Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku
Rozdział IV.
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1845
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
29, 30 Czerwca — Stary Konstantynów — Wspomnienia — Widoki — Synagoga — Wyjazd z Kisiel — Babińskie karczmy — Czumacy — Sieniawa — Nowy Konstantynów.
29 Czerwca.



Korzystając z czasu, po dwóch dniach spędzonych w Kisielach, trzeciego dla nabożeństwa równie jak dla odwiedzenia miejsca, pojechałem do Starego Konstantynowa, ztąd o milę tylko położonego miasteczka, dawniéj do Ordynacji ostrogskiéj z okolicznemi wsiami i miastami i obszérnym kraju kawałkiem należącego[1].

Po rozpisaniu Ordynacji, dostał się Czartoryskim z Lubomirskiémi – Wedle autora podróży w górach miodoborskich (1809 r.) ma mieć źródła żelazne, o których wszakże na miejscu nic nie słyszałem.
Sękowski[2] wspomina o napadzie Tatarów, co okolice jego około r. 1653 spustoszyli. O tymże napadzie zapewne śpiéwa Twardowski (może o wcześniéjszym)? w Wojnie domowéj[3].

A wprzód Tatarowie
Puściwszy swe zagony jako ogarowie
W kniei wysforowani, z długiego przemoru
Cokolwiek Ukraina ma w sobie przestworu,
Od Rusi do Horynia, co Zahoża mają
Aż po sam Konstantynów, wszystko pociekają,
Zkąd zaraz powracają ze zdobyczą srogą
Tyle plonu wypędzą, ile znieść go mogą[4].

