Święty/Część I/Rozdział trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Święty
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1933
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stella Landy-Feldhorn
Tytuł orygin. Saint’s Progress
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ TRZECI.

Pierson przebudził się po niespokojnie przespanej nocy. Śniło mu się, że wędruje po niebie, jak zatracona dusza.
Kiedy wrócił do swego pokoju wczorajszego wieczora, musiał ciągle myśleć o tem, jak niepotrzebnie powiedział: — Nie płacz, Nolli! — Uświadomił sobie bowiem z niepokojem, że nie zbierało jej się wcale na płacz. O nie; uczucie, które ją opanowało, nie miało nic wspólnego ze łzami. Widział ją ciągle przed sobą, siedzącą na łóżku w niepewnem świetle, sztywną i zagadkową, jak chińska figurka. Czuł ciągle jeszcze dotknięcie jej rozpalonych warg. Gwałtowny, dziewczęcy wybuch łez byłby jej ulżył i byłby dla niego rękojmią na przyszłość. Miał niemiłe przekonanie, że jego odmowa była dla niej tak bez znaczenia, jakby jej wcale nie wypowiedział. A ponieważ nie mógł o tej porze nocy pójść do fortepianu i grać, więc padł wkońcu na kolana i modlił się długo, prosząc Boga, aby mu wskazał, jak ma postąpić. Modlitwa jednak nie została wysłuchana.
Przy śniadaniu winowajcy zachowywali się nader skromnie. Niktby nie przypuszczał, że godzinę temu siedzeli nad rzeką oplótłszy się ramionami, zapatrzeni w uciekające fale, rozmawiając niewiele, gdyż wargi ich zbyt były zajęte. Pierson poszedł z bratową do pokoju, gdzie co rano układała kwiaty. Przyglądał się jej przez chwilę, jak odłączała pnące róże od bratków i bławatki od ogrodowego groszku, zanim rzekł:
— Mam wielkie zmartwienie, Thirzo. Nolli przyszła do mnie wczoraj wieczorem. Wyobraź sobie! Chcą się pobrać — ci młodzi!
Thirza, która umiała brać życie takiem, jakiem było, nie okazała zbytniego wzruszenia. Policzki jej tylko zabarwiły się żywszym rumieńcem i oczy bardziej się zaokrągliły. Wzięła do ręki gałązkę rezedy i rzekła ze spokojem:
— Co mówisz, mój drogi?
— Pomyśl Thirzo — to dziecko! Mój Boże, przecież to dopiero rok, czy dwa lata temu, jak siadała mi na kolanach i muskała mnie po twarzy włosami.
Thirza nie przerywała układania kwiatów.
— Noel jest starsza, niż przypuszczasz, Edwardzie. Jest nad wiek dojrzała. A prawdziwe małżeńskie życie zaczęłoby się dla nich dopiero później — o ileby się wogóle zaczęło.
Pierson był nieomal przerażony. Słowa bratowej były w jego pojęciu wprost karygodnie lekkomyślne.
— Ale, ale — wyjąkał, — sam związek, Thirzo! Któż może wiedzieć, co się stanie, nim oni się znów zejdą!
Spojrzała na jego rozedrganą twarz i rzekła łagodnie:
— Rozumiem, Edwardzie; obawiam się jednak, że w obecnych czasach Noel mogłaby zrobić coś nieobliczalnego, jeżeli im nie dasz pozwolenia. Mówiłam ci już raz, że jest czasem zupełnie szalona.
— Noel będzie mi posłuszna.
— Nie wiem! Jest teraz takie mnóstwo wojennych małżeństw.
Pierson odwrócił się.
— Według mnie te małżeństwa są okropne. Czemże właściwie one są? Poprostu chwilowem zaspokojeniem namiętności. Możnaby się doskonale bez nich obejść.
— Są przedewszystkiem zapewnieniem pensji — rzekła Thirza spokojnie.
— Thirzo, to, co mówisz, jest cyniczne; a pozatem nie ma nic wspólnego z tym wypadkiem. Nie mogę znieść myśli o tem, że moja mała Nolli ma się tak oddać cała dla jednej krótkiej chwili, która może być końcem wszystkiego, albo może się okazać początkiem nieszczęśliwego małżeństwa. Co to za chłopak? Czem on jest? Nie wiem o nim nic. Jakże mogę mu ją dać — to przecież niemożliwe! Jeżeli będą zaręczeni przez jakiś czas, jeżeli go poznam bliżej — wtedy, może; nawet mimo młodości. Ale tak, w roznamiętnieniu, na łeb na szyję — to nie jest w porządku, to nie jest przyzwoicie. Nie mogę pojąć — doprawdy nie mogę pojąć, jak takie młode dziecko może tego pragnąć. Cała rzecz w tem, że moja mała, biedna Nolli nie zdaje sobie sprawy z tego, o co mnie prosi. Nie zna istoty małżeństwa, nie umie jeszcze zrozumieć jego świętości. Ach, gdyby żyła jej matka! Pomów z nią, Thirzo; ty potrafisz powiedzieć jej niejedno, czego ja nie umiem.
