Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Zięć Rostowów Berg, obecnie pan pułkownik, udekorowany w dodatku dwoma krzyżami: św.  Włodzimierza i św. Anny, z wstęgą na szyi, zajmywał dotąd stanowisko nader wygodne, bezpieczne i przynośne, przy dowódcy drugiego korpusu armji rosyjskiej. Wpadł był do Moskwy przed kilku dniami, właściwie nie mając tam nic do roboty. Skoro jednak zauważył, że tak inni robią, i on prosił o urlop „w interesach familijnych“, i przybył zobaczyć co się w Moskwie dzieje. Zajechał na dziedziniec w eleganckim kabryolecie, zaprzężonym parą prześlicznych rysaków, kupionych za bezcen od zbankrutowanego księcia D. (którego spoił był wpierw należycie). Wysiadając zawiązał węzełek na cieńkiej, wytwornej, śnieżnej białości, batystowej chusteczce do nosa. Wpadł następnie jak bomba do salonu, rzucił się na szyję „tatkowi najdroższemu!“ — ucałował szarmancko ręce obie Nataszce i Soni, wypytując się najtroskliwiej o zdrowie: — „najukochańszej mateczki!“
— Eh! kto tam teraz ma czas myśleć o zdrowiu? — odrzucił hrabia tonem kwaśnym i zniecierpliwionym. — Wolałbyś opowiedzieć nam co się dzieje z wami!... Gdzież nasza armja? Czy stoczą bitwę pod Moskwą?
— Bóg raczy wiedzieć? — Berg wzruszył miłosiernie ramionami. — Armję naszą ożywia ciągle duch bohaterski, a dowódzcy naradzają się bez ustanku... Dotąd atoli nie wiadomo nikomu z nas, na co się właściwie zdecydowali. Mogę tylko zapewnić tatkę kochanego ogólnikowo, że nie ma w mowie ludzkiej słów dość dosadnych, aby odmalować wiernie zapał rycerski, którym jest przejęte wojsko rosyjskie, i czego dało dowody w bitwie pod Borodynem! Powiem to jedno drogiemu tatkowi — trzepał dalej, uderzając dłonią o pierś naprzód wydaną jak to widział u pewnego jenerała, gdy wpadał w patos tragiczny mówiąc o wojsku rosyjskiem — żeśmy nie tylko nie potrzebywali zachęcać żołnierzów, ale raczej musieliśmy wstrzymywać w zapędzie, żeby ich nie wystrzelano co do nogi!... Tak, tak, ojcze, są to bohaterowie z wieków starożytnych! Zastęp godny Leonidasa! Mój jenerał Barclay de Tolly, również życia nie ważył ani trochę... był zawsze na przedzie pod gradem kul. Co do naszego oddziału, postawionego u podnóża góry, można sobie łatwo wyobrazić... — Tu Berg zaczął jedno zmyślać po prostu, drugie zszywać razem, z rozmaitych danych, które pozbierał był tu i owdzie ostatniemi czasami.
Niepokoił tylko i mieszał go widocznie wzrok Nataszki, wlepiony weń badawczo, jakby chciała wniknąć do głębi jego duszy i odkryć, o ile minął się z prawdą.
— Bohaterstwo armji rosyjskiej było niezrównane, i nie można tego dość napodziwiać, powtarzam to raz jeszcze — zwrócił się w stronę Nataszki, jakby chciał tą pochwałą pozyskać jej łaskę. — Rosji nie zależy tak bardzo na Moskwie. Jej wielkość spoczywa w sercach jej dzieci! Nieprawdaż tatku kochany?
W tej chwili weszła hrabina. Miała wyraz w twarzy smutny, przygnębiony i ponury. Berg zerwał się na równe nogi, ucałował po trzykroć jej ręce, zadając mnóstwo pytań i potrząsając głową z najserdeczniejszem na pozór współczuciem.
— Tak, tak, mateczko najdroższa! Dożyliśmy czasów bardzo ciężkich dla serca każdego prawego Rosjanina. Ale nie ma się znowu czem niepokoić. Odjedziecie jeszcze drodzy państwo dość wcześnie...
