Trzy twarze Józefa Światły/Junior

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Paczkowski
Tytuł Trzy twarze Józefa Światły
Podtytuł Przyczynek do historii komunizmu w Polsce
Rozdział Junior
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.
Data wyd. 2009
Druk Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Junior”

Obawy, jakie żywiła polska emigracja, że Światło może odegrać rolę polityczną inną niż propagandowa pomoc w delegitymizacji systemu komunistycznego, były raczej bezpodstawne. W każdym razie nie znalazłem żadnych przesłanek wskazujących na to, że Amerykanie rozpatrywali możliwość wykorzystania go do jakichś politycznych celów. O ile na różne sposoby wspomagali wówczas aktywność ideologiczną uciekinierów zza żelaznej kurtyny, to zawsze chodziło o polityków opozycyjnych, takich choćby, jak Stanisław Mikołajczyk i jego partyjni koledzy z PSL, Stefan Korboński czy Kazimierz Bagiński. Stany Zjednoczone prowadziły czynną politykę wobec emigrantów starszej (wojennej) i nowszej fali z całej Europy Środkowo-Wschodniej, do finansowania których służył m.in. Komitet Wolnej Europy. Za pieniądze amerykańskie powstały organizacje będące platformą spotkań emigrantów, takie jak Kongres Wolności Kultury, Zgromadzenie Europejskich Narodów Ujarzmionych czy Międzynarodowa Unia Chłopska, dzięki którym głos emigracji mógł być słyszany (inna sprawa czy był wysłuchiwany). Niektórzy wybitniejsi — lub bardziej obrotni — politycy dostawali stypendia. Tego typu opieka i pomoc nie obejmowały jednak zbiegłych wojskowych czy funkcjonariuszy aparatów bezpieczeństwa i wywiadu, czyli prawdziwych defectors, którzy byli traktowani zupełnie inaczej. Jak w swojej książce The Soviet Defectors obliczył Vladislav Krasnov, sam zresztą uciekinier, tylko ze Związku Sowieckiego w latach 1953-1954 było takich zbiegów co najmniej 34. Funkcjonowali oni, z zasady anonimowo, jako źródła informacji, znacznie rzadziej jako analitycy. Niekiedy nagłaśniany był fakt ich przejścia na drugą stronę, a później zapadała głucha cisza. O większości z nich wiedziały jednak tylko służby specjalne, oczywiście obu zainteresowanych stron. Niektórych wykorzystywano w celach propagandowych, ale na ogół były to akcje jednorazowe, a przypadek Światły z racji długotrwałej kampanii należał do wyjątkowych. Co pewien czas ukazywały się też książki ze wspomnieniami dezerterów, ale tylko nielicznych. Niektóre z nich, np. Waltera G. Kriwickiego Byłem agentem Stalina, wydane po raz pierwszy w 1939 r., później wielokrotnie tłumaczone i wznawiane, zyskały sławę międzynarodową. Większość jednak to były efemerydy, które mimo wszystko jeszcze dziś są istotnym źródłem do poznania historii sowieckich i komunistycznych służb specjalnych.
Jeszcze mniej prawdopodobna niż uplasowanie Światły przez Amerykanów w życiu politycznym była możliwość, by któraś z polskich partii czy organizacji emigracyjnych skłonna była zaakceptować zbiega tej proweniencji jako partnera lub współpracownika. Jakkolwiek na emigracji toczyły się ostre starcia między różnymi stronnictwami i obozami politycznymi, nikomu — o ile wiem nie przyszło nawet na myśl, żeby przyjąć w swoje szeregi nawróconego ubeka. Nie spotkał się z nim żaden z emigracyjnych polityków polskich, próby Światły zaś nawiązania kontaktów z lewicowymi organizacjami żydowskimi w Stanach Zjednoczonych zakończyły się całkowitym niepowodzeniem. Sam oczywiście nie był w stanie stworzyć własnego ugrupowania. Nie mógł też liczyć na to, że jakiekolwiek siły polityczne w kraju odwołają się do niego, aczkolwiek z informacji otrzymanej przez bezpiekę na początku stycznia 1955 r. wynika, iż niektóre osoby z kręgu nowojorskiej RWE sądziły, że Światło „zamierza zorganizować dywersję wewnątrz partyjną [w PZPR]”. Można przypuszczać, że początkowo, zwłaszcza na fali sukcesu „Za kulisami bezpieki i partii”, Światło rzeczywiście żywił jakieś ambicje polityczne. Jednak, aby je zrealizować, musiałby najpierw zaistnieć w życiu publicznym w innej formie niż jako zwykły „opowiadacz” o ponurych tajemnicach reżimu.
