Rodzina de Presles/Tom III/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.
GONTRAN, DYANNA I RAUL.

— Tak, powiem ci to! — podjął Gontran: — naprzód wszakże, kochana siostro, muszę powtórzyć: trzeba byś nie zapominała o naszym wzajemym do siebie stosunku.,.. Pamiętaj o tem, że znam twą tajemnicę.... Pamiętaj o tem, że w mojej mocy jest cię zgubić i że nie zawaham się przed tem, jeżeli zguba twoja stanic się potrzebną do mego ocalenia.
— Alboż sądzisz, że można o rzeczach podobnych zapomnieć, skoro nam je powiedział brat rodzony? — odparła pani Herbert z wyniosłym spokojem. — Dajże pokój! ja cię doskonale znam, Gontranie i nie potrzeba mi twych pogróżek, aby być pewną, że nie cofniesz się przed żadną infamią.
Wicehrabia wzruszył ramionami.
— Przyjmuję twoje obelgi z cierpliwością i pogardą, — rzekł następnie, — tak samo jak słuchać będę, jeśli mnie do tego zmusisz, błagań twoich i pewno im nie ulegnę.
— I to było również całkiem bezpotrzebne.... Wiem od dawna już, że nie masz serca. Ale to wszystko jest ohydne i nie ma żadnego celu. Przystąpże przeto wprost do celu. Czego chcesz odemnie? Jakiemż nowem wspólnictwem mam ci przyjść w pomoc i uchronić cię ten raz jeszcze od rezultatów bezpośrednich gróźb twego godnego przyjaciela.
— Nie pieniędzy już teraz domaga się odemnie pan Polart....
— Czegóż zatem?
— Ręki Blanki.
Dawszy tę krótką odpowiedź, Gontran cofnął się nieco wstecz instynktownie, sądząc, że na twarzy Dyanny zobaczy wyraz rozpaczy i wściekłości.
Zawiedziony wszakże został w swem oczekiwaniu.
Śmiech nerwowy, rozgłośny, niepowstrzymany wyrwał się z ust pani Herbert.
Kiedy ten dziwny napad śmiechu ustal nieco, Dyanna zawołała tonem, w którym więcej było urągania niż gniewu:
— W istocie, mój bracie, chyba jesteś waryatem, ty, co innych pomawiasz o szaleństwo! Jak to! wiesz, że Blanka jest moją córką i przychodzisz żądać odemnie, bym ją wydała w ręce nędznika, w ręce najprostszego, najpospolitszego awanturnika, oszusta najniższej kategoryi!... Dajże pokój, Gontranie, to żart ohydny, ale żart tylko....
— Szczęśliwy jestem widząc, że się na tę rzecz zapatrujesz z jej najmniej czarnej strony, bo tem łatwiej poddasz się jej urzeczywistnieniu.
— Jak to, czy dalej posuwasz te drwiny?...
— Kochana Dyanno, małżeństwo, o którem mówię, jest nieodzownem i dojdzie do skutku.
— Tak sądzisz, mój bracie?
— Więcej niż sądzę, jestem tego pewien....
— W istocie!...
— Dałem słowo już panu Polart.
— Słowo wicehrabiego Gontrana de Presles! Słowo człowieka honoru, nieprawdaż?
— Mój honor tyle wart jest Co i twój, pani siostro, skoro tu chodzi o dziecko, któremu ty jesteś matką, choć mąż twój dla niego jest niczem.
— Dobrze, Gontranie... to przecież godne ciebie! znieważać kobietę... znieważać siostrę!... Mów dalej....
— Zaczepiasz mnie, więc się bronię.
— Mało mnie to obchodzi zresztą, bo twoje obelgi nie dochodzą wyżyn mojej dla ciebie pogardy. Ale powiedziałeś, bracie, że to dziecko jest moją córką i dla tego też ja sama tylko rozporządzam jej losem.
— I byłoby tak istotnie, gdyby nie ta okoliczność, że jesteś w absolutnej odemnie zależności... ale niestety, zależność ta istnieje i bądź co bądź ja rozkazuję, musisz mnie słuchać.
— Mylisz się! ja bunt podniosę!...
— Nie ośmielisz się!
— Dajże pokój! Stanowczo, Gontranie, uważasz mnie widocznie za bardzo podłą dla tego, żem uległa za pierwszym razem. Cóż możesz przociw mnie, mój bracie?...
