Autorowie dramatyczni wobec teatrów
Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Autorowie dramatyczni wobec teatrów |
Pochodzenie | Świat R. I Nr. 14, 7 kwiecień 1906 |
Redaktor | Stefan Krzywoszewski |
Wydawca | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Data wyd. | 1906 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
Zamęt rewolucyjny wynalazł i stworzył rozliczne nowe formy wyzysku. Szantaż, bandytyzm, i antybandytyzm, prosperują doskonale. Nie należy jednak sądzić, iżby te nowe formy wyzysku zajęły miejsce dawnych. Wcale nie. Dawne sposoby krzywdzenia ludzi praktykowane są bez przerwy. Naprzykład wyzyskiwanie autorów dramatycznych przez kierowników teatrów prowincyonalnych.
Jest to forma oszustwa tak przyjęta, że nawet nie razi. Przeciwnie, umiano jej nadać cechę „obywatelską". Jakiś przedsiębiorca — spekulant gromadzi garstkę mniej lub więcej utalentowanych aktorów. Zwykle: mniej utalentowanych. Wnet w usłużnych dziennikach pojawia się szumna wiadomość o zawiązaniu się „nowego Towarzystwa dramatycznego“. Ten i ów reporter podaje nawet sakramentalne: „Szczęść Boże" (nieboszczykom pisze się zawsze: cześć jego pamięci.) I „Towarzystwo dramatyczne“ puszcza się na wędrówkę po gubernialnych i powiatowych miastach.
Niebawem korespondenci prowincyonalni donoszą do pism warszawskich o powodzeniu, jakiego doznała w Częstochowie, Radomiu lub Kaliszu sztuka takiego albo innego dramaturga polskiego. Czasem o niepowodzeniu. Bo prowincya jest kapryśna i lubi niekiedy „położyć“ sztukę, która w Warszawie długo nie schodziła z afisza.
Jednym z ostatnich, którzy się dowiadają o takim wypadku, jest zwykle autor. Dla tego, iż mniej pilnie czytuje dzienniki, niż przeciętny filister. „Pan dyrektor“ trupy nie zawiadomi go przecie. Jeśli sztuka nie miała powodzenia, pocóż psuć autorowi humor? Jeśli miała powodzenie, autor gotów upomnieć się o honoraryum... Przytem nieprzyjemnie jest wchodzić w kontakt z prawnym właścicielem, którego się nie pytało wcale o pozwolenie wystawienia sztuki...
Jeśli przechodniowi na ulicy, zacny obywatelu, wyciągniesz portmonetkę z kilkoma miedziakami i chwycą cię na gorącym uczynku, nie będziesz mógł zaprzeczyć, iż miano: złodziej — słusznie ci się należy. Pan dyrektor trupy prowincyonalnej, kradnący bezczelnie owoc długiej i mozolnej pracy duchowej ubogiego najczęściej literata, obraziłby się śmiertelnie, gdyby go nazwano złodziejem. Niedość tego. Niech pokrzywdzony autor stanie w obronie swych spraw, niech zażąda wypłaty honoraryum, niech, Boże broń, zagrozi skargą sądową! Pan dyrektor robi wnet minę uroczystą i woła, rozdzierając szaty: — To nie poobywatelsku!
Nie po obywatelsku? Dla czego?
Odpowiedź nie daje na się czekać:
— Ci wędrowni artyści walczą z nędzą. Dla sztuki znoszą głód i chłód, nie tracąc mimo to dobrego humoru. Reymont tak wzruszająco opisywał ich los. Możnaż ich zmuszać jeszcze do opłacania honoraryów autorom? To byłoby okrucieństwem!
Za pozwoleniem. Więc dla tego, że garść wykolejonych obywateli i obywatelek, którym zdaje się, iż pracują dla sztuki, pragnie pokazywać się na scenie, autor polski ma umierać z głodu? Właściciel sali teatralnej każe sobie płacić, za światło i za druk afiszów trzeba płacić. Jedyny człowiek, któremu wolno nie zapłacić, to dramaturg polski. Czyż istotnie opływa on w taki dostatek, że stać go na podobną szczodrobliwość? I, moi czcigodni panowie, nie mówcie o „poświęceniu dla sztuki“. Ta sztuka, którą obwożą po prowincyi rozmaite „trupy“, bardzo mało ma wspólnego z prawdziwą Sztuką, i nawet coraz rzadziej staje się pepinierą młodych talentów. Przeciwnie, zazwyczaj jest ich grobem. Warunki bytu dramaturga polskiego zbyt są ciężkie, by w ten sposób miał robić ofiary na ołtarzu sztuki ojczystej. Sztuka ta nader mało straci, jeśli pan dyrektor weźmie się do innych spekulacyj, np. do handlu mydłem, jeżeli pierwsza naiwna zasiądzie w sklepie z rękawiczkami, a dramatyczny bohater wróci do apteki. Nawet może zyska, bo owych „trup" prowincyonalnych będzie mniej, ale będą lepiej zorganizowane, i uczęszczanie na przedstawienia przestanie być aktem filantropii.
Najsmutniejszym jednak objawem jest fakt, iż zanik tej (powiedzmy grzecznie „bezceremonialności“) sięga tam, gdzie sięgać nie powinien. Że znany artysta w Kaliszu wystawia sobie „Esterkę" Stanisława Kozłowskiego, nie zapytawszy się o pozwolenie autora, nie umówiwszy się z nim o warunki, to już bolesne. Ale że jeden z najpoważniejszych dyrektorów prowincyonalnych, literat głośny i poważany, próbuje wystawić tęż samą sztukę w tychże samych warunkach, to już boleśniejsze. Najboleśniejszem jednak jest oburzenie, jakie wywołuje słuszny protest Kozłowskiego.
Jakąż odpowiedź znajduje ów dyrektor?
— Możemy się doskonale obejść bez pańskiej sztuki. Wystawimy „Koryolana“, a poczciwy Szekspir z pewnością protestować nie będzie.
Naturalnie, „poczciwy Szekspir" protestować nie będzie. Objaśnienie jest wykwintne i niepodlegające wątpliwości. Może trochę cyniczne. Tem nie mniej zawiera niezbitą prawdę. Szekspir nie wstanie z grobu. Gdyby nawet mógł, nie zachęciłaby go do tego prawdopodobnie „premiera“ Koryolana na scenie prowincyonalnej.
A morał tego zajścia? Utworzenie Towarzystwa autorów dramatycznych jest palącą potrzebą, nietylko dla położenia tamy tym nadużyciom ale przedewszystkiem ze względu na twórczość dramatyczną polską, która gnębiona z jednej strony przez cenzurę, z drugiej — przez wyzysk dyrektorów, — szerzej rozwinąć skrzydeł nie może.