— Nie pojmuję doprawdy co ci ludzie sobie myślą? — zżymnęła niecierpliwie ramionami hrabina, zwracając się do męża. — Dotąd nikt z niczem nie gotów, nikt nie wydaje żadnych rozkazów! Wielka szkoda, żeś nie kazał przyjechać z wozami Mitence! — Hrabia miał już jakieś ostre słówko na języku, wolał jednak wyjść z pokoju, niż zrobić przykrość swojej najukochańszej, biednej żoneczce.
Wtedy zastąpił mu drogę Berg namacawszy węzełek na chustce zawiązany.
— Mam wielką prośbę do tatki kochanego.
— Do mnie?
— Nie inaczej... Przechodząc przed chwilą przed pałacem Jussupowa, dopędził mnie jego kamerdyner, biegnąc galopem, aby mnie namówić do kupienia coś z mebli. Prześliczne rzeczy i za bezcen! Wszedłem przez ciekawość i zobaczyłem cacko! szyfonierkę!... Tatko przypomni sobie zapewne, że Wieruszka bardzo pragnęła podobnego mebelku do swego budoaru, i nawet posprzeczaliśmy się byli trochę z tego powodu. Żeby tatko wiedział jaka prześliczna szafeczka! Z hebanu cała wykładana złotem, srebrem i perłową macicą... z mnóstwem szuflad i szufladeczek; dwie nawet skrytki, otwierające się za pociśnięciem główki złotej w jednej rozetce, któremi szafka jest przyozdobiona... Takbym rad zrobić jej tem miłą niespodziankę! Kręci się mnóstwo chłopów na dziedzińcu... Pozwól mi tatko wziąć dwóch, dam im za to suty napiwek...
Hrabia brwi zmarszczył.
— Udaj się z tem do hrabiny — bąknął sucho. — Tu ona wydaje rozkazy, nie ja!...
— Oh! jeżeliby to miało państwu w czemkolwiek przeszkodzić, muszę się obejść bez niej. To tylko ze względu na Wierę która...
— Do kroćset djabłów, odczepcież się raz odemnie, wszyscy jak jesteście! — hrabia gniewnie wybuchnął. — Jak Boga kocham, to już nie do wytrzymania! Każdy z was tylko mi jakiemś głupstwem głowę zakręca.
I wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Hrabina zalała się na nowo łzami gorzkiemi.
— Tak, tak, czasy są bardzo ciężkie! — Berg westchnął z głębi piersi.
Nataszka poszła była zrazu za ojcem. Naraz coś jej strzeliło do głowy i zbiegła pędem ze schodów na dziedziniec.
Paweł stał na ganku niezmiernie zajęty rozdawaniem broni tym, którzy w mieście zostawali. Do wozów pozaprzęgano, a na jednym z nich, z którego zdjęto kilka pak, umieścił się ów blady oficerek ze swoim służącym:
— Czy wiesz o co im poszło? — To pytanie Pawła odnosiło się do żywej sprzeczki matki z ojcem. Zrazu nic nie odpowiedziała.
— Mama wymawiała zapewne ojcu, że chciał oddać wozy rannym na usługi? — mówił dalej młody chłopak. — Wspomniał mi coś o tem Wasyliczyn... Według mnie...
— Jest to czemś brzydkiem, szkaradnem, bezlitośnem! — przerwała bratu gwałtownie Nataszka, doprowadzona do ostateczności. — Oburzam się tem w najwyższem stopniu! Czyż my nie Rosjanie? Czyż tak się godzi?
Łkanie głos jej stłumiło, a nie mając nikogo pod ręką, na kimby była mogła gniew swój wywrzeć, uciekła czemprędzej.
Berg siedząc obok swojej teściowej, pocieszał ją właśnie jak mógł, z czułością i czcią najwyższą, gdy wpadła między nich Nataszka jak groźny huragan, idąc ku matce, niby do szturmu, krokiem zamaszystym:
— To okropność, coś nikczemnego! — wykrzyknęła. — Nie wierzę nigdy, żeby mama mogła tego żądać! — Berg i hrabina wypatrzyli się na nią zdziwieni i przerażeni.
Hrabia stojąc z boku pod oknem milczał dalej.