— Mogę cię zniesławić w oczach męża i świata.
— A! — zawołała Dyanna, — a więc tyś myślał, że ja dla ocalenia mego honoru poświęcałam spokój i godność ojca! Wiedzże dobrze, mój bracie, że gdybyś był mnie groził tylko, byłabym z radością oddała wszystko, honor mój, życie za tego starca, którego napadaliśmy oboje i którego, dzięki Bogu! nie zwyciężyliśmy! Poświęcając ojca, sądziłam, że ocalam moją córkę! Bóg mi to pozwalał uczynić a szlachetny starzec sam to zrozumiał i przebaczył!... To zrobiłam!... to zrobię jeszcze ilekroć będzie szło o moje dziecko. Ale dziś ty występujesz przeciw mojej córce... i przychodzisz mi to powiedzieć i sądzisz, że nie ośmielę się zbuntować! Mówisz mi o moim honorze! Posłuchajże mnie dobrze, Gontranie i zachowaj w pamięci moje słowa: Nimbym rzuciła dziecko moje w ręce nikczemnika, wołałabym ją oddać pod opiekę i protekcyę mego męża! Jerzy Herbert to serce szlachetne! mnie może zabije, ale będzie umiał obronić moją córkę i ocalić ją od ciebie!...
— Strzeż się, siostro! — wymówił Gontran zciszonym głosem z powściąganą wściekłością, — podejmujesz walkę niebezpieczną... i zostaniesz w niej złamana!
— Gotową jestem na to.
— Powiedziałem ci już: ja nie chcę iść na galery! To małżeństwo jest dla mnie ostatnią deską ratunku.
— A cóż mnie obchodzi twój ratunek? Mnie chodzi o uratowanie mojej córki!
— To małżeństwo przyjdzie do skutku....
— Nigdy!
I Dyanna, nie chcąc już ani słowa więcej zamienić z bratem, wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi mocno, pozostawiwszy Gontrana osłupiałego z wściekłości i przerażonego widokiem łamiącej się pod stopą owej ostatniej dlań deski ratunku.
Baron Polart w samej rzeczy dnia poprzedniego niedwuznacznie oświadczył wicehrabiemu, że chciałby nie tylko już odebrać owe umówione pięćdziesiąt tysięcy talarów, ale zaślubić pannę de Presles, tak jak to już był mu dał wówczas do zrozumienia, kiedy to ofiarował mu zwrot owych niebezpiecznych papierów, zwrot mający nastąpić w dniu ślubu barona.
Pan Polart miał do siebie taką przemowę, całkowicie jasną i logiczną a wyrozumowaną z elementarną prostotą:
— Ponieważ na skutek jakiegoś sposobu mnie nieznanego, wpływ Gontrana na siostrę jest tak dalece wielkim, że skłania ją do wystąpienia przeciw ojcu w tak ważnej i stanowczej sprawie, trzeba wpływ ten wyzyskać o ile się da i wynieść zeń dla siebie korzyść jak największ. Owoż małżeństwo między panną Blanką de Presles a mną uczyni mnie panem tego ładnego dziecka i jej majątku, dziś stanowiącego pięć kroć sto tysięcy franków, w najbliższej zaś przyszłości powiększonego milionem.... A zatem nie ma co się wahać... Żądajmy małżeństwa.
I wyraził też swą wolę w sposób, który nie dopuszczał Gontranowi wahania się ani nawet choćby dyskusyi.
Powinniśmy dodać, że wicehrabia odkąd wiedział tajemnicę urodzenia Blanki, zapatrywał się na to narzucono małżeństwo z daleko mniejszą już zgrozą, a nawet z pewnego rodzaju satysfakcyą. Widział w nim środek pomszczenia się na baronie w sposób oryginalny i rozgłośny, zamierzając po zawartem już małżeństwie dowieść, że Blance, jako dziecku nieprawemu, nie przypadał ani w przeszłości, ani w przyszłości udział w majątku de Presles’ôw....
By dojść do tego celu, ileż serc trzeba było złamać!... Ale wicehrabia nie pytał o takie drobnostki.


∗             ∗

Dyanna, pozornie spokojna, jak nią okazywała się przez cały ciąg rozmowy z Gontranem, ale w rzeczy samej zaniepokojona śmiertelnie, weszła napowrót do salonu, gdzie usprawiedliwiła swoją nieobecność jakimś błahym pozorem.
