Stary Kościół Miechowski/Wstęp/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Ogrodziński
Tytuł Stary Kościół Miechowski
Wydawca Wydawnictwa Instytutu Śląskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WZROST EPOPEI
Warunki powstawania

Materjał trzeba było ująć w jakąś składną całość. Nie wiemy nic o jego narastaniu i przetwarzaniu w ciągu pisania, cała zewnętrzna historja poematu pozostaje i pozostanie dla nas tajemnicą, bo nie zachowały się ani jego rękopisy ani nawet dokładniejsze wiadomości, kiedy i jak powstawał. Jedyne pewne dane dotyczą różnic między pierwszem jego, a drugiem wydaniem.

Naogół wysnuć można tyle prawdopodobnych wniosków. Pisać zaczął Bonczyk Stary Kościół Miechowski po roku 1872, a ukończył zapewne w 1878 r., skoro w lutym 1879 r. wyszedł już napewno z druku. Tworzenie szło powoli, gdyż od roku 1874, po śmierci ks. Szafranka, pochłaniała poetę jako administratora ogromnej parafji bytomskiej praca duszpasterska, a nadto w tym czasie powstało kilka książeczek dewocyjnych i okolicznościowych (przekład życiorysu bp. Henryka Foerstera, Die Armen Schulschwestern D. N. D., Książeczka Jubileuszowa), czyli do górnośląskiej epopei mógł tylko dorywczo dokładać ustęp po ustępie. Nie miał także w otoczeniu swem przyjaciół, którzyby mu mogli służyć zachętą lub radą. Inna atmosfera otacza Bonczyka niż Mickiewicza przy powstawaniu Pana Tadeusza. Tworzy w zupełnem osamotnieniu, zdany jedynie na własne siły i wspomnienia, przyjaciele „do piosnki nie rzucali słowa za słowem, jak bajeczne żórawie nad dzikim ostrowem”.
Wpływ wielkich epopej

A jednak „każdy ptak chłopcu jedno pióro zrucił, on zrobił skrzydła i do swoich wrócił”. Olbrzymie były to ptaki, które roniły swoje pióra nad samotnym ostrowem poety górnośląskiego; on podejmował skwapliwie te drogocenne narzędzia lotu, sklejał je woskiem słów i niby nowy Dedal ulatywał z labiryntu codziennych trosk walki kulturnej w „kraj lat dziecinnych”. Ptakami byli epicy starożytni i nowożytni, piórami podpatrzone u nich wskazówki techniki poetyckiej, uzasadnienia użytych motywów, a więc wprowadzonych do poematu wspomnień. Siłą rzeczy więcej tej pomocy potrzebował poeta i więcej jej widać tam, gdzie wspomnienia były pośrednie, niż tam, gdzie bezpośrednie. O tych piórach wypada nam skolei pomówić.

Homer

Zaczniemy od Homera, jako iż z wieku i z urzędu mu się ten zaszczyt należy. Jemu przedewszystkiem zawdzięczał Bonczyk utwierdzenie w zamiarze napisania poematu językiem zabarwionym narzeczowo. Jeżeli z literatury niemieckiej znał dość wiele utworów, napisanych w dialekcie, jeżeli zwłaszcza powieści Fritza Reutera, cieszące się właśnie wówczas wielką poczytnościa i rozgłosem, pisane w narzeczu dolnoniemieckiem, wśród nich zaś najpoczytniejsze: Olle Kamellen, mogły stanowić pewną pobudkę, to przecież nie były rozstrzygającym czynnikiem. Z jednej bowiem strony i przed Starym Kościołem Miechowskim nie unikał Bonczyk w swych lirykach i przekładach, a cóż dopiero w poematach okolicznościowych (Kazanie stołowe, Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego) wyrażeń narzeczowych, z drugiej wszakże strony i zwyczajowo uświęcone przez pisarzy śląskich używanie literackiej polszczyzny i językowy conajmniej patrjotyzm polski nie pozwalały na pełne władztwo narzecza w poemacie. Tak więc prowincjonalizmy i archaizmy miały zabarwić tylko ogólnoliteracki język. Język epicki Bonczyka nie pochodzi z żywej mowy, takim językiem poza nim nikt nigdzie nie mówił, ale to samo da się mniej więcej powiedzieć o języku Homerowym, którego jońszczyzna ma to samo znaczenie co literacka polszczyzna Bonczyka. Homer dawał mu także upoważnienie do używania obocznych form językowych, a więc często dla tego samego wyrazu raz formy narzeczowej lub archaicznej, raz literackiej, skracania lub rozszerzania nazwisk i imion własnych, jak np. Koronowicz obok Kornowicz, Koronowic i Kornowic, Walek i Waloszek obok Walenty, tarnowiecki i -górski i t. p. Homer uświęcał powtarzanie stałych określeń na podobne czynności i sytuacje, epitetów, świadomie często u Bonczyka ironicznych, a przejętych z Homera, jak np. w sławnej farze miechowskiej, sławni goście, gdzie właśnie wszelkie inne przymioty więcej niż sława zasługują na podkreślenie.

