Rodzina de Presles/Tom III/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
DYANNA I RAUL.

Panna de Presles przeszła pospiesznie taras a jej bogi, lekkie jak bogini o której mówi Wirgiliusz, zaledwie uginały w przechodzie trawy operlone rosą.
Raul nie spuszczał jej z oczu aż do Chwili, w której zniknęła we wnętrzu zamku, przesławszy mu giestem przyjazne pożegnanie.
Wtedy dopiero zawrócił i zagłębił się w ciemnym tunelu zieleni, który przed chwilą przechodził był wraz z Blanką.
Szedł wolno z głową pochyloną, przechodząc w myśli najmniejsze wydarzenia i szczegóły poprzednio zaszłej sceny i dzieląc duszę na dwie części, z których jedną oddawał radości, gdy drugą ogarniał niepokój.
Pewność, że jest kochanym darzyła go upajającą, bezgraniczną radością.
Przeszkody, nieprzebyte niemal, mogące wyniknąć ze złej woli pani Herbert, budziły w nim głuchy niepokój.
Jednakże, dzięki temu szczęśliwemu przywilejowi młodości, który każdą rzecz ukazuje dwudziestoletnim oczom w złudnem oświetleniu, mirażu, ogólna suma uroczych nadziei przewyższała znaczenie przewidywania złowróżbne, które nawet po upływie chwil kilku znikły gdzieś zupełnie.
Był to sen uroczy.
Na nieszczęście nie trzeba było długo czekać na przebudzenie.
Zjawisko nagłe, kobieta przybrana w długi biały peniuar, której rysów nie dozwalała rozeznać ciemność, stanęła niespodzianie przed Raulem i zagrodziła mu drogę.
Młody człowiek zdumiony cofnął się o krok wstecz.
— Czy się pan mnie lękasz, panie Simeuse? — spytał zwolna głos smutny, który Raul poznał natychmiast z łatwem do zrozumienia wzruszeniem. Stał on naprzeciw Dyanny.
— Pani, — zawołał, — obecność moja tutaj musi panią zadziwiać... obrażać może..... Pozory obwiniają mnie, ale zaklinam panią: nie potępiaj mnie zanim nie wysłuchasz.
— Nie obwiniam pana bynajmniej, — odparła Dyanna smętną łagodnością, — wiem wszystko, cobyś mi pan mógł powiedzieć... szłam za kochaną moją Blanką mimo jej wiedzy, wiem, że spotkanie jej z panem nie było z góry obmyślone, słyszałam całą waszą rozmowę i mogłabym ją panu powtórzyć....
— W takim razie wiesz pani, że szacunek mój dla twojej siostry równa się mojej dla niej miłości i że nie mam potrzeby rumienić się przed panią za jedno choćby słowo, które wyrwało się z ust moich w ciągu tego długiego widzenia się, które zgotował mi sam tylko przypadek.
— Wiem, że pan jesteś człowiekiem serca i honoru, panie de Simeuse, wiem, żeś pan szlachetny i prawy i że każda matka mogłaby uważać się za szczęśliwą, mogąc cię nazwać swym synem.
— Czy to rzeczywiście zdanie pani?... — wybąknął Raul zdumiony.
— To zdanie moje o panu, przysięgam ci.
— Ależ w takim razie ta odraza, którą jak mi się zdawało, doznawałaś pani na mój widok, ta nienawiść, o której panna Blanka była przekonaną i w którą ja sam wierzyłem...
— Ta nienawiść nie istnieje.
— A! niechaj Bóg będzie błogosławionym! — zawołał Raul z tym bezgranicznym zapałem właściwym wierze młodzieńczej, — bo jeśli tak jest, wszystkie obawy moje, wszystkie trwogi pierzchają jak sen przykry!... jeśli tak jest, pani nie będziesz sprzeciwiać się naszemu małżeństwu, które będzie radością i dumą mego życia!...
— Daj pan pokój temu wyrażaniu twych nadziei, które mi rani serce, uzbrój się w silę i odwagę, opancerz twe serce na cierpienie!... połączenie pańskie z Blanką jest rzeczą niepodobną.
— Niepodobną!!! — powtórzył Raul, rażony tym gromem.
— Tak, — odparła pani Herbert, kładąc nacisk z dziwnie nieubłaganą surowością na każde słowo, — tak, niepodobnem ono jest na teraz!... niepodobnem na przyszłość!... niepodobnem na zawsze....
