Anielka w mieście/U celu
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Jestem pewna, że on cię kocha, — szeptała Lili do ucha Anielce. — Codziennie prawie kupuje ci bukiecik kwiatów. Przyznaj się, nigdy ci nic nie mówił?
Wówczas Anielka wybuchnęła wesołym śmiechem i odwróciła się od lady, za którą stała. Nie pora jeszcze, aby ktośkolwiek zgłębił jej słodką, najdroższą tajemnicę, zresztą Stasiek wyraźnie sobie tego nie życzył. Obydwoje postanowili przez dłuższy czas jeszcze nie mówić nikomu o tem.
Anielka aż zadrżała od wewnętrznej radości. Już przed przyjściem do pracy spacerowała ze Staśkiem chyba z godzinę po krętych uliczkach miasta. Żeby tak ktoś wiedział o tem! Stasiek radował się myślą o własnem maleńkiem mieszkanku, w którem się będzie znowu czuł, jak u siebie w domu. Drogi, kochany Stasiek!
Anielka uszczęśliwiona przykryła wiekiem pustą skrzynię po wypakowanem szkle i wyciągnęła ją z magazynu na korytarz. Pracowałaby chętnie dniami i nocami i nie żałowałaby rąk, aby tylko móc zbudować lepszą przyszłość dla siebie i Staśka.
— Chciałbym dostać jakieś pewne zajęcie, — zwierzał się Stasiek, gdy znowu przy końcu miesiąca składali do kasy swe drobne oszczędności. — Możliwe jest, że pan Weber sprzeda twój skład, a wówczas z pewnością stracę posadę.
— Zgłoś się na pocztę, — doradzała Anielka. — Podobno tam są znowu ludzie potrzebni.
I nagle przypomniała sobie przystojnego listonosza z Kresów, do którego Ninka tak ją zachęcała, twierdząc, że ma świetną posadę.
Z całkiem nową nadzieją w sercu, wpatrzeni w gwiazdy mrugające na niebie, szli Anielka i Stasiek tego wieczoru do domu.
Jak zwykle, Anielka i tym razem spóźniła się na kolację i musiała wysłuchać tych samych ostrych słów ze strony matki i rodzeństwa.
— Ciekawa tylko jestem, gdzie się znowu podziewałaś, przecież tak długo z pewnością nie pracujesz. — To mówiąc, matka obrzuciła ją takiem podejrzliwem spojrzeniem, że Anielka odczula dotkliwy ból na samem dnie serca.
Spojrzawszy jednak na spracowane ręce matczyne, na jej pooraną zmarszczkami twarz, odczuła dla tej kobiety nowy przypływ uczucia i zapragnęła objąć ją serdecznie za szyję i całą prawdę wyjawić. Jednak i tego wieczoru do zwierzeń nie przyszło.
Stasiek zgłosił się na pocztę. Z pewnością przyjmą go, lecz muszą uprzednio zasięgnąć o nim informacyj w składzie porcelany. Anielka od tego dnia ciągle z niecierpliwością zerkała w stroną drzwi wejściowych. Pan Weber napewno powie dobrze o Staśku, to przecież nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
Pewnego dnia dziwnie cicho i spokojnie było w sklepie i rzadko kiedy jakiś klient się ukazywał. Wreszcie w drzwiach sklepu pojawił się jakiś pan.
— Czem mogę panu służyć? — zapytała uprzejmym głosem młoda sprzedawczyni o kędzierzawych włosach i dużych błękitnych oczach.
— Dlaczego ten pan nie chciał, abyś go obsłużyła? — zapytały zdziwione koleżanki. — Nic mu się tu u nas nie podobało?
Ale Anielka uśmiechnęła się tylko tajemniczo. Nie powiedziała koleżankom, że pan ów pragnął się zobaczyć z panem Weberem, pragnął u niego zasięgnąć informacyj o Staśku, a potem Stasiek napewno dostanie zajęcie na poczcie.
I pewnego dnia ziściły się domysły Anielki. Z poczty przyszła dobra wiadomość, że Stasiek od pierwszego ma rozpocząć pracę. Było to przed samem Bożem Narodzeniem.
— W niedzielę przyjdę do twojej matki i poproszę o twoją rękę, — szeptał do ucha Stasiek uszczęśliwionej Anielce.
— Już wyreperowałam ci szelki, jutro je dostaniesz, — uśmiechnęła się Anielka, darząc Staśka jasnęm spojrzeniem swych błękitnych oczu. — Pamiętasz jeszcze te czasy, jak pracowaliśmy u Bielawskich, a pamiętasz nasz pierwszy teatr?
Gdy Anielka tego wieczoru wróciła do domu, ze zdziwieniem dostrzegła szelki Staśka na stole. Matka i siostry oglądały uważnie te szelki, a Stefek stał w kącie, śmiejąc się złośliwie.
— Nareszcie przyszła. W samą porę, — zawołała pani Lipkowa, zdenerwowana nieco. — Teraz chciałabym się nareszcie dowiedzieć od ciebie prawdy. Czyje są te szelki?
Policzki Anielki spłonęły nagle krwawym rumieńcem.
— Dowiecie się, — odpowiedziała z przyległego pokoju. — W niedzielę ten ktoś przyjdzie i poprosi mamę, aby mi pozwoliła zostać jego żoną. Gdyby się mama nie chciała na to zgodzić, to i tak się pobierzemy.
