Rodzina de Presles/Tom II/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
WYZNANIE.

Choroba pani Presles trwała już od pięciu dni i od pięciu dni też Dyanna nie opuszczała łóżka matki ani na chwilę. Daremnie generał i Jerzy błagali ją, aby odpoczęła bodaj przez chwilę i oszczędzała sił swych, nadwątlonych tak długiem czuwaniem, ani jeden ani drugi nie zdołali wymódz na niej, by na jedną chwilę opuściła pokój, w którym dogorywała jej matka.
Po owem pierwszem zemdleniu, nastąpiła gorączka z napadami maligny, następującymi bezprzestannie po sobie niemal.
Konająca nie poznawała nikogo a lekarze spodziewali się nawet, że skończy lada godzinę, nie odzyskawszy ani na chwilę przytomność..
Mylili się jednak.
Pod koniec piątego dnia, po napadzie gorączki, silniejszym jeszcze niż dotychczasowe, pani de Presles popadła w sen ciężki.
Lekarze zapytywali się wzajem:
— Kto to wie czy się już przebudzi? i odpowiadali sobie kolejno wstrząśnieniam głowy, nie wróżącem nic dobrego.
Przewidywania ich nie miały się ziścić.
Hrabina poruszyła się zlekka... wszyscy otoczyli jej łóżko coprędzej... uniosła nieco powieki a w jej oczach nadmiernie rozszerzonych widocznym, był spokój i zupełna przytomność umysłu Spróbowała zmienić pozycyę i wesprzeć się na łokciu; ale niezdołała tego dokonać.
Dyanna i generał odgadnęli jaką to pragnęła przybrać pozycyę i nadali ją jej, obkładając dokoła poduszkami. Usiłowała uśmiechnąć się do nich na podziękowanie.
Patrząc na tę twarz, na której pięciodniowa choroba pozostawiła zaledwie ślady dawnej piękności tak wielkiej, Dyanna nie mogła powstrzymać się od łez. Generał przybity boleścią, zgnębiony całkowicie, ukrył twarz w obu dłoniach.
Pani Presles poruszyła ustami.
Mówiła ale tak była słabą, że nikt nie mógł usłyszeć ani jednego z tych słów, które starała się wymówić.
Dyanna pochyliła się nad nią i do jej ust przyłożyła ucho. Wtedy dopiero zrozumiała, że matka żąda księdza.
Od samego początku choroby, proboszcz miejscowy przybiegł zaraz i nie opuszczał niemal zamku, aby być nieustannie pod bokiem chorej, na wypadek, gdyby w chwili przytomnej zechciała go zawezwać. Pospieszył teraz natychmiast, o ta ostateczna rozmowa między spowiednikiem a panitentką trwała blizko godzinę.
Kiedy generał, Dyanna, Jerzy i doktorzy weszli napowrót do pokoju, pani Presles, jak się zdawało, odzyskała nieco sił i głos jej słychać było wyraźnie.
— Mój drogi, — przemówiła do, męża, który ujął palącą jej rękę i przycisnął do niej — nadeszła dla mnie chwila pożegnania cię, bo ja czuję to dobrze, że umieram....
Pan Presles, którego łzy tak dławiły, że nie mógł odpowiedzieć ani słowa, gestem zaprzeczył wymownie temu twierdzeniu.
— Umieram, — powtórzyła stanowczym tonem pani Presles. — Przez długie lata, które przeżyliśmy z sobą razem, dałeś mi tyle szczęścia, ile go rzadko której kobiecie przypada w udziale... publicznie ci za to wyrażam mą wdzięczność głęboką... To nie wszystko... Być może, że mimowolnie zdarzyło mi się obrazić cię kiedy brakiem uległości lub jakiemś pożałowania godnem uniesieniem... tak samo publicznie za to cię przepraszam, przebacz mi, aby i Bóg mi przebaczył.... Dzięki niebu, nie pozostaniesz osamotnionym na ziemi, kiedy mnie tu już nie stanie.... Pozostają ci twoje dzieci, moja dobra, poczciwa i droga Dyanna... anioł prawdziwy.... Blanka, której odtąd, siostra zastąpi matkę i Gontran, który może stanie się lepszym, skoro się dowie ile cierpiałam przez niego i łez wylałam w godzinie skonu... Często uważałam żeś był za surowym dla Gontrana, mój drogi mężu; czasami zdawało mi się, żeś względem mego był niesprawiedliwy.... Dziś więcej z dala, z wysoka już patrzę na to życie, kiedy je mam opuścić. Pojmuję, jak postępowanie twoje było rozumne i uzasadnione.... pojmuję ile złego, nie dającego się już naprawić, wyrządziłam synowi memu moją słabością dla niego.... Ta myśl dodaje niezmiernej goryczy do kielicha, który zbliża się już do ust moich.... Tam, za światem, modlić się będę za to biedne dziecko, a może Bóg raczy uczynić na moje prośby to, czego nam tak długo odmawiał....