W końcu marca 1955 r., a więc w okresie panującej w Monachium euforii wywołanej audycjami i broszurą Światły, Jan Nowak pisał do Griffitha, że Jerzy Giedroyc, „the editor of «Kultura» in Paris”, sugerował mu, aby obok broszury wydać książkę napisaną przez Światłę („z czyjąś pomocą”), która podejmowałaby szerszą problematykę zarówno komunizmu w przedwojennej Polsce, jak i reżimu stalinowskiego. Nowak uznał pomysł za ważny i ciekawy. Amerykanie przychylili się do jego opinii, a bez nich przecież nie byłby możliwy żaden bezpośredni kontakt z uciekinierem. CIA wyraziła więc zgodę i 24 czerwca Giedroyc skierował wprost do Światły krótki list z propozycją napisania wspomnień. Jako człowiek konkretny od razu przedstawił szczegóły wydawnicze: nakład 3 tys. egzemplarzy, honorarium 15% od ceny sprzedaży. Światło odpowiedział bardzo szybko (8 lipca): „propozycję przyjmuję z wielką ochotą”. Nie omieszkał pochlebić redaktorowi: „Wiem jak bardzo w Kraju [wielką literą!] «Kultura» jest ceniona i jak dużą wagę do Pańskiego pisma przywiązuje góra komunistyczna i jak pilnie ją studiuje”. Powiadamiał jednocześnie, iż „książka ta jest już w robocie” i będzie ukończona w ciągu kilku miesięcy, a nawet, że ma już gotowy maszynopis o objętości 220 stron.
Nie byłem w stanie ustalić wiarygodności tej informacji, można jednak wnosić, że jeśli rzeczywiście praca była już tak zaawansowana to pomysł napisania wspomnień musiał być wcześniejszy niż propozycja Giedroycia. Może wręcz zasugerowali mu to specjaliści od wojny psychologicznej z Departamentu Stanu i CIA. W dalszej części listu Światło zarysował ogólny zamysł, który polegał na tym, że „osoba moja służy jako tło dla opisywania wypadków”, a więc miałoby to być coś więcej niż autobiografia i coś innego niż sam opis wydarzeń. Książka miała się składać z dwóch części: pierwsza od dzieciństwa do „objęcia w UB wysokiego stanowiska” (a więc do 1948 r.), a druga dotycząca najważniejszych elementów systemu represji. W liście tym zwraca uwagę następujący passus: „Daję przy tym krótki zarys historii partii [komunistycznej] w Polsce przedwojennej kładąc specjalny nacisk na rozłamy jakie powstawały niemal od jej zarania na tle narodowym. Były zawsze dwa obozy — obóz sowiecki i obóz polski. W tej historycznej glebie tkwią przecież korzenie gomułkowszczyzny.”.
„Gomułkowszczyzna” tym razem nie miała w ustach Światły tego negatywnego zabarwienia, jak w czasach, gdy był aktywnym ubekiem i z zapałem ścigał prawdziwych i rzekomych zwolenników Gomułki i „polskiego obozu” w partii komunistycznej. Przychylność Światły wobec osoby, którą parę lat wcześniej aresztował nie była przypadkowa, wszystko wskazuje bowiem na to, że chciał promować się jako „gomułkowiec” i pod tym sztandarem włączyć się do życia politycznego. Oczywiście, nie pytając Gomułki o zgodę, której na pewno by nie otrzymał.
