Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Rozpruwacze
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.

Wydział śledczy był przepełniony ludźmi. Wrzało tam jak w ulu. Areszt był naszpikowany świeżym zapasem aresztowanych z obławy, dokonanej na „lepszych“ ulicach Warszawy. Nie leniwiono się nawet zaglądać do pierwszorzędnych lokali. Połów tym razem był jeszcze obfitszy, niż poprzednio.
Nie brakło między aresztowanymi asów świata podziemnego Warszawy. Panowie i panie ubrane elegancko, ale nie krzykliwie. Brylantowe kolczyki i pierścienie błyskały kokieteryjnie w przyćmionym pokoju. Złote zegarki i drogie papierośnice coraz to migały w elegancko utrzymanych palcach. Palili papierosy dla spędzenia czasu i półszeptem rozmawiali ze sobą.
Stali stłoczeni jeden przy drugim i wesoło dowcipkowali z damulkami. Zawierali nowe znajomości. Wypytywali się o znajomych i przeklinali na swój sposób cały porządek społeczny, który wymyślił więzienia i policję.
Drzwi otworzyły się szeroko. Komisarz Żarski w otoczeniu podwładnych przestąpił energicznie próg, lustrując z góry całe zbiorowisko. Eleganci kłaniali się z pobłażliwym uśmiechem. Komisarz jakby z czegoś niezadowolony, mruknął coś pod nosem i chciał zawrócić, gdy jeden z aresztowanych, wyrzucił:
— Panie komisarzu, co to ma znaczyć?
Komisarz zmierzył go od góry do dołu, przyglądając mu się z uwagą.
— Kogo ja tu widzę?... Doprawdy jesteście tu gościem u nas. Wróciliście jednak do kraju?
— Zatęskniłem za swoją ojczyzną, — odparł zagadnięty, szczerząc przy tym gębę pełną platynowych zębów.
— Jak tam udały się gościnne występy zagranicą, — uśmiechnął się komisarz. — Jak się domyślam, macie zamiar teraz u nas próbować szczęścia, co?
— Na razie odpoczywam, — odparł cynicznie. — Nie rozumiem, dlaczego mnie dzisiaj aresztowano.
— Dlatego, żebyś dłużej odpoczywał, — roześmiał się komisarz. — W każdym bądź razie przydasz sie nam. Już oddawna nie widzieliśmy twojej miłej twarzyczki. Zmieniłeś się nie do poznania. Nie jesteś wcale podobny do tej fotografii, którą posiadamy. Wyglądasz elegancko, jakbyś odmłodniał o dziesięć lat. Pozujesz, jak widzę na angielskiego gentlemana-włamywacza, — uśmiechnął się komisarz.
— Pan komisarz także odmłodniał. Uważam, że najlepiej, abyśmy się wogóle nie spotykali. Po co wam mój „cyferblat“, panie komisarzu. Przyrzekam, że w Polsce nie będę pracował.
— Wierzę. Ale dla pewności odpoczniesz trochę u nas; jesteś mile widzianym gościem.
Wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem. Kilku zagadnęło komisarza:
— A z nami co będzie, panie komisarzu?
— Nic takiego, moi panowie i panie. Tylko spokojnie... Poproszę każdego na małą pogawędkę i nic więcej...
Wołkow, który był obecny, szepnął coś komisarzowi do ucha.
Wszyscy zwrócili wzrok na młodą dziewczynę, która siedziała odosobniona w kącie, przyciśnięta do ściany, jakby chciała ujść uwagi obecnych. Komisarz zbliżył się do niej i przypatrywał się jej dłuższą chwilę z uwagą.
— Jak pani się nazywa?
Dziewczyna podniosła się ze swego miejsca i parą dużych, przenikliwych oczu ukłuła komisarza. Wielu aresztowanych spoglądało teraz ze zdziwieniem na młodą dziewczynę, jakby ją rozpoznawało.
Komisarz nie mógł oczu oderwać od tej niezwykle pięknej dziewczyny. Była młoda, przystojna, wysmukła, cudownie zbudowana o inteligentnym wyrazie twarzy. Złote włosy i para przeźroczystych niebieskich oczu upiększały dumnie podniesioną głowę. Twarz tylko była za blada i jak gdyby bardzo cierpiąca, co nie szpeciło tej klasycznej piękności.
Na jej widok komisarz zastanowił się:
— Gdzie i kiedy widziałem Już te oczy?
