[53]
Postukiwał dziadyga o ziem kulą drewnianą,
Miał ci nogę obciętą aż po samo kolano.
Szedł skądkolwiek gdziekolwiek — byle zażyć