Thirza patrzała za nim jak odchodził. Pomimo kapłańskiej szaty, a może właśnie z powodu niej, wydawał jej się podobny do małego dziecka, które przyszło do niej pokazać bolący palec. Skończyła układać kwiaty i wyszła, aby poszukać bratanicy. Nie musiała iść daleko; Noel stała w hallu, czekając na nią najwidoczniej. Wyszły razem w aleję.
Dziewczyna zaczęła odrazu:
— Szkoda słów, ciociu. Cyryl stara się już o pozwolenie na małżeństwo.
— O! więc zdecydowaliście się już?
— Tak.
— Czy uważasz, że postępujecie wobec mnie lojalnie, Nolli? Czy myślisz, że byłabym go zaprosiła, gdybym była przypuszczała, że coś takiego się stanie?
Noel uśmiechnęła się tylko.
— Czy masz choćby słabe wyobrażenie, czem jest właściwie małżeństwo?
Noel skinęła potakująco głową.
— Doprawdy?
— Ależ naturalnie. Gracja jest zamężna, a oprócz tego w szkole...
— Twój ojciec jest temu bardzo przeciwny. Będzie to dla niego ciężkie przejście. To prawdziwie święty człowiek, nie powinnaś mu sprawiać zmartwienia. Czy nie mogłabyś przynajmniej poczekać, aż Cyryl dostanie następny urlop?
— Widzisz, ciociu, on go może już nigdy nie dostać.
Słowa te musiały znaleźć — oddźwięk w sercu kobiety, której chłopcy też byli na froncie i mogli też więcej nie powrócić na urlop. Spojrzała na bratanicę z nawpół świadomem zrozumieniem tego buntu życia, zagrożonego przez śmierć, buntu młodości, na którą czyhało zniszczenie. Noel miała zęby zaciśnięte i rozchylone wargi; patrzyła nieruchomo przed siebie.
— Tatuś nie powinien nam stać na przeszkodzie. Starzy ludzie nie muszą walczyć i nie muszą się dać zabijać, nie powinni więc nam przeszkadzać, kiedy chcemy coś mieć z życia. Oni już użyli dobrego w swoim czasie.
Tyle było słuszności w tem małem przemówieniu, że Thirza odparła:
— Prawda. Może on sobie z tego nie zdaje należycie sprawy.
— Chcę sobie zapewnić Cyryla, ciociu. Chcę przeżyć z nim wszystko co się da, jak długo jeszcze mam tę możliwość. Nie wiem, czy żądam za wiele. Pomyśl, że mogę go nigdy więcej w życiu nie zobaczyć.
Thirza wsunęła rękę pod ramię dziewczęcia.
— Rozumiem, — rzekła, — ale, Nolli, przypuśćmy, że kiedy wszystko minie i będziemy znowu mogli żyć i oddychać normalnie, uświadomisz sobie, żeś popełniła błąd?
Noel potrząsnęła przecząco głową:
— Nie popełnię błędu.
— Wszyscy tak myślimy, moja droga. Ale tysiące błędów popełniają właśnie ludzie, którym się tak samo nie śni o tem, jak tobie teraz; a potem robi się z tego okropna sprawa. Dla ciebie byłaby szczególniej okropna, twój ojciec wierzy święcie w nierozerwalność małżeństwa.
— Tatuś jest kochany; ale nie zawsze zgadzam się na to wszystko, w co on wierzy. Pozatem nie popełniam omyłki; kocham Cyryla całem sercem.
Thirza przycisnęła ją do siebie.
— Nie wolno ci popełniać błędu. Zbyt cię kochamy, Nolli. Chciałabym, żeby Gracja była tu z nami.
— Gracja byłaby po mojej stronie, — rzekła Noel. — Ona wie, co znaczy wojna. Tyś też powinna mnie zrozumieć, ciociu. Jestem pewna, żebyś się nigdy nie sprzeciwiała, gdyby Rex albo Harry chcieli się ożenić. A oni nie są wcale starsi od Cyryla. Musisz zrozumieć, cioteczko, co dla mnie znaczy uczucie, że należymy do siebie zupełnie, zanim się to wszystko dla niego zacznie i — i może skończy. Tatuś nie zdaje sobie z tego sprawy. Wiem, że jest serdecznie dobry, ale — zapomniał już.