Daremnie siłował się ze swoją pamięcią nie mógł jednak przypomnieć sobie tej twarzy.
— Skąd pani tutaj? — Sama nie wiem, — odparła zawstydzona.
Żarski znów objął ją badawczym wzrokiem, po czym zwrócił się do Wołkowa.
— Wszystkich znajomych wybadać. Resztę zarejestrować i zdjąć „pacyki“.
— Rozkaz, panie komisarzu.
Komisarz wykręcił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
Gdy drzwi zamknęły się, kilku z obecnych otoczyło dziewczynę.
— Anielo, gdzie cię aresztowano?
Aniela milczała.
— Mów. Tu wszyscy swoi, — zawołał ten, który rozmawiał z komisarzem.
— Odejdź! — zawołał inny. — „Skeły“ mogą jeszcze „sporutować“. Dla niej lepiej, aby nikt nie wiedział, że my ją znamy.
Aniela siedziała w kącie, zakrywając sobie kołnierzem głowę, jakby nie chciała widzieć, gdzie się znajduje i co się wokoło niej dzieje. Wyglądała na zmęczoną i złamaną na duchu, wywołując współczucie obecnych, którzy nieraz bawili się w lokalu jej ojca.
— Panienka pozwoli! — otworzyły się nagle drzwi.
Aniela stanęła przed komisarzem, który bardzo grzecznie podsunął jej krzesło. Przyglądał jej się znów z natężeniem, jakby chciał uświadomić sobie, skąd zna te oczy. Wtem podskoczył na krześle uradowany.
— Hrabiny oczy.
Komisarz był zachwycony jej pięknością. Chciał badać, pytać, natężył całego siebie, nie mógł jednak ust otworzyć. Dziewczyna wyglądała tak uczciwie i niewinnie w jego oczach, że nie mógł się zdobyć na radne podejrzliwe pytanie.
Aniela siedziała na wprost komisarza. Oczy jej wyrażały tyle cierpienia, że dopraszały się same litości i pomocy. Serce srogiego komisarza stopniało, jak wosk pod wpływem tych łagodnych rozbrajających oczu. Przeląkł się samego siebie i swojej słabości, której czuł, że ulega. Podniósł się raptownie ze swojego fotela i stanął przy oknie. Po chwili zawołał:
— Panienka jest wolna!
Wyrzucił te słowa, nie patrząc wcale na Anielę, która podniosła się i ze wzruszeniem odparła:
— Dziękuję.
Opuściła dumnie wydział śledczy, odprowadzona pożądliwymi spojrzeniami obecnych na korytarzu policjantów.
Komisarz Żarski przesłuchał aresztowanych i kolejno zwolnił.
Mała ilość została zatrzymana za stare grzechy, a między nimi znalazł się również elegant z platynowymi zębami. Okazało się, że zdążył dokonać tylko siedmiu włamań.
Pięciu kupców aresztowanych na Nalewkach tak że szybko zwolniono. Byli to kupcy z prowincji, którzy nie mieli nawet najmniejszego pojęcia, co to jest „doliniarz“. Sami podziwiali taki „cud‘‘ aby można było przeciąć komuś kieszeń, by ten wcale nie czuł.
Okradzionym kupcom nie spodobał się żaden z policyjnych albumów, gdzie są umieszczone fotografie „doliniarzy“. Musieli się zadowolić kilometrowymi protokołami, które spisano, Z ciężkim sercem próżnymi kieszeniami zmuszeni byli opuścić „ssysknoje otdelenie“.
Komisarz i tym razem nie był zachwycony rezultatem obławy. Co prawda policja pokazała, co potrafi. Najlepszych i najgroźniejszych kasiarzy „przycupnęła“ tej nocy. Komisarz był jednak przekonany, że nie ma wśród nich tego, który ograbił hrabinę i za mordował policjanta.
Zbyt długie lata praktyki miał za sobą, aby uwierzył, że zbrodniarz bawi jeszcze w Warszawie. Był niemal pewny, że cała banda znajduje się już daleko poza granicami Warszawy, a nawet i Polski. Tylko przypadek, — myślał — może przyczynić się do Wy krycia tych „cwanych“ zbrodniarzy.