Przez resztę dnia, miała tyle odwagi, że włożyła na twarz maskę, nie wesołości, bo ta była wykluczoną niestety z zamku Presles, ale spokoju i swobody niemal. Tylko skoro nadszedł wieczór, w chwili gdy Raul zamierzał już odjeżdżać do domu, znalazła sposób oddalenia Blanki, aby z nim sam na sam pozostać.,..
— Raulu, — rzekła mu nagle, — kochasz bardzo twoją narzeczoną, nieprawdaż?
— Czy ją kocham, pani! — odpowiedział pan de Simeuse zdumiony tem pytaniem, — czy ją kocham? o tak, kocham ją jak na to zasługuje, a w tem orzeczeniu leży wszystko!
— Gdyby teraz nowa między wami stawała przeszkoda, cobyś zrobił?
— Połamałbym ją, gdybym miał na to dość siły, gdybym nie miał jej, zostałbym złamany i to złamany do śmierci, bo żyw bym nić ustąpił, to pewna.
— Gdyby szło o zabicie człowieka, — podjęła Dyanna.
Raul uśmiechnął się.
— Zabiłbym go, — odpowiedział po prostu.
— Czyś zręczny i silny we władaniu bronią?
— Nie miałem nigdy jeszcze pojedynku; ale brałem lekcye od najlepszych metrów, którzy mnie uważali za niezłego conajmniej ucznia. Mam rękę pewną, oko dobre a gdyby mi wolno było mówić coś o mojej odwadze, dodałbym, że się nie lękam by mnie zawiodła.
— A więc, Raulu, moje dziecko, szczęście twoje jest zagrożone.
Pan de Simeuse pobladł.
— Zatem to coś ważnego? — zapytał wzruszony.
— Tak.
— Cóż się dzieje?
— Masz rywala.
— Rywala, który nie jest przyjętym ani przez pana Presles, ani przez panią, nieprawdaż?...
— Nic, z pewnością.
— W takim razie, nie ma go się co lękać.
— Gontran go popiera.
— Cóż to znaczy? prawa brata pani nie istnieją.
— Mylisz się, Gontran może mnie zgubić! Czyż nie odgadłeś jeszcze okropnej tajemnicy, której on jest panem? Nakoniec Gontran grozi mi i te groźby urzeczywistni jeśli ze wzgardą odpychać będę tego, którego ma bezczelność narzucać nam dla Blanki.
— Któż to jest ten człowiek, pani?
— Baron Polart.
Raul otrząsnął się ze wstrętem.
— Baron Polart! — powtórzył z goryczą. — A! chociaż wiedziałem, że Gontran upadł nizko, nie byłbym nigdy się spodziewał tego nazwiska.
— Cóż przeto zrobisz?
— Spełnię mój obowiązek, pani.... Jutro nie będziesz już pani potrzebowała lękać się gróźb brata.
Dyanna wyciągnęła do Raula rękę, którą on do ust podniósł.
— Niechaj Bóg czuwa nad tobą, moje dziecko, — wyszeptała, — i niechaj od ciebie odsuwa niebezpieczeństwo.
— A! pani, jednego się tylko lękam.
— Czego.
— Aby człowiek, o którym mi pani mówisz, nie był tchórzem, który odmawia zadośćuczynienia i bić się nie chce.
— I cóż! Zmusicie go do tego.
— Zrobię przynajmniej wszystko w tym celu, co tylko zrobić będzie można.
W tej chwili powracała Blanka.
Raul uprzedził ją, że nazajutrz rano zmuszonym będzie być w Tulonie i że skutkiem tego może nieco później niż zwykle przyjedzie do zamku.
— To panu nie przeszkodzi przecież pomyśleć o mnie? — spytało dziewczę z uśmiechem.
Usta pana de Simeuse milczały, ale spojrzenie, którem objął narzeczoną, starczyło za najwymowniejszą odpowiedź.
Niezwłocznie niemal dosiadł konia i oddalił się galopem.
— Biedne, szlachetne dziecko! — powiedziała sobie Dyanna z bolesnem wzruszeniem. — Kto wie, może posyłam go na śmierć!
I ująwszy Blankę w objęcia, uścisnęła ją serdecznie, namiętnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.