Sękowski dodaje, że wkrótce traktat był zawarty; poczém Tatarowie znowu pod Stary Konstantynów przybywają, biorą Zamek wielce mocny i obronny, znaczną zdobycz i łupy. Tu opowiadający Muzułman, dodaje — przybyli na ojczystą ziemię, z wyprawy Tatarzy zabrnąwszy aż do rzeki Syr, splądrowawszy po raz piérwszy ziemie nietknięte nigdy muzułmańską stopą — Syr, o którym Sękowski wątpi, coby miał znaczyć, i jakąby był rzeką, zdaje się tu przekręconém nazwaniem Styru.
Miejscowe podanie głosi, że Tatarzy umęczyli tu jednego Dominikana, co bardzo być mogło, w czasie zdobycia miasta i Zamku.
W wojnach z Kozaki kilkakroć obóz polski stał pod Starym Konstantynowem nad Słuczą — Wspomina Twardowski jeszcze[5].
„Kiedy sami wodzowie przytomni zagrzeją chuć we wszystkich, ruszym się ku Konstantynowie jeneralnym obozem.“
Konstantynów zdaleka wcale nic zastanawia, stara tylko wieżyca dominikańska, z pomiędzy gór się wysuwa i panuje nad nim, w lewo Zamek z Cerkwią, oblany Słuczą, otoczony zielonemi ługami czernieje. Zrysowałem Zamek zdaleka i z dosyć złego punktu; może dla tego wydał mi się mało znaczącym. Samo miasteczko, jest pod tym względem, ważnym punktem, że tu dla Wołynia, najznaczniejsze składy soli się znajdują, tu dążą ogromne sznury czumackich maż, ztąd na powrót zabiérając pszenicę. Miasteczko wewnątrz rozsypane, ubogie, nie piękne; w niém dwie odświéżone Cerkwie z ruiny dominikańskiego Kościoła, Kościół skromny XXży Kapucynów; jedyną ozdobę stanowią.
Konstantynów dotąd należy nomine do Rzewuskich, do których przeszedł po Lubomirskiéj Marszałkowéj koronnéj, chociaż oddawna pracuje wyznaczona Kommissja nad podzieleniem dłużników, dotąd jednak, podział ten nie uskuteczniony.
Wjeżdżając do miasteczka, uderzyła mnie szczególna wschodnio-izraelskim smakiem, budowa Synagogi, otoczonéj gankami, wschodkami, daszkami ozdobnemi, ażem ją mimo kropiącego dészczu stanąwszy, wyrysować musiał, nie zastanawiając się potém nigdzie, ruszyliśmy na nabożeństwo do Kościoła XX. Kapucynów. Kościół ten jak inne tegoż Zakonu, skromny, czysty, miły i do nabożeństwa zachęcający. Jako niepospolite dzieło Sztuki, zastanowiła mnie prześliczna Monstracja ozdobna wieńcem z korali, bardzo pięknéj roboty. Pomodliwszy się i zastanowiwszy na chwilę u jednego nagrobku Iwanowskiego, stoletniego, z napisem: Quod aevo promeruit, aeterne obtinuit, wcale dobrym konceptem — powróciliśmy nazad. Całe miasteczko znaleźliśmy zawalone mażami Czumaków, których wszędzie całych i połamanych, pełnych jeszcze, już próżnych, wyprzężonych i zaprzęganych, na ulicach i po placykach, pełno było. Czumacy ze swemi ogorzałemi twarzami, zadziegciowanemi koszulami, dumną fizjognomją i odarto-oryginalnym strojem, nawijali nam się wszędzie. Ale tu Czumak nie jest jeszcze Czumakiem; dopiéro w stepie, gdy z wałką ciągnie, jest on sobą, tam go poźniéj złapiemy dla odrysowania. W zajezdnym domu, gdzie chwilkęśmy się jeszcze zatrzymali, złapałem do podróżnéj teki kilku Żydów i stroje mieszczanina i mieszczanki — świąteczne. Że nazajutrz potrzeba było ruszać w dalszą drogę, pośpieszyliśmy nazad do Kisiel.
30 Czerwca. Po Mszy świętéj i błogosławieństwie podróżnych, starodawnym obyczajem, przez Kapucyna w Kaplicy udzieloném, puściliśmy się nareszcie na Samczyki po nad Słuczą, ku Nowemu Konstantynowu i Sieniawie. Samczyki wieś nad Słuczą, dawniéj Starosty Czeczela (świéżo zmarłego) jest jednym z najpiękniéj w okolicy zabudowanych i urządzonych majątków. Po ogromnych stajniach, rozległych budowlach i braku karczmy, poznać tu jeszcze staropolską gospodarza gościnność, z jakiéj Starosta Czeczel był znanym; znać staropolską uczciwą zamożność, we wszystkiém co zrobiono, postawiono; czujesz że tu rząd dobry, wypłacił się spokojnie używanemi dostatki. Starosta Czeczel, był zapewne jednym z tych ludzi dawnéj daty, co nie odsyłali koni i sług swoich gości do karczmy, a gości serdecznie i staropolsko przyjmował. Dla tego jednak, nie tylko nie stracił majątku, owszem powolnie go i uczciwie przysporzył. Za pięknemi Samczykami, niewygodną i ciasną dróżyną, dostawaliśmy się na trakt czumacki do Konstantynowa starego, z Bałty wiodący; jechaliśmy potém przez wsi dawniéj do Konstantynowa należące, w których stary ów Iwanowski, pochowany u Kapucynów, Cerkwie porządne, formą jedną postawiał. Na trakcie ku babińskiéj karczmie, spotykać już poczęliśmy czumackie wałki, po kilkadziesiąt wozów, wlokące się do Konstantynowa. Trzeba widzieć Czumaka, aby go pojąć; opisać fizjonomję jego trudno, tak jest oryginalna, rozmaita i dziwacznie odrębna, tak się mieni i odpiętnowywa coraz inaczéj.