— I pani mówisz, że nie masz dla mnie nienawiści!
— Panie Raulu, jutro pałałeś przyjść do zamku widzieć się zemną... miałeś mnie prosić... zaklinać... rzucić mi się do nóg, gdyby tego była potrzeba.... Wszakże to są własne Blanki słowa.... Pocóż do jutra odkładać rozmowę, którą możemy mieć z sobą zaraz?... Widzisz mnie pan obecnie przed sobą w tym właśnie celu, by ci oszczędzić powolnej i bolesnej męczarni oczekiwania i niepewności.
— Jesteś pani dobrą, — wyszepnął Raul z goryczą, — i raczysz mnie zabijać od jednego ciosu!
— A pan jesteś okrutnym... Ale przebaczam ci z całego serca, bo nie wiesz ile mi czynisz złego.
Dyanna pochyliła głowę na piersi przez chwilę, potem ciągnęła dalej:
— Czyż jest na świecie boleśniejsza kara, kara bez wyjścia, straszliwsza nad moją.... Łamię serce Blanki, mojej ubóstwianej, uwielbianej siostry, tego drogiego dziecka, które kocham stokroć więcej niż własne życie i która teraz, wszakże sama mówiła to panu przed chwilą, uważa mnie za swego wroga.... Łamię serce pana, mimo szacunku, który mam dla pana... Daję Blance i panu straszliwe prawo przeklinania i nienawidzenia mnie odtąd, a taką jest fatalność, co ciąży nademną, że niewinna całkowicie ciosów, które zadaję ze łzami, nie mogę nawet usprawiedliwić w oczach moich ofiar.
— Jak to, pani... — wymówił pan de Simeuse, — czyliż zechciałabyś zamilczeć przedemną powody tego wyroku niecofnionego, który wydajesz!
— Posłuchaj mnie, moje dziecko, tak jakbyś słuchał własnej matki twojej, gdyby ona zstąpiła z grobu na to ci szeptać w ucho, święte, ważne słowa.... Znasz cześć moją, ubóstwienie jakie mam dla ojca... wiesz, że mężowi memu oddałam jedyne, niepodzielne uczucie mego życia... nie wątpisz w głębokie moje przywiązanie do Blanki.... A więc klnę ci się na życie ojca mego, na życie Jerzego, na życie Blanki, że twoje małżeństwo z moją siostrą byłoby przeklętym związkiem!... klnę ci się, że Bóg sam rzuciłby weń swym gromem!... Okropną tajemnicę kryją słowa moje... dla twego szczęścia, dla twego honoru nie staraj się jej przeniknąć. Uciekaj ztąd, na miłość boską, moje dziecko, idź szukać spokoju zdała od tego zamku... zdala od stron tych.... W ucieczce twoje zbawienie.... Cierpieć będziesz bez wątpienia, ale przynajmniej będziesz mógł iść z podniesionem czołem.... Gdybym chciała mówić, miałbyś w sercu jedną więcej ranę... miałbyś hańbę na czole.... Z czasem przestaniesz cierpieć... z czasem uśmiechniesz się z tego wszystkiego... ból się zaciera... miłość gaśnie... wszystko się zapomina... ale to, cobym ja ci mogła powiedzieć, co odkryłabym przed tobą, tego nie zapomniałbyś nigdy....
Raul w niemem przerażeniu słuchał tych słów zagadkowych, ciemnych a strasznych zarazem, które na umyśle jego sprawiały wrażenie istnej głowy Meduzy.
Każde z nich ryło się w jego mózgu płomiennemi rysy, podobnemi do onych biblijnych liter w Baltazarowym pałacu. Słyszał je, ale tak, jak się coś słyszy we śnie. Nie było w nich dlań jasnego, prostego, wyraźnego znaczenia, odbrzmiewały one tylko niby dźwięk pogrzebowego dzwonu. Przynosiły z sobą przeświadczenie o wielkiem nieuchronnem nieszczęściu.
Dyanna zdawała się oczekiwać na odpowiedź.
Widząc, że Raul milczał, rozpoczęła znowu.