Pani de Presles zamilkła na długą chwilę.
Generał również, siedząc przy łóżku z głową ukrytą w kołdrach, szlochał konwulsyjnie.
Dyanna stała milcząca, skamieniała jak posąg z marmuru; zdało się, że niema już ani jednej łzy, bo jej oczy osłupiałe były i suche zupełnie.
Dwaj lekarze cofnęli się dyskretnie wraz z księdzem w najoddaleńszą część pokoju.
Hrabina podjęła:
— Żegnam cię więc, mój przyjacielu, mój mężu... najszlachetniejszy i najlepszy z ludzi... i ciebie, Jerzy, moje dziecko, także żegnam, ciebie, którego kocham, z całej duszy, bo ty kochasz najdroższą moją córkę i otaczasz drogi jej szczęściem. ż..egnam was i zwracam się do was z prośbą:... Opuście ten pokój! i pozostawcie mnie z Dyanną tylko na chwilę.. bo to, co jej mam powiedzieć, ona sama tylko słyszeć i winna.
Jerzy i generał zastosowali się natychmiast do życzenia umierającej.
Zaledwie matka i córka znalazły się jedna wobec drugiej zupełnie same, kiedy hrabina, której głos, na chwilę ożywiony, słabnął teraz, wybąknęła:
— Dyanno... kochana Dyanno... ciebie to... ciebie przedewszystkiem winnam prosić o przebaczenie... i gdyby nie to, że śmierć, która dotyka mnie już brzegiem swych skrzydeł, przykuwa mnie do łóżka, padłabym przed tobą na kolana i zaklinała cię, byś mi udzieliła tego przebaczenia, o które cię błagam.... Przebacz mi... przebacz, jeśli chcesz, aby dusza moja uleciała ztąd bez ciężkiego wyrzutu sumienia, wolna od trwogi!... Przebacz mi jeśli chcesz, abym umierała spokojna i spokój w grób zabrała z sobą!...
Zdumiona tem rozpaczliwem błaganiem, młoda kobieta sądziła z razu, że maligna, która ominęła na chwilę, ponownie ogarnia umysł matki. Niedługo wszakże mogła łudzić się tą myślą, bo spojrzenie konającej wyrażało wprawdzie niepokój głęboki, ale ani trochę nie było w niem gorączkowego zburzenia.
— A cóż ja mogłabym przebaczać ci, matko moja? — zawołała Dyanna, — tobie, najlepszej, najczulszej, najwięcej godnej uwielbienia z pośród wszystkich matek... tobie, która zawsze żyłaś tylko dla mnie jedynie?...
— Chodź tu do mnie, moje dziecko bliżej... bliżej jeszcze.... Głos mój bardzo jest już słaby, a jednak aby mówić z tobą muszę go zniżyć jeszcze.... Staraj się wysłuchać co mówię bez przerażenia... bez gniewu i żalu do mnie....
— Słucham cię z należnym ci szacunkiem, matko, z tą miłością, którą mam dla ciebie, z nabożeństwem. Jakże słuchając tego, co ty mówisz, mogłabym co innego nad to uczuć?
— Dyanno, — poczęła hrabina po krótkiej chwili milczenia, — Dyanno, ja cię oszukałam.
— Ty, matko moja! — zawołała młoda kobieta.
— Oszukałam cię... skłamałam przed tobą!
— Matko ukochana, oczerniasz się! Wszelkie kłamstwo tak jest obcem tobie, że usta twoje nigdy nie zdołałyby go wypowiedzieć....
Nie odpowiadając na tę przerwę pani de Presles ciągnęła dalej:
— Bóg moim świadkiem, żem sądziła, iż czynię najlepiej, Bóg moim świadkiem, żem nie pragnęła nic innego nad twoje szczęście. To mi będzie może wymówką. Ale któż mi powie, żem to osięgła?... Kto mi powie czym nie zgubiła na zawsze tej przyszłości, którą sądziłam, że ocalam?... A! moje dziecko! to powątpiewanie jest najstraszniejszą karą, męczarnią piekła dla mnie... ta niepewność jest mi najcięższą torturą!...
