Wesołe opowiadania wesołego chłopca/W pierwszej klasie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Udziela
Tytuł Wesołe opowiadania wesołego chłopca
Pochodzenie Bibljoteka „Orlego Lotu“
Wydawca Księgarnia Geograficzna „Orbis“
Data wyd. 1934
Druk Tłocznia Geograficzna „Orbis“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W pierwszej klasie.

Nie chciałem iść do szkoły, bo się szkoły bałem. Nieraz, gdy coś zbroiłem w domu, to mi odgrażano:
— Poczekaj! Tylko ty pójdziesz do szkoły!
To też, gdy matka kupiła mi tabliczkę i rysik i wzięła za rękę, aby mię oddać w opiekę nauczycielowi, wyrywałem się i płakałem w niebogłosy. W szkole trzymałem matkę silnie za rękę i wołałem rozpaczliwie:
— Ja nie chcę szkoły! Do domu! Do domu! Chodźmy do domu!
Nauczyciel głaskał mnie po głowie i łagodnie mówił:
— Nie płacz, Jasiu, tutaj będzie ci dobrze; patrz ile tu dzieci, a nie płaczą i dziwią się, czemu takie krzyki wyprawiasz.
Nic to nie pomogło; nie patrzyłem nawet na dzieci, nic przez łzy nie widziałem, tylko ciągnąłem matkę ku drzwiom i krzyczałem dalej:
— Do domu! Do domu!
Więc matka zmartwiona zabrała mnie do domu, a przez całą drogę tłómaczyła mi, że w szkole będzie mi wesoło; tylu tam chłopczyków, którzy będą się ze mną bawić; pan nauczyciel jest dobry. Lecz ja płakałem ciągle i mówiłem:
— Ja nie chcę szkoły! Nie chcę szkoły!
Myślicie, że mnie zostawili w domu? Codziennie prowadziła mnie matka do szkoły i codziennie brała do domu z powrotem. Wreszcie jakoś przywykłem do tej wędrówki, a gdy raz gromadka dzieci obstąpiła mnie dookoła i zaczęła namawiać wesoło:
— Zostań z nami! Zostań z nami! — A nauczyciel dodawał:
— Zostań nie na długo, na godzinkę tylko, a potem chłopcy odprowadzą cię do domu — zostałem.
Rozglądnąłem się po klasie; wszędzie pełno chłopców takich, jak i ja, a wszyscy wesoło i życzliwie patrzyli na mnie, zrobili mi nawet miejsce w ławce. I odtąd chodziłem już do szkoły.
Nauczyciel był bardzo dobry, nie bił nikogo, nie krzyczał, ale, gdy już za dużo hałasowaliśmy, brał skrzypki w ręce i uczył nas śpiewać. Śpiewaliśmy jak wróble, to cieniutko, to trochę grubiej, aż się tam czegoś wreszcie nauczyliśmy. Nawet do dnia dzisiejszego pamiętam z tych czasów dwie śpiewki i potrafię je pięknie zaśpiewać. Jedna to taka:

Pod ostrogskim borem
Stoi wróg taborem,
Młody kozak z pod Ostroga
Poległ z ręki wroga...

Albo druga też ładna:

O gwiazdeczko, coś błyszczała,
Gdym ja ujrzał świat...

A nauka tak się zawsze rozpoczynała:
Gdy tylko nauczyciel wszedł do klasy rano, zaraz przybiegaliśmy do niego z natrętnemi prośbami:
— Ja dzisiaj, proszę pana, przyniosę wody!
— Ja wezmę buty do czyszczenia!
— Ja drugi!
— Ja, ja!
Nauczyciel oganiał się, jak mógł i zdążał za tablicę, bo tam stała szafa szkolna. Tymczasem jeden z chłopców odebrał mu laskę, drugi wziął z ręki czapkę, trzeci dźwignął stołek, aby go ustawić za tablicą, bo pan nauczyciel musiał się porządnie ubrać, jakże mogłoby być inaczej? Więc nauczyciel otworzył szafę, a chłopcy wydobyli szczotkę i czernidło, potrzebne do czyszczenia butów, szczotkę do czyszczenia ubrania — inni pomagali panu zdjąć surdut, a był już dosyć stary i surdut i nauczyciel. Pamiętam, że surdut był ciemno-zielony, a z przodu tak wytarty, czy wysmarowany, że trudno było odgadnąć, jakiego koloru było niegdyś sukno, ale za to błyszczał się, jak czarne buty pięknie wyczyszczone.
Pana nauczyciela umieściliśmy teraz na stołku i dalejże na wyścigi ściągać buty, aby je wyczyścić. A wszystko robiliśmy tak prędko, tak zgrabnie, bo każdy dobijał się o zaszczyt obsłużenia pana nauczyciela, że nieraz o mało nie ściągnęliśmy go ze stołka na podłogę, aż wołał:
— Powoli! powoli! już dosyć!
W mig jeden chłopiec chwycił but jeden, drugi but drugi i czyścili je zawzięcie, tymczasem trzeci niósł już spiesznie w miednicy wodę z pod studni, rozlewając ją po drodze, bo się spieszył, a inni, biegając potrącali go też, jak mogli. Pan nauczyciel począł się myć, chłopcy podali mu mydło i ręcznik, które wyciągnęli ze szafy, bo tam było wszystko.
Skoro pan nauczyciel umył się porządnie, już jeden porwał miednicę i biegł z nią na dwór, aby wylać wodę, chociaż nie wiele jej tam było, bo cała klasa była zalana — inny podawał ręcznik, inny przysuwał stołek do siedzenia, bo trzeba było wdziać buty wyczyszczone, aż się świeciły. Jeden wciągał panu jeden but na nogę, drugi drugi, a pan nauczyciel ciągle krzyczał:
— Powoli, bo mnie obalicie!
Już też i surdut był wytrzepany, więc dalejże wciągać go, co tylko wyżsi chłopcy mogli zrobić.
Teraz wszystkie przybory rannej toalety wkładało się do szafy, a pan nauczyciel wyświeżony, wyelegantowany, zadowolony ze siebie, brał skrzypce do ręki i w nagrodę za przysługi, oddane mu przy rannem ubieraniu, zawołał:
— No, chłopcy, teraz zaśpiewajcie! — pociągnął smyczkiem po strunach, a myśmy zapiszczeli:
— Pod ostrogskim borem...!
I tak codziennie pięknie, wesoło szła nauka... ale mnie matka nauczyła czytać na książce do modlenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Udziela.