Ania z Wyspy/Rozdział XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Wyspy
Wydawca A. Francuz
Data wyd. ok. 1930
Druk Drukarnia „Grafia“
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXII.
Kolacja u pani Douglas.

Wieczorem pierwszego czwartku po przybyciu Ani do Valley Road Janina poprosiła ją, aby z nią poszła na zebranie religijne. Na zebranie to Janina rozkwitła jak róża. Nosiła bladoniebieską suknię muślinową, przystrojoną daleko większą ilością falbanek, niż można się było spodziewać po praktycznej Janinie, wielki, biały kapelusz słomkowy z różowemi różami i trzema strusiemi piórami. Ania była oszołomiona. Później zbadała powód, dla którego Janina tak się wystroiła, powód stary jak świat.
Zebrania religijne w Valley Road wydawały się właściwie zupełnie kobiece. Przybyły trzydzieści dwie kobiety, dwóch młodych chłopców i jeden jedyny mężczyzna prócz pastora. Ania przyłapała się na tem, jak obserwowała tego mężczyznę. Nie był przystojny, ani młody, ani piękny. Miał niezmiernie długie nogi, które musiał chować stale pod krzesłem; grzbiet miał zgarbiony. Dłonie jego były wielkie, włosy łaknęły fryzjera, a wąsy były zwichrzone. Ania miała wrażenie, że twarz ta podobała się jej. Była miła, uczciwa i delikatna. Było w niej zresztą jeszcze coś innego, choć trudno było określić, co właściwie. Doszła ostatecznie do wniosku, że człowiek ten musiał bardzo wiele cierpieć i był silny, i że to wyrażone było na jego twarzy. Pewnego rodzaju cierpliwa wytrwałość świadczyła, że w razie potrzeby poszedłby na śmierć męczeńską.
Gdy skończyło się zebranie religijne, mężczyzna ten podszedł do Janiny i rzekł:
— Czy mogę cię odprowadzić do domu, Janino?
Janina przyjęła jego ramię, tak wdzięcznie i lękliwie, jakby miała zaledwie szesnaście lat i jakby ją po raz pierwszy mężczyzna odprowadzał do domu. Ania opowiadała o tem później dziewczętom w „Ustroniu Patty“.
— Panno Shirley, pozwoli pani, że jej przedstawię pana Douglasa, — rzekła sztywno.
Pan Douglas skinął głową i rzekł:
— Obserwowałem panią podczas zebrania i pomyślałem sobie: co to za ładna, miła dziewczynka.
Słowa te w innych ustach uraziłyby Anię, ale sposób, w jaki wypowiedział je pan Douglas, dał jej do zrozumienia, że był to rzeczywiście uprzejmy komplement. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i ruszyła za nimi po oświetlonej przez księżyc drodze.
Więc Janina miała adoratora! Ania była tem zachwycona. Janina byłaby wzorem żony, wesoła, gospodarna, wyrozumiała i prawdziwa królowa kuchni. Okrucieństwem ze strony natury byłoby utrzymywać ją w staropanieństwie.
— Jan Douglas prosił mię, żeby panią zabrać z wizytą do jego matki, — rzekła Janina nazajutrz. — Nie opuszcza ona domu, gdyż jest chora, chociaż nie obłożnie. Lubi jednak bardzo towarzystwo i zawsze pragnie widzieć moich pensjonarzy. Czy zechce pani pójść tam dzisiaj wieczorem?
Ania zgodziła się chętnie. Ale później, podczas dnia pan Douglas przyszedł w imieniu matki i zaprosił ją na kolację na sobotę wieczór.
— O, dlaczego nie włożyła pani swojej pięknej muślinowej sukni? — zapytała Ania, gdy opuszczały dom.
Dzień był gorący, a biedna Janina w ciężkiej kaszmirowej sukni wyglądała, jakby się żywcem gotowała.
— Poczciwa pani Douglas uważałaby to za niezmiernie lekkomyślne i nieodpowiednie. Janowi podoba się jednak ta suknia, — dodała tęsknie.
Stary dom Douglasów oddalony był o pół mili od „Zacisza“ i znajdował się na szczycie wietrznego pagórka. Dom sam był duży i wygodny, dość stary, aby nabrać godności, i otoczony alejami klonowemi i ogrodem owocowym. Stały za nim wielkie, porządne stodoły, a wszystko mówiło o zamożności.
Jan Douglas powitał je w drzwiach i zaprowadził do salonu, gdzie matka jego siedziała w fotelu jak na tronie.
Ania spodziewała się, że pani Douglas będzie wysoka i szczupła, gdyż taki był jej syn. Tymczasem była to maleńka kobietka o miękkich, różowych policzkach, łagodnych, niebieskich oczach i dziecięcych ustach. Nosiła ładną, czarną suknię jedwabną i biały szal na ramionach, a siwe jej włosy pokryte były koronkowym czepkiem. W stroju tym mogła pozować do obrazu babki.
— Jak ci się wiedzie, droga Janino? — zapytała słodko. — Cieszę się, że cię znowu widzę, moja kochana.
Podsunęła jej swoją piękną, starą twarz do pocałunku.
