Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XLIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIX.

Piotr prócz tego że znacznie spadł był z ciała z czem mu było do twarzy, moralnie prawie w niczem się nie zmienił. Roztargniony jak dawniej zdawał się być wiecznie zajęty czemś wyłącznem. Pomimo dobroci malującej się i niegdyś w jego fizjognomji, co wtedy wszystkich odstręczało: to jego mina nieszczęśliwa i zafrasowana. Obecnie uśmiech zadowolenia nie schodził nigdy z jego twarzy. Rad był że żyje i to go robiło przyjemnym i sympatycznym dla ogółu. Niegdyś był zawsze gotów do zaciętej dysputy. Zapalał się byle czego a drugich słuchał niechętnie. Teraz nader rzadko dał się wciągnąć w jakąś żwawszą sprzeczkę. Pozwalał mówić innym, poznając i zgłębiając częstokroć tym sposobem ich myśli najskrytsze.
Dawniej każde zażądanie od niego pomocy pieniężnej wprawiało go w kłopot największy. Dziś odmawiał bez skrupułu tym, których nie uznawał prawdziwie potrzebnymi. Odmówił naprzykład: wręcz księciu Bazylemu, gdy ten żądał od niego zapłacenia długów pozostałych po zmarłej żonie.
— „Pańska córka — odpisał kategorycznie — miała dochody aż nadto wystarczające. Kto jej pożyczał lekkomyślnie niech teraz za to pokutuje“.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Trudno zdać sobie sprawę, z powodów które skłoniły Rosjan do osiedlenia się na nowo w Moskwie, skoro opuścili ją Francuzi; tak samo jak nie możemy zrozumieć dla czego mrówki z mrowiska rozburzonego jakimkolwiek wypadkiem nie szukają innego miejsca, tylko nazad ściągają wszystko w ten sam punkt z pospiechem gorączkowym. Wpatrując się w żmudną pracę tych stworzeń drobniutkich, podziwiamy mimowolnie ich energję, wytrwałość i to przywiązanie do jednego miejsca. Te same przyczyny i przymioty czy też po prostu nawyknienie skłoniły dawnych mieszkańców do zaludnienia Moskwy na nowo, mimo że wszystkiego prawie w niej brakowało, że cerkwie, urzęda, pałace i domy prywatne stały się pastwą płomieni. Koniec końców w miesiącu październiku wrzało już w Moskwie to samo życie co na wiosnę przed wkroczeniem Francuzów. Wszystko tam zdołano zniszczyć prócz energji, wytrwałości i przywiązania mieszkańców do świętej matuszki Moskwy.
Zrazu instynkta natury zupełnie dzikiej i pierwotnej popchnęły ku Moskwie pierwsze zastępy. W tydzień później było już w mieście piętnaście tysięcy, po tem dwadzieścia pięć tysięcy, i w tym stosunku mieszkańcy napływali z szybkością niesłychaną. Ludność tak wzrastała, że w jesieni roku 1812 było jej więcej niż przed rozpoczęciem kampanji.
Pierwsi weszli do Moskwy gospodarując jak szare gęsi w mieście spalonem: Kozacy z oddziału Wintzengeroda, chłopstwo okoliczne i rozmaici maroderzy z innych pułków. Ci wszyscy szli wiernie w ślady Francuzów, rabując i rozdrapując co jeszcze się znaleść i wygrzebać dało z pod gruzów. Chłopi wracali do wsi z wozami wypakowanemi najrozmaitszymi rupieciami, pozbieranymi w domach na pół zawalonych i po ulicach. Tak samo postępywali kozacy. Nawet właściciele domów wydzierali co tylko mogli jeden drugiemu, pod pozorem że odbierają tylko swoją własność. Po tych pierwszych bandach rabusiów napływały inne. Im bardziej atoli zwiększała się ich liczba, tem mniej znajdywali przedmiotów, aby zaspokoić żądze namiętne zdobycia łupu jakiegokolwiek.
Pomimo że Francuzi zastali Moskwę pustą zupełnie, miasto zachowało było fizjognomję gminy porządnie rządzonej i ujętej w karby jakiekolwiek. Im dłużej przewlekał się pobyt w niej najeźdźców, tem bardziej zatracała cechę wszelkiego ładu i porządku administracyjnego, tem bardziej zanikało życie regularne, a rozwielmożniało się łupiestwo na wielki kamień bez granic, bez jakiegokolwiek pohamowania. Początkowe rabusiostwo tubylców miało wręcz przeciwne następstwa. Wkrótce zaprowadzono tam pewien ład, a w skutku tegoż bogactwo i dobrobyt. Zmuszano chłopstwo zabierać i wywozić trupy lub gruzy miasto zawalające, na próżnych wozach. Drudzy więc wcześnie przez tamtych przestrzeżeni, zaczęli na nowo przywozić na targ do miasta co kto mógł. Płacono im za wszelkie wiktuały ceny słuszne, takie same jakie były przed pożarem. Napływały do Moskwy tłumy robotników i majstrów wszelkiego rzemiosła. Kupcy pootwierali magazyny, handlując zrazu w barakach na prędce skleconych, w namiotach, a częstokroć i pod gołem niebem. Restauracje i szynki szybko się z gruzów dźwignęły. Duchowieństwo postarało się o reparacją kilku cerkwi mniej zniszczonych, i zaczęto odprawiać w nich mszę w dni świąteczne. Urzędnicy mieścili się zrazu gdzie mogli w najciaśniejszej izdebce ze swoimi biurami. Wyższa władza postarała się o rozdział łupów zdobytych na Francuzach. Skorzystano z tego i przekupstwo, ten rak toczący wiecznie ciało państwa rosyjskiego, rozwielmożniło się było i rozkwitło bujnie z tego powodu. Ze wszech stron płynęły prośby o wspomożenie; jak również potworne niepraktykowane rachunki, które podawano carowi, wrzekomo za reparacje budynków carskich i rządowych. Wrócił do Moskwy i hrabia Roztopczyn, drukując i rozlepiając na nowo swoje ulubione „afisze“.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.