Pospolicie Czumak (wywodzą to nazwanie od Czumy, bo ich dziegciowane koszule od zarazy téj bronić zapewne początkowo były przeznaczone) — Czumak, jest dorodnego wzrostu, czasem olbrzymiéj budowy, pleczysty, barczysty, pierś szeroka, naga, opalona i obrosła; buty ogromne po kolana (albo całkiem boso) szarawary zaplamione, zadziegciowane, szerokie, w buty; koszula brudna i łatana zadziegciowana także, (najpewniéj od brudu) czapka wysoka barankowa; lub krymka biała tatarska, nakształt jarmułki, do głowy przystająca. Wałka czumacka, z kilkudziesiąt wozów czyli maż składająca się, których budowa mocna, gruba, trzyma środek pomiędzy wozem naszego ludu, a kibitką ruską – ma zwykle kilku tylko popędzających Czumaków. Każdy z nich prowadzi kilka wozów, parą siwych wielkich wołów zaprzężonych — idąc opodal i niekiedy tylko do swojéj chudoby się odzywając. Woły te nawykłe idą równo jedne za drugiémi powoli; Czumak nigdy i nikomu z drogi nie zjeżdża, każda maża okryta jest rohożą, skórami, albo matą słomianą, czasem wszystkiém razem; ma przy sobie podstawę drewnianą do smarowania kół, zapaśne koło od przypadku, niekiedy kociołek do gotowania jadła i napojenia bydła, nareszcie trzy drążki okute, do zawieszania strawy nad ogniem. Maża czumacka bierze w siebie na parę wołów od 60 do 70 pudów soli, a pszenicy od 6 do 8 czetwerti (12 do 16 korcy) — w każdéj wałce, na piérwszym, na ostatnim, lub wreście, na którymkolwiek ze średnich wozie, nieodmiennie ujrzysz przywiązanego za nogi i jadącegó z rezygnacją filozoficzną — piwnia, koguta, co śpiewem swym wałkę budzi ze snu do drogi.
Jest to ich zegar podróżny i nieodstępny towarzysz; może wedle ich podań, jaki dobry duch — stróż? — Stając w stepie płacą Czumacy za wypas, za wodopój, zwykle od grosza, do półtora i trzech za sztukę bydła; co pobiérają żydzi arędarze karczem, mający po traktach, umyślnie na to najęte stepy.
Pochód czumackich wałek, nie jest smutną, powolną drogą, przerywaną tylko popasami, noclegi i oddechami; Czumak nadewszystko wesół i hulaka, idzie przy swoich wołach, grając na fujarce, na skrzypcy, podrygując, śpiéwając, lub wywołując towarzyszów do bitwy i borukania.
Spotykaliśmy ich tańcujących w stepie przy obozowisku do upadłego, gdy tymczasem, na trzech spojonych w górze i wbitych w ziemię nad ogniem drążkach, zawieszony kociołek z kaszą lub jaglaną zaciérką, na chudym płomieniu stepowym, dowarzał ich jadło; oni nie znużeni pieszą drogą, grali, skakali, szli w zapasy.
W babińskiéj karczmie, gdzieśmy popasali, było ich pełno i najrozmaitszych twarzy. Jeden stary, siwobrody, zgarbiony; drugi młody, głupkowaty, w białéj krymce, odarty, bosy, w pół pijany; trzeci olbrzymiéj postawy wódz karawany w czerwonym pasie, półkożuszku i ogromnych bótach, zastanowili mnie szczególniéj i weszli do teki podróżnéj. Na trzech tych twarzach, był jeden wyraz, zmodyfikowany tylko charakterem każdéj zosobna; coś swobodnego, dumnego, w czarnych połyskało źrenicach, które u starca, ożywiały się jeszcze jakąś wzgardą i lekceważeniem.
U samych wrót babińskiéj karczmy grali w kilku na fujarkach i skrzypcach, tańcowała reszta i ganiała się śmiejąc. Życie ich tułacze, jednostajne, choć coraz z miejsca na miejsce wiodące, potrzebuje zapewne téj wesołości i hulanki, jako przerwy koniecznéj. Nie rzadko Czumak zasiadłszy z pieniędzmi w karczmie, pijąc, tańcując, płacąc muzyce i żydowi, cały swój zarobek do ostatniego grosza przepije, i znowu goły jak przed podróżą, z zimną krwią zaprzęga się do ciężkiego zarobku. Zdaje mi się, że raz rozczumakowawszy się, trudno, aby potém mógł siedzące życie wytrzymać.
Babińska karczma wielka, niezgrabna, w stepie, do wsi Babina P. Bukara (gdzie zaprowadzona Cukrowarnia) należy, wspomniona jest w ruskiém przysłowiu popularném: Hde Rym, hde Krym, hde babińska Korczma. Znaczy to prawie co polskie: Ten do sasa, ów do lasa albo — przypiął kwiatek do kożucha.
Od babińskiéj karczmy rozchodzą się dwa szlaki: do Berdyczowa w lewo; prawy na Sieniawę do Konstantynowa Nowego, Lityna i Bałty. Tym ostatnim puściliśmy się i my. Sieniawa, małe, w dość przystojném położeniu miasteczko, należy teraz do X. z Zakrzewskich Radziwiłłowéj, położone nad Ikwą. Ma pałac i ogród, Kościół i parę Cerkwi. Więcéj nic o niém powiedziéć nie umiém, bo też w przejezdzie nic tu zastanawiającego nie postrzegłem. Od Sieniawy do Nowego Konstantynowa (dawniéj Ordynacji, potém Czartoryskich, teraz P. Czesława Jaroszyńskiego) droga idzie coraz wzgórkowatszym stepem, otoczona zewsząd wielkiemi, złocistemi, żyznemi łany.
Nowy Konstantynów, miasteczko dość wdzięcznie położone, w górach okrytych pasmem lasów — otaczają pagórki zarosłe; w niém trochę murów, rynek obszerny, który w niedostatku czego lepszego pro memoria, razem z piérwszą napotkaną tu ziemlanką odrysowałem w podróżnéj książce, gdziem wszystkie popasy, noclegi i spoczynki, poznaczył rysunkami — Kościoł i Cerkiew drewniane — Jest tu fabryka obrusów i serwet, o któréj dowiedziałem się, z wywieszonéj tablicy. Pomimo przystojnego pozoru murowanych karczem, wewnątrz wcale nędznie utrzymywanych, których jeszcze lepszą część zajmowała konsystująca tu Kawalerja, nie bardzo wygodny mieliśmy nocleg, zwłaszcza dla potrzebującéj ciszy i spoczynku choréj Ciotki. Pocieszaliśmy się francuzkiém przysłowiem — A la guerre, comme à la guerre. —







  1. patrz Wspomnienia Wołynia T. II. 143 et sequ.
  2. Collectanea I: 208.
  3. p. 13.
  4. O zajęciu Konstantynowa przez Neczaja, pisze Kochowski: Neczajus Cosaccorum Tribunus, vir pericula praeceps prope Exercitum Suggressus, aliquot succensis oppidis Constantinovium in oculis Ducum invadebat, contra quem acsi aliud agendo Lascius destinabatur. Climaeter I. f. 53 anno 1648.
  5. Wojna domowa f. 51.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.