Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Skoro znalazła się w Moskwie księżniczka Marja, odebrała tam list brata, który błagał ją na wszystko, żeby jechała dalej i zamieszkała wraz z jego synem w Woroneżu, u ich ciotki, pani Malwinczew. Troski rozmaite, a najbardziej kłopotliwe wychowanie siostrzeńca, do czego czuła, że jest za słabą i zupełnie nieudolną, wszystko to razem wzięte stłumiło było na chwilę w duszy biednej dziewczyny pokusy owe, które ją tak udręczały podczas ojca choroby, po jego śmierci, a szczególniej po przypadkowem spotkaniu z Rostowem. Przygnębiona i smutna, nie tylko śmiercią ojca, ale i klęską okropną spadającą na Rosję, pomimo, że w domu ciotki prowadziła teraz życie wygodne i względnie dość przyjemne, nie mogła pozbyć się ciągłego wewnętrznego niepokoju. Nawet przeciwnie, przykre to uczucie wzrastało i potęgowało się coraz bardziej. Tłumaczyła to sobie niebezpieczeństwem, na które brat jej jedyny jest narażony bez ustanku, jak też i tem, że nie dorosła była wcale do wysokości wymogów brata, który w jej ręce złożył cały trud wychowania swego jedynaka. Pozornie była najspokojniejszą w świecie, była bowiem czystą w głębi własnego sumienia, przekonaną głęboko, że potrafiła wybić sobie z głowy najzupełniej mrzonki niepotrzebne i nadzieje zwodnicze, które wzniecił był zrazu w jej sercu dziewiczem widok Rostowa i zetknięcie się z nim przypadkowe.
Nazajutrz po swoim wieczorze, gubernatorowa udała się do pani Malwinczew, aby podzielić się z nią swoim projektem. Przyznawała z góry, że w obec tak smutnego i fatalnego zbiegu wypadków, nie podobna zabierać się do formalnych konkurów. Umiała atoli wmówić w ciotkę jednocześnie, że to nie przeszkadza bynajmniej zbliżeniu się i porozumieniu ściślejszemu dwojga młodych ludzi. Skończyła prosząc o ciotki przyzwolenie na ten związek, czego ta jej z serca udzieliła. Załatwiwszy punkt pierwszy układów matrymonialnych, wspomniała od niechcenia o Mikołaju, w obecności Marji. Opowiedziała między innemi, tonem żartu, jakiego spiekł raka, gdy wymówiła jej imię i nazwisko. Marja zamiast się cieszyć tem co usłyszała, uczuła przeciwnie dziwnie bolesne ściśnienie w sercu. Zrozumiała, że runął za jednym zamachem cały szczytny gmach pozornego spokoju i zobojętnienia. Odżyły w niej natychmiast, z siłą zdwojoną, złudne nadzieje, wątpliwości i wyrzuty sumienia, co wszystko uważała już za pogrzebane na zawsze.
Przez dwa dni następne, które przeszły pomiędzy bytnością gubernatorowej a wizytą Mikołaja u jej ciotki, ciągle przemyśliwała, czego się ma trzymać, i jak jej wypada z nim postąpić? To wmawiała w siebie, że najlepiejby było, niepokazywać się wcale w ciotki salonie, gdy on tam będzie, pod pozorem żałoby, to znowu, w tej samej chwili wyrzucała sobie, że mogłaby okazać się niewdzięczną względem kogoś, który oddał jej tak wielką przysługę. Zdawało się jej że ciotka i gubernatorowa układają coś cichaczem pomiędzy nią a Mikołajem. Następnie wyrzucała sama sobie te grzeszne myśli. Gdzież by mogły układać coś podobnego, kiedy ona dotąd nie zdjęła z siebie pleureusów? Wysilała się na frazesa któremi miała go przywitać. Nie była w końcu z żadnego zadowolona, bojąc się powiedzieć za mało, a nie chcąc również zdradzić się mówiąc za wiele. A czy i bez słów nie zdradzi jej mimowolne pomieszanie na jego widok? Tego lękała się najbardziej. Gdy jednak w niedzielę po mszy, ciotka posłała do niej służącego z doniesieniem, że jest z wizytą hrabia Rostow, twarz jej spłonęła rumieńcem, oczy zaś zajaśniały blaskiem niezwykłym. Były to jedyne oznaki wzruszenia, które ją w tej chwili na wskroś przenikało.
— Czy już go moja ciotka przyjęła? — spytała lokaja, dziwiąc się, że głos jej nie drży wcale.
Gdy weszła do salonu, spotykając się z nim oko w oko, na chwilę wzrok spuściła, jakby mu chciała czas zostawić przywitania naprzód jej ciotki. Podniósłszy oczy, zobaczyła jego wzrok w nią utkwiony. Ruchem pełnym gracji i godności, podała mu rączkę prześliczną, miękką, białą, delikatną, z cieńkiemi, różowemi paluszkami. Przemówiła słów kilka, a w nich odezwały się struny dziwnej słodyczy niewieściej, które dotąd były nieme, jakby nie istniały wcale w jej sercu. Panna Bourrienne, znajdująca się również w salonie, wypatrzyła się na nią z najwyższem zdumieniem. Zalotnica, w sztuce swojej najbieglejsza, nie mogłaby była zręczniej postąpić w obec człowieka, którego chciałaby usidlić i przykuć do swego zwycięzkiego rydwanu.