Mimo że korespondencja odbywała się przez pośredników, Giedroyc odpowiedział już 30 lipca, proponując listę tematów, które powinny być uwzględnione i nagląc do szybkiego ukończenia pracy (aby wykorzystać „zainteresowanie Pana osobą”), tak żeby książka mogła ukazać się przed końcem roku. Redaktor napisał też, że wydanie tej książki powinno „ułatwić wykrystalizowanie się nowej polskiej lewicy”, czego — prawdę mówiąc — nie bardzo rozumiem. Czy chodziło o zmobilizowanie autora do pracy przez prawienie mu komplementów, czy też rzeczywiście Giedroyc widział dla Światły jakąś polityczną rolę do odegrania? Z zachowanej korespondencji Giedroyc-Światło (za udostępnienie której bardzo dziękuję Jackowi Krawczykowi) wynika, że redaktor nieustannie ponaglał przyszłego autora, który bronił się: „To nie jest rzecz, którą można sztucznie przyspieszać”. Nie zgadzał się też na zapowiadanie w „Kulturze” tworzonego dzieła i gdy Giedroyc zaproponował, żeby jako „zajawkę” opublikować już cytowany tu wywiad zrobiony przez Nagórskiego, Światło odpisał, że chce „aby fakt pisania książki (...) pozostał do ostatniej chwili tylko między Panem a mną”. Nie jest jasne czy Światło pisał wspomnienia sam, czy miał jakiegoś pomocnika lub wręcz ghost-writera, czyli wyrobnika. Na podstawie krytycznych uwag Giedroycia o dostarczonym maszynopisie należy sądzić, iż Światło raczej pisał sam lub dyktował maszynistce.
Na początku listopada Światło donosił, że wysyła ukończoną pierwszą część, którą parokrotnie przerabiał, starając się zapewne uwzględnić uwagi redaktora. Drugą część miał dosłać do końca roku. Nie zachował się list redaktora wysłany do Światły po lekturze pierwszych fragmentów otrzymanego tekstu, ale z odpowiedzi autora na ten list wynika, że znajdowało się w nim wiele krytycznych uwag, m.in. dotyczących dłużyzn. W odpowiedzi tej, datowanej na 27 grudnia, Światło kolejny raz przesuwa termin ukończenia całości na „za kilka tygodni”. Również i tego terminu nie dotrzymał. Dopiero 24 maja, a więc mniej więcej rok od podjęcia inicjatywy, Giedroyc zawiadamiał Juliusza Mieroszewskiego — doświadczonego dziennikarza, redaktora w słynnym przedwojennym dzienniku „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” („IKC”), czołowe pióro „Kultury”, wytrawnego publicystę i tłumacza — że „wreszcie” dostał maszynopis. Redaktor, proponując Mieroszewskiemu, żeby podjął się pracy nad tekstem, pisał, że „materiał [jest] miejscami ciekawy i pasjonujący”, ale „napisany nieudolnie, w wielu wypadkach szyty grubymi nićmi”. Całość niezbyt mu się podobała: „W sumie odmówiłem drukowania w tej formie”. Światło jednak zgodził się, aby ktoś z „Kultury” przeredagował całość „za dobre honorarium”. Giedroyc sądził, że „amerykańscy mocodawcy” byłego ubeka chcą, aby książka się ukazała, toteż nie powinno być problemów z zapłatą za „gruntowne przerobienie czy napisanie, a nie [tylko] retusze”. Światło zaakceptował pomysł, żeby książkę zredagował Mieroszewski i sam napisał do niego, iż jest „bardzo wdzięczny za tak wielkie zainteresowanie się moją pracą”. Uznawał też, że będzie konieczna „pewna liczba zmian”, szczególnie „w świetle ostatnich wydarzeń w Polsce”, w której rzeczywiście dużo się działo.
