Anielka w mieście/Miasto
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Miasto wydało się Anielce jeszcze bardziej Interesujące, niż jarmark w rodzinnej wiosce. Poczęto jej szumieć w głowie. Eleganckie kobiety i wytworni mężczyźni wsiadali całkiem obojętnie do dorożek, oczekujących na stacji i kazali się wieźć niewiadomo dokąd. Tragarze dźwigali ciężkie kufry i ładowali je na wózki, jakby kufry te mieli obwozić po całym świecie. Na wielkich błyszczących kolach jeździły ogromne pojazdy poprzez ulice, na których po obydwu stronach były trochę podwyższone chodniki z betonu, przeznaczone dla pieszych.
Anielce wydawało się to wszystko jakby snem, jakby znajdowała się na jakiemś dziwnem, całkiem nowem dla siebie przedstawieniu. Słomkowy jej kapelusz z fruwającą wzorzystą wstążką, wiatr odrzucał coraz bardziej wtył, im prędzej Anielka szła naprzód. Nie przystanęła jednak ani na chwilę i ani na chwilę nie wypuściła z rąk swej podróżnej torby. Tutaj nie można było iść wolniej, gdzie ludzie tak się śpieszyli, jakby biegli dokądś, gdzie nie wolne się spóźnić. A akompaniamentem do tego wszystkiego była przemowa pani Bielawskiej, która Anielkę na dworcu oczekiwała. Pani Bielawska w swym długim czarnym płaszczu i aksamitnym berecie na ciemnych włosach, wyglądała zupełnie, jak ksiądz. Mówiła bszustanku i prawdopodobnie nie wolno jej było przerywać. Anielka jednak była tak zamyślona i tak oszołomiona, że prawie ani słowa nie rozumiała z tego, co pani Bielawska do niej mówiła. Czuła tylko, że chętnieby na chwilę postawiła na chodniku swoją ciężką torbę podróżną. Całe mnóstwo otoczonych zielenią domów i wspaniałych ogrodów, które z panią Bielawską mijały, wydawało się Anielce czemś, co się widuje tylko we śnie.
I nagle głos sztywnej pani Bielawskiej przeniknął znowu do świadomości Anielki:
— To jest ulica Dworcowa, niech Aniela pamięta, bo tutaj trzeba będzie przychodzić po zakupy!
Anieia! Któż to był? Anielce zdawało się, że chodziło tu nie o nią, lecz o całkiem kogoś innego. Jej zdziwione spojrzenie spoczęło nagie na gromadce mężczyzn, ubranych w jasno-popielate garnitury i zamiatających pilnie ulicę. Każdy znaleziony niedopałek papierosa ludzie ci chowali do kieszeni. Tego nawet parobek Kuba w domu by nie zrobił. Nie nosił on również takiego śmiesznego popielatego ubrania w prążki. Widocznie takie ubranie nosi się tylko w mieście.
Trr! Słomkowy kapelusz Anielki znalazł się nagie na jej plecach. Gumowa tasiemka zacisnęła się mocno na szyi, a torba podróżna upadła na chodnik.
— W mieście trzeba uważać, jak się idzie, — usłyszała Anielka zagniewany głos pani Bielawskiej. — Wogóle nie wypada dla przyzwoitej panienki, aby się przyglądała więźniom. Aniela musi o tem pamiętać. Koło więźniów przechodzi się możliwie prędko, bo to są źli ludzie.
Oszołomiona, poprawiła Anielka swój kapelusz, chwyciła torbę podróżną i pobiegła za panią Bielawską wąską uliczką, która sprawiła na niej wrażenie ponurej mogiły. Dokąd ta uliczka prowadziła? Cóż to była za kobieta, ta pani Bielawska, która ani jednego przyjemnego słowa jeszcze nie powiedziała, która w ten sposób wyrażała się o więźniach? W domu Anielka często więźniom przynosiła chleb i owoce. W domu... uczuła nagle strach i w oczach zapiekły ją łzy. Nie, nie, byle się nie rozpłakać!
Pani Bielawska przeszła obok fabryki, z której wnętrza Anielka poczuła cudowny zapach. Za parkanem połyskiwała rzeka, czy strumyk. Poruszane wodą, obracało się wielkie młyńskie kolo.
— Fabryka czekolady, — odczytała Anielka w przejściu na wysokim parkanie.
Nie mogła jednak dłużej się nad tem zastanawiać, bo już pani Bielawska otworzyła drzwi sklepu, znajdującego się w sąsiednim domu. Młynki do kawy, maszynki naftowe, szkła do lamp, lampy, wszystko zawirowało przed oczami Anielki.
— Feliks, klucz od mieszkania, już jesteśmy! — usłyszała donośny głos pani Bielawskiej.
Potem pani Bielawska zamieniła kilka słów szeptem z ciemnowłosym brodatym mężczyzną, który zaśmiał się głośno. Twarzyczka Anielki spłonęła krwawym rumieńcem.
— Witaj w naszym domu, panno Lipka, — zażartował pan Bielawski. — Ale obładowali dziewczynkę.
