Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Dobosik skoro zjadł ze smakiem, ofiarowany mu kawał baraniny, został przebrany w kaftan i resztę ubrania kozackiego, aby nie być odesłanym razem z innymi więźniami. Paweł przestał zresztą zajmywać się malcem. Całą jego uwagę zwrócił teraz na siebie Dołogow. Słyszał bardzo wiele o Dołogowa waleczności i o jego okrucieństwie bezlitośnem w obec jeńców francuzkich. To też od chwili w której Dołogow wszedł do izby, nie odrywał oczu od niego. Uderzyło go na samym wstępie ubranie galowe Dołogowa. Wyglądał, jakby miał wystąpić za chwilę na placu parady przed samym carem. Odbijał niesłychanie tą swoją wyszukaną elegancją od Denissowa, który miał po prostu na sobie czekmen tatarski, zapuścił był całą brodę, jak pop prawosławny, a na piersiach nosił malowany na złotej blasze obraz św. Mikołaja Cudotwórcy. Wszystko to co prawda, było zupełnie zastosowane do roli dowódzcy partyzantów. Przeciwnie Dołogow, pokazujący się niegdyś w teatrze nawet, w stroju perskim, dziś wystąpił w świeżym, galowym, prosto z igły mundurze gwardyjskim, ogolony najstaranniej i cały zlany wonnościami. W dziurce od munduru wisiał krzyż św. Jerzego, na głowie siedział prosto kaszkiet wojskowy. Zrzucił z siebie na samym wstępie burkę, z której woda ściekała strumieniem i nie witając się z nikim przystąpił prosto do Denissowa. Denissow zaczął mu przedkładać swój plan, wspomniawszy nawiasem o rywalizacji z nim dwóch korpuśnych jenerałów, o wysłaniu Pawła przez jednego z nich, o swojej odpowiedzi obydwom i o tem wszystkiem, czego mógł dowiedzieć się dotąd o konwoju francuzkim.
— Wszystko to dobre — machnął ręką lekceważąco Dołogow. — Trzebaby się jednak dowiedzieć dokładnie z jakich pułków składa się konwój, jak również, ile w nim jest ludzi? Nie można rzucać się na niepewno... lubię we wszystkiem dokładność!... Czy który z panów — obejrzał się w koło — nie chciałby mi towarzyszyć do obozu nieprzyjacielskiego? Mam w pogotowiu dwa mundury francuzkie do podobnej wycieczki... Wtedy będziemy działali nie na oślep, ale opierając się na szczegółach pozbieranych na miejscu.
— Ja, ja pojadę z panem! — wykrzyknął Pawełek.
— Jeszcze czego nie stało! — odburknął gniewnie Denissow. — Nie pozwoliłbym na to — zwrócił się do Dołogowa.
— Dla czego? — stawił się ostro młody chłopak. — Czemuż ja właśnie nie miałbym panu towarzyszyć?
— Zapewne... dla czego? — podchwycił od niechcenia Dołogow, fiksując przytem wzrokiem jak stal zimnym i wskroś przeszywającym młodego Francuzika. — Masz od dawna tego bębna? — spytał.
— Od dzisiaj... dziecko o niczem nie wie... to też zatrzymałem go.
— A z innymi cóż robisz?
— Jakto co robię? Dziwne pytanie! — Denissow wzruszył ramionami. — Odsyłam do głównej kwatery za pokwitowaniem. Mogę rzec śmiało — podniósł dumnie głowę — że nie mam na sumieniu ani jednego jeńca... Ktośby pomyślał, że to tak trudno odesłać 30, a choćby i 300 jeńców pod dobrą eskortą do miasta najbliższego lub obozu!... Czyż nie lepiej tak uczynić, niż kalać swój honor żołnierski mordowaniem bezbronnych?
— Phi! — Dołogow strzepnął palcami, z uśmiechem, od którego krew w żyłach ścinała się mrozem. — Podobne czułostkowości nie dziwiłyby mnie w takim szesnastoletnim kawalerze, jak młodszy hrabia Rostow... Tyś już na to za stary, kochany Waśka.
— Ja przecież nie odezwałem się wcale — wtrącił nieśmiało Pawełek. — Radbym tylko wybrać się z panem.
— Raz jeszcze powtarzam, mój drogi, że podobny sentymentalizm, nie licuje z naszym wiekiem — cedził dalej Dołogow, lubiący drażnić Denissowa i dopiekać mu do żywego przy każdej sposobności. — Powiedz mi naprzykład: po coś zatrzymał tego bębna?... Bo ci go żal, nieprawdaż? Wiemy dobrze co warte podobne pokwitowania. Posyłasz stu ludzi, a na miejsce dowlecze ich się ledwo trzydziestu. Giną z głodu po drodze lub ich dobijają po prostu, byle pozbyć się co prędzej kłopotu. Czyż nie lepiej nie posyłać ich wcale?
Esauł, dzika, nieokiełznana stepowa natura, mrugał oczami i przytakiwał głową tym słowom z najwyższem zadowoleniem.
— Ponieważ nie wziąłbym nigdy podobnego ciężaru na moją duszę — bąknął sucho Denissow — nie będę się sprzeczał, o ile jest dobrem i pożytecznem mordowanie ludzi bezbronnych. Powiadasz że poginą w drodze z głodu? to już do mnie nie należy, i ja ich śmiercią nie obciążę mego sumienia!
Dołogow parsknął śmiechem.
— Czy sądzisz, że nie dostali rozkazu niezliczone razy chwytać nas jak wilków w żelaza? Jeżeli zaś który z nas dostanie im się w ręce, ręczę ci, że choćbyś im jak perorował o uczuciach rycerskich, powieszą natychmiast, na pierwszej lepszej gałęzi! Czas jednak i wielki brać się do dzieła. Niech tam mój luzak przyniesie kuferek. Mam w nim dwa mundury oficerów francuzkich... I cóż kawalerze? Jedziesz ze mną?...
— Jadę, jadę, rzecz skończona! — Pawełek zawołał zarumieniony po same uszy i wlepiając wzrok błagalny w Denissowa. Jego sprzeczka z Dołogowem, obudziła w Pawle rozmaite myśli i wątpliwości, z których sobie na razie nie umiał zdać sprawy.
— Skoro taki zuch jak Dołogow utrzymuje, że to dobre, musi być dobrem. Niech sobie wybije z głowy Denissow, żeby mógł mną dysponować, jakby niedorostkiem.
I rzeczywiście pomimo zaklęć i próźb gorących Denissowa, Pawełek hardo się stawił, mówiąc że wie co ma czynić i nie lęka się niczego.
— Pan komendant powinieneś to sam zrozumieć — rzekł po chwili patrząc czule w oczy Denissowowi — musimy być pewni ile ludzi mają Francuzi w konwoju, od tego zależy przecież życie naszych zuchów... Zresztą mam tak wielką ochotę, widzisz pan!... proszę zatem mnie nie zatrzymywać, boby to się i tak na nic przydało... Dałem słowo i muszę jechać z panem Dołogowem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.