Redaktor dążył do tego, żeby książka była dobra nie tylko z uwagi na prestiż wydawnictwa, liczył również na to, iż będzie można ją wydać w kilku obcych językach, nie mógł więc to być wydawniczy gniot. Światło zresztą sam (zapewne z pomocą, a może nawet z inicjatywy swoich mocodawców) szukał amerykańskiego wydawcy, o czym w styczniu 1956 r. donosił do centrali rezydent wywiadu PRL. Z opublikowanej przez Krzysztofa Pomiana i Jacka Krawczyka korespondencji Giedroycia z Mieroszewskim można wnosić, że twórcy „Kultury” rzeczywiście bardzo zależało na wydaniu książki, ale obaj zdawali sobie sprawę, że — jak pisał Mieroszewski — jest ona „napisana fatalnie”. Uważał jednak, że ma też zalety: „jest bezpośrednia, bezpretensjonalna i tchnie autentyzmem”, a „jej dokumentacyjna wartość jest olbrzymia”. Zapowiadało się, że praca będzie trudna i czasochłonna, co wielokrotnie podkreślał Mieroszewski, targując się o godziwe honorarium. Zarówno on, jak i Giedroyc uważali, iż konieczna jest nie tylko redakcja stylistyczna, ale i zmiana akcentów (np. uwypuklenie roli i postaci Gomułki), usunięcie „szeregu historii zupełnie niewiarygodnych” (np. dotyczących formowania dywizji „kościuszkowskiej”) i paszkwili (np. o Ninie Andrycz), a nawet „opuszczenie rzeczy politycznie dla nas w obecnym momencie niewygodnych” oraz „wybicie tych, które uważamy za potrzebne”. Giedroyc sugerował swojemu współpracownikowi, aby w poprawianym tekście „oświetlać pozytywnie Gomułkę i gomułkowców, atakować Bieruta, Ochaba [i] kompromitować przede wszystkim UB”. Pisał, że ta książka „powinna być gwoździem do trumny UB”. Informował też, że rozdział „o charakterze pewnego credo Światły” musi pozostać, gdyż taki jest warunek stawiany przez autora, choć Giedroyc wypowiadał się o tym wątku maszynopisu z przekąsem, zwracając uwagę, iż Światło przedstawia się w nim jako „szlachetny komunista, rozczarowany, nawrócony etc.”. Mieroszewski przedłużał pracę nad książką (to „robota na 3 do 4 miesięcy”, pisał), ale odnoszę wrażenie, że chyba nie miał on serca do tego całego przedsięwzięcia i dlatego odkładał wciąż sporządzenie konspektu nowej konstrukcji publikacji. Opóźnienie spowodował też sam Giedroyc, obarczając Mieroszewskiego pilnym zadaniem przetłumaczenia z angielskiego tajnego referatu Chruszczowa, wygłoszonego na XX Zjeździe KPZR, który ukazał się na Zachodzie w końcu czerwca. Zresztą, zanim Mieroszewski uporał się z tłumaczeniem, do Giedroycia dotarło polskie wydanie powielaczowe tej przemowy przetłumaczone na zlecenie... KC PZPR.
W liście z 3 lipca 1956 r., w którym Mieroszewski po raz kolejny daje odpór żądaniom Giedroycia, aby natychmiast dostarczyć mu konspekt książki, znajduje się informacja, z której wynika, iż „p. Światło jest w Paryżu”. To jedyna znana mi wzmianka na temat ewentualnego wyjazdu Światły ze Stanów Zjednoczonych. Niestety, w żadnych dokumentach — ani z archiwum „Kultury”, ani w papierach RWE — nie znaleziono jej potwierdzenia. Nie wiem więc, czy nie była ona wynikiem niewłaściwego zrozumienia przez Mieroszewskiego jakiejś wypowiedzi Giedroycia. Nie wiem też, czy w czasie tego ewentualnego pobytu w Paryżu redaktor spotkał się z podpułkownikiem (Światło wciąż jeszcze miał ten stopień!), ale przecież, jeśli zjawił się on nad Sekwaną, to chyba nie w celu zwiedzenia Luwru? Sprawa wygląda trochę tajemniczo, trudno jednak wykluczyć, że rzeczywiście na przełomie czerwca i lipca 1956 r. Światło został przywieziony do Europy. Może chodziło o odwiedzenie RWE w Monachium? Może o konfrontację z kimś? Może o spotkanie z działającymi w RFN specjalistami CIA do spraw polskich? Tempo i dramatyzm wydarzeń w Polsce (zwłaszcza rewolta w Poznaniu 28 czerwca) nakazują sądzić, iż zainteresowanie Amerykanów sprawami polskimi szybko rosło.
Mieroszewski jednak, nie zważając na nic, wciąż zwlekał, spierając się zapewne z wydawcą o wysokość honorarium, aż wreszcie 1 sierpnia napisał, iż okulista powiedział mu, że „przez kilka miesięcy musi zrezygnować z pracy przy sztucznym świetle, a czytanie i pisanie w dzień ograniczyć do 6 godzin” i zaproponował, aby zredagowanie maszynopisu przejął Zdzisław Broncel, przedwojenny dziennikarz współpracujący z „Kulturą”, a równocześnie redaktor w sekcji polskiej BBC. Giedroyc nie bardzo mógł protestować toteż Mieroszewski przekazał maszynopis Bronclowi, który podnosił wiele zastrzeżeń do pracy Światły (w jednym z listów do Giedroycia wymienił je w sześciu punktach). Ponadto miał chyba silniejsze niż obaj pozostali wtajemniczeni w sprawę opory moralne wobec drukowania książki ubeckiego zbira. Uważał też, że wydanie jego wspomnień jest „wątpliwe taktycznie” oraz że będzie to — w odróżnieniu od dotychczasowych publikacji książkowych „Kultury” — pozycja „balonikowa a la RFE”.
