Antychryst!
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Antychryst! |
Pochodzenie | Świat R. I Nr. 9, 3 marca 1906 |
Redaktor | Stefan Krzywoszewski |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Data wyd. | 1906 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
I dzisiaj znowu brzmi wróżba ponura, a tym razem na polskim ozwała się gruncie. Dotychczas jawiła się ona tylko w natchnieniach poetów (Krasiński), obecnie stała się podstawą sekciarstwa, znanego pod nazwą „maryawitów" czy też „mankietników". „Antychryst" ukazuje się znowu w chwilach rewolucyi. Straszył on w 1848 roku Europę zachodnią, a dziś w podobnej godzinie przełomu pokutować zaczyna u nas, w bezpośredniem sąsiedztwie stolicy polskiej.
W Rosyi zresztą już od lat kilkunastu imię jego brzmi coraz głośniej, niby krzyk ptactwa morskiego przed burzą.
Jest słynna trylogia Mereszkowskiego p. t. „Chrystus i Antychryst". Pierwsza część tej powieści znakomitej nosi tytuł „Julian Apostata" i charakteryzuje upadek świata starożytnego, śmierć pięknych bogów Hellady. Drugiej na imię „Leonardo da Vinci". To zmartwychwstanie pogaństwa w epoce Odrodzenia, to posąg nagiej Wenery, tryumfujący nad krzyżem. Trzecia ma tytuł „Piotr i Aleksy". Antychrystem jest tu Piotr Wielki, jako przedstawiciel kultury nowoczesnej, a wrogiem jego Aleksy, reprezentant tradycyi chrześcijańskiej, tradycyi rodzimej ludu rosyjskiego, w barbarzyństwie swojem nieżywotnej. Mereszkowski z objektywizmem wspaniałym korzy się przed potęgą ducha ludzkiego, wcieloną w dziełach cesarza, ale mimo to czuć w jego lutni jakby zgrzyty zwątpienia, jakby strach wielki przed wrogą najgłębszej treści chrześcijaństwa kulturą, jakby echo tych niepokojów, które słychać w modlitwach, ekstazach ascetycznych i nienawiściach sekty „starowierców."
Antychryst to symbol wiekuistej walki kultury pogańskiej z chrześcijaństwem, więc nie dziw, że widmo jego staje przed nami i dzisiaj, w chwilach przesilania się antychrześcijańskich pierwiastków w kulturze europejskiej. Potrzeba było tylko jakiejś pobudki zewnętrznej, aby rozbudzić drzemiącą na dnie serc ludzkich wiarę w „przeciwboga", aby ten strach przed pogaństwem cywilizacyi naszej, który oddawna błyska już płomieniami syczącemi w literaturze, zamienić w zorganizowaną frondę sekciarstwa religijnego.
I ta chwila przyszła już do nas. Huragan rewolucyi politycznej wstrząsnął najtajniejszemi dusz głębinami, wydobył z nich półświadome przeczucia, ośmielił wszystkie instynkty buntu społecznego, rozpasał głód oczyszczenia, rozpętał protest przeciw wszelkim urzędowym kierunkom myśli ludzkiej. Na takiem podłożu powstał też „Maryawityzm“ ze swoją wiarą w Antychrysta, ze swojem ascetyzmem, potępieniem Kościoła katolickiego, papieża i biskupów. Są tam i echa Manichejczyków, jest powinowactwo z sekciarzami rosyjskimi, są także wpływy różnych kierunków wiedzy nieurzędowej, że wymienię tylko wegetaryanizm i wstręt do medycyny patentowanej. Takie kojarzenie się najrozmaitszych, pozornie dalekich od siebie dążeń w jednym systemie religijnym, odsłania bardzo zajmujące strony psychologii ludzkiej. Powstaje ono na fundamencie ogólnej skłonności do nieurzędowego sposobu myślenia, ogólnej odrazy do wszystkiego, co ma pieczątkę i podpis, co jawne jest i uznane. Jest to np. faktem stwierdzonym niejednokrotnie, że ludzie, mający sympatye dla spirytyzmu, są równocześnie jaroszami, chiromantami i zwolennikami naturalnego leczenia. Nęci ich każdy kierunek wiedzy, nie mający akademickiego patentu; nęci ich wszystko, co trąci opozycyą przeciw utartym i uświęconym formom życia, religii i nauki.
