[125]„Candida”.
Bernard Shaw, który tak mozolnie walczyć musiał w swej ojczyznie, nad Wisłą wstępnym bojem odniósł zwycięstwo. Zgoła niespodziewane, „Candida“ jest dziełem subtelnego poety-ironisty, który sięga głęboko do duszy ludzkiej, ale równocześnie drwi sobie z szablonowych kanonów oficjalnej dramaturgii. Literatura w znękanej i rozpolitykowanej Warszawie? Zdumiewające zjawisko. I tem może właśnie trzeba tłomaczyć powodzenie „Candidy“. Pojawiła się we właściwej porze. Są przecież u nas ludzie, którym fałszywy patos nie wystarczy, którzy tęsknią za sztuką prawdziwą i szczerą.
Dramat Shaw'a nie jest arcydziełem; jest tworem poety. Stanowi jaskrawy odskok od repertuaru ostatnich miesięcy. Miałżeby ten sukces zwiastować zwrot w smaku i upodobaniach publiczności? Jedna jaskółka nie zwiastuje wiosny...
Candida jest żoną pastora. Kobieta w całem znaczeniu tego słowa. Postać jasna, pogodna, pełna dobroci i wdzięku. Kocha męża, który jest niepospolitym działaczem społecznym, który mimo to posiada duszę pospolitą i szarą. Zdarza się to przecież nawet t. z. wielkim ludziom. Ona zachowała w skrytkach duszy tęsknotę za czemś wyższem, lepszem i czystszem. Odwieczny l'oiseau bleu... Jest dobrą żoną, dobrą matką i dobrą gospodynią, — lecz gdy spotka na swej drodze młodego poetę, któremu widok i zetknięcie się z pospolitością i szarzyzną codziennego życia sprawia ból instynktowny, fizyczny, — drzemiące uczucia budzą się, rwą senną duszę do wzlotów podniebnych. Młody poeta — wątły efeb o mdłych muskułach i rozkapryszonych nerwach, — silny jest wiarą w ideały poezyi i piękna. Nie przypuszcza na chwilę, aby ta różowo-biała madonna flamandzka, której on składa w ofierze królewski dar młodzieńczej miłości i młodzieńczych marzeń, mogła przełożyć nad niego kaznodzieję, umiejącego zręcznemi frazesami panować nad tłumem. Tłum? On kurczy się jak liść mimozy, gdy spotka jednego obcego człowieka, on pragnąłby zamknąć się w wieży z kości słoniowej, żyć tylko miłością, marzeniem i poezją. Taka kobieta jak Candida, kochać cię nie może!, mówi z naiwną brutalnością do męża. Proste słowa wytrącają z równowagi pewnego i dotąd zadowolonego z siebie pastora. A gdyby tak było? I przed oczyma wymownego filistra rozwiera się przepaść. Dla niego szczęście łączy się niepodzielnie z ciepłym spokojem domowego ogniska. Jeśliby został pozbawiony tego szczęścia, [126]ziemia usunęłaby mu się z pod nóg. On żyć może tylko tem życiem codziennem, opromienionem uśmiechem i pieszczotą kochanej kobiety. A poeta? Wątły efeb jest panem w królestwie snów i marzeń, cierpienie nastroi jego lutnię na mocniejsze tony, wyrwie z nich pieśń bolesną, potężną, i zarazem kojącą. — Wybieram słabszego, mówi ze słodką rezygnacją Candida, kiedy zrozpaczony mąż stawia kwestję na ostrzu noża. Któż będzie tym słabszym? Czy tęgi, barczysty pastor, przywódca wielotysięcznych tłumów, agitator wpływowy, biskup w niedalekiej przyszłości? Czy też ów dzieciak cherlawy, mdlejący wobec nieprzyjemnego zapachu, pozbawiony wszelkiego zmysłu praktycznego, zdolny umrzeć z głodu z czekiem na 500 rubli w kieszeni? Candida nie waha się na chwilę. Dla niej słabszym jest ten, kto nie posiada duszy wrażliwej i twórczej, — słabszym jest jej mąż.
Shaw odsłania duszę bohaterów z uśmiechem drwiącym, niekiedy wzruszonym. I w tem tkwi przedziwny urok jego sztuki. Szyderstwo i wzruszenie splata niewidzialnym węzłem w jedną całość. Czyż życie nie jest tragi-farsą?..
„Candidę“ grano bardzo starannie, choć w sumiennej pracy artystów brakło może pierwiastku twórczego.
Pierwsze przedstawienie „Candidy“ poprzedził odczyt Adolfa Nowaczyńskiego o Bernardzie Shaw, nakreślony ze zwykłą u tego pisarza błyskotliwością formy i zręcznością ujęcia. Czy inowacja odpowiada istotnej potrzebie? Tego rodzaju „konferencje“, objaśniające sztukę i autora, urządzane bywają na Zachodzie przed przedstawieniami popularnemi, t. j. temi, które przeznaczone są dla szerszych warstw społecznych i dla młodzieży. Wątpię, iżby ich potrzebowała nasza publiczność „premierowa“.
S. K.