko latarki, która zmierzała ku przechadzającym się.
— Idą do nas, — podjął Jerzy, — i dowiesz cię zaraz, jak nieuzasadnionemi były twoje obawy....
W tej chwili kamerdyner, niosący w ręku latarkę, ukazał się na skręcie z poza klombu laurów w towarzystwie służącego z zamku Presles.
Twarze obu tych ludzi wyrażały pomięszanie.
— Co się stało? — spytał Jerzy, który począł wreszcie dzielić obawy żony.
Obaj służący zawahali się jakoś.
— Mów, Michale!... mów przecież! — ozwała się żywo Dyanna do lokaja generała.
— Pani... — odpowiedział Michał z widocznem pcmięszaniem, — trzeba aby pan i pani przybyli zaraz do zamku....
— Mój Boże! — krzyknęła młoda kobieta, — nieszczęście jakieś się stało, nieprawdaż?...
Służący spuścił głowę i wybąknął coś niewyraźnie.
— Mój ojciec zachorował może?... Czy to ojciec?... — ciągnęła dalej indagacyę Dyanna.
— Nie, pani... pan hrabia jest zdrów....
— A więc matka albo Blanka?... Która z nich dwu... odpowiadaj!... która?...
— Panna Blanka także jest zdrowa... — odparł Michał. — To pani hrabina zachorowała nagle przed chwilą... ale trzeba mieć nadzieję, że to minie....
— Czy to matka przysłała po mnie?...
— O! nie, pani, to pan hrabia.... Pani hrabina jest nieprzytomną....
Dyanna, nawpół oszalała z trwogi i przerażenia, nie chciała już słuchać dalej.
— Powóz... — zawołała z płaczem w glosie, — powóz!... i jedźmy coprędzej.... Jerzy, na miłość boską spieszmy się, słyszysz, że moja matka jest umierającą!...
Kiedy Michał sprawiał się z smutnego swego poselstwa, kamerdyner tymczasem już, nie czekając na rozkazy pana, pobiegł do stajen i kazał założyć konie do karety.
W przeciągu pięciu minut powóz zajechał i uniósł Jerzego i jego żonę ku zamkowi Presles, dokąd musimy ich wyprzedzić.
Nic nie mogło zwiastować okropnego napadu choroby, która dotknęła nagle hrabinę.
Wiemy już, że pani Presles miała czterdzieści trzy czy czterdzieści cztery lat co najwyżej... Była więc w całej sile wieku i nie utraciła nic z swej piękności. Przytem, jak się zdało, cieszyła się najlepszem zdrowiem i ani w wigilię dnia tego, ani też w jego ciągu nie była cierpiącą, ani choćby znużoną tylko.
Jak zazwyczaj tak i tego dnia używała swego czasu na nadzór nad całym domem, wydając rozkazy, z tą jasnością, która je czyniła zrozumiałemi i dobrocią, która sprawiała, że się starano je jak najlepiej wykonać.
Przez kilka godzin zajęta była małą Blanką, której okazywała macierzyńską zawsze pieczołowitość.
Nakoniec podczas obiadu jej żywość, wesołość i zupełna swoboda umysłu nie jeden raz wywołały uśmiech na usta generała, który niemal nie uśmiechał się już nigdy od czasu zmartwień, jakie mu przyczyniło postępowanie Gontrana.
— Gdybyśmy tak pojechali dziś odwiedzić Dyannę? — spytała pana de Presles po obiedzie.
— Wołałbym wyjazd ten odłożyć na jutro, moja droga, — odpowiedział generał; — nie czuję się dziś całkowicie zdrowym.
— Nic przecież złego, spodziewam się?
— O! nie miej obawy....
— To może przeszlibyśmy się po parku?...
— Chętnie.... Zdaje mi się, że świeże powietrze mnie pokrzepi...
— W takim razie, mój drogi, kiedy zechcesz!...
— Choćby zaraz....
Pani de Presles zarzuciła na piękne swe włosy rodzaj mantyli hiszpańskiej z czarnej koronki i wyszła z zamku, podając rękę mężowi. Bo generał, starzejący się szybko, nietyle może z powodu wieku co zmartwienia, poczynał czuć już potrzebę podpory ilekroć przyszło mu przechadzać się nieco dłużej.
Po upływie jakiejś pół godziny może takiej przechadzki po najmniej odległych alejach parku, hrabina spotrzegła się, że pan Presles zwalniał już kroku.
— Czyś ty zmęczony, mój drogi? — spytała go.
— Tak, cokolwiek.... Widocznie tego wieczora niebardzo jestem silny. Zaczynam przypuszczać, kochana moja Henryetto, że niezadługo przyjdzie nam się z sobą rozstać....
