Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Tłum ludzi, w mundurach najrozmaitszych, leżał pokotem na polach i łąkach, należących po części do wieśniaków z dóbr koronnych, gdzie od wieków chłopstwo okoliczne bydło swoje wypasało i zboże żęło. W ambulansach, na ogromnej stosunkowo przestrzeni, trawa i ziemia krwią przesiąkły. Mnóstwo innych żołnierzów, bądź rannych, bądź lecących z nóg ze znużenia, wlokło się mozolnie, z twarzami blademi, z wzrokiem prawie obłąkanym z przerażenia. Jedni ciągnęli ku Mozajskowi, drudzy gdzie indziej. Niektóre odziały, wygłodzone i mdlejące z trudów nad siły, dały się jeszcze ciągnąć w bój przez dowódzców. Inne znowu stały w miejscu uparcie i strzelały dalej machinalnie. Po nad owem polem, wesołem i rozkosznem, przed kilkoma godzinami, po nad którem błyszczał w słońcu las bagnetów, i wiał lekki, wonny wietrzyk ranny, rozciągała się obecnie gęsta, szara mgła. Powietrze przesiąkło ostrym i trującym zapachem siarki i krwi. Czarne chmury wisiały nisko, coraz niżej nad ziemią. Deszcz drobny, ale przenikający chłodem do szpiku i kości, moczył zarówno zabitych, rannych i na śmierć utrudzonych. Zdawał się do wszystkich przemawiać: — „Dość, dość tego nieszczęśni! Opamiętajcież się raz... Zastanówcie się nad tem co robicie!...“ — Budziła się wtedy w duszy tych biedaków pewna wątpliwość i pytali się, czy godzi się prowadzić dalej tę rzeź straszliwą? To przekonanie zresztą zaczynało zajmować umysły dopiero pod wieczór. Dotąd, choć bitwa była na schyłku, i mimo że ludzie odczuwali całą okropność swojego położenia, jakaś siła niewidzialna, tajemnicza i niepojęta, popychała dalej ramię artylerzysty. Na trzy działa został się już jeden tylko, zlany potem, krwią obryzgany, i czarny od prochu. I jeszcze dźwigał mozolnie naboje, wsypywał do paszcz nienasyconych, mierzył i lont przykładał!... Bomby i granaty, krzyżowały się w powietrzu, siejąc śmierć i zniszczenie... Dzieło straszliwe szło dalej swoim trybem, nie z woli jednego człowieka, ale z woli najwyższej, wszechwładnej i wszechpotężnej Tego, który rządzi tak ludźmi jak i wszystkiemi światami. Ktokolwiek byłby spojrzał z daleka na obie armje idące w rozsypkę, byłby osądził na pewno, że potrzeba tylko nader słabego wysiłku, czy z jednej, czy z drugiej strony, aby rozbić w puch wojsko. A jednak żadna strona nie pokusiła się o ten wysiłek, i zarzewie bitwy zwolna dogasało. Rosjanie nie stawiali się zaczepnie, bowiem od początku bitwy, skupieni na drodze wiodącej do Moskwy, ograniczali się jedynie na bronieniu przystępu do niej. W tej pozycji wytrwali do ostatka. Gdyby nawet byli się zdecydowali zaatakować Francuzów, nie byłby do tego dopuścił nieład, który był się zakradł w ich szeregi. Zresztą, nie schodząc wcale ze stanowiska, stracili byli prawie połowę sił swoich. Tego mogliby byli jedynie dokonać Francuzi. Ich krzepiło wspomnienie piętnastu lat ciągłych zwycięstw Napoleona, pewność nowej wygranej, i względnie małe straty, które nie wynosiły nawet czwartej części rzeczywistej liczby ich sił wojennych. Wiedzieli zresztą, że po za nimi stoi w rezerwie dwadzieścia tysięcy wojska zupełnie świeżego, nie licząc starej gwardji. Historycy zapewniają, że Napoleon byłby wygrał i tę bitwę najniezawodniej, gdyby tylko był wysłał w bój gwardję. To tak samo, jakby kto powiedział, że jesień może nagle zmienić się w wiosnę. Tego błędu nie można przypisywać Napoleonowi. Wszyscy, od marszałków aż do ostatniego szeregowca, wiedzieli że podobny wysiłek jest wprost niemożliwym. Duch w armji francuskiej był zresztą strasznie podupadł. Ubezwładniał ich ten potężny przeciwnik, który straciwszy połowę sił swoich, stał niewzruszony i groźny do końca, jakim był od początku. Zwycięstwo odniesione przez Rosjan pod Borodynem, nie było jednem z tych, które stroją się i paradują, z kawałkiem szmaty przybitej do drąga, a nazwanej przez ludzi sztandarem. Nie należało ono również do rzędu tych świetnych pogromów, których sława polega na mnogich podbojach i rozszerzeniu granic państwa. Było to jedno z tych zwycięstw, które przenikają umysł i duszę wroga podwójnem, a niezbitem przekonaniem, o sile niespożytej i wyższości moralnej przeciwnika, a o swojej własnej słabości. Najazd francuzki, podobny do dzikiej bestji, która zerwała łańcuch, został pod Borodynem ugodzony śmiertelnie. Wojsko czuło instynktowo, że leci w przepaść, że ta nieszczęsna kampanja będzie jego zgubą. A jednak jakaś siła niewidzialna popychała armję naprzód, tak że musiała, bądź co bądź, dojść aż do Moskwy! Armja rosyjska ze swojej strony, chociaż liczebnie słabsza o połowę, była tak samo zmuszoną nieodwołalnie, bronić się do ostatka. Tam, w Moskwie, mimo że biedne te niedobitki nie oschły były dotąd z krwi, i nie wygoiły ran, zadanych pod Borodynem, miały jednak doprowadzić do haniebnej ucieczki armję wielkiego Napoleona. Odbywał on zaś rejteradę tą samą drogą, zaścielając ją trupami przeszło trzech kroć stu tysięcy ludzi! Fatalna kampanja z Rosją, pociągnęła za sobą nie tylko utratę i zagładę armji pół miljona liczącej, ale zadała ona cios śmiertelny Francji Napoleońskiej. Zaciężyła nad nią bowiem pod Borodynem dłoń przeciwnika, przewyższającego armję francuzką: wewnętrzną siłą moralną!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.