Dyanna nie rozumiała o co chodzi; ale słysząc te słowa dziwnie tajemnicze, poczynała czuć jakąś nieokreśloną a przejmującą obawę.
Umierająca ciągnęła dalej.
— Pamiętasz może dzień ten, w którym, gdy prawość twoja nie dała ci okupywać szczęścia za cenę kłamstwa, zleciłaś mi oddać Jerzemu list, który miał mu odsłonić tajemnicę przeszłości?...
— Jakże miałabym o tem zapomnieć?... Niestety, nie zapomnę tego nigdy!...
— Powiedziałaś mi wówczas, że los twój cały spoczywa w mem ręku! Wiedziałam, że skoro nie będziesz należeć do Jerzego, będziesz należeć do Boga, a wówczas straconą byłabyś dla mnie....
— Tak było, to prawda.
— A więc, droga córko moja, zbrakło mi odwagi, w zaślepionej mej miłości nie miałam siły do rozegrania uczciwie tej partyi, której stawką było twoje szczęście.... Oszukałam... skłamałam.
Dreszcz przerażenia wstrząsnął całem ciałem Dyanny.
— O! moja matko... — wybąknęła, — co ty mówisz?... Lękam się zrozumieć.... Co zrobiłaś?...
— Zdradziłam twoje zaufanie.... Postawiłam moją wolę na miejscu twojej... zgasiłam to światło, które ty chciałaś rozświecić.
— A więc, list mój?
— Nie oddałam go.
Dyanna wydała okrzyk głuchy i mimowoli cofnęła się o kilka kroków, oddalając się tym sposobem od matki.
Potem głosem zdławionym i do niepoznania niemal zmienionym, podjęła znowu:
— Więc... Jerzy?...
— Jerzy nic nie wie.
Dyanna rzuciła się na kolana i łamiąc ręce, szeptała z rozdzierającym wyrazem:
— O! ja nieszczęśliwa... nieszczęśliwa kobieta!... Oszukałam tego, który mnie kocha więcej niż swe życie! On miałby teraz prawo patrzeć na mnie jak na nikczemną oszustkę! miałby prawo przeklinać mnie... miałby prawo mnie wypędzić!... O! moja matko!... moja matko!
— Dyanno, moje dziecko, moja córko ukochana, więc mi nie chcesz przebaczyć?... Pozwoliszże mi umrzeć bez słowa odpuszczenia... bez słowa pociechy i litości?...
Młoda kobieta dociągnęła się na klęczkach do łoża umierającej, pochwyciła dłonie pani de Presles i okryła je pocałunkami
— Wszakże to przez zbytek miłości tylko okłamałeś mnie, matko moja... wszakże sądząc, że mnie uczynisz szczęśliwą, uczyniłaś mi tyle złego. Nie mam ci nic do przebaczenia, moja matko droga, bo przebaczenie dopuszcza myśl o uchybieniu.... Kocham cię za to coś pragnęła uczynić... Szanuję cię, uwielbiam i oddałabym z radością własne życie na okup twego.
— Bądź błogosławioną, dziecko moje — wyszeptała hrabina — bądź błogosławioną przez twą umierającą matkę, która cię błogosławi w imieniu Boga, przed którym stanie niebawem!...
Słabnące jej ręce spoczęły na czole Dyanny, co klęczała przed nią.
Wsparłszy się o tę głowę, uczepiwszy się jej niemal, uniosła się nawpół wreszcie.
— Teraz, — podjęła, — słuchaj mnie.... Ten list... ten list okropny... byłabym sądziła, że popełniam świętokradztwo, gdybym go była spaliła.... On istnieje.
— Istnieje... — powtórzyła Dyanna w przerażeniu.
— Tak, — ciągnęła dalej umierająca, której glos stawał się coraz słabszym, coraz niepewniejszym, niewyraźnym jak szept daleki, — pod kopertą podwójną... zapieczętowany trzema memi pieczęciami herbowemi i opatrzony temi słowy: spalić, nie czytając, po mojej śmierci.
— A ta koperta, moja matko?... ta koperta.
— Będzie za chwilę w twem ręku... znajdziesz Hrabina przerwała.