Aristeie i pyrgoskopia

Obok podniety językowej Homer dał Bonczykowi kilka cennych wskazówek technicznych. Prócz głównego przedmiotu i bohatera zarazem poematu, t. j. starego kościoła, byli ludzie, których poeta chciał umieścić w utworze, których wszakże związek z kościołem był czasem luźny, a z samą akcją niemal żaden. Była więc rozterka między chęcią poety, a nakazem jedności akcji, do którego należało się stosować. Nadto pokonać trzeba było inną trudność, wynikającą stąd, że wspomnienia nasuwały wprawdzie sceny gromadne, które poeta skrupulat nie zużytkował, lecz właśnie w nich niektóre miłe sercu Bonczyka postacie nie występowały wcale. Iljada poddała sposób pokonania trudności przez t. zw. aristeie (przewagi) wybitniejszych osób, jak Diomedesa w ks. V, Agamemnona w XI, Patrokla w XVI, Menelausa w XVII i pomniejsze rozmiarem innych bohaterów, np. Odyseusa w ks. X. To też Bonczyk posługuje się tym rodzajem techniki epickiej często i już w ks. I wprowadza Bieńka jako górującą postać, w ks. II ma swoją nikłą, coprawda, aristeię Draszczyk, w IV Wypler, w V młynarz Łukaszczyk, ale obok niego i przez jego usta Franciszek Winkler, w VII Walek Boncyk jako niezrównany gawędziarz (gaduła) miechowski, w ks. VIII Proboszcz. Księgę III wypełnia w znacznej części zbiorowa „aristeia” szkolna, przejęta całem i ustępami z Pamiętnika Szkolarza Miechowskiego (w. 1-16, 45-58, 65-72, 185-192), w której wprawdzie rolę główną odgrywa znowu Bienek, ale równoważy ją zbiorowa rola uczniów.
Odrębne stanowisko w całości poematu zajmuje ks. II, najbardziej może homerycka. Bonczyk świadomie dla uwiecznienia swych Miechowic chce dać katalog znaczniejszych gospodarstw i zagród wiejskich, a więc odpowiednik katalogu okrętów w ks. II Iljady. Jak Homer obdarzył królewskie rody współczesnej sobie Grecji złotą księgą ich przodków, tak Bonczyk uwiecznił w złotej księdze chłopów miechowskich stan posiadania z połowy XIX w. Zdawaćby się mogło, że w technice tej księgi poszedł za wskazówkami poetyki nowożytnej, zwłaszcza Lessinga, która nakazywała poezji w przeciwstawieniu do malarstwa przedstawiać rzeczy w ruchu, że więc dlatego zastosował zamiast opisu przegląd zagród z wieży kościelnej przez Nolbusia i Draszczyka, ale pomysł tej pyrgoskopii (przeglądu z wieży, u Bonczyka poglądu) mógł wyłonić się równie dobrze z teichoskopii (przeglądu z murów) bohaterów achajskich w ks. III Iljady. Na związek z katalogiem okrętów wskazuje m.in. dwukrotne, jedyne zresztą w całej poezji Bonczyka, użycie w ks. II (w. 212 i 248) terminu: statek na określenie gospodarstwa wiejskiego.

Odysea

Mniej wyraźnych punktów łączy Stary Kościół Miechowski z Odyseą, o ile to dotyczy techniki epickiej. Najwięcej może pod tym względem analogij dałoby się wyszukać między żalami Eumaiosa za Odyseusem w ks. XIV a Draszczyka w ks. II i Łukaszczyka w ks. V za Winklerem. Zato pod względem językowym Bonczyk zawdzięcza dosyć przekładowi Lucjana Siemieńskiego (Homer: Odysseja, Kraków 1873), w którym pilnie się rozczytywał, przejmując z niego niejedno wyrażenie, a nawet formę (np. sosien St. Kościół Miech. IV 27, Odysseja, str. 234; synie St. Kościół Miech. II 499, Odysseja, str. 284), znajdując

zaś w użyciu narzeczowych form i zwrotów upoważnienie dla własnej praktyki. Rzecz sama wymagałaby szczegółowszych badań, na które w tym wstępie nie pora.
Wergili

Silniej niż Homer oddziałał na Bonczyka Wergili i to nietylko Enejdą, lecz także Georgikami. Wergili księgą II i III Enejdy, a także mniej wyraźnie dalszemi upoważniał go do wniosku, że bohaterem epopei może być nietylko człowiek, lecz także rzecz, a więc tam Troja, przeniesiona do Lacjum, tu stary kościół miechowski, on uczył go, czem w poemacie może być tchnienie uczucia pobożności (pietas), otwierał oczy tak na lacrimae jak risus rerum (żałosny i radosny urok przedmiotów), on usprawiedliwiał bierność ludzką wobec wydarzeń, nadchodzących jako konieczne przeobrażenie życia z jednej jego postaci w drugą, on wskazywał na konieczność zaparcia się własnych uczuć i dążeń na rzecz obowiązku, on wreszcie, pierwszy wielki chwalca przyrody i życia wiejskiego, poddawał do takich pochwał ton. Wpłynął jednak nietylko na ducha i nastrój Bonczykowego poematu, lecz także oddziałał na technikę o tyle, o ile w Homerze nie było dla niej wzoru.
Jeżeli w ks. II i VI spotykamy się z techniką, polegającą na wyliczeniu czynności podczas nabożeństwa zamiast ich opisu, to uzasadnieniem będzie nietylko celowa jej odpowiedniość do szybkiego odprawiania mszy przez Proboszcza, lecz także wzór Wergilego (np. w Enejdzie I 700-706, VI 20-33, XII 169-174), wzór uwzględniający nietylko możność, lecz także cel uniknięcia powtarzań, lub rozwlekłości. Z Enejdy wywodzi się nakaz I, 34: „Bądź znów Miechowianem!” odpowiadający łacińskiemu: Tu regere imperio populos, Romane, memento; z Enejdy naśladowane są wiersze podpórkowe (tibicines): II 53, III 83, V 436; VII 154 i 191, które możnaby wprawdzie łączyć z niepełnemi wierszami w ks. X Pana Tadeusza, gdyby nie użycie ich także w potocznej opowieści, gdy tam występują wyłącznie tylko w momentach dramatycznych.