— Rozstać się? — wymówiła z cicha hrabina, nie pojmująca tych słów znaczenia. — Gdzież zamierzasz wyjechać?...
— Tam!... — odpowiedział generał z uśmiechem, ukazując ręką wysokie niebios przestworza.
— Czy ty chcesz mnie zasmucać podobnemi myślami? — ozwała się pani Presles tonem wymówki.
— Zasmucać cię, droga moja... niech mnie Bóg bronił... Ale jestem przecież o lat trzydzieści starszy od ciebie... jestem starcem, a tyś młoda jeszcze. Wynikiem tego jest pewność, że cię pierwej opuszczę a tyś powinna odważnie patrzeć w oko myśli o naszej niezadługiej może rozłące.
— Dla czegóźby przypuszczać, że ona jest blizką, mój drogi?... Pozwól mi wierzyć całą siłą duszy, że tak nie będzie.... Czyliż nie wiesz zresztą, że częstkokroć młodzi właśnie odchodzą ztąd pierwej przed innymi!...
— Szczęściem, że to tylko wyjątkowo....
— Wreszcie, błagam cię, nie zasmucaj mnie niepotrzebnie przewidywaniem nieszczęść bardzo dalekich.... Czyż nie sprawiłoby ci to przykrości, gdybym tak ja powiedziała ci, że czuję nadchodzącą ostatnią moją godzinę?...
— Mogłabyś mi to mówić bez sprawienia mi obawy... nie uwierzyłbym ci....
W tej chwili spadająca gwiazda przebiegła niebo, świetlana jak rakieta, pozostawiając za sobą długi pas światła; potem nagle zagasła w przestrzeni.
— Kto ci powiedział, że ta gwiazda nie jest obrazem mego życia? — wymówiła hrabina wzruszona. — Kto ci powiedział, że poświeciwszy jak ona czas jakiś, jak ona nagie nie zgasnę?... Mówiłeś o zmęczeniu, mój drogi, — dodała zmieniając przedmiot rozmowy.... — Możebyś zechciał, żebyśmy weszli do domu?
— Chciałem cię właśnie prosić o to.
Generał i żona jego zwrócili się ku zamkowi w milczeniu. Rozmowa, którą opowiedzieliśmy, rzuciła cień jakiś ponury na ich myśli.
Dochodzili już do schodów o szerokich stopniach po obu stronach obstawionych kwiatami, k re łączyły przedsionek z parkiem. U góry tych schdów oczekiwał na nich służący z lampą w ręku.
Nagle pani de-Presles zachwiała się.
— Co ci jest? — spytał jej żywo generał.
Zamiast odpowiedzieć, chwyciła się nagle za lewą stronę piersi, wyraz nieopisanego niepokoju ukazał się na jej twarzy... wydała długie westchnienie i wysuwając się z ramion męża, który daremnie usiłował ją podtrzymać, padła na wznak zemdlona.
Nie próbujemy nawet opisywać tu przerażenia generała.
Był to rozdzierający widok, jak ten starzec jęcząc i płacząc jak dziecko, silił się podnieść z ziemi i unieść w ramionach bezwładne ciało ukochanej swej małżonki. Ale już w zamku wszczął się popłoch... zbiegła się służba. Odniesiono panią Presles do jej pokoju, gdzie ją złożono na łóżku.
Generał wtedy dopiero odzyskał nieco krwi zimnej, potrzebnej do wydania rozkazów.
— Niechaj natychmiast dwóch siada na koń. — rzekł, — niechaj jadą po córkę i sprowadzą coprędzej lekarza....
Jeden ze służących co koń wyskoczy podążył do willi Jerzego Herbert... drugi zwrócił się ku najbliższemu miasteczku, odległemu o pół godziny drogi zaledwie od zamku.
Pierwszy z tych lokai, zawiadomiwszy Dyannę i jej męża, siadł napowrót na koń i podążył do Tulonu, po znakomitszych lekarzy, niż wezwany w pierwszej chwili prowincjonalny eskulap.
Ten zaś w chwili gdy przybył Jerzy z żoną, puścił był chorej już krew, mimo to wszakże nie odzyskała ona dotąd przytomności.


∗             ∗

Zemdlenie owo hrabiny było pierwszym objawem choroby szybkiej a śmiertelnej, wobec której ludzka wiedza miała okazać się bezsilną.
Krótka dyagnoza wystarczyła lekarzom tulońskim do zdecydowania, że pani de Presles skazaną była na śmierć nieodwołalnie i że natychmiastowe starania osiągnąć mogą conajwyżej tylko odwłokę ostatniej jej chwili o jakieś dni kilka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.