Pan Bielawski musiał wejść za bufet, bo w sklepie ukazał się jakiś klient, Anielka zaś tuż za swoją chlebodawczynią wspinała się po schodach, prowadzących wgłąb domu. Więc była tutaj! U tych ludzi, w tym obcym domu miała Anielka zamieszkać od dzisiaj! Czy można to było wogóle sobie wyobrazić?
Nie zostanę tutaj. Jutro jadę do domu. Ach, żeby ta noc już przeszła, szeptał jakiś głos w duszy. Zapytam panią Bielawską, czy dzisiaj jeszcze jakiś pociąg odchodzi do Wiatrowa. Stamtąd będę mogła pójść piechotą. Nawet kapelusza nie zdejmę. Wracam do domu.
Ale, gdy pani Bielawska wyszła ze swej sypialni, gdzie się przebierała i gdy Anielka rozejrzała się uważnie po pokoju, zdecydowała się jednak zdjąć kapelusz i położyć go na komodzie. Postawiła również w kącie swą torbę podróżną i parasolkę i przeszła za panią Bielawską do obszernej kuchni.
W kuchni była taka sama drewniana podłoga, jak w izbie matczynej, piękne firanki wisiały u okien, na środku stał okrągły stół, a w kącie maszyna do szycia. Pod drugą ścianą na stoliczku dostrzegła Anielka naftową maszynkę do gotowania.
Jak we śnie, poczęła Anielka ustawiać na stole talerze i filiżanki, filiżanki z uszkami, za które tak śmiesznie można było trzymać, Ale ciągle jeszcze chciała wracać domu!
Pani Bielawska szykowała herbatę. (Widocznie tu wszyscy byli chorzy). Potem otworzyła blaszane pudełko i poczęła z niego wyjmować jakieś mięso. (Czy to wogóle można było jeść? A jak śmiesznie wyglądał ten chleb taki biały w środku! Chleb ten musiał być całkiem smaczny).
Anielka odczuła nagle głód. Pan Bielawski usiadł już przy stole, a tuż przy Anielce zajął miejsce młody chłopak, podobny zupełnie do Romka za dawnych czasów, kiedy Romek jeszcze był w domu. Czyżby to był syn Bielawskich? Pani Bielawska wszystkim nalała herbaty, Anielce również. (Przecież Anielka była zupełnie zdrowa.) Potem każdemu ukrajała chleba, a kromki były naprzód grube, a potem bardzo cienkie. Anielka i wysoki chłopiec dostali bardzo mało mięsa.
— Jak Aniela będzie chciała, to może poprosić o więcej, — rzekła pani Bielawska przez stół.
Ale Anielka nie śmiałaby prosić. Przecież prosić można było tylko raz jeden, bo za drugim razem, jużby się napewno nie dostało. Wysoki chłopiec, któremu widocznie porcja nie wystarczyła, poprosił o więcej, lecz dostał tylko mały kawałeczek chleba, bez mięsa jednak. Anielka dobrze to widziała. Może mu więcej nie wolno było jeść. Na imię mu było Stasiek i prawdopodobnie był uczniem pana Bielawskiego. Jakież miał czarne włosy i oczy! Gdy zjadł, wstał natychmiast od stołu i wyszedł, tylko Anielka musiała zostać w kuchni.
Wolno, tajemniczo wnikały ciemności do obszernej kuchni. Była noc. Teraz już Anielka nie może wracać do domu. Myśl o tem poczęła ją dławić w gardle.
— Jutro z samego rana. Dłużej, jak jedną noc, nie zostanę tutaj, — pocieszała się w duchu.
To mocne postanowienie było jedyną jej pociechą w tej chwili. Inaczej niewiadomo, coby uczyniła!
Śmiertelnie zmęczona i obładowana swą torbą podróżną i parasolką, po skończonej robocie poczęła się wspinać Anielka za panią Bielawską po drewnianych wąskich schodach, na poddasze domu. Świeca, którą trzymała w ręku, migotała tajemniczo. Podłoga pod jej stopami uginała się i trzeszczała coraz mocniej, jakby za chwilę cały dom miał się zapaść w gruzy. Gdy wreszcie pani Bielawska otworzyła drzwi pokoiku, powitał Anielkę z wnętrza taki turkot, że własnego głosu nie słyszała. Przemożny strach ją ogarnął. Wszystkie historje najstraszliwsze, opowiadane przez dozorcę fabrycznego Hilarego, przebiegły jej nagle przez głowę. Więc jednak to była prawda? Więc chcą ją tutaj zamknąć, aby zniknęła ze świata, aby więcej nie mogła się ukazać oczom ludzkim? Tutaj, gdzie nikt nie usłyszy, gdyby nawet w niebogłosy krzyczała! Czy to była pani Bielawska? Czy nie była ona jakąś złą jędzą?
W mętnym blasku świecy, twarz chlebodawczyni wydała jej się jeszcze groźniejsza. Nos pani Bielawskiej stal się dłuższy, podbródek bardziej szpiczasty, a usta jakby zapadły i zacisnęły się mocniej.
W błękitnych oczach Anielki odzwierciadliło się paniczne przerażenie.