Świeża kradzież dokonana na Nalewkach dała mu jednak do zrozumienia, że grasująca z powodzeniem banda „rozpruwaczy“ nie zadawala się okradaniem kas. Domyślał się, nie wiedząc zresztą dlaczego, czyja to robota. Nie wątpił wcale, że większe „roboty“ w ostatnich czasach zostały dokonane pod czujnym kierownictwem „Klawego Janka“.
— Wstyd... Hańba, — wyrzucał sobie, — aby opryszki tak długo hulały bezkarnie. Po co my tu jesteśmy w „ssysknom otdelenii“, kiedy pod nosem robią, co im się żywnie podoba.
Przypomniał sobie zaproszenie hrabiny i piękne oczy dziewczyny, którą przed chwilą zwolnił. Nie rozumiał, dlaczego łączy w myślach obie te kobiety. Wiedział dobrze, że nie brak ludzi podobnych do siebie. Hrabina, to wszak bogata kobieta, a dziewczyna zapewne pochodzi z proletariatu; — nasunąła się przypadkowo policjantom pod rękę, więc ją zaaresztowali, — rozmyślał w duchu.
Machnął ręką w powietrzu, jakby chciał od siebie odpędzić myśli, które uważał za niedorzeczne. Mimo woli, myślał dalej o tej dziewczynie, a jej smutna twarz ciągle ukazywała mu się w wyobraźni.
Rozpoczął wędrówkę po pokoju. Widział ją teraz tak wyraźnie, że w pewnej chwili rozejrzał się dokoła. Wydawało mu się, że jest ona tak blisko, że czuje miły zapach jej pięknych sfalowanych złotych włosów. Czuł że traci zmysły.
— Kto to jest? — myślał uparcie. — Każde jej poruszenie tchnęło tajemnicą. Tylko jednego był pewien, że nie należy ona do rzędu podejrzanych osób. Przeciwnie, wyglądała w jego oczach tak anielsko, że dziwił się wprost, jak policjanci mogli ją zatrzymać.
— A może jestem zakochany, — uśmiechnął się gorzko. — Ty, stary idioto, — strofował siebie, — jeszcze tego zachciewa ci się na starość?...
Żałował już w duchu. że pośpieszył się z jej zwolnieniem. Nie pamiętał nawet jej nazwiska. Był zły na siebie, że nie wypytał ją o szczegóły jej życia, do czego miał zupełne prawo. A może, — zabłysła mu niewyraźna myśl, — ta dziewczyna z niewinną twarzyczką była tylko wyrafinowaną kokotą, która doskonale zna sztukę udawania?
— Nie! Nigdy! — usprawiedliwiał ją przed sobą. — Intuicja mnie nigdy jeszcze nie zawiodła.
Uczepił się myśli, że tak uczciwy człowiek, jak Aniela, nigdy jeszcze nie przekroczył progu jego gabinetu. Przekonywał siebie, że dziewczyna ta była chodzącą cnotą.
Filozoficzne, na wpół logiczne rozmyślania komisarza przerwało dyskretne pukanie do drzwi. Zły, że mu przeszkodzono w tym momencie, a zarazem zadowolony, że zapomni na chwilę o obiekcie rozmyślań, zawołał:
— Proszę.
Drzwi szeroko się otworzyły, stanął w nich Wołkow i zameldował:
— Czekam na rozkazy, panie komisarzu!
Komisarz zmierzył go wzrokiem, jakby nie rozumiał po co się tu wdarł. Ogarnęła go złość i chęć spoliczkowania tej czerwonej, kacapskiej mordy, która jakby sama się o to napraszała. Nie mógłby wytłumaczyć, dlaczego rewirowy działa nań teraz tak odpychająco, jak nigdy przedtem.
— Czego sobie życzysz?
— Pan komisarz raczył mnie wezwać tutaj w ważnej sprawie, — odparł Wołkow trochę zbity z tropu.
— Ach tak! Proszę siadać.
Wołkow usiadł przy biurku. Skulił olbrzymią postać, chcąc wydać się jaknajskromniejszy. Świdrował małymi oczkami po rozrzuconych na obszernym biurku papierach.
— Co słychać Wołkow? — zagadnął go komisarz przybierając ton poufny.
— Będzie dobrze, panie komisarzu.
— Wierzę, — uśmiechnął się komisarz. — Skoro posiadamy takich zdolnych policjantów, jak Wołkow, musi być dobrze. Przyznam ci, że zauważałem już dawno, że masz specjalne zdolności detektywistyczne. Teraz już najwyższy czas, abyś udowodnił, że się nie mylę.
