„Trójka” w skautingu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Czetwertyński
Tytuł „Trójka” w skautingu
Pochodzenie O lepsze harcerstwo
Wydawca Warszawska Fundacja Skautowa
Data wyd. 2016
Druk Drukarnia GREG, ul. Sołtana 7, 05-400 Otwock
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Trójka” w skautingu

nr 6/2016


Wtrakcie mojej ponad półwiecznej instruktorskiej służby duży szmat czasu zajęły mi kontakty zagraniczne. Z harcerzami ze Wschodu, ze skautami z Zachodu. Na początku czerwca przyszła do redakcji „Czuwaj” Ewa z Muzeum Harcerstwa: – Mamy tu zdjęcie, jesteś na nim, opisz je. – A na zdjęciu trzydziestokilkuosobowa reprezentacja warszawskiej „Trójki” w czasie pierwszego powojennego wyjazdu na obóz skautowy. Rok 1981. Czy był ktoś, kto wówczas myślał o powrocie ZHP do WOSM i WAGGGS? Wątpię.

Pamiętam to zdjęcie. Zrobiono nam je już po zwinięciu namiotów na zlocie w norweskim Åsnes. To końcówka naszego pobytu. W trakcie spotkania w harcówce (a może lepiej powiedzieć – domu skautowym) miejscowego szczepu niespodziewanie dostaliśmy podarunki. Powiedzielibyśmy dziś „od pewnego sponsora”. W ładnie zapakowanej torebce każde z nas otrzymało na pamiątkę mały norweski kamyk, małą symboliczną norweską flagę i małą norweską… szynkę w puszce. Dziwicie się? Warto przypomnieć sobie ten fragment współczesnej historii Polski. Mięso i cukier na kartki, w Warszawie po ulicy kroczące kobiety z dziećmi w tzw. marszu głodowym. Myśmy wówczas naszemu fundatorowi byli autentycznie wdzięczni. Mógł przecież podarować nam jakieś kubeczki lub serwetki.

Ten zlot był dla nas wielkim przeżyciem. Pierwsza konfrontacja ze skautingiem od czterdziestu lat. Tak, tak, nasi poprzednicy z „Trójki” oczywiście byli przed wojną na Jamboree na Węgrzech i w Holandii, byli na Zlocie Skautów Słowiańskich w Pradze. Ich reprezentacja każdorazowo była większa niż nasza. Ale to było bardzo dawno temu. Tym razem było to lato naszej wielkiej przygody. Aby „zarobić” na pobyt na dziesięciodniowym zlocie (przecież nie byliśmy w stanie wpłacić za pobyt 200 czy 300 dolarów!) przez ponad dwa tygodnie byliśmy w Norwegii „drużyną kwatermistrzowską”. Oczywiście nie sami budowaliśmy infrastrukturę dla 20 tysięcy skautów. Latryn z tamtych czasów dziś żaden sanepid by nie zaakceptował. Inne były czasy. Ale stoły, ale ławy dziś też na każdym obozie byłyby znakomitym sprzętem. Nie, nie były wiązane. Zbijaliśmy dziesiątki takich urządzeń i wierzcie mi, była to trudna fizyczna praca. Robiliśmy różne rzeczy – a to karczowanie jakichś zarośli, a to rozstawianie wielkich hangarów, w których umieszczono sklepy i magazyny. Chodzenie (ba, pracowanie) na wysokości drugiego piętra bez specjalnych zabezpieczeń i łączenie wielkich aluminiowych konstrukcji było dla niektórych wyzwaniem.

Nie dziwiliśmy się niczemu. Ani temu, że 22 lipca dostaliśmy od mieszkanki pobliskiej wsi dwie piękne, powiedzielibyśmy „ludowe” chałki, ani temu, że zaproszeni na norweską ucztę zostaliśmy poczęstowani czymś w rodzaju kaszki manny z cynamonem, która okazała się wykwintnym norweskim deserem. Nie dziwiliśmy się, że Norwegowie, gdy chcieliśmy im ugotować tradycyjny polski czerwony barszcz, nie potrafili w promieniu wielu kilometrów zdobyć normalnych buraków a później byli zdumieni, że pijemy ten czerwony płyn a wygotowane buraki wyrzucamy. Nie dziwiliśmy się, że w Norwegii jest tylko jeden klasztor sióstr ewangelickich (jakie one piekły drożdżówki!). Nie dziwiliśmy się, poznając inne obyczaje, zawierając przyjaźnie, przyjmując na kawie pielgrzymki instruktorów skautowych z całej Europy. O obozie w Åsnes mogę napisać długą opowieść. Bo nie tylko poznawaliśmy skauting od podszewki, ale i dość obcy nam świat znany przede wszystkim z lektur. Wtedy, latem 1981 roku my, „Trójka” z Warszawy, weszliśmy do ruchu skautowego i w nim przez długie lata byliśmy. Dziś jest cały Związek, ale Związek wszedł do skautingu znacznie później. I dobrze.

PS Raz się autentycznie zdziwiłem. Poprosiłem kierowcę autobusu, który wynajęliśmy na przejazd po okolicy, aby dał mi fakturę. Popatrzył na mnie, wyjął jakiś plik papierów, napisał na górnym kilka słów i dał mi. Bez ani jednej pieczątki! Ani w nagłówku, ani imiennej. Nic. Bo tam na tym nieznanym nam Zachodzie takie świstki były prawidłowymi fakturami. Oni już wtedy byli po swojej opcji zero.