— Moja droga, mam wrażenie, że pamięta zbyt dobrze. Kochał twoją matkę do szaleństwa.
Noel zacisnęła pięści.
— Doprawdy? A ja tak samo kocham Cyryla, a on mnie. Nie upieralibyśmy się przy głupstwach — ale to jest — jest konieczne. Pomów z Cyrylem, ciociu; wtedy z pewnością zrozumiesz. Oto i on, tylko nie zatrzymuj go długo, bo mi go potrzeba, ach ciociu, tak bardzo mi go potrzeba!
Odwróciła się i wślizgnęła znowu do domu. Thirza zrozumiała, że została podstępnie sprowadzona do tego młodego człowieka, który stał z rękoma skrzyżowanemi, jak Napoleon przed bitwą. Uśmiechnęła się i rzekła:
— A więc wywiodłeś mnie w pole, Cyrylu!
Nawet kiedy mówiła te słowa, zdawała sobie sprawę z ogromnej zmiany, jaka zaszła w tym opalonym, błękitnookim, beztroskim, butnym chłopcu od dnia, kiedy trzy tygodnie temu zajechał do nich w małym powoziku. Wziął ją pod rękę, tak samo, jak Nolli i pociągnął ją za sobą na małą, drewnianą ławeczkę, na której najwidoczniej kazano mu na nią czekać.
— Widzi Pani, — rzekł, — Noel nie jest zwykłą dziewczyną i nie żyjemy w zwykłych czasach, prawda? Noel jest jedną z tych dziewcząt, dla których człowiek dałby się pokrajać w kawałki. Jeżeli teraz wyjadę z przeświadczeniem, że mogłem się z nią ożenić i nie zrobiłem tego, stracę wogóle cały zapał. Wierzę naturalnie, że wrócę, ale niejednemu się zdarza, że mu się noga powinie, a to przecież okrutne zabraniać nam brać z życia co się da, dopóki się jeszcze da. Pozatem mam pieniądze i te należałyby w każdym razie do niej. Więc niechże pani będzie dobra i pomoże nam, dobrze?
Objął jej kibić ramieniem zupełnie, jakby był jej synem. Serce Thirzy, stęsknione tak boleśnie za własnymi chłopcami, zabiło żywiej dla niego.
— Widzi pani, nie znam pana Piersona, ale robi na mnie wrażenie szalenie łagodnego i miłego człowieka Jestem pewny, że nie miałby nic przeciw temu, gdyby mnie przejrzał do głębi. Nie robimy wielkich historyj z niebezpieczeństwa śmierci i z innych rzeczy, ale uważamy, że należy nam się coś z życia, póki żyjemy. Mogę mu święcie przysiąc na co chce, że nigdy nie zmienię się wobec Nolli, a ona zrobi to samo. O, proszę pani, niech pani będzie dobra, niech pani wstawi się za mną, ale prędko! Mamy jeszcze tylko kilka dni czasu!
— Ależ drogi chłopcze, — rzekła Thirza niepewnie,
— czy uważasz, że to uczciwe postępowanie wobec takiego dziecka, jak Noel?
— Uważam, że tak. Pani nie rozumie. Noel musiała dojrzeć. Dojrzała naprawdę — przez ten ostatni tydzień. Jest właściwie w tym samym wieku, co ja, a ja mam dwadzieścia dwa lata. A pani wie, że przyszłość musi — i będzie — należała do młodych ludzi; ludzie będą robili wszystko o wiele wcześniej. Poco udawać, że świat jest taki, jakim był niegdyś, poco ta ostrożność, poco to wszystko? Jeżeli padnę, to myślę, że mam prawo ożenić się z nią przedtem; jeżeli wrócę, to cóż szkodzi, że się pobierzemy teraz?
— — Znacie się dopiero dwadzieścia jeden dni, Cyrylu.
— O nie. Dwadzieścia jeden lat. Każdy dzień jest rokiem — kiedy... Ach! Mrs. Pierson, to przecież nie jest w pani stylu? Pani zwykle nie szuka dziury w calem?
Usłyszawszy tę sprytną uwagę, Thirza położyła dłoń na ręce, która jeszcze ciągle obejmowała jej kibić i przycisnęła ją mocniej do siebie.
— No dobrze, mój drogi — rzekła łagodnie, — zobaczymy, co się da zrobić.
Cyryl Morland pocałował ją w policzek.
— Będę panią błogosławił do końca życia, — rzekł.
— Pani wie, że nie mam nikogo na świecie, prócz moich dwu sióstr.
Oczy Thirzy zwilgotniały. Wydali jej się dwojgiem małych dzieci zbłąkanych w lesie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Stella Landy-Feldhorn.