— Tak jest, panie komisarzu. Jestem zawsze do usług... Ostatnią kroplę krwi gotów jestem oddać za pana komisarza.
— Nie wymagam tego dla siebie. — przerwał mu komisarz. — Zrób to dla społeczeństwa, dla ojczyzny, — wyrzucił z naciskiem, patrząc mu prosto w oczy.
Wołkow zmieszał się trochę pod wpływem bystrego spojrzenia Żarskiego. Przykra myśl przeszła mu przez głowę.
— Czego ton filozof chce ode mnie? Kto wie jakie nowe wariackie pomysły powstały w jego przebieglej głowie o mojej osobie?
Po chwili ciszy odparł nieśmiało:
— Nie spocznę, póki nie wykryję zbrodniarzy.
— To już zostaw dla mnie, — odpad komisarz ironicznie. — Masz spełniać to, co ci rozkażę.
— Rozkaz, panie komisarzu! — wyrzucił jednym tchem Wołkow.
— Siadaj, Wołkow, i słuchaj dobrze, co ci powiem. Sam cię przedstawię do awansu.
— Dziękuję panie komisarzu, już jestem gotów zabrać się do roboty.
— Wołkow. Zawezwałem cię tutaj, ponieważ nikt tak nie zna dobrze świata podziemnego Warszawy, jak ty. Wiem też, że znasz wszystkie meliny, restauracje. kryjówki i miejsca zabaw, gdzie zbiera się elita złodziejska. Pamiętaj, że szukać należy „Klawego Janka“ i jego wspólników. Jednego tylko nie mogę zrozumieć, — zniżył głos komisarz, — jak „Klawy Janek“ którego upodobania znam dobrze, mógł wykonać „mokrą robotę“?
— Wolał „mokrą robotę“ i zwiać, niż więzienie, — zaryzykował Wołkow.
— Możliwe, — uśmiechnął się komisarz, — ale pamiętaj, że tym razem musimy być bardzo ostrożni. „Klawy Janek“ to cwany lis. Muszę go przychwycić, choćby dlatego, by się przekonać, czy on jest mordercą. Nie wątpię, że „obróbka“ kasy u hrabiny jest je go robotą. Została ona rozpruta nowym systemem który jest jego wynalazkiem. Ja także chcę zastosować w stosunku do niego nową metodę wykrywania przestępców.
Wołkow patrzył zachwycony na Komisarza. Zdawałoby się, że zachwyca go każde słowo. W rzeczywistości był zbyt zarozumiały, aby się tym przejmować.
Żarski podniósł się nerwowo. Wołkow instynktów nie uczynił to samo.
— Chyba znasz dobrze ulicę Wilczą, dom numer X. w którym mieści się na piątym piętrze podejrzany lokal?
Wołkow dyskretnie uśmiechnął się.
— Znam.
— To gorzej, — nachmurzył się komisarz.
Wołkow zmieszał się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Zawsze wiecie o wszystkim. Czekacie, aby was pytano, a nigdy nie meldujecie w porę. Znam was dobrze.
Wołkow przybladł trochę i odparł:
— Wiedziałem, panie komisarzu, że tam istnieje bogaty lokal. Byłem pewny, że przychodzą tam ludzie z towarzystwa, nie mający nic wspólnego ze światem podziemnym. Kilkakrotnie tam byłem, ale nic podejrzanego nie zauważyłem.
— Właściciel lokalu musi dobrze dbać o to, abyście nic nie spostrzegli. Bardzo bogaty lokal, co?
Wołkow zrozumiał, co komisarz ma na myśli. Ale nie zmieszał się, odparł tylko:
— Pan komisarz obraża mnie. Wołkow nigdy nie da się przekupić.
— Żartowałem, — odrzekł Żarski. — Gdybym wiedział, że można cię przekupić, nie wzywałbym cię do współpracy ze mną. Wiem że jesteś uczciwy, za uczciwy, — poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
Wołkowowi przebiegły podejrzane myśli.
— Naigrywa się ze mnie. Może podejrzewa o coś i bawi się mną, jak kot myszą.
Naprędce zsumował w duchu grzechy i grzeszki, z powodu których nigdy nie doznał wyrzutów sumienia.
Komisarz Żarski obserwował uporczywie Wołkowa, który coraz bardziej zmieniał się na twarzy.