W swojej Autobiografii na cztery ręce przygotowanej do druku przez Krzysztofa Pomiana, Giedroyc pisze: „podchodziłem do niego [tj. Światły] z dużą nieufnością i dlatego go nie wydałem”. Powody, dla których wspomnienia ubeka ostatecznie się nie ukazały, nie są jednak tak oczywiste, jak sugerował redaktor „Kultury”. Z niektórych wzmianek w korespondencji Giedroycia może bowiem wynikać, że to Światło zażądał zwrotu tekstu. Zrobił to albo z własnej inicjatywy, gdyż zrozumiał, że jego dzieło straciło znaczenie, albo nakazali mu to Amerykanie, którzy zrezygnowali z całego przedsięwzięcia. W każdym razie 22 września 1956 r. redaktor „Kultury” zażądał od Broncla, „niezmiernie pilnie”, odesłania mu maszynopisu. Wydarzenia w Polsce zaczęły przypominać rozpędzającą się lawinę i „gwoźdź do trumny bezpieki” przestał być nagląco potrzebny: w połowie października Gomułka powrócił do władzy (której nie musiał już dzielić z Bierutem), parę tygodni później bezpieka została poddana głębokiemu liftingowi, a przeprowadzenie procesu siedzących w więzieniu kilku wysokich rangą funkcjonariuszy i grona dobranego spośród najbardziej brutalnych oprawców, wydawało się kwestią jeśli nie dni to tygodni. W tej sytuacji Zachód nie był zainteresowany eskalowaniem sytuacji w Polsce, a nowe wtargnięcie za kulisy bezpieki, a zwłaszcza partii, nie sprzyjałoby uspokojeniu nastrojów. Także Giedroyc wolał pić zdrowie Gomułki, niż bić w tych, których dawny więzień „Spaceru” i tak już pokonał. Z tych lub innych powodów marzenie Światły o trwałym zaistnieniu na scenie politycznej zakończyło się więc niepowodzeniem, a jego publiczne wypowiedzi w zachodnich mediach w istocie zanikły. Bodaj ostatnie pochodzą z jesieni 1956 r.: krótki tekst dotyczący zwolnionego z internowania prymasa Wyszyńskiego wydrukowany w „The New York Times”, jednej z najbardziej prestiżowych gazet na świecie, oraz artykuł na temat życia polskiej elity komunistycznej zamieszczony w tygodniku „Life”, który należał wówczas do najbardziej popularnych magazynów amerykańskich i ukazywał się w wielomilionowym nakładzie. Niewątpliwie każdy dziennikarz, nawet z najwyższej półki, cieszyłby się z opublikowania czegokolwiek w jednym z tych pism. A cóż dopiero w obu i to nieomal równocześnie. Było to więc ponowne postawienie Światły w smugach reflektorów, nasuwa się zatem uwaga, iż druk obu tekstów był inspirowany przez CIA. Czy był w tym jakiś daleko sięgający zamysł? Nie wiem i nawet nie jestem w stanie żadnej racjonalnej przesłanki wymyślić. Chyba nie chodziło o przypodobanie się Gomułce, którego nie tak dawno autor tych artykułów wiózł do aresztu?
Trwający dosyć długo, bo około półtora roku, epizod współpracy ze Światłą redaktor „Kultury” chciał po pewnym czasie przedłużyć. Latem 1957 r., gdy zbliżał się proces Fejgina, Romkowskiego i Różańskiego, miał zamiar — tak przynajmniej pisał do Mieroszewskiego — „zwrócić się do Światły z propozycją, by ten dał anonimowo materiały dotyczące wysokich funkcjonariuszy bezpieki, którzy nie zostali dotąd pociągnięci do odpowiedzialności”. Zamierzał wydać je jako broszurkę w serii „Dokumenty”, w której ukazało się sporo ciekawych rzeczy, ale oczywiście zakładał, że zostanie ona napisana przez Mieroszewskiego („Facet bowiem o pisaniu nie ma pojęcia”). Mieroszewski uznał to za „doskonały pomysł”. Nie wiem jednak, czy to redaktor zaniechał pomysłu, czy też Światło odmówił, w każdym razie broszura taka się nie ukazała, a w samej „Kulturze” nie natrafiłem na ślady świadczące, że projekt został sfinalizowany, choćby w formie artykułu w miesięczniku.