— Czy jej w czarnej barwie tak do twarzy, czy tak nagle wypiękniała? Co za wzięcie pełne taktu, jaka gracja w każdym ruchu! Nigdym tego dotąd nie zauważyła — powtarzała w duchu Francuzka. Gdyby Marja mogła była zastanowić się nad czemkolwiek w tej chwili, byłaby jeszcze bardziej zdumiona od swojej towarzyszki, zmianą która w niej zaszła była. Zaledwie ujrzała przed sobą tego młodego człowieka, który stał się jej był tak drogim, a zaraz wstąpiło w nią jakby nowe życie, podniecając w niej gorączkowo wszystkie zmysły. Rysy jej rozpromieniły się i nabrały dziwnego uroku. Podobną była do wazonu z alabastru przeźroczystego, którego rzeźby delikatne znikają i zacierają się w pomroku, występując dopiero w całym blasku piękności niezrównanej, gdy wewnątrz oświetli ściany wazonu lampa płonąca. Po raz pierwszy w życiu zestrzeliły się w jej oczach prześlicznych, wszystkie uczucia, bole, porywy najwznioślejsze jej duszy ku dobru, ku pięknu, ku prawdzie przedwiecznej, odźwierciadlając się blaskiem nadziemskim w łzawych źrenicach. Uśmiech jej był czarujący, twarz przemieniona nie do poznania. Dostrzegł tego wszystkiego Rostow najdokładniej, jakby znał ją od lat niepamiętnych. Zrozumiał że ma przed sobą istotę wyjątkową, lepszą i wyższą o całe niebo od rzeszy zwykłych śmiertelników, a najbardziej od niego samego. Rozmowa schodziła na rozmaite tory. Rozprawiano o wojnie, o ich ostatniem spotkaniu, czego Mikołaj ledwie się dotknął mimochodem. O gubernatorowej i stopniu pokrewieństwa między nią a Rostowami. Marja ani wspomniała o bracie. Zagadała nawet natychmiast o czemś innem, skoro zaczęła o nim mówić ciotka. Był to przedmiot dotykający ją nadto blisko, aby mógł służyć do zwykłej banalnej pogadanki.
W chwili ogólnego milczenia, Mikołaj zażenowany, aby wydobyć się z kłopotliwego położenia, zwrócił się ku synkowi księcia Andrzeja. Czyni się tak zwykle, skoro są dzieci w salonie. Wziął go na ręce, chuśtał go na nodze ku wielkiej malca uciesze, a spojrzawszy na Marję, spotkał się z jej wzrokiem szczęśliwym i rozrzewnionym. Śledziła ukradkiem nieśmiało ruch każdy bratanka w ramionach człowieka przez nią całem sercem ukochanego. Zrozumiał Mikołaj znaczenie tego spojrzenia, poczerwieniał z radości, spytał chłopczynę czy chce być kiedyś huzarem? ucałował serdecznie w oba różowe policzki i postawił na posadzce. Nie czuł się jednak upoważnionym do częstych wizyt, z powodu ciężkiej żałoby Marji po ojcu. Gubernatorowa atoli nie dała za wygranę i manewrowała zręcznie dalej, nie zasypiając gruszek w popiele. Jemu powtarzała z licznemi komentarzami każde słówko pochlebne, stosujące się do niego księżniczki Marji i... vice versa. Chciała koniecznie doprowadzić ich do wzajemnych wynurzeń, i w tym celu umyśliła sprowadzić młodych ludzi do miejscowego biskupa. Rostow powtarzał jej wprawdzie raz po raz, że ani myśli się oświadczać; musiał jednak obiecać najsolenniej, że się stawi na schadzkę u biskupa.
Tak samo jak w Tylży, gdzie nie wahał się ani chwili przyjąć wszystkiego za najlepsze, skoro inni byli tego zdania; tak samo dziś po walce krótkiej ale najszczerszej, pomiędzy chęcią urządzenia sobie życia według własnego widzimisię, a pokornem zdaniem się na łaskę i niełaskę losu, wybrał to ostatnie, dając się unosić bezwiednie prądowi. Pojmował doskonale, że wynurzać swoje uczucia księżniczce Marji, jak długo był związany słowem danem Sonii, byłoby to podłością po prostu, której nie był zdolnym popełnić. Czuł z drugiej strony w głębi serca, że licząc i spuszczając się niejako na pomyślny zbieg okoliczności, na wpływ pewnych osób przychylnych mu, nie popełnia jeszcze niczego, coby można nazwać zdrożnem. Tym sposobem któż wie czy w końcu nie załatwi się wszystko najpomyślniej?
Po widzeniu się powtórnem z księżniczką Marją, na pozór żył tak samo jak przed tem. Przyjemnostki jednak które dawniej tak go bawiły i rozrywały, straciły dla niego wszelki urok. Myśli skierowane ku Marji nie były w niczem podobne do tych, któremi zajmywały przelotnie jego umysł i serce inne dziewczęta. Uczucie dla niej nie było również podobne do miłości namiętnej, którą niegdyś żywił dla Sonii. Ponieważ był to chłopak z gruntu zacny i poczciwy, nie wyobrażał sobie nigdy inaczej w snach młodocianych przyszłej życia towarzyszki, tylko w wygodnym domowym szlafroczku, siedzącej za samowarem, z wieńcem dziatek w koło siebie szczebioczących słodko: — „Mamusiu! Tatusiu!“ — i miał w tem najwyższą przyjemność snuć podobne obrazy przyszłego szczęścia domowego. Rzecz dziwna jednak, że Marja nie wywoływała w jego duszy podobnych obrazów. Tak ją stawiał wysoko, że nie mógł sobie wyobrazić czemby było ich życie wspólne. Widział wszystko niby przez mgłę, jakieś niepewne i dziwnie pogmatwane. Myśl o tem napawała go raczej strachem niż rozkoszą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.