Goethe

O wiele mniejszy wpływ wywarł Goethego Hermann und Dorothea. Jest wprawdzie sporo zbieżności między eposem górnośląskim a niemiecką epopeą mieszczańską, ale znaczna ich część była tylko dziełem przypadku, gdyż z natury rzeczy treść Bonczykowego poematu tam, gdzie opiera się na wspomnieniach rzeczywistości, choćby przypominała gdzieniegdzie motywy opowieści Goethego, nie mogła powstać pod jego wpływem, Goethe natomiast uświęcał swoją powagą pewne pociągnięcia, które Bonczyk ze wspomnień wprowadził do poematu, chociaż mógł poprzednio mieć co do nich wątpliwości. A więc scena z widokiem zbutwiałych trumien w ks. VI miała uzasadnienie w opowieści Aptekarza o składzie trumien (Herm. u. Dor. IX 25 n.), zgryźliwość Aptekarza w sądzie o ludziach upoważniała bohaterów Bonczyka, np. Walka, Wyplera, Kortykę i Bieńka do takiego samego zabarwienia ich oceny bliźnich, porównanie dawnych budowli miejskich z nowemi przez Aptekarza (III 85-110) nasuwa się jako odpowiednik porównania starych i nowych Miechowic przez Walka Boncyka; jeżeli poeta mówi czule, lecz krytycznie o ojcu, to przypomina się nam krytyka Gospodarza przez Hermana (VIII 28-29), Aptekarzowe: Eile mit Weile (V 82) powtórzy się w Bienkowem: Powoli pospieszę (VIII 219), oba zresztą wywodząc się z łacińskiego: Festina lente.
Najważniejsze zdobycze z lektury Hermana i Dorotei to wspomniany już wybór życia zakątka prowincjonalnego jako przeciętnego obrazu życia szerszego społeczeństwa, utwierdzenie w myśli wprowadzenia Proboszcza jako najmędrszej i najdodatniejszej postaci w poemacie, a wreszcie wpływ ks. VI 3— 12 Hermana i Dorotei na obraz wiosny ludów w ks. V Starego Kościoła Miechowskiego.

Mickiewicz

Inny stosunek łączył Bonczyka z Panem Tadeuszem. Jego chłopi miechowscy byli braćmi zaściankowców Mickiewiczowych, w ich żyłach płynęła ta sama krew, ich dusze były wrażliwe na te same pobudki co dusze tamtych, nad tymi i tamtymi śmiało się to samo niebo, otaczała ich ta sama niemal przyroda, w której rozkochani byli jednakowo ci i tamci i ich poeci. Mickiewicz utorował drogę i dał Bonczykowi upoważnienie do szerokiego malowidła przyrody ojczystej, do jej obrony jako równie pięknej jak przyroda obca. Toteż nic dziwnego, że po całym Starym Kościele Miechowskim rozsiane są podobieństwa, zależności i próby współzawodnictwa z Mickiewiczem, że Mickiewicz właśnie obok Wergilego jest głównym mistrzem poety górnośląskiego. Zagadnieniu temu poświęciłem obszerniejszą rozprawę: Pod urokiem Pana Tadeusza, w „Szkole Śląskiej” z 1934, str. 118-126 i 169-181, tu więc ograniczę się tylko do krótkiego jej streszczenia.
Epilog Pana Tadeusza dwukrotnie odezwał się głośniejszem echem w poemacie Bonczyka: pierwszy raz w początkowych wierszach ks. I, odpowiadających w. 82-87 epilogu, które od bijają się również w ks. II 31-39, drugi raz w ks. VI 4-7 = 94-99 epilogu. Mickiewiczowskie epizody wpłynęły na technikę i dobór epizodów Bonczyka. Najważniejszym epizodem w Starym Kościele Miechowskim jest opowieść o Franciszku Winklerze tak jak w Panu Tadeuszu o Stolniku Horeszce. Obie postaci poznajemy przez opowiadania kilku osób, a więc Horeszkę z ust Gerwazego i Jacka Soplicy, Winklera z ust Draszczyka, Walka Boncyka i Łukaszczyka, którzy się nawzajem uzupełniają. Bonczyk przejął od Mickiewicza rozdzielenie opowieści między kilku narratorów, mniej natomiast uwzględnił tę cechę Mickiewiczowej techniki, która polega na sprzecznej poniekąd charakterystyce Horeszki przez każdego z opowiadaczy. Słabym oddźwiękiem tej cechy jest spokojna ocena karjery Winklera przez Walka Boncyka w IV 79-92 lub przeciwstawienie Goduli i Winklera i przez Walka i przez młynarza Pawła.
Mickiewicz podniecał wszakże nietylko do naśladownictwa, lecz także niekiedy do współzawodnictwa i uzupełnienia wzoru. Występuje to dążenie w astronomji młynarza Pawła (V 210-328), a zwłaszcza w V 289-308, które pogłębić miały Pana Tadeusza VIII 77-86. Jak zaś Podkomorzy dorzuca cenne uwagi do wywodów Wojskiego, tak Proboszcz (VIII 285-297) nadaje opowieściom Pawła głębsze znaczenie. Podobnie opis i pochwała lasu, wypowiedziane ustami Wyplera (IV 304-406), jakkolwiek powtarzają niejedno z Pana Tadeusza, mają go uzupełniać. Drobniejszych reminiscencyj jest co niemiara; Bonczyk posługuje się techniką Mickiewiczową czyto w charakterystyce osób czy w opisach sytuacyj, czy wreszcie w uwagach wtrąconych, czasami zaś przejmuje zwroty i charakterystyczne terminy. Wgłębieniu się w myśl Pana Tadeusza zawdzięczamy częste użycie epitetu: stary i najstarszy jako równoważnika: ostatni, bo Bonczyk chciał także uwiecznić plemię zanikające. Najważniejszą wszakże nauką, zaczerpniętą z Pana Tadeusza, jest uchwycenie tonu, jak należy opiewać mały światek polski od ziemi i przyrody począwszy, a skończywszy na przekazywanem przez jedno pokolenie ludzkie drugiemu dziedzictwie, tonu wyjątkowego, w którym według spostrzeżenia Krasińskiego Odysea pomieszała się z Don Kichotem, który zaś prowadził do malarstwa raczej rodzajowego na wzór holenderski niż heroicznego na wzór włoski. Bonczyk poszedł dalej w tym kierunku niż Mickiewicz i dlatego Kraszewski słusznie widział w ks. V „istny obrazek flamandzki”, my zaś tę właściwość rozciągnąć możemy na cały niemal poemat.