Znany ten fenomen powtarza się bardzo wyraźnie w sekciarstwie Maryawityzmu, które nietylko wyrzeka się urzędownie kościoła, ale równocześnie przyswaja sobie doktrynę jaroszów i obłęd importowanych z Ameryki do Niemiec „Betschwestern“, które rzuciły rękawicę sztuce lekarskiej, twierdząc, że wszystko uzdrowić można przez modlitwę. Każda rewolucya społeczna jest zarazem ogólną rewolucyą ducha narodu. Wytrąca ona myśl z bitych gościńców nauki i wiary uznanej, rozbudza ukrytą w nas wszystkich dążność do błąkania po omacku, do szukania ratunku w ciemnych gęstwinach, na krętych manowcach. Byle tylko jaknajdalej od zwyczajów ustalonych, od drogowskazów oficyalnych, od wszystkiego, czego uczono w szkołach, co zamknięto w kodeksach obowiązujących. Wszystko co było, jest złe, więc trzeba iść w las ciemny i pieczary czarne po lampę Aladyna, po kwiat cudowny paproci.
Taka jest psychologya rewolucyi i tylko w związku z nią zrozumieć można całą psychologyę „Mariawityzmu“.
Antychryst idzie! Majaczy pani Kozłowska, „święta mateczka“ mankietników, że z niej to narodzi się syn szatana i w gruzy świat cały obróci. Przypominają się halucynacye histeryczne czarownic średniowiecznych, które, nawet bez kleszczów tortury, przyznawały się publicznie do pieszczot z szatanem, zwanym w języku misteryi sekciarskich „incubus“. Wiara w niepokalane poczęcie Chrystusa łączy się tu dziwnie z obłędną wiarą w samca ciemności, który zapłodnił czystą niewiastę, aby na świat wydała Antychrysta. Ale lubieżna a mistyczna imaginacya „wielkiej histeryi" z epoki mszy czarnych i sabatów piekielnych, jest tylko jednym z akordów w tej symfonyi rokoszu religijnego, który na ziemi naszej szerzyć się zaczyna, stolicę duchowną ma w Płocku, „akademję“ swoją w Sobótce. Jego najistotniejszą podstawą są scharakteryzowane powyżej, trwające ustawicznie, a roznamiętniające się w chwilach przesileń zapasy odwieczne tradycyi chrześcijańskiej z pogaństwem kultury, które zdeptane w średnich wiekach, odżyło w renesansie, przygasło w epoce reformacyi i znów na tle XVIII i XIX stulecia wygnało z życia krzyż Chrystusowy.
Naród polski nieokazywał nigdy wybitniejszych skłonności do sekciarstwa, tem dziwniejszą zatem i tem godniejszą zastanowienia jest ta łódź mankietników z czerwoną flagą buntu kościelnego, unosząca się na falach rewolucyi. I byłoby to wielkiem nieszczęściem dla kraju, gdyby za proporcami marjawityzmu poszły rzesze ludu polskiego i rozpaliły pożogę wojny religijnej na znękanej ziemi, wijącej się w dreszczach odrodzenia a uginającej się pod brzemieniem walki o byt narodowy, walki na dwa fronty: z rządem i przewrotem. W tej walce, która od stu lat potokami krwi i łez zalała stronnice historyi, kościół i duchowieństwo polskie stawały nieraz na szańcach i były nam tarczą na zewnątrz i były pochodnią oświaty narodowej na wewnątrz. A skoro dziś, więcej niż kiedykolwiek, potrzeba kościoła polskiego stała się palącą, więc byłoby to klęską polityczną pierwszorzędnego znaczenia, gdyby mankietnikom udać się miało rozpętać furye nienawiści wyznaniowej, rozognić wrzenie społeczne i dążeniom obywatelskim kościoła przeciwstawić jakiś mętny, zabobonny, oderwany od ziemi i wrogi wszystkiemu co ziemskie i narodowe ascetyzm.
Ale takich prądów stłumić nie można wyłącznie piorunami klątwy. Przekonani też jesteśmy najgłębiej, że kościół, odpierając zwrócony przeciw sobie zamach sekciarstwa, zbada uważnie warunki gruntu, na którym chwasty wyrosły, i wniknie w jądro tych żalów i protestów etycznych, których wrzawą nowi prorocy ewangelicznego ubóstwa i ewangelicznej czystości niepokoją duszę prostaków. Nie dość potępić herezyę, trzeba jeszcze znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego chłop polski, tak pokorny, tak bezgranicznie do kościoła swojego przywiązany, zaczyna nurzać się w mgłach mistycznego obłędu i ulega podszeptom sekciarzów, wyganiających z świątyni Pańskich jego kapłanów. Wymaga tego w równej mierze interes religji, jak interes narodu.