Anielka w szkole/Pożar
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w szkole |
Podtytuł | Powieść dla panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Prawie wszyscy mieszkańcy wsi pracowali w polu. Anielka również stała obok matki na kartoflisku, zbierając do kosza kartofle, które matka z zagonów wykopywała. Niektóre kartofle trzeba było jeszcze odrywać od krzaka, lecz te Anielka odrzucała nabok, zamierzając uporać się z niemi później. Cieszyła się na samą myśl, że wieczorem wraz z innemi dziećmi rozpali ogień na polu i kartofle sobie upiecze.
Ale co to? Anielka poczęła z niepokojem nasłuchiwać. Od strony wsi wyraźnie dochodził dźwięk alarmowego dzwonu.
— Na miłość boską, przecież to dzwon pożarny! — zawołała matka, wypuszczając z rąk motykę.
W tej samej chwili zaczęły bić dzwony kościelne, a ludzie w przerażeniu biegli do wsi, z której samego środka unosił się ku niebu gęsty, czarny dym.
— Gdzie się pali, gdzie się pali? — zapytywali jedni drugich.
— Zdaje się, że u Brzózków? — zawołał Stanisław Styk, — biegnijmy na pomoc!
Wszyscy ruszyli w stronę gospody „Pod Niedźwiedziem.”
I słusznie! Obszerna stodoła, wybudowana niedawno za domem, stała w płomieniach.
— Bydło, bydło! — wołali wieśniacy.
Ktoś wdarł się do obory i począł wyprowadzać ryczące krowy i cielęta. Konie rżały niespokojnie, kozy biegały tam i napowrót w popłochu. A pożar wzrastał, bo stodoła Brzózków napełniona była po brzegi sianem.
Przyjechała sikawka straży ochotniczej.
— Kiszkę do kanału!
— Pompować!
— Wody! — rozkazywał Styk.
— Drabiny!
— Ludzie, prędko po wiadra!
— Nosić wodę!
— Hej, chłopcy, do pomocy!
Wszyscy biegali w panicznym przestrachu. Anielka drżała.
— Wyrzucić wszystko z domu! — zawołał ojciec Jakóba Brzózki, — i tak już domu nie uratujemy!
Wówczas z okien oberży poczęły fruwać materace, sienniki, kołdry, ubranie, kosze, krzesła, skrzynki. Cięższe meble wyciągano z trudem otwartemi naoścież drzwiami, wszędzie słychać było brzęk tłuczonych naczyń.
— Więcej wody, więcej wody! — wołał znowu rozkazującym tonem Styk. Stał teraz na najwyższym szczeblu drabiny, trzymając w ręku wentyl sikawki i puszczając strumień wody na płomienie obejmujące dach domu. Wszystko jednak napróżno.
— Noście wodę! — wołał co chwilę, a wieśniacy biegali tam i napowrót, dźwigając wodę w dużych drewnianych wiadrach.
— Niechaj Bogu będą dzięki, druga sikawka jedzie z Wólki na pomoc! — obwieścił głośno powroźnik Hieronim.
Pot spływał kropliście po twarzach zadyszanych ludzi.
— Dobry wieczór.
— Bóg wam to wynagrodzi!
— Prędko, kiszkę do kanału!
— Dwóch ludzi musi pompować!
— Wody!
Drugi strumień wody przygasił nieco płomienie, ale górna część oberży już płonęła.
— Co było powodem pożaru? — zapytał jeden z wieśniaków właściciela oberży.
— Widocznie siano samo się zapaliło, a ja zapóźno to zauważyłem, — odparł oberżysta, wbiegając do wnętrza płonącego domu.
— Trzeba jeszcze bufet wynieść! — zawołał ktoś z tłumu.
— Więcej wody, więcej wody! — wołał ustawicznie Styk, stojący na drabinie.
— Uwaga, belka się odrywa!
Trach!
— Hieronimie, wyjdźcie stamtąd, przecież zadusicie się od tego dymu.
— Ach, jak gorąco!
— Wody!
— Wody!
Mężczyźni, kobiety i dzieci biegali z wiadrami do kanału, dostarczając wody tym, którzy dom ratowali. Anielka z drżeniem stała jeszcze ciągle na tem samem miejscu, wpatrzona w syczące płomienie. Nagle usłyszała głośny płacz tuż obok.
— Moje dziecko, moje dziecko się spali! — szlochała najstarsza córka właściciela oberży. — A razem z dzieckiem spali się ten piękny nowy wózeczek!
Anielce nagle zrobiło się tak dziwnie smutno, że mimowoli także zaczęła płakać. Ocknęła się dopiero, gdy przebiegający obok niej Stasiek, zawołał:
— Chodź prędko, Anielciu, pomożesz nam wodę nosić!
Anielka pobiegła za bratem.
Oberża „Pod Niedźwiedziem” do połowy już była spalona, a wieśniacy troszczyli się teraz tylko o to, aby pożar nie przeniósł się na sąsiednie zabudowania.
— Dzięki Bogu, że wiatru niema, — odezwał się stolarz Ulrich do powroźnika Hieronima, — bo gdyby tak wiatr jeszcze, to cała wieś poszłaby z dymem. Aż się myśleć nie chce, coby to było.
Gdy nadeszła noc, ogień wreszcie został ugaszony. Z pięknego wysokiego budynku oberży „Pod Niedźwiedziem”, zostały tylko murowane ściany. Dym wciąż jeszcze wznosił się ku górze, przepełniając całą wieś nieprzyjemnym zapachem spalenizny.
Kilku gospodarzy zostało przy pogorzelisku na całą noc, inni śmiertelnie zmęczeni, udali się do swych domów. Jakiś uprzejmy sąsiad zabrał do siebie właściciela oberży z rodziną.
— Tak, straszny dzień mieliśmy dzisiaj! — wzdychała matka Anielki. — Bądźcie zadowolone, dzieci, że nasza zagroda uniknęła pożaru.
Dzieci były istotnie wdzięczne Bogu i tej nocy bardzo długo zasnąć nie mogły.
— Drogi Boże, daj najstarszej córce sąsiada Brzózki znowu takie małe dzieciątko! — modliła się cichutko Anielka, poczem przymknęła powieki i nie wiedząc kiedy, zasnęła.