Horacy

Jest atoli w Starym Kościele Miechowskim wpływ jeszcze jednego wielkiego poety przeszłości: Horacego. Ironiczne spojrzenie na świat, pełne rezerwy odnoszenie się do uznawanych przez małe umysły wielkości, odnajdywanie uroku i wartości w rzeczach i ludziach małych — to główne objawy tego wpływu, przedziwnie pogodzone z religijnością chrześcijańską poety górnośląskiego.
Inne w pływy literackie, np. powieści Fritza Reutera lub Aleksandra Dumasa, są drobne i nie wpływają na technikę epicką Bonczyka.
Wyliczone poprzednio wskazówki z dzieł epickich przeszłości posłużyły Bonczykowi do uporządkowania i częściowego ukształtowania materjału, nie umniejszyły wszakże jego samodzielności. Chciał świadomie stosować się do wymagań poetyki, nie godził się jednak na złożenie im w ofierze czegokolwiek ze wspomnień bądź miłych sercu bądź koniecznych dla podkreślenia swoistości uwiecznianego w poemacie światka miechowskiego. Czynił to również świadomie, zdając sobie dobrze sprawę, że powstaną skutkiem tego braki i uchybienia, ale dla ich usunięcia musiałby cały plan opowieści wywrócić niemal zupełnie (list łaciński do Chłapowskiego), a tego właśnie nie chciał, zasłaniając się później niezbyt szczerze tem, że nie pisał dla szerszej publiczności. A przecież i wykazane już wpływy wielkich epików, a nie mniejszych gawędziarzy-poetów jako wzorów i przestrzeganie pod wielu względami zasad poetyki klasycznej, o którem będzie teraz mowa, dowodzą, że Bonczyk myślał o rzeczy większej niż poufna gawęda dla Miechowian, niż nawet gawęda poetycka.

Jedność czasu

Trudno dziś sprawdzić, czy długość trwania akcji w poemacie odpowiada ściśle rzeczywistości, prawdopodobnie o zamiarach Winklerowej wiedziano oddawna i odbyto niejedną naradę; pewne jest tylko, że przedział między epilogiem a akcją ośmiu poprzednich ksiąg nie wynosił lat 28, jak to zaznacza tytuł epilogu, lecz 25, gdyż między zburzeniem starego kościoła w r. 1853, a datą ukończenia poematu w 1878 r. można się tylko takiego okresu doliczyć.
Akcję 8 ksiąg rozplanował Bonczyk następująco: w niedzielę po południu odbywa się gromada (ks. I), na poniedziałek przypada akcja 4 ksiąg (II— V), a mianowicie: do godz. 8 rano msza św., przegląd Miechowic z wieży i śniadanie u starego Boncyka (ks. II), między 8 a 2 popoł. nauka w szkole, odwiedziny Proboszcza i Bieńka na Krzonowiźnie i obiad na farze (ks. III), popołudniu i wieczorem odwiedziny Bonczyków u Wyplerów i rozruchy na cmentarzu (ks. IV), w nocy straż cmentarza i astronomja oraz wspomnienia młynarza Pawła (ks. V), we wtorek rano msza żałobna i przeniesienie pierwszych trumien na nowy cmentarz (ks. VI), we środę popołudniu wesele u Koronowiczów (ks. VII), wieczorem rozmowa Proboszcza z przyjaciółmi, a w niej perspektywy przyszłości (ks. VIII). Mamy tu klasyczne niemal zacieśnienie czasu akcji do 4 dni, pokrewne postępowaniu Mickiewicza w Panu Tadeuszu, gdzie akcja ks. I—X trwa od piątku popołudniu do środy wczesnym rankiem, dwie ostatnie zaś księgi mają akcję jednodniową o rok późniejszą od akcji głównej. Pod względem krótkości trwania akcji góruje nad Starym

Kościołem Miechowskim Herman i Dorotea, ale pieśni tego poematu są ogółem krótkie, treść zaś nader prosta dała się zamknąć w ramach jednego dnia.
Jedność miejsca

