Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Dzięki wpływom starego hrabiego, nie pociągano wcale do odpowiedzialności młodego Rostowa, za udział w pojedynku Dołogowa z Bestużewem. Zamiast go zdegradować, czego się obawiał, mianowano go adjutantem jenerała, który był w dodatku komendantem w Moskwie. Z tego powodu nie mógł spędzić lata na wsi, razem z rodziną, tylko musiał zostać w mieście. Dołogow wszedł z nim teraz w najściślejsze stosunki przyjaźni. Stara matka Dołogowa, Marja Iwanówna, kochała syna do szaleństwa, i powtarzała nieraz Mikołajowi, że i jego już kocha całem sercem, bo umiał poznać się i ocenić jej Fedja!
— Tak, tak, drogi mój hrabio, wierz mi, że mój Fedjo ma duszę nadto wzniosłą i szlachetną, dla dzisiejszego świata tak zepsutego i przewrotnego. Nikt nie ocenia prawdziwej dobroci i czynów szlachetnych, bo widzi w nich jakby przytyk do siebie... Czy to się tak należy, czy to sprawiedliwie?... osądź sam hrabio kochany... to co uczynił Bestużew... A moje biedne dziecię dotąd nie powie o nim słowa złego... Mój syn musiał odpokutować ich szaleństwa, którymi wsławili się oboje w Petersburgu!... Bestużewowi ani cieńki włos z głowy nie spadł. Mój syn wprawdzie także mimo tego awansował, ale bo pokaż mi hrabio drugiego takiego zucha!... Co do tego pojedynku.. czy była choć odrobina serca i sumienia w tym Bestużewie?... Wiedział, że jest u mnie jednym, jedynym, i wyzywa go, i strzela mu prosto w piersi... Na szczęście, Bóg miłosierny, uratował mi go od śmierci... I cóż było do tego powodem?... Któryż z was młodych, nie ma dziś jakiejś intryżki miłosnej, i kto na to co poradzi, że Bestużew taki mąż zazdrosny? Mógł był przerwać od razu ten stosunek, ale to trwało od roku, i on go teraz dopiero wyzwał w przekonaniu, że Fedjo nie stanie mu do pojedynku, dla tego że pożyczył od niego pieniądze! Co za podłość, jaka nikczemność! Ciebie hrabio kocham z duszy, boś zrozumiał mego Fedja, a tak nie wielu potrafią ocenić jego piękną duszę.
Dołogow ze swojej strony, wypowiadał zdania w poufnej rozmowie z Rostowem, o które niktby go nie był posądził, i nie byłby się takowych po nim spodziewał:
— Uważają mnie za złego i przewrotnego, ale to mi wszystko jedno! Dbam jedynie o tych, których kocham, i dla nich gotówbym życie własne oddać. Co do reszty, bez wahania, z krwią najzimniejszą zdeptałbym ich jeżeliby mi zawadzali na drodze. Uwielbiam moją matkę, mam dwóch czy trzech przyjaciół, ciebie w szczególności. Reszta zajmuje mnie o tyle tylko, o ile może mi być pożyteczną lub szkodliwą. Wszyscy atoli są dla mnie raczej szkodliwi, szczególniej kobiety... Tak, mój drogi, znałem kilku mężczyzn z duszą szlachetną, wzniosłą, czułą, ale kobiety! Hrabina czy kucharka, sprzeda się każda, bez wyjątku. Owej czystości anielskiej, owego poświęcenia, czego szukałem u kobiet, nie znalazłem u żadnej. Ah! gdybym był natrafił na kobietę, o której marzyłem, byłbym wszystko dla takiej poświęcił, te jednak, co drogę nam zastępują!... — machnął ręką z najwyższą pogardą i lekceważeniem. — I czy uwierzysz mi, że jeżeli żyć pragnę, to tylko w nadziei, że spotkam się kiedyś z tą istotą idealną, która mnie podniesie do siebie, oczyści z wszelkich brudów ziemskich i pomoże odrodzić się na nowo... ty bo tego nie rozumiesz, nieprawdaż?
— Przeciwnie, pojmuję cię najzupełniej — odpowiedział Rostow, poddając się coraz bardziej urokowi i zachwytowi, który wywierał na niego ów przyjaciel, świeżo poznany.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

W jesieni cała rodzina Rostowów wróciła ze wsi do miasta, i zamieszkała w swoim własnym pałacu. Te pierwsze miesiące zimowe z roku 1806 na 1807, spędził cały dom Rostowów nadzwyczaj wesoło i przyjemnie. Mikołaj przyprowadzał z sobą mnóstwo młodych ludzi. Pociągała ich Wiera, piękna panna dwudziestoletnia, Sonia, która w swoich latach szesnastu, miała urok niewysłowiony kwiatka, zaledwie z pączka ku słońcu wystrzelającego, w końcu i Nataszka łącząca w sobie swywolność dziecka, z powabami i czarem młodej, ślicznej dzieweczki. Każdy z tych młodych ludzi, był mniej więcej pod wpływem tych twarzy uśmiechniętych, szczęściem rozpromienionych i odbijających wiernie, wszelkie wrażenia odniesione. Gdy wsłuchiwali się w szczebiot młodych dziewcząt bez ładu i składu, ale zawsze pełen wesołości, iskrzący się dowcipem, pełen niespodzianek, wrzący życiem, rozkołysany błogiemi nadziejami; przerywany co chwila, niby wyrzucanemi racami płonącemi, ich śpiewem, ich grą na fortepjanie, a wszystko według kaprysu, według tego, co ich serduszka poruszało, i co im strzeliło do głowy; i owi młodzi ludzie czuli się przeniknieni i opanowani atmosferą przesiąkniętą miłosnym zapałem, i oni, tak samo jak te młode dzieweczki gotowali się do jakiegoś nadmiaru szczęścia, dotąd li w bujnej ich fantazji wymarzonego.
