A jednak (niestety) tacy jak inni...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Czetwertyński
Tytuł A jednak (niestety) tacy jak inni...
Pochodzenie O lepsze harcerstwo
Wydawca Warszawska Fundacja Skautowa
Data wyd. 2016
Druk Drukarnia GREG, ul. Sołtana 7, 05-400 Otwock
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
A jednak (niestety) tacy jak inni...

nr 7-8/2015


Pamiętacie dziesięciotysięczne hufce? Takie, jakim był nasz? A przecież nie byliśmy największym środowiskiem w kraju… No tak, tylko nieliczni mają tyle lat, aby pamiętać tamte zamierzchłe czasy. Niektóre hufce były wielkości dzisiejszych chorągwi. Zuchy, harcerze, harcerze starsi i instruktorzy… Tych ostatnich – harcerzy i harcerek starszych oraz instruktorów i instruktorek – ponad szesnastoletnich młodych ludzi było nas w hufcu ze dwa tysiące. I było zupełnie normalne, że działo się między nimi (no, między nami) to, co dziać się musiało, co miało miejsce za czasów Andrzeja Małkowskiego (i jego narzeczonej a później żony Olgi Drahonowskiej) i ma miejsce dziś. Nic nowego pod słońcem. Wielkie, niewyobrażalne i małe miłości i fascynacje. On i ona. Ona i on. Młodzieńcze zdrady i nowe związki. Codzienna burza hormonów. W szczepach, drużynach i między szczepami. W namiestnictwach… W trakcie kilkutysięcznej akcji letniej.

Nasz komendant hufca – ogromny autorytet – był z nas dumny. Szczególnie wtedy, gdy stawaliśmy na ślubnym kobiercu. Ale i ja też cieszyłem się, gdy jeden z moich byłych i dorosłych już zuchów został mężem zaprzyjaźnionej szczepowej a drugi zuch – byłej drużynowej z mojego szczepu. Tych instruktorskich małżeństw w szczepie mieliśmy ponad dziesięć, lecz to już inna historia.

Małżeństwa instruktorskie były ukoronowaniem naszych wielkich miłości. Tak. Komendant hufca był z nas dumny. Sam doprowadził do tego, że jego żona została instruktorką, i cieszył się z każdego harcerskiego związku. Tradycyjnie w imieniu komendy wręczał nam – małżeństwom instruktorskim – prezent ślubny – komplet sztućców. W kilkudziesięciu domach te sztućce do dziś są używane. W moim też. I przez lata małżeństwa te były szczęśliwe. Tak jak państwo K. To typowe obozowe małżeństwo. Ona podrywa go – przystojnego, wysokiego, uroczego i nieśmiałego młodego instruktora, za którym oglądała się każda dziewczyna. Po obozie ślub i pięćdziesiąt lat szczęśliwego wspólnego życia. Niedawno obchodzili rocznicę. Tak jak państwo P. Ona podobała mi się, lecz nawet spojrzeć na mnie nie chciała, wolała innego. Są dziś P. szczęśliwymi dziadkami, spokojnie patrzącymi w przyszłość. Tak jak E. i J. Ich córka została wybitną instruktorką, zięć też był oczywiście instruktorem. Przed wnukami świetlana harcerska przyszłość.

Ale, ku mojemu zaskoczeniu, część naszych harcerskich małżeństw rozpadła się. Przez lata nic tego nie zapowiadało. I w którymś roku pękło. Okazało się, że on, zgodnie z banalnym schematem, zakochał się w młodszej. I odszedł. A ona, nie wiedzieć dlaczego, znalazła swe szczęście w ramionach innego. Smutno, bo wydawało się, że my, instruktorzy harcerscy, jesteśmy ulepieni z innej gliny, że jesteśmy mądrzejsi, lepsi. Że u nas, w harcerstwie, ta obietnica wypowiedziana w urzędzie stanu cywilnego lub w kościele będzie dotrzymana. Bo przecież nie były to małżeństwa przypadkowe, były zawierane odpowiedzialnie, z rozwagą.

Niestety w tej sferze jesteśmy tacy sami, niczym nie różnimy się od innych naszych rodaków. Tak bym chciał, aby wszystkie nasze instruktorskie małżeństwa były jak K., jak P., jak E. i J. A jednak w kilku przypadkach coś się nie udało. Jak to w życiu…