Jest papierosów sorta:
„Cowboy’ów“ nosi miano —
ot, taka lichocina,
co pali się jak siano.
Lud zowie je „Cymbały“,
gdyż tak mu czytać prościej
i dziwi się niemało,
kto wbił mu w język oścień...
A przecież tylko biedak
kupuje to kurzywo,
więc jeszcze go dobijać
pisownią jakąś krzywą?
Jest dowcip w tem nielada,
powstały sam ze siebie,
bo ktoś tu jest cymbałem,
co w obcych nazwach grzebie.
Po co papieros polski
wyrazem chrzcić z za morza,
gdy lud go nie przeczyta,
lub skręci jak węgorza.
Wszak są jeziora, Bałtyk,
jest juhas, Dniestr czy Warta,
poprostu nazw rodzimych
niewyczerpana karta.
Czy wszystko, co jest tylko
z poza obcego płota,
chociażby było szychem,
ma dla nas poblask złota?
Oj, płochy ty urzędzie,
urzędzie tytoniowy,
po co ten cowboy jakiś
uderzył ci do głowy?
Więc więcej znaczy cowboy
niż juhas, Hucuł, góral,
że jedziesz po imiona
do Utah lub na Ural?
Nie będę cię, stolico,
ni ganił, ani chwalił,
bowiem już sam cię cowboy
po polsku „ocymbalił“...