Takiemi były owe prądy magnetyczne, które płynęły rzeczywiście od tej garstki młodej, rozbawionej i rozkochanej, gdy Mikołaj wprowadził z koleji Dołogowa do domu rodzicielskiego. Podobał się wszystkim, prócz jednej Nataszki, która o mało nie pokłóciła się na serjo z bratem z tego powodu. Utrzymywała bowiem zawzięcie, że jest najgorszym w świecie człowiekiem; że Piotr wyzwał go najsłuszniej, że w tej całej awanturze zawinił jedynie Dołogow, że jest wogóle niemiłym i przesadnym.
— Nie ma o czem mówić! — Nataszka zapalała się coraz bardziej, trwając w uporze. — Jest złym, przewrotnym, bez krzty serca! Co do twego Denissowa, tego kocham!... Wyznaję ci to, abyś zrozumiał, że obu poznałam dokładnie i na wskroś przeniknęłam ich usposobienie. U Denissowa serce na dłoni, jak to mówią, u tamtego wszystko sztuczne, naprzód, na efekt obmyślane i wystudjowane. Ja zaś nienawidzę czegoś podobnego!
— Oh! Denissow, całkiem coś innego — Rostow mówił takim tonem, który kazał się domyślać, że Dennissow ani się umył do Dołogowa. — Fedjo ma tak piękną, tak wzniosłą duszę!... Trzeba go widzieć z matką... co to za złote serce!
— O tem sądzić nie mogę, ale wiem doskonale, że z nim nie czuję się nigdy swobodną!... Czy spostrzegłeś, że Dołogow zakochany w Sonii?
— Co za szaleństwo!
— Jestem tego pewną... zresztą zobaczymy!
Nataszka miała słuszność. Dołogow, unikający i nielubiący towarzystwa kobiet, zaczął bywać coraz częściej w domu Rostowów. Wkrótce domyślili się wszyscy, choć o tem słowem jednem nie wspomniano, że przyciąga go miłość dla Sonii. Ta nie byłaby się nigdy do tego przyznała, chociaż odgadła to oddawna, i czerwieniła się jak wiśnia, ilekroć Dołogow zjawiał się u Rostowów. Prawie codziennie bywał na objadach, i nie opuścił ani jednego widowiska, ani jednego balu, u sławnego metra tańcu Joghel’a, skoro miały być na nim hrabianki Rostow z Sonią. Otaczał Sonię największem staraniem, a patrzał na nią z takim ogniem namiętnym, że nie tylko Sonia znieść nie mogła tego wzroku płomiennego, ale sama hrabina i Nataszka rumieniły się mimowolnie, jeżeli kiedy spostrzegły ten rzut oka.
Teraz było już niewątpliwem, że ten dziwny człowiek, ów hulaka, pełen dzikiej energji, poddawał się bez oporu wpływowi, jaki na nim wywierała, śliczna, milusieńka bruneteczka, która atoli kochała się zupełnie w kim innym.
W końcu spostrzegł i Mikołaj, że coś dzieje się niezwykłego między Sonia a Dołogowem. Nie umiał jednak zdać sobie z tego sprawy dokładnej.
Każdy z tych młodych — mówił sobie w duchu — kocha się, a przynajmniej udaje że jest zajęty jedną z nich.
Nie czuł się już teraz bądź co bądź tak swobodnym w domu, jak dawniej i częściej wydalał się, spędzając dni całe gdzie indziej.
Zaczynano przebąkiwać na nowo, podczas tych pierwszych miesięcy jesiennych, o wojnie z Napoleonem, jeszcze z większym niż dawniej zapałem i animuszem. Była mowa o rekrutacji dziesięciu ludzi na tysiąc, do czego miano dołączyć dziewięciu na tysiąc z rezerwy. Ze wszystkich stron rzucano klątwy na Bonapartego, a Moskwa była pełną gwaru i wieści wojennych. Co się tyczy rodziny Rostowów, tej całe zainteresowanie się się owemi wojennemi przygotowywaniami, skupiało się jedynie w osobie Mikołaja, który oczekiwał na koniec urlopu Denissowa, aby wrócić z nim razem do pułku, zaraz po świętach. Ten odjazd mający wkrótce nastąpić, nie przeszkadzał mu wcale do zabawy, podniecał go raczej do niej. Przepędzał też prawie dni całe, i większą część nocy, na objadach, wieczorkach i balach, zapraszany wszędzie najserdeczniej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.