— To tylko koło młyńskie w fabryce czekolady turkocze tak pod podłogą, — wyjaśniła spokojnie pani Bielawska, stawiając świecę na małym okrągłym stoliku. — Przypuszczam jednak, że Aniela ma mocny sen, więc nie będzie jej to przeszkadzało. Jutro rano obudzi Anielę kobieta, która mieszka obok. Zapuka tutaj. Niechże Aniela wejdzie. Jutro proszę włożyć tę granatową suknię i biały fartuszek, który leży już przygotowany. Musimy z samego rana iść na targ.
Później pani Bielawska życzyła Anielce dobrej nocy i drzwi się za nią zamknęły.
Anielka została sama ze swem przerażeniem w mrocznym mansardowym pokoju, spoglądając na cienie tańczące po ścianach. Oczom jej wyobraźni ukazała się nagle blada pomarszczona twarz staruszki i dwoje dobrotliwych oczu.
— Babciu, ach, babciu! — wyszeptała rozpaczliwie Anielka, zdając sobie nagle sprawę, że nie będzie już mogła wrócić do domu i że sama przecież tego chciała.
Babcia nie napróżno chodziła do fabryki. Teraz Anielka była w mieście, ale tak to miasto inaczej sobie wyobrażała!
Pośrodku maleńkiego, przenikniętego turkotem pokoiku, stała Anielka, a łzy płynęły jej po policzkach, spadały na suknię, potem na podłogę i przeistaczały się w gorący strumień żalu, którym żegnała w tej chwili oddaloną wioską rodzinną. I poprzez te łzy w blasku wątłego płomienia świecy widziała Anielka ten swój pierwszy własny pokoik, w którym zupełnie sama miała mieszkać.
Jak bardzo tęskniła za takim własnym kątem, będąc jeszcze w domu i nie mogąc znaleźć ani na chwilę kawałka miejsca, gdzieby mogła rozkoszować się swą samotnością! Jak pięknie sobie wówczas ten własny kąt wyobrażała! Poczęła błądzić załzawionym wzrokiem po wąskiem łóżeczku w kącie, po wysokiej, obcej szafie, okrągłym stoliku i krześle, które przy stoliku stało, w miejscu, gdzie sufit był niższy i pod ścianą dosięga! prawie podłogi. Nad pokoikiem widocznie był już dach.
Spojrzenie Anielki zawisło teraz z tęsknotą na małem okienku w kącie. Czy można je otworzyć i wyjrzeć przez nie nazewnątrz? Nie miała jednak odwagi podejść do okna, zresztą jak najśpieszniej powinna była położyć się do łóżka, aby nie zużyć zbyt dużego kawałka świecy. Przecież chlebodawczyni powiedziała, że świeca ta ma starczyć Anielce na cały tydzień, a już spory kawałek się wypalił.
Anielka zebrała resztki odwagi, zdmuchnęła świecę i zrzuciła z siebie ubranie. W domu także po ciemku kładła się do łóżka, ale w domu tuż przy niej spały Amelka i Milusia. Tutaj biedne Anielka była zupełnie sama! Jednak pani Bielawska wspomniała coś o kobiecie, która podobno mieszkała obok. Więc przecież za ścianą znajdował się żywy człowiek, może nawet czyjaś babcia Dlaczego ta kobieta mieszkała tak wysoko? Była to jedyna jasna myśl, której Anielka uczepiła się w tej chwili zwątpienia, jak ostatniej deski ratunku.
Czy ta kobieta była w domu? Może Anielka pójdzie do niej? Ale przecież jej nie zna. Czy tamta nie śpi jeszcze?
Z drżeniem usiadła Anielka na łóżku i przyłożyła ucho szczelnie do ściany. Usłyszała skrzypienie materaca. Widocznie sąsiadka jej miała łóżko przy tej samej ścianie. Dzięki Bogu! Z westchnieniem wdzięczności zmówiła Anielka wieczorny pacierz i przytuliła twarz do poduszki.
Cały pokoik zdawał się trząść w posadach. Słychać było z dołu plusk wody i głośny turkot koła młyńskiego, a wszystko razem sprawiało tak niesamowite wrażenie, jakby za chwilę miała nadejść powódź. Anielka tutaj musi mieszkać! Powieki jej opadały powoli ze zmęczenia, aż wreszcie zamknęła je zupełnie i począł jej się marzyć dziwny, lecz przyjemny sen.
Siedziała z babcią w dyliżansie pocztowym, który jechał z Wiatrowa do Wielkiej Wsi. Dyliżans stękał i jęczał, jadąc wolno piaszczystą drogą. Tajemniczo i głośno szumiały fale rzeki. Ale Anielka była tak zmęczona, że poprostu oczu nie mogła otworzyć. Zresztą poco? Babcia była przy niej Anielka czuła, że dłoń babci spoczywa w jej dłoni Cóżby jej się stać mogło, skoro babcia była z nią razem?
Błogi spokój i bezpieczeństwo owładnęły Anielkę i pozostały już w jej duszy nawet nazajutrz rano, gdy otworzyła oczy i rozpoczęła swój pierwszy, pełny przygód, dzień w mieście.