Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Wieści hiobowe o straszliwej krwawej bitwie pod Borodynem, jak i o stratach nieprzeliczonych, tak w zabitych jak i w rannych ciężko, doszły do Woroneża około piętnastego września. Marja dowiedziawszy się z dzienników o stanie brata, postanowiła jechać w celu odszukania i pielęgnowania rannego. Mikołaj dowiedział się o tem od innych, jej bowiem nie widział wcale w tym czasie.
Te smutne wypadki nie obudziły w jego duszy ani rozpaczliwego zwątpienia, ani chęci krwiożerczej pomszczenia krzywd przez wroga wyrządzonych. Był tylko cokolwiek zażenowanym, i byłby rad skrócić o ile możności swój pobyt w Woroneżu. Wszystkie rozmowy brzmiały mu w uszach fałszywie. Nie wiedział jak osądzać bieżące wypadki, i powtarzał w duchu że dopiero wtedy zda sobie ze wszystkiego sprawę dokładną, gdy otoczy go na nowo atmosfera jego pułku. Załatwiał też jak najprędzej zakupno koni, gniewając się więcej niż kiedykolwiek na swego luzaka i wachmistrza dodanego mu z pułku.
Na kilka dni przed jego odjazdem, odśpiewano w głównej cerkwi solenne Te Deum, z okazji zwycięstw (dość co prawda wątpliwych) które miały odnieść wojska rosyjskie. Udał się tam wraz z innymi, i umieścił się tuż obok gubernatora, przybierając minę niesłychanie urzędową, co mu pozwalało myśleć zupełnie o czem innem. Po skończonem nabożeństwie, gubernatorowa skinęła nieznacznie na niego.
— Widziałeś księżniczkę? — spytała, wskazując mu Marję oczami.
Mikołaj dopatrzył ją był od dawna i poznał, nie tyle po profilu zarysowującym się zaledwie z pod szerokich kres kapelusza, ile po uczuciu bezgranicznej litości nad jej smutnym losem i trwodze nieokreślonej, jaka mu nagle oddech prawie zatamowała. Zatopiona w modłach księżniczka Marja, żegnała się raz po raz przed wyjściem z cerkwi. Uderzył go wyraz jej fizjognomji. Były to niby te same rysy, ale dziwnie rozanielone. Czytało się w nich walkę wytrwałą jej wzniosłej duszy, aby nie upaść pod ciosami, które Opatrzność na nią zsyłała. Zdawało się że jakieś światło nadziemskie płonie w niej. Była w tej chwili uosobistnieniem boleści, krzepiącej siły zwątlone, wiarą i żarliwą modlitwą! Nie czekał na wskazówkę swojej orędowniczki, gubernatorowej, nie badał czy będzie stosownem przemówić do niej w cerkwi, tylko pospieszył ze słowem serdecznego współczucia na ustach. Ani wiedział skąd mu się wzięła taka wymowa, gdy wypowiadał jak bierze szczery udział w jej nieszczęściu. Skoro usłyszała głos ukochanego, twarz jej zajaśniała najżywszą radością, pomimo łez które dotąd z ócz płynęły.
— Chciałem ci powiedzieć księżniczko — dodał Rostow — że ponieważ brat twój jest pułkownikiem, gdyby zginął wymienionoby w spisie najniezawodniej jego nazwisko.
Patrzyła na niego niczego nie rozumiejąc. Była cała pod urokiem prądu sympatycznego, który ją unosił ku niemu.
— Widziałem mnóstwo wypadków w których granat pękający sprawił tylko lekką ranę, jeżeli nie zabił na miejscu. Miejmy zatem nadzieję... jestem prawie pewny, że...
— Oh! to byłoby nadto okropnem! — przerwała mu Marja. Ponieważ wzruszenie głos jej stłumiło, nie dokończyła frazesu, tylko schyliła głowę ruchem pełnym gracji, która cechowała każdy jej giest w obecności Rostowa. Spojrzała na niego po chwili z najwyższą wdzięcznością i pospieszyła złączyć się z ciotką.
Tego wieczora Mikołaj został w domu aby skończyć czemprędzej rachunki z handlarzami, którzy mu koni dostarczali. Gdy wszystko załatwił co mu zresztą nie zabrało zbyt wiele czasu, przebiegał długo pokój tam i nazad przechodząc w myśli całe swoje życie, odkąd siebie zapamiętał. Czynił to bardzo często. Spotkanie w cerkwi z Marją wywarło na nim wrażenie silniejsze, niżby był tego pragnął dla swego spokoju. Czuł dla niej cześć najwyższą. Te rysy delikatne, ta twarzyczka blada i melancholijna, te ruchy łagodne i pełne gracji niewymuszonej, a szczególniej cierpienie głębokie, wszystko to razem wzięte czarowało go i mąciło mu spokój. O ile Rostow nie mógł znieść w mężczyźnie przewagi moralnej, (dla tego książę Andrzej był mu zawsze tak antypatycznym, uważał go bowiem za nadętego filozofa i niepraktycznego marzyciela), o tyle pociągała go bezwiednie ku Marji, ta jej cicha boleść pełna rezygnacji, odsłaniając przed nim tajniki duszy wznoszącej się na skrzydłach wiary w sfery wyższe, niedostępne dla przeciętnej rzeszy śmiertelników.