Siostry i bracia wybuchnęli głośnym śmiechem, a Anielka, szlochając, pobiegła spiesznie po schodach na górę.
Wreszcie nadeszła niedziela, a wraz z nią zjawił się wyświeżony, elegancki Stasiek. Spojrzał matce Anielki serdecznie w oczy i ucałował jej spracowaną rękę.
— Nie tak łatwo da pan sobie z nią radę, — ostrzegała pani Lipkowa, — ta dziewczyna nie wyzbędzie się nigdy swych kaprysów.
— Tego się najmniej lękam, — zaśmiał się Stasiek, a matka skinęła głową i uśmiechnęła się również.
Pierwsze lody zostały przełamane. Pani Lipkowa bardziej polubiła Staśka, niż przypuszczała i uważać go poczęła wkrótce za własnego syna. Po przełamaniu pierwszych lodów i Anielka jakoś łatwiej porozumiała się z matką.
— Mam materjał na prześcieradła, to na pierwszy czas ci wystarczy, — rzekła matka do Anielki gdy pewnej nocy leżały już w łóżku. — Ten duży stół i komodę też możesz sobie zabrać, a na dodatek dostaniesz dwieście złotych, które specjalnie dla ciebie zaoszczędziłam. Przydadzą ci się z pewnością, tylko nikomu nic o tem nie mów.
— Jak dziewczęta wyjdą zamąż, a chłopcy wyjadą, musisz się do nas przeprowadzić, mateczko, — szeptała Anielka, — Stasiek oddawna już o tem mówił.
Zdawać się mogło, że coś dziwnie jasnego zamajaczyło nagle wśród ciemności skromnego pokoiku. Pani Lipkowej, która tyle przejść miała w swojem życiu, łzy radości nabiegły jej nagle do oczu i spłynęły cichutko po policzkach...
Wreszcie Anielka i Stasiek włożyli złote obrączki i mieli wrażenie, że wszyscy na ulicy za nimi się oglądają. Lili ze składu porcelany podarowała Anielce młynek do kawy w prezencie ślubnym, zwierzając się przy okazji, że i jej się Stasiek kiedyś bardzo podobał. Kwiaty napełniły małe mieszkanko, a codziennie poczta przynosiła jakieś nowe listy.
„Strzeż waszej miłości, jak świętego ognia“, pisała pani Rage Anielce, przysyłając sześć srebrnych łyżeczek w upominku. „Irenkę uważam za swoje własne dziecko i za nic bym się z nią nie rozstała. Twój list odesłałam Lodzi. Jest już na innem miejscu, bo u mnie jakoś niebardzo jej się podobało“...
Czytając ten list, Anielka miała łzy radości w oczach. O tyle rzeczy pragnęłaby panią Rage zapytać... A tutaj jeszcze leżał drugi list od rodziny Kudelskich z Winnicy. Z koperty wysunęła się fotografja maleńkiego jasnowłosego chłopczyka. „Musicie kiedyś w niedzielę do nas przyjechać“, pisała dawna panna Chudzelewska, „aby powinszować nam syna i zaprosić do siebie z wizytą“...
Nawet Bielawscy przesyłali swe gratulacje i zapraszali do siebie. Anielka i Stasiek postanowili tam pójść koniecznie, aby raz jeszcze usłyszeć terkotanie koła młyńskiego pod podłogą i obejrzeć kąty, które miały dla nich tyle przyjemnych wspomnień.
Mistrz piekarski Bączek omal nie spadł ze schodków swojego sklepu, ujrzawszy Staśka i Anielkę wracających do domu z wizyty u państwa Bielawskich.
— Śliczna para, — mruknął, zacierając z radością dłonie. — W moim domu jest wolne mieszkanie do wynajęcia.
— Az czego mieliby płacić takie wysokie komorne? — zachichotała pani Bielawska z okna swego mieszkania. — Przecież obydwoje zupełnie nic nie mają. — I przesłała złośliwy uśmiech za młodymi, którzy z wysoko podniesionemi głowami szli ulicą, trzymając się za ręce.
Aż wreszcie pewnego dnia Stasiek stanął przed Anielką w nowiutkim pocztowym uniformie, a z pod błyszczącego daszka czapki uśmiechały się do niej roziskrzone radością oczy. Na placu Królewskim, gdzie wieże kościelne wznoszą się ku niebu, gdzie dzwony w każdą niedzielę tak radośnie biją, znaleźli Stasiek z Anielką na najwyższem piętrze starego domu maleńkie, lecz sympatyczne mieszkanko. Do mieszkanka tego z dumą poczęli przenosić całe swoje mienie. Stasiek w piwniczce ulokował kilka butelek jabłecznego wina, zaś Anielka zawiesiła w oknach białe firanki i ustawiła w nich kwitnące kwiaty w doniczkach.
Gdy już wszystko było uporządkowane, obydwoje trzymając się za ręce stanęli w oknie swego mieszkanka, spoglądając w daleką przestrzeń, niczem para królewska, patrząca dumnie z okien swego pałacu. Jak wieże domów Bożych tak i ich wspólne marzenia na przyszłość wylatywały ku błękitnemu niebu. Tutaj, w tem maleńkiem mieszkanku pod samym dachem, pragnęli rozpocząć własne, całkiem nowe życie.