— Mamo... to niepodobna! Popatrz tylko co się dzieje na dziedzińcu? Zostawiają, opuszczają tych nieszczęśliwych!
— Co się z tobą dzieje? O czem mówisz?
— O biednych rannych! To wcale do ciebie mamo nie podobne! Mateczko najdroższa, moja gołąbeczko, przebacz mi!... nie powinnam odzywać się do ciebie w ten sposób!... Na cóż nam jednak tych wszystkich gratów?
Hrabina spojrzała na córkę i zrozumiała od razu jej wzruszenie i kwaśny humor męża, który dotąd unikał jej wzroku starannie.
— Zresztą... róbcie jak się wam podoba... Ja nie chcę wam w niczem przeszkadzać — bąknęła, nie składając broni całkowicie.
— Mateczko, przebacz mi!
Hrabina odsunęła lekko córkę od siebie, i zbliżyła się do męża:
— Mój drogi, zarządź tem jak sam chcesz... czyż ja ci kiedykolwiek w czem przeszkodziłam?... — spuściła oczy jak winowajczyni.
— Jaja teraz chcą być mędrsze od kur! — hrabia rzekł z uśmiechem, i łzami w oczach jednocześnie, ściskając żonę najserdeczniej. Ta zawstydzona, ukryła głowę na jego piersi.
— Wolno ich zatem zabrać tatku, wolno, nieprawdaż? — Nataszka w dłonie klasnęła uradowana. — Oni nie przeszkodzą zabrać to, co nam jest najpotrzebniejsze.
Hrabia skinął głową przyzwalająco, a Nataszka zleciała pędem po schodach na dziedziniec.
Gdy rozkazała, żeby zdejmować paki z wozów, służba nie dowierzając z razu własnym uszom, stanęła jak wryta. Jaki taki ruszył się dopiero po powtórnym rozkazie hrabiego, który zapowiedział że: „tak życzy sobie pani hrabina“. Przekonani teraz tak samo, że trzeba zabrać rannych, jak byli wprzód najpewniejsi, że odjadą z pakami, słudzy i chłopi zaczęli rozpakowywać wozy z pospiechem gorączkowym. Ranni przywlekli się jak który mógł, a w ich bladych twarzach, malowała się radość niewysłowiona. Ta wieść pomyślna rozeszła się lotem błyskawicy, i ranni z domów sąsiednich zaczęli napełniać dziedziniec Rostowów. Niektórzy utrzymywali, że pomieszczą się doskonale pomiędzy pakami. Czyż można już teraz było wstrzymać rozpakowywanie, i czy nie wychodziło na jedno zostawić wszystko lub tylko połowę? Dziedziniec był pełen pak, z przedmiotami najkosztowniejszemi, a jeszcze każdy radby był coś usunąć, byle zostało więcej miejsca wolnego dla rannych.
— Jeszcze czterech pomieścimy — zadecydował Wasyliczyn. — Wezmę ich na mój własny wózek.
— Dajcie im bryczkę mojej pokojowej — odezwała się hrabina. — Matrunę wezmę z sobą do karety.
Wykonano ten rozkaz natychmiast, posyłając jeszcze po dwóch rannych do domu sąsiedniego. Cała służba wraz z Nataszką, była w podnieceniu gorączkowem.
— Co zrobimy z tą wielką skrzynią? — namyślali się pakujący, nie mogąc pomieścić w tyle woza, bardzo ciężkiej paki.
— Co w niej jest? — spytała Nataszka.
— Książki same...
— Zostawcie! Obejdzie się bez niej.
Na bryczce było pełniusieńko. Zabrano nawet miejsce Pawła.
— Pojedzie z nami, na koźle. Nieprawdaż Pawłuniu, że pojedziesz chętnie na koziołku? — objęła go czule za szyję Nataszka.
Sonja ze swojej strony krzątała się nieustannie, ale zupełnie inaczej niż Nataszka. Kazała układać paki rzędem w dużej sieni, spisywała wszystko najporządniej, podług życzenia hrabiny i starała się pomimo wszystkiego, zabrać na wozy przynajmniej rzeczy najkosztowniejsze.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.