Po nagraniu cyklu „Za kulisami bezpieki i partii” Światło, w wewnętrznej korespondencji RWE nazywany „Juniorem”, wciąż był wykorzystywany w propagandzie radiowej, a nawet w ulotkach wysyłanych do Polski (np. w związku z dekretem Kongregacji Świętego Officium z czerwca 1955 r. w sprawie objęcia zakazem publikacji Bolesława Piaseckiego). Przekazywana dyskretnie jego wiedza o bezpiece posłużyła RWE m.in. w próbach przeciwdziałania kampanii, jaką podjęły krajowe media w związku z powrotem do Polski współpracownika radia Zbigniewa Brydaka. Jeszcze jesienią 1955 r. pojawiały się na antenie audycje, w których można było słyszeć głos Światły, ale rok później Nowak pisał do nowojorskiej centrali RWE: „Nie mamy zamiaru wykorzystywać w przyszłości «Juniora» w naszych programach, uważamy natomiast, że powinniście zapewnić jak najszybciej jego współpracę jako ważnego źródła informacji.”. Dostałem niewiele dokumentów o działalności Światły w tej roli. Najpóźniejszy pochodzi z lipca 1965 r. i dotyczy uzyskanych od niego informacji w sprawie możliwego konfliktu między gen. Mieczysławem Moczarem a jednym z jego najbliższych politycznych przyjaciół, gen. Grzegorzem Korczyńskim, oraz stosunków na linii Korczyński-Gomułka. W połowie lat 60 „Junior” zapewne niewiele już wiedział o relacjach w kierownictwie PZPR i MSW, a i to miało charakter już tylko historyczny, choć oczywiście do zarysowania sylwetek głównych protagonistów mogło być użyteczne.
Niespodziewany, ale jednorazowy powrót Światły na antenę odbył się w październiku 1964 r., kiedy RWE nadała w odstępie tygodnia dwie audycje związane z rocznicą rozpoczęcia emisji słynnego cyklu. Redaktorzy audycji, wśród nich Jan Nowak-Jeziorański, zwracali się do młodego pokolenia słuchaczy, w którym nie było ofiar bezpieki, które nie słuchało owych niemal legendarnych audycji i nie czytało „balonikowych broszurek” (za ich posiadanie jeszcze niedawno groziło więzienie). W audycji Jan Nowak-Jeziorański po raz pierwszy publicznie przedstawił okoliczności otrzymania taśm z nagraniami wypowiedzi Światły, zarysował dylematy, przed jakimi stali redaktorzy RWE, zaś głosem Błażyńskiego — który już dawno, po kłótni z Nowakiem-Jeziorańskim, przeszedł do BBC — zaprezentowano sylwetkę Światły. Sporo uwagi w tej audycji poświęcono reakcji władz w latach 1954-1955 na rewelacje ujawnione przez zbiega. W drugiej audycji obficie cytowano fragmenty wypowiedzi Światły dotyczące różnych spraw. Jednak poza tym przypadkiem RWE nie podejmowała prób szerszego wykorzystania posiadanego zasobu taśm. Nie ustosunkowała się też — na ile udało mi się ustalić — do książki Stewarta Stevena, która podważała w zasadniczy sposób wiarygodność Światły. Jednak w czasie, gdy ukazała się Operation Splinter Factor (1974 r.) od dawna już rozgłośnia nie miała ze Światłą kontaktu, nie korzystała z jego wiedzy i nie wspominała o nim.
W pewnej rozmowie przeprowadzonej w sierpniu 1957 r. w Nowym Jorku, której treść dotarła do Warszawy (i pozostała w archiwach) dzięki wywiadowi PRL, Stefan Korboński stwierdził, iż Światło, jest zatrudniony w charakterze eksperta w jednym z tajnych biur amerykańskich”, co zapewne oznaczało CIA. To oczywiste, że w takiej roli występował, ale udało mi się natrafić tylko na jeden dokument Agencji, który powstał na bazie materiału przez niego sporządzonego. Jest to 3-stronicowy opis sylwetki Iwana Sierowa z okresu jego działalności w Polsce w latach 1944-1945. Charakterystykę przygotowano w listopadzie 1958 r., najpewniej w związku z przejściem Sierowa ze stanowiska przewodniczącego KGB na stanowisko szefa Gławonowo Rozwieditilenowo Uprawlenija (GRU) Sztabu Generalnego, czyli wywiadu wojskowego Armii Sowieckiej. W notatce tej, napisanej wyłącznie na podstawie relacji Światły, który, oczywiście, nie został wymieniony z nazwiska, wspomniane jest jego pierwsze spotkanie z Sierowem w Wołominie w związku z aresztowaniem jednego z oficerów AK, którego dowódca MO Korczyński chciał na miejscu rozstrzelać. Charakterystyka Sierowa jest wysoce pozytywna: „extremely intelligent”, pracowity, doświadczony i posiadający zdolność do szybkiego podejmowania decyzji.