— Słuchaj, Wołkow. Czuję się dzisiaj trochę zmęczony i dlatego przystąpimy już do omówienia sprawy. Przez dwa dni masz obserwować gości wspomnionego lokalu, przy ulicy Wilczej. Należy to uczynić tak, aby inwigilowani nie spostrzegli się, że są szpiegowani. Dowiesz się, gdzie każdy z nich mieszka i czym się trudni. Jestem pewien, że właściciel lokalu także nie jest zupełnie w porządku. Nigdy nikogo nie atakuję, póki nie mam namacalnych dowodów w ręku.
— Tak jest, panie komisarzu!
Wołkow zanotował sobie coś w notesiku i zrobił krok naprzód, jakby się szykował do wyjścia. Komisarz położył mu rękę na ramieniu i rzekł:
— Nie śpiesz się. Zanotuj sobie dobrze w pamięci, co ci jeszcze powiem.
— Rozkaz.
— Było to przed dwoma tygodniami, — ciągnął dalej w zamyśleniu Żarski, — jak obciąłem spacerek właśnie na ulicę Wilczą. Zauważyłem między innymi dwóch eleganckich osobników, wychodzących z lokalu, o którym wspominałem. Chciałem lepiej im się przyjrzeć, padający jednak gęsto śnieg nie pozwolił mi na to, bowiem mieli podniesione kołnierze i zsunięte kapelusze na oczy. Chciałem uchwycić choć jedno słówko z rozmowy, którą prowadzili, by się zorientować, co za jedni, lecz nie udało mi się. Później podsłuchiwałem, krocząc niepostrzeżenie za nimi i stwierdziłem. że rozmawiają o kobietach i wyżerce. Mówili po polsku z akcentem rosyjskim. Jeden był ładnie zbudowany i wywnioskowałem z jego męskiego głosu, że należy do ludzi energicznego pokroju. Miałom, co prawda, chęć ich obserwować, ale zainteresowałem się innym obiektem, który wydał mi się ciekawmy...
— Pamiętaj wobec tego, co masz uczynić. Zgłosisz się za trzy dni i zdasz mi sprawę z obserwacji. Ufam ci, że misję spełnisz bez zarzutu.
— Postaram się, panie komisarzu! — uśmiechnął się Wołkow, pewny siebie i zdecydowany od czego zacząć...
Wołkow był osobliwym typem policjanta rosyjskiego; typem, którego świat podziemny nie znosi i przezywa pogardliwie „fetniakiem“.
Taki „fetniak“ nie pogardza łapówką, a z drugiej strony uchodzi przed władzą za wzorowego stróża bezpieczeństwa. Nie gardzi wspólnym kieliszkiem ze złodziejami, a przy pierwszej lepszej okazji nasyła drugiego „hinta“, aby zaaresztował tych, od których brał łapówkę i z którymi razem się bawił. Takich policjantów nie brak było za czasów Rosji przedwojennej. świat podziemny dobrze o tym wiedział i niechętnym okiem patrzył na takiego kompana.
Wołkow miał dużo znajomych w święcie podziemnym. Patrzył przez palce na czyny jednych, aby móc dowiedzieć się o wyczynach innych. Trzymał się zasady, aby i wilk był syty i owca cała... U wyższej władzy był wzorowym policjantem, a w święcie podziemnym przyjacielem...
Silnie zbudowany o gładkim języczku i węchu policyjnym, zapewnił sobie powodzenie w szeregach policji. W krótkim czasie zaawansował na rewirowego.
— Nie tracił nadziei dalszego awansowania. Był ambitny i dążył do celu nie przebierając w środkach. Znał na wylot świat podziemny Warszawy, ale i ludzie tego świata jego znali.
Był to okres tuż przed wojną, kiedy świat podziemny przechodził w imperium rosyjskim okres prosperity; wzrastały szeregi kombinatorów alfonsów i innych wyrzutków społeczeństwa. Wołkow odrazu wyróżnił się jako zdolny detektyw. Czuwał dniem i nocą. węszył, zawierał „znajomości“; zaglądał do trzeciorzędnych restauracyj, hotelików, kawiarenek, herbaciarni i melin. Dbał zawsze o dobry wynik poszukiwań, przede wszystkim dbał o własną kieszeń, a później — o interes władz.
Zadowolony, że nadarza mu się okazja do działania na własna rękę, ukłonił się z respektem i opuścił gabinet naczelnika.