— Gdzież to, gdzie, matko?... — spytała Dyanna.
Przerażona, że nie otrzymuje odpowiedzi na to pytanie, młoda kobieta podniosła na matkę oczy i krzyknęła przeraźliwie Pani de Presles opadła na poduszki bezwładna.
Oczy jej przyćmione, nieruchome bez blasku nic już nie widziały. Usta były wpółotwarte.
Nie podobieństwem była wszelka wątpliwość... śmierć zmroziła na jej ustach, niemych już odtąd na wieki, poczęte słowa....
Hrabina zabierała z sobą do grobu tajemnicę ukrytego listu!...
Na krzyk Dyanny, drzwi się roztwarły. Generał. Jerzy, ksiądz, lekarze rzucili się naraz ku łożu.
Ale dla jednych nie pozostawało nic nad skonstatowanie śmierci, dla drugich nic nad łzy i modlitwę nad zwłokami.
Rozpacz pana Presles była przerażającą. Szlachetny starzec w cierpieniu odzyskał całą energię młodości. Gorycz skarg jego i rozdzierające pierś konwulsyjne łkania, wzruszały serca i wyciskały łzy najobojętniejszym nawet. Nie mógł wybaczyć Bogu, że jego pierwej nie powołał do siebie i przeklinał życie odkąd żony jego ukochanej nie było przy nim, by dzieliła wszystkie cierpienia jego i radości wszystkie....
Przybita ciężarem podwójnego swego nieszczęścia, Dyanna nie mogła pocieszać nawet ojca tak bardzo sama potrzebowała pociechy.
Kiedy dni kilka ubiegło, zupełna apatya, zgnębienie i wyczerpanie najkompletniejsze sił fizycznych zastąpiło u generała pierwsze gwałtowne wybuchy rozpaczy.
W miesiąc po śmierci żony, generał acz zachował jasność inteligencji twarzą, zachowaniem a czasami nawet słowy robił zupełnie porażenie zdziecinniałego starca.
Fakta, które nastąpiły bezpośrednio po przedwczesnym zgonie hrabiny, były następujące:
Naprzód Jerzy i jego żona, aby nie opuszczać osierociałego generała opuścili willę, w której, jak wiemy, spędzali zawsze część lata i zamieszkali na stałe w zamku.
Hrabina nie pozostawiła żadnego testamentu; skutkiem tego cały jej majątek, wynoszący niemniej jak milion pięćkroć stotysięcy franków, przypadał trojgu jej dzieciom, Dyannie, Gontranowi i Blance.
Małoletność Gontrana i Bianki stała się przyczyną wszelkiego rodzaju formalności, spisów inwentarzy, w których szczegóły nie myślimy się zapuszczać
Powiemy tylko tyle, że Dyanna, w której zupełna bezinteresowność w kwestyach pieniężnych dochodziła do najbezwzględniejszej obojętności, była jednakże nieodstępną przy spisywaniu inwentarzy i śledziła tę czynność z gorączkową trwogą, w nadziei, że skoro przeglądano skrytki wszystkich mebli hrabiny, cełem powyjmowania z nich i otaksowania jej klejnotów, znalezioną zostanie owa koperta zapieczętowana i spaloną będzie w jej oczach.
Ale oczekiwania te zawiedzione zostały. Skończono robić inwentarze, a owej koperty nie napotkano nigdzie. Tym sposobem pozostała ona zawsze zawieszoną, jak miecz Damoklesa, nad głową Dyanny, która drżała na samą myśl, jakie konsekwencye ściągnąć może na nią w przyszłości nadużycie pierwszego lepszego lokaja, w którego ręce wpaść może przypadkiem jej tajemnica.
Gontran, dowiedziawszy się o śmierci matki, napisał do generała list wielce zręczny i wzruszający, którego wszystkie wyrażenia tak były ułożone, że pozwalały i powinny były natchnąć ojca wiarą w zmianę zupełną pojęć młodzieńca.
List ten zakończył prośbą przysłania mu potrzebnej sumy na kupienie sobie zastępcy na czas, który mu pozostawało jeszcze odsłużyć pod chorągwią,.
Jakkolwiek Gontran, jako niepełnoletni, nie miał jeszcze prawa administrowania odziedziczonym majątkiem, ale był już bogatym i nie było powodu odmawiania mu żądanej sumy.
Wysłano przeto pieniądze i brat Dyanny powrócił do Prowancyi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.