Jakkolwiek fakt współpracy z CIA jest oczywisty, nie udało mi się ustalić, jaki był formalny status Światły ani jak długo i w jakich warunkach wypełniał swoje zadania. Tennent Bagley, emerytowany oficer CIA, który spotykał się ze Światłą w 1956 r., zbierając informacje dotyczące działań MBP z lat 1948-1952 przeciwko polskiemu podziemiu i jego kontaktom z Amerykanami (Operacja „Cezary”, czyli sprawa tzw. V Komendy WiN), wspominał w liście do mnie, że rozmowy odbyły się w siedzibie CIA, gdzie Światło było „dowożony”. Można z tego wnosić, iż nie urzędował w Agencji, a jego działalność nie miała charakteru stałego. Z kolei prof. Anthony F. Czajkowski, który był tłumaczem Światły podczas pierwszych konferencji prasowych, indagowany przeze mnie napisał, że już w 1955 r. Światło przeniósł się do Nowego Jorku, co potwierdzałoby tezę, że raczej był doraźnym informatorem, niż stałym, etatowym, analitykiem. Richard J. Aldrich, autor dobrze udokumentowanej monografii The Hidden Hand: Britain, America, and Cold War Secret Intelligence, pisze jednak, że Światło, który miał „nieznośny [unsavaury] charakter”, dostarczał wielu szczegółów biograficznych dotyczących funkcjonariuszy polskiego aparatu bezpieczeństwa i służył swoimi informacjami jeszcze w „późnych latach 50.”. Nie oznacza to jednak, iż był zatrudniony w CIA, a „późne lata 50.” to może być równie dobrze rok 1956, jak i 1959.
Jedyna informacja dotycząca stałej pracy Światły w strukturach Agencji jest mało wiarygodna, ale zarazem ciekawa z uwagi na to, od kogo pochodzi i tylko z tego powodu ją tu relacjonuję. Źródłem tym jest bowiem „szermierz wszechczasów”, jeden z najlepszych polskich sportowców, wielokrotny medalista olimpijski i mistrzostw świata, Jerzy Pawłowski, który został zwerbowany przez CIA wiosną 1964 r. W zeznaniach składanych w Biurze Śledczym MSW jedenaście lat później, już po zdemaskowaniu, przytoczył przebieg rozmowy werbunkowej: jeden z oficerów „przedstawił mi konkretną propozycję w osobie [sic] Światły, który jest w wydziale walki z komunizmem. Zrozumiałem, że Światło jest «prawie kierownikiem» tego wydziału”. Podczas kolejnego przesłuchania poszedł jeszcze dalej: Amerykanie mieli mu obiecywać, że po kilku latach pracy szpiegowskiej w Polsce zostanie oddelegowany do Waszyngtonu „gdzie pracowałby w Departamencie kierowanym przez Światłę z pensją miesięczną 2,5-3,5 tys. dolarów” (wydaje mi się wszakże, że w 1964 r. nawet dyrektor CIA nie zarabiał tyle). Bez wymieniania wysokości uposażenia, Pawłowski chwalił się przed współwięźniem możliwością zostania „współpracownikiem Światły”. Osobnik ten był, rzecz jasna, tajnym współpracownikiem SB podstawionym słynnemu szabliście i opisywał rozmowy w raportach. Wszystko to świadczy raczej o trwałości pamięci o słynnym ubeku niż potwierdza, że Światło był „dyrektorem”, a choćby tylko „kierownikiem” jakiejkolwiek komórki Agencji.