— Co to za cudowna kobieta! — powtarzał w duchu. — Istny anioł! Dla czegoż nie jestem wolny? Po co było tak się spieszyć z tą Sonią? — I mimowolnie porównywał jednę z drugą co wypadało na niekorzyść Sonii ma się rozumieć. — Jaka obfitość u Marji wzniosłych przymiotów duszy, jaki rozum, jakie wykształcenie umysłu, czego u Sonii brak zupełny. — On zaś tak to wysoko cenił w kobiecie, właśnie z tego powodu, że sam tych darów nie posiadał. Wyobrażał sobie z prawdziwą przyjemnością, jakby postąpił gdyby był wolnym. Oświadczyłby się o Marję, ona by go przyjęła... a coby to była z niej za żona niezrównana! Nagle coś go za serce ścisnęło, dreszcz go przeniknęła na tę myśl i wszystko zatarło się przed oczyma duszy. Zdawało mu się niepodobieństwem, zespolić księżniczkę Marję z wesołemi obrazami szczęścia domowego. Kochał ją bezwiednie, nie rozumiejąc jednak. Przeciwnie gdy myślał o Sonii, wszystko przedstawiało mu się tak jasne i proste; w niej bowiem, nie było żadnych głębin tajemniczych. — Jak ona się modliła! — powtarzał. — To iście owa wiara góry przenosząca i jestem pewny, że jej prośba zostanie wysłuchaną. Dla czegóż ja nie umiem się tak modlić i prosić o to, czego potrzebuję? A właściwie, czegóż mi potrzeba? Być wolnym i zerwać z Sonią! Gubernatorowa słusznie mówi: mój związek z Sonią wywoła jedynie szereg nieszczęść: Rozpacz mamy, ostateczną naszą ruinę... Ah! jaki kłopot, jaki kłopot! Zresztą nie kocham jej, nie kocham wcale tak, jak się żonę kochać powinno! Boże miłosierny! jak ja się wyplączę z tego fatalnego położenia bez wyjścia? — wykrzyknął odstawiając na bok fajeczkę na krótkim cybuszku, którą ćmił dotąd. Z rękami pobożnie złożonemi, cały przenikniony wspomnieniem księżniczki Marji, stanął przed Ikonostasem, ze łzami w oczach, i zaczął się modlić tak serdecznie, jak nigdy przedtem. Nagle drzwi się otworzyły i wbiegł Ławruszka przynosząc dwa listy.
Durak! — huknął Mikołaj zaperzony, zmieniając natychmiast postawę. — Kto ci pozwolił wchodzić do mnie? Czym wołał na ciebie ośle jakiś?
— Od gubernatora przyniesiono pismo dla jaśnie pana — bąknął Ławruszka przecierając oczy zaspane. — Przywiózł je kurjer.
— Dobrze... ruszaj pókiś cały.
Jeden z listów był od matki, drugi od Sonii. Porwał najprzód za ten ma się rozumieć. Przebiegłszy wzrokiem pierwsze wiersze pobladł, roztwierając szeroko źrenice o jakiejś trwodze zabobonnej. Jednocześnie radość bez granic o mało mu piersi nie rozsadziła.
— Nie, to niepodobna! — wykrzyknął na głos cały. Tak był okropnie wzburzony, że nie mógł na miejscu usiedzieć i czytał list chodzący. Przeczytał go od deski do deski, raz, drugi i trzeci, nareszcie osłupiały wzruszył miłosiernie ramionami i zatrzymał się na środku pokoju, z oczami wytrzeszczonemi i z ustami otwartemi szeroko. Została zatem wysłuchaną jego prośba gorąca! Tak był tem zdziwiony, jakby to na prawdę było czemś nadprzyrodzonem. W końcu przypisał ten dziwny zbieg okoliczności, prostemu przypadkowi.
Nierozplątany węzeł gordyjski, krępujący jego wolność, został nagle przecięty listem Sonii, najmniej przez niego spodziewanym. Pisała mu, że opłakany stan majątkowy Rostowów, doprowadzonych do zupełnej ruiny, stratami poniesionemi w ostatnich nader smutnych dniach i pragnienie hrabiny, z którem wcale się nie taiła, żeby Mikołaj mógł ożenić się z księżniczką Bołkońską, skłaniają Sonię do uwolnienia go od danego przyrzeczenia.
„Uważam zresztą — kończyła — żem ci się stała zupełnie obojętną. Nie piszesz, nie spytasz się nawet nigdy, w żadnym liście do innych osób, co się ze mną dzieje. Byłoby to dla mnie czemś nadto bolesnem przyczynić się do nieporozumień i sprowadzić li nieszczęście na rodzinę, która obsypywała mnie dobrodziejstwami, odkąd siebie zapamiętam! Miłość moja miała i ma cel jedyny: najwyższą pomyślność tych, którzy są moim całym światem. Błagam cię więc Mikołaju, chciej mnie zwolnić z słowa danego; uważaj się napowrót za wolnego najzupełniej i wierz, że pomimo wszystkiego, nikt nie potrafi ukochać cię szczerzej i głębiej od twojej Sonii“.
List drugi był od matki. Opisywała w nim ostatnie dni pobytu w Moskwie; wyjazd z tamtąd, pożar miasta i ich ruinę ostateczną. Dodawała nawiasem, że książę Andrzej, ciężko ranny, jedzie z nimi razem. Obecnie jednak ma się lepiej, i lekarz nie traci nadziei, że potrafi go uratować. Sonia i Nataszka pielęgnują rannego na wyścigi.
Nazajutrz z rana Mikołaj pospieszył z tym listem do księżniczki Marji. Ani on, ani Marja, nie podnieśli tej kwestji, skąd mogła strzelić Nataszce do głowy myśl pielęgnowania swego eks-narzeczonego. List ten utworzył między nimi, jakby pewien stopień pokrewieństwa. Wyprawił jeszcze księżniczkę Marję do Jarosławia, poczem sam wrócił do swego pułku.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.