— A to nasza nowa nauczycielka! Rada jestem, że panią poznaję. Syn mój tak panią chwalił, że byłam nawpół zazdrosna, a jestem przekonana, że Janina będzie zupełnie zazdrosna.
Biedna Janina zarumieniła się. Ania powiedziała coś uprzejmego i konwencjonalnego, poczem wszyscy usiedli i rozpoczęli pogawędkę. Ciężka to była praca, nawet dla Ani, gdyż nikt nie czuł się dobrze, prócz pani Douglas, której istotnie gawędzenie nie sprawiało trudności. Posadziła Janinę obok siebie i od czasu do czasu głaskała jej rękę. Janina siedziała cicho i uśmiechała się, czując się bardzo nieswojo w tej ohydnej sukni, zaś Jan Douglas nawet się nie uśmiechał.
Przy stole pani Douglas uprzejmie poprosiła Janinę, aby nalała herbatę. Janina zarumieniła się jeszcze bardziej, ale uczyniła to. W liście do Stelli opisała Ania to przyjęcie.
„Dostaliśmy ozór na zimno i kurczę, dalej konfitury z agrestu, pasztet cytrynowy, tort i czekoladowe ciastka, placek z rodzynkami, babkę, ciasto owocowe i jeszcze wiele innych rzeczy. Gdy zjadłam dwa razy tyle, ile powinnam, pani Douglas westchnęła i rzekła, że obawia się, iż nie ma mnie już czem poczęstować.
„Obawiam się, że poczciwa Janina swoją kuchnią zanadto panią rozpieściła“, rzekła słodko. „Oczywiście nikt w Valley Road nie może z nią rywalizować. Może pozwoli pani jeszcze kawałek pasztetu, panno Shirley? Nic pani nie jadła!“
Stello, zjadłam porcję ozora, porcję kurczęcia, trzy biszkopty, olbrzymią porcję konfitur, kawałek pasztetu, torcik i spory kawał ciasta czekoladowego!“
Po kolacji pani Douglas uśmiechnęła się przyjaźnie i rzekła do Jana, żeby zabrał „kochaną Janinę“ do ogrodu, aby zerwać kilka róż.
— Panna Shirley dotrzyma mi tymczasem towarzystwa, prawda? — zapytała.
Usiadła z westchnieniem w swoim fotelu.
— Jestem bardzo słabą staruszką, panno Shirley. Od przeszło dwudziestu lat cierpię bardzo. Od dwudziestu długich, bolesnych lat umieram stopniowo.
— Jakie to straszne! — rzekła Ania, starając się być współczującą, a czuła się bardzo głupio.
— Bywały dziesiątki nocy, gdy zdawało się, że nie dożyję rana, — ciągnęła pani Douglas uroczyście. — Nikt nie wie, co przecierpiałam. Nikt nie może tego wiedzieć, prócz mnie samej. Ale to już długo nie może teraz potrwać. Moja uciążliwa pielgrzymka skończy się niebawem, panno Shirley. Wielka to dla mnie pociecha, że Jan dostanie tak dobrą żonę, która będzie o niego dbała, gdy matka jego odejdzie — wielka pociecha, panno Shirley.
— Janina jest miłą kobietą, — rzekła Ania gorąco.
— Miła! Piękny charakter! — potwierdziła pani Douglas. — I doskonała gospodyni — czem ja nigdy nie byłam. Zdrowie nie pozwalało mi na to, panno Shirley. Rada jestem rzeczywiście, że Jan uczynił tak rozsądny wybór. Spodziewam się i wierzę, że będzie szczęśliwy. Jest on moim jedynym synem, panno Shirley, a szczęście jego bardzo mi leży na sercu.
— Naturalnie, — rzekła Ania głupkowato. Po raz pierwszy w życiu mówiła głupkowato. Ale nie mogła sobie wyjaśnić, dlaczego. Nie znajdowała poprostu odpowiedzi dla tej słodkiej, uśmiechającej się, aniołkowatej staruszki, która tak mile pieściła jej rękę.
— Odwiedź mię znowu niedługo, kochana Janino, — rzekła pani Douglas serdecznie, gdy odchodziły. — O wiele za rzadko przychodzisz. Ale za to później Jan sprowadzi cię tutaj na zawsze.
Ania, która przypadkowo spojrzała na Jana Douglasa, gdy matka jego mówiła te słowa, stropiła się: wyglądał, jak człowiek na torturach, gdy dręczyciele jego zadają mu ostatnią możliwą katuszę. Uczuła, że doznawał bardzo przykrego uczucia i pragnął przyśpieszyć odejście zarumienionej Janiny.
— Czy pani Douglas nie jest słodką staruszką? — zapytała Janina, gdy szły z Anią przez drogę.
— Hm, — odpowiedziała Ania nieprzytomnie.
Ciekawa była, dlaczego Jan Douglas miał taki wygląd.
— Cierpiała strasznie, — powiedziała Janina z uczuciem. — Przeżywa straszne chwile. Okropna to męka dla Jana. Obawia się opuścić dom, z lęku, by matka jego nie doznała jakiegoś ataku choroby, a niema u nich nikogo prócz służącej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Marceli Tarnowski.