Z tych strzępków informacji, które można uznać za wiarygodne, da się wywnioskować, iż być może już w 1956 r. lub w 1957 r. Światło przeszedł — jak mówiono w żargonie CIA — „on economy”, czyli znaleziono dla niego jakieś stałe zajęcie poza strukturami Agencji, informacji zaś udzielał sporadycznie, gdy się do niego zwracano i na tematy, które interesowały czy to CIA czy RWE. Emerytowani oficerowie CIA, do których udało mi się dotrzeć, nie udzielili mi żadnych konkretnych informacji, gdy stykali się ze Światłą obowiązywała ich zasada „need to know” (mniej więcej — „wiedz tyle ile jest konieczne”), a dziś są wciąż zobowiązani do zachowania tajemnicy. Toteż nie wiem, na czym w przypadku Światły mogło polegać przejście „on economy”, jeśli rzeczywiście tak było. Włodzimierz Rozenbaum, znawca procedur wywiadu amerykańskiego, sądzi np., że Światło w istocie cały czas był wyłącznie na bezpośrednim utrzymaniu CIA i żadnej samodzielnej pracy nie podjął ani nie prowadził biznesu.
Procedury postępowania z tego rodzaju uciekinierami nie były w połowie lat 50. uporządkowane, a sposób w jaki się nimi zajmowano w dużym stopniu zależał od osobowości zbiega: jego inteligencji, wyuczonego zawodu, wieku, umiejętności adaptacji, znajomości angielskiego lub szybkości z jaką się go uczył, odporności psychicznej, a także stopnia zagrożenia ze strony rodzimych służb. Uciekinierzy znajdujący się pod opieką często dostawali pracę lub zakładali jakiś interes w rejonach, w których było łatwo ich chronić: w okolicy lub nawet na terenie baz wojskowych, w pobliżu gmachów publicznych, niedaleko posterunku policji, ale jeśli się dobrze zaadaptowali, mogły to być nawet niewielkie miejscowości w amerykańskim interiorze, gdzie mało kto zagląda. Z ogólnej wiedzy na temat osobowości Światły można przypuszczać, iż nie powinien mieć poważniejszych problemów z adaptacją: miał około czterdziestki, duże doświadczenie życiowe, charakter raczej twardy, był dosyć inteligentny i pewny siebie. Nie wiem jednak, jak było w rzeczywistości. Wedle niektórych przekazów, m.in. wspomnień Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który z oczywistych względów interesował się swoim byłym autorem, a po przejściu na emeryturę zamieszkał pod Waszyngtonem i miał możność spotykania ludzi z Agencji, Światło założył — oczywiście za pieniądze CIA — sklep mięsny (może koszerną jatkę?). Nie jestem jednak pewien, czy rzeczywiście wystarczająco dobrze radził sobie z amerykańskim stylem życia i pracy, żeby „pójść na swoje”, a także, czy gdyby był ulokowany poza safe house czułby się należycie bezpiecznie. Zarówno on sam, jak i jego patroni musieli spodziewać się, że polskie lub sowieckie służby będą chciały go za karę zabić lub zastraszyć, aby umilkł. Sama operacja plastyczna, której się poddał, mogła nie wystarczyć. Być może właśnie ze względów bezpieczeństwa nie nawiązał żadnych kontaktów z najbliższą rodziną, nawet wtedy, gdy cała znalazła się już w Izraelu. Jednak równie dobrze mogło to wynikać z jego obawy przed spotkaniem się z osobami, którym swoją ucieczką wyrządził sporo krzywd. A może rację miał Shacklay, pisząc, że jednym z motywów ucieczki były „kłopoty rodzinne”, a więc zerwanie z PRL-em sprzężone było z zerwaniem z rodziną? Wszystko to jednak tylko supozycje, a różnego rodzaju niesprawdzonych pogłosek zebrałem już sporo: a to, że używał nazwiska panieńskiego swojej matki (oczywiste, że nie używał żadnego ze swoich dwóch nazwisk), że miał cukiernię lub piekarnię, że osiedlił się w okolicach Seattle, czyli hen na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych, że mieszkał w małym miasteczku na środkowym zachodzie lub w stanie Nowy Jork, że mieszkał w samym Nowym Jorku albo w Filadelfii. Fakt, że mimo podejmowanych starań trudno ustalić coś pewnego znaczy przede wszystkim tyle, że kilka lat po ucieczce i sensacyjnym pojawieniu się na konferencji prasowej, Józef Światło stał się w kraju swojego pobytu Mister Nobody.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.