— Chciałeś, panie, klęknąć przedemną... to ja upadam teraz przed tobą na kolana, aby cię błagać, byś nie zawiódł położonych w tobie moich nadziei, nadziei, które ugruntowałam na twej prawości... Poświęć się dla szczęścia... dla spokoju Blanki.... Jedno i drugie są stracone... stracone na zawsze jeśli pozostaniesz w tych stronach... Jeśli przeciwnie oddalisz się, przyszłość może być jeszcze dla niej piękną... Biedne dziecko, niema jeszcze lat siedmnastu, a w tym wieku przyszłość jest tak długą,...
Po nowej chwili milczenia, pani Herbert spytała drżącym głosem:
— I cóż uczynisz, panie?
— Cóż ja pani mogę odpowiedzieć? — wybąknął Raul. — Co zrobię? Alboż ja to wiem sam!... Alboż ja jestem panem mych czynności?... alboż jestem panem mych myśli?... mamże choćby władzę rozumu?... Słuchaj pani, tak jak noszę imię Raula de Simeuse, jak Ikocham siostrę pani, tak doprawdy wydaje mi się, że mnie chyba ogarnia szaleństwo....
I młodzieniec złamany, przybity, upadł na ławkę kamienną stojącą w pobliżu i ukrył w dłoniach głowę.
Przez kilka sekund Dyanna, której oczy przyzwyczaiły się już widzieć w ciemności, patrzała na niego z wyrazem głębokiej litości i łzy płynęły po jej policzkach.
— Panie de Simeuse... — rzekła wreszcie.
Raul podniósł głowę.
Dyanna wyciągnęła do niego rękę, której on nie ujął.
— Pan wątpisz w szczerość moją... — ciągnęła dalej pani Herbert. — Pan przypuszczasz, żem twoją nieprzyjaciółką, nieprawdaż?...
— Nie wiem czyś pani moją nieprzyjaciółką, ale to wiem dobrze, żeś pani moim katem....
Jęk wyrwał się z ust Dyanny.
— Dręczysz mnie pani, torturujesz, jakby ci to sprawiało przyjemność, — mówił dalej Raul, — zabijasz mnie pani!... Rzekłby kto, że jakaś zemsta nieubłagana popycha panią przeciw mnie... a przecie ani ja, ani nikt z moich niczem nigdy nie dotknęliśmy pani, nigdy nie wyrządzili jej żadnej krzywdy!...
Pani Herbert drgnęła.
Raul dotknął do żywego rany krwawiącej i wiecznie świeżej w jej sercu.
Młody człowiek, u którego miejsce poprzedniej zmartwiałości, zajęła teraz gorączkowa egzaltacya, podniósł się i mówił dalej donośnym już głosem, którego ostre dźwięki daremnie usiłował zgłuszyć.
— Żądasz pani odemnie poświęcenia mojej miłości, mojego szczęścia, mego życia i chcesz ukryć przedemną dziwne powody tego niedorzecznego żądania. Jestże to sprawiedliwe? słuszne? jestże to uczci we? jestże to możebne? A więc nie, pani, ja ztąd nie odjadę! Bronić będę mojej miłości przeciw wszystkiemu, nawet przeciw pani! Pani nie jesteś matką mojej ukochanej Blanki! Zaprzeczam pani prawa złamania serca, które do mnie należy... odbierania mi tego serca, które mi się oddało własnowolnie. Walczyć będę do ostatka, aby je utrzymać!
Raul mówił coś jeszcze, mówił namiętnie, z energią: ale Dyanna nic już nie słyszała.
Z kolei teraz ona usiadła na kamiennej ławeczce, z której powstał był pan de Simeuse, złamana zmęczeniem, a odrętwiałość jej umysłu była tak zupełną, że się równała kompletnemu unicestwieniu.
Po upływie godziny dopiero zaledwie przyszła do siebie i spostrzegła, że już nie było Raula.
Przypomniała sobie dopiero wówczas wszystko, co zaszło, otarła oczy i twarz, bo łzy bezustannie dotąd toczyły się po niej i drżąca chwiejnym krokiem poszła ku zamkowi szepcząc:
— O! jestem zgubioną! zgubioną na zawsze! Jestem przeklętą i Bóg mnie opuszcza! Trzebaż więc będzie koniecznie wyjawić wszystkim zbrodnię nikczemnika, zawołać głośno: Blanka jest siostrą Raula? trzebaż więc będzie, by ocalić moją córkę, zabić mego męża okropnem tem odkryciem! A! jakże byłabym szczęśliwą gdybym miała prawo umrzeć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.