Równie skrupulatnie zachowuje Bonczyk w swoim poemacie jedność miejsca. Cała akcja rozgrywa się na terenie Miechowic, co więcej przeważnie w bliskości kościoła, bo albo na jego wieży, albo na cmentarzu, lub na farze czy w szkole. Na krótko tylko zaglądamy do domu Boncyka, na dłużej do zagrody Koronowicza, przebywamy drogę od niej do plebanji z Proboszczem i jego przyjaciółmi, najdalszą zaś wycieczkę robimy w ks. IV na Worpie do Wyplerów, nie opuszczając nigdy obszaru Miechowic. W opowiadaniach tylko osób poematu pojawiają się inne miejscowości górnośląskie, leżące naogół niezbyt daleko od Miechowic, jak Bytom, Tarnowskie Góry i t. d. Wzmianki o Wrocławiu i Berlinie są naogół rzadkie i nieobfite, nieczęstsze niż o Krakowie.
Znajomość topografji Miechowic po przeczytaniu poematu jest znaczna, możemy wskazać miejsce zamieszkania znaczniejszych gospodarzy i wiejskich znakomitości, możemy nawet opisać wygląd domów zewnątrz i poczęści wewnątrz i to nietylko w chwili akcji, lecz także w przeszłości. Najlepiej, oczywiście, rysuje się wygląd wewnętrzny dawnego kościoła i topografja starego cmentarza.

Jedność akcji
Stary kościół jest czynnikiem utrzymującym jedność akcji w poemacie, bo przecież cała toczy się około niego i przeważnie o niego. Jest to wprawdzie czynnik ruchu bardzo słaby, gdyż i sam jest najzupełniej bierny i obrońcy jego nie mają na tyle znaczenia i energji, żeby zmienić mogli zamysły Winklerowej, ograniczają się więc do wykazania ich stron ujemnych. Skutkiem tego z obrońców nie dał się wykrzesać ludzki bohater poematu; bohaterem stać się musiał sam kościół, który mimo swej bierności i nieruchomości nabrał życia utajonego, niemal mistycznego. Tej jego właściwości dał poeta dwukrotnie wyraz ustami Bieńka i Proboszcza (I 358-74, a zwłaszcza 497-525 i VIII 254-267). Wynurzenia te obejmują niejako w klamry całą zawartość poematu. Bienkowe, powierzchowniejsze, bardziej świeckie ujęcie istoty kościoła:

Nie chwalę się, Kochani, lecz mi często było,
Jak gdyby te kamienie wszystko rozumiały,
Ze mną dzieląc mój smutek, do mnie przemawiały...
Teraz mówię: nie płaczcie nad zburzeniem jego,
Rzućmy to ziarno w ziemię, bo z jego pogrzebu
Wnet wspanialsza świątynia wzniesie się ku niebu!

nabiera znaczenia dopiero w słowach Proboszcza:

Ty mój przytułku, wśród ciemności jasny,
Bóstwu wystarczający, choć dla ludzi ciasny,
Ty dla boskiej jedynie budowany chwały:
Jakkolwiek szereg wieków mury twe widziały,
Tyś ludziom nie pochlebiał!...
Wnątrz i zewnątrz pokorny, choć głośny w zasługi,
Jakoś nas uczył cnoty przez cały wiek długi,
Tak i zgon twój nam głosi przyszłe zmartwychwstanie.

Zasługą kościoła jest skupienie około siebie ludności, zapewnienie jej „zdroju opieki boskiej” i nauki, udzielanej bezpośrednio i pośrednio przez podwładną mu szkołę, a wreszcie wskazywanie nieustanne wyższego celu bytu: przyszłego zmartwychwstania. Zadanie to, pełnione przez wieki, ujawnia się w chwili akcji ostatniemi funkcjami starego kościoła, obejmującem i tak żywych jak umarłych. Przez całą akcję stary kościół występuje jako górujący czynnik nawet wtedy, gdy pozornie o nim niema mowy. Również tam, gdzie daje o sobie znać pośrednio przez przedmioty do niego przynależne jak wieża kościelna w ks. II i szkoła w ks. III, nie omieszkał poeta podkreślić go jako ultima linea rerum. Ks. II zamykają dumania Draszczyka, zakończone pointe'ą:

Któż to, co śpi w przyszłości, rozumem odgadnie?
Kościół runie! Ja umrę!

W ks. III wprowadzenie lekcji szkolnej uzasadnione jest nietylko związkiem szkoły z kościołem, lecz także nieco przypadkową dominantą lekcji: Opis starego kościoła. Znaczna część ks. IV odbiega od przedmiotu akcji, ale i tu w Wyplerowej pochwale lasu odzywa się ton kościelny nietylko przez porównanie sklepienia leśnego z kościelnem, lecz także przez zaznaczenie modlitewnego nastroju i nakazującego pobożność życia lasu.
We wszystkich innych księgach stary kościół razporaz dochodzi do głosu ustami ludzi jako milczący, lecz istotny bohater poematu, jako więźba luźnych bez niego składników. Z jego wyżyny lub pod jego osłoną dopiero widać ludzi, ich wysiłki, zabiegi i myśli, zalety i śmiesznostki jako dopełnienie życia Miechowic, ześrodkowanego w kościele i około kościoła. Dlatego też uczuciem przepajającem poemat jest pobożność, dlatego obawą górującą nad innemi jest niepewność, czy przyszłość okaże się równie pobożną.

Chłopskość epopei

Pobożność stanowi jedną z najwybitniejszych cech społeczeństwa, które Bonczyk uwiecznił w swym poemacie. Społeczeństwo to jako zbiorowy, drugi czynnik akcji, jest chłopskie i śląskie. Chłopskie nietylko z wyboru poety, lecz także skutkiem rozwoju dziejowego, śląskie i przez to dopiero polskie z przyczyn, o których tu mówić nie da się wyczerpująco. Przeciwstawia się ono z jednej strony niemczyźnie jako językowo i obyczajowo obcej, jako przesiąkłej pierwiastkami mieszczańskiemi, z drugiej strony polskości, wyrosłej na gruncie szlacheckim, jako odrębna, choć pokrewna językiem i charakterem plemiennym całość. Ta społeczność nadaje poematowi wtórny charakter epopei chłopskiej, zaznaczony w tytule określeniem: obrazek na tle obyczajów wiejskich, drugoplanowa zaś jej rola pozwala na pominięcie szeregu szczegółów życia chłopskiego, któreby musiało się uwzględnić, gdyby ona miała przedewszystkiem wypełnić sobą akcję. Uniknął przez to ksiądz-poeta niebezpieczeństwa wchodzenia w szczegóły potocznego życia wiejskiego, których malowidło mogło go narazić na walkę z własnemi pojęciami etycznemi, przeinaczenie zaś na sprzeczność z prawdą życiową. Nie dawał całości życia wiejskiego, bo to było wobec konstrukcji utworu nietylko zbędne, lecz także dla jego artystycznej wartości szkodliwe, poprzestać więc mógł na takim wycinku, który był konieczny, a realistycznie odtworzony w niczem nie naruszał ani prawdy życiowej ani etycznego przekonania o jego dopuszczalności w sztuce. To wybrnięcie z trudności stanowi jeden z tytułów Bonczyka do nazwy artysty, o ile prawdę zawiera w sobie zdanie Goethego, że na ograniczeniu się polega mistrzowstwo. (In der Beschränkung zeigt sich der Meister.)

Polskość epopei

Epopea zasiedziałego na swym zagonie i przy swoim odwiecznym kościele chłopa śląskiego, zanim od obu oderwie go rozwijające się coraz więcej uprzemysłowienie kraju, nabiera właściwości tragicznych, jeżeli spojrzymy na nią jako na wyraz uświadomienia narodowego. Bo pod tym względem trudno dać odpowiedź bezwzględnie twierdzącą, co więcej w pierwszej chwili może się nawet wydawać, że prócz słów niema w tym poemacie żadnego świadectwa świadomej siebie polskości. Przecież wyraźnie odcina się tam pojęcie Ślązaka od Polaka, którym i to właśnie dla autora jest człowiek pochodzący z Kongresówki. Jeżeli Proboszcz odróżnia Suchodolskiego od innych dziedziców Miechowic jako przybysza niewiadomo skąd (lecz skąd, nie wiem, możno z Polski VII 587), to można to położyć na karb jego niemieckiego usposobienia. Ale gdy autor sam obojętnie wyróżnia „Polaka Podmorańskiego” (III 303) w związku z niesympatycznemi poczynaniami gospodyni farskiej Rebeki i „Polkę czystą, choć zniemczałą” Starą Leśną (IV 68-9, por. II 17), to widocznie jest to przyjęte ogólnie w Miechowicach pojęcie. Wprawdzie Walek Boncyk, stając w obronie obyczaju polskiego powie, że gościnność to „taka czy niecnota czy cnota wrodzona Polaka” (VII 62), wprawdzie i on i Maj, przytaczając przykłady bezbożników na gruncie miechowskim w ks. VIII, wymieniają Niemców, ale poza stwierdzeniem odmienności mieszkańców Miechowic i Śląska od Niemców nigdzie nie widać dalszego, pozytywnego przyznania się do polskości.
W dolnej warstwie ludności miechowskiej jest niemal jeszcze gorzej, przecież Bargiel w oburzeniu krzyczy: „Już to aże taki nastał w Prusiech porządek” (IV 542-3), kiep Ciura mówi wprawdzie: „nie jestem tak podłym jak sekreciarz niemczura” (V 84), ale w tem niema nic poza osobistą niechęcią. Wszyscy ci ludzie godzą się z władzą pruską, posłuszeństwo dla niej uważają za rzecz naturalną, a swobody konstytucyjne łączą ich ściślej z państwem niż w czasach absolutyzmu. Wypada więc stwierdzić, że ojczyzna ich zamyka się w obrębie Górnego Śląska, że nici sięgające dalej np. do Częstochowy i Krakowa należą już do minionej, nieaktualnej przeszłości, o ile ją jeszcze pamiętają, gdyż tylko Walek Boncyk i młynarz Łukaszczyk potrącają o nią w swych wspomnieniach.
Ale i to powiedzenie o Górnym Śląsku jako ojczyźnie nie wychodzi ze zbyt wielu ust: Walek Boncyk powiada (IV 91-2), że od związku Winklera z Marją z Domesów Arezinową „błogie czasy zakwitły ludom w Górnym Śląsku”, młynarz Paweł (V 446) o zarazie z r. 1847, że „mór się srogi rozgościł w naszym Górnym Śląsku”, Proboszcz, mówiąc o współpracy pracodawców z robotnikami, łączy w dziwny sposób niezbaczanie Górnoślązaków z drogi cnoty z wesołą i błogą epoką we świecie (VIII 172-6), lecz już Kurc-Kortyka w porównaniu przeszłości pańszczyźnianej z teraźniejszością (VII 322-349) nie wychodzi niemal poza opłotki powiatowe, Gliwice i Koźle wymienia tylko jako punkty końcowe uciążliwych szarwarków. Owe „ludy w Górnym Śląsku” Walka Boncyka, to tylko ludność poszczególnych miejscowości.
Jeżeli ubolewać można nad tem ze stanowiska narodowego, to nie wolno o to winić poety; daje on okrutną prawdę i nic więcej jak tylko prawdę. Od początku XIX w. słabły resztki węzłów uczuciowych Śląska z Polską i pomimo wszelkich prób stan ich ok oło r. 1850 odpowiada naogół malowidłu Starego Kościoła Miechowskiego. Rozproszkowanie zaściankowe życia ludu na Górnym Śląsku dochodzi wtedy do szczytu, po którym rozpoczynał się okres nowy spajania, odnajdywania najpierw wspólnoty dzielnicowej i plemiennej w życiu uprzemysłowionego kraju, a potem już dzięki logice dziejowej odszukanie drogi do Polski. Poemat stawia nas w momencie, kiedy zgodną z nakazami urzędowemi naukę Bieńka o kraju ojczystym młodzież pojmuje na swój sposób:

Śląsk graniczy
Kole okna na Wrocław; to naród rolniczy;
Kole pieca jest Polska, a tu kole ziemi
Rzeka Bałtyk; gdzie pokład, rozciąga się z swemi
Odnogami olbrzymia góra.

(III 79— 83 .) Pojęcia te nie istnieją w świadomości, lecz tylko w mechanicznej geografji i to stanowi pewną pociechę.

Zdawałoby się, że w takim razie prawdą w odniesieniu do tej epoki były słowa ks. Pressfreunda, iż lud śląski ma język polski, ale serce pruskie, i że Bonczyk powinien był dać temu wyraz. Jeżeli tego nie uczynił on, tak skrupulatny realista, to widocznie było inaczej i stan potencjonalny polskości był większy, niż wynikało z jej zewnętrznej bierności. Przekonanie to ostrożnie, ale niemniej wymownie uwiecznił Bonczyk w pochwale polskich pieśni nabożnych (IV 621-34), której nie można uważać za uczuciowy jedynie wylew, a wzmianki o zwycięstwach Czecha i Lacha pod wpływem tych pieśni za ozdobę retoryczną, właściwe jej znaczenie wynika ze słów:

Kto wami prosi Boga, pewien wysłuchania,
Kto wami płacze, kto w was chowie serca łkania:
W piersi zimnej, nieczułej jak lód, żal podwoi.
Wasz balsam zdrowych żywi, chorym rany goi.
Żeście duchem półświata, stąd się wróg wasz sroży;
Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży.

Rozumowanie Bonczyka nasuwa mimowolną analogję z Potopem Sienkiewicza, gdzie wątpliwości Kmicica, wzbudzone słowami Wrzeszczowicza, że Polakom nie pozostała żadna cnota prócz słynnej jazdy, rozprasza Kordecki jednem słowem: wiara.
Jaki naród miał na myśli Bonczyk, nietrudno zgadnąć zwłaszcza, gdy się czyta słowa dziwne w ustach Proboszcza, mającego „serce niemieckie”, słowa ubolewania, że w przyszłych szkołach „się Polska przerabia na niemieckie woły”, nie dziwne wszakże w ustach Bonczyka, wyczuwającego instynktownie różnicę między lotną naturą polską, a ciężką niemiecką. W drugiem wydaniu, nie wiadomo pod czyim wpływem, przerobił poeta ten wiersz, że „młódź polska przerabia się w niemieckie woły”, zapewne realniejszy w odniesieniu do szkół, ale bledszy i słabszy. I znowu dla zrozumienia, co to za Polskę miał Bonczyk na myśli, przydać się może powołanie na sc. 16 aktu III Wesela Wyspiańskiego, w której Poeta na pytanie Panny Młodej: Kaz tyz ta Polska? odpowiada, że próżno jej szukać po całym świecie, ale przytknąwszy rękę do serca, można ją znaleźć, bo serce „to Polska właśnie”. Nie dopuścimy się przesady, twierdząc, że w tem miejscu Bonczyk odpowiedział poniekąd ks. Pressfreundowi, iż lud miechowski, w dalszem następstwie górnośląski to Polska właśnie. Na tem atoli trzeba było poprzestać, więcej powiedzieć nie pozwalała ścisłość historyczna.

Epopea polskiego chłopa

W wyniku tych rozważań łatwiej będzie przyjąć wniosek, że mimo ściśle lokalnego kolorytu miechowskiego poemat Bonczyka jest epopeą nietylko pobożności, lecz także środowiska, w którem ta pobożność jako uczucie góruje, a więc ludu górnośląskiego, w dalszej zaś perspektywie polskiego, czyli chłopskim odpowiednikiem szlacheckiego Pana Tadeusza, o wiele wcześniejszym i rdzenniejszym od „Pana Balcera w Brazylji” Konopnickiej. Mówi się tu o Polsce niewiele, niemal nic, a przecież tu chłop przeżywa najpierw przełom w nowoczesnem życiu wsi polskiej. Składają się na to warunki rozwojowe. Na Górnym Śląsku odbył się proces dziejowy pierwej i szybciej niż gdzieindziej w Polsce od uwłaszczenia począwszy, przez wyzwolenie się jednostki od związku z ziemią i gromadą, przez wtłoczenie w nową zależność od życia przemysłowego aż do tęsknoty za spłachciem roli i powrotu na zagon ojczysty. Najwyraźniej oświetlił to poeta na postaci własnego ojca Walka Boncyka. Jeżeli niewczesną pedanterją jest wymaganie od Pana Tadeusza, żeby zamiast zaściankowej atmosfery, rozświetlanej tylko ogólnopolskiemi błyskami, dawał szczegółowy obraz życia polskiego w epoce Napoleońskiej, bo byłoby to tylko pójściem wszerz, a nie wgłąb, to tak samo wypada odnosić się do poematu Bonczykowego, a więc biorąc go takim, jakim jest, wyczuwać i odnajdywać w nim ogólniejszą rzeczywistość, którą ze względów technicznych, a także dla jej lepszego uwypuklenia zacieśniono do obszaru Miechowic.
Świadomość tego znaczenia swego eposu miał Bonczyk, gdy naśladując skromność Mickiewicza, a nawet pogłębiając ją w myśl dewizy: Parvum parva decent, kładł jako określenie gatunkowe pod tytułem: Stary Kościół Miechowski równoważnik „historji szlacheckiej” w postaci: obrazek obyczajów wiejskich w narzeczu górnośląskiem. Nieznany to gatunek poezji z terminem włącznie i zapewne Bonczyk nie myślał wcale o tem, aby wzięto go poważnie. Robił niespodziankę czytelnikowi, któryby wziął określenie zbyt dosłownie i szukał w poemacie krewniaka „Wiesława” Brodzińskiego. Niespodzianka nie kończy się na tem; niema właśnie obrazków, czy zbiorowego obrazka obyczajów wiejskich. Za często je poprzednio opiewano i spospolitowano, Bonczyk więc zastosuje i w tym kierunku wergiljańską technikę: nie będzie się rozwodził nad rzeczami skądinąd znanemi, zadowoli się w takich wypadkach conajwyżej pobieżnem wyliczeniem szczegółów, cały natomiast nacisk położy na rzeczy niezużyte i przy nich da upust wylewności epickiej. Nie do „Wiesława” ani do gawęd Pola i Syrokomli, lecz do „Pana Tadeusza” prowadzi nas inna właściwość techniki epickiej Bonczyka: częstsze malowanie szczegółów obyczajowych w epizodach niż we właściwej opowieści.

Rubaszność

Ta technika epizodów obyczajowych pozwala na obfite spożytkowanie rubaszności wiejskiej, która lepiej wychodzi w ustach osób poematu niż samego autora, posługującego się nią jeden raz także w stosunku do siebie samego. Jest to przygoda ze ślaczkiem w zrębie (IV 230-239). Inny objaw rubaszności mamy w opowiadaniach Walka Boncyka w ks. VII o szkole tarnowieckiej, a zwłaszcza o framugach wygniecionych przez uczniów w ścianach, w refleksjach o łopatowej medycynie, a w ks. VIII w opowieści o niedowiarku Wulim. Znamienne rysy obyczajowości śląskiej, a zwłaszcza etykiety wiejskiej widać w rozmowie Koronowicza z Proboszczem w ks. VI, w zachowaniu się przy stole Kortyki i innych gości w ks. VII, w ich niezadowoleniu, gdy Walek Boncyk życzy Proboszczowi, aby spoczął na cmentarzu miechowskim wśród swoich parafjan.
Rubaszność przeważa w humorze, którym poeta zaprawił gawędę Ciury o złośliwości gwiazd i jego sprawozdanie ze zmyślonego lub może rzeczywistego snu o Krawiecku. Humor Bonczyka jest niewątpliwie w wielu wypadkach rubaszny, ale inaczej być nie mogło. Wszakże humor chłopski przeważnie wyobrażano sobie nie inaczej, a kultura polska na Górnym Śląsku była niemal wyłącznie chłopską, skoro od tylu wieków przestały ją zasilać warstwy wyższe, naogół zgermanizowane. Jeżeli wpływały na nią w jakiś sposób mieszczaństwo i zniemczona szlachta, to znowu kultura niemiecka różniła się od francuskiej i polsko-szlacheckiej większą dozą rubaszności. Wypływ a więc rubaszność w poemacie Bonczyka nie z nieporadności artystycznej lub wady organicznej autora, lecz jest nieodzownym składnikiem kolorytu lokalnego. Dbałość o to zabarwienie lokalne i chłopskie widoczna jest także we wtrąconych uwagach autora, z których wyróżnia się jedna stanowiskiem, że tak powiemy, klasowem chłopskiem, niestosownem dla księdza: Słusznie chłop dużo żąda, gdy kupują dwory (III 256), chociaż w tem wynurzeniu jest i pewna doza ironji. Epik stara się wyraźnie, aby być Miechowianem, nie odróżniać się zanadto od opiewanego środowiska, a tem samem utrzymać czytelnika w nastroju właściwym temu środowisku i ułatwić mu wżycie się w świat chłopski.

Ironja

Indywidualną cechę poety stanowi dochodząca tu i ówdzie do głosu ironja, a nawet szyderstwo. Wszakże Draszczyk wytyka ją w II ks. Nolbusiowi: „Synku, ty ganisz zbytecznie”, albo: „Co tobie do ludzi”; zaprawiona serdecznem przywiązaniem nie oszczędza i Walka Boncyka w IV 160-9, a posiada ją w pewnym stopniu i Proboszcz, zwłaszcza gdy zrzeka się na rzecz Bieńka podobieństwa z św. Pawłem. W innych mieszkańcach Miechowic przejawia się w ks. I uszczypliwa złośliwość, uważana zresztą przez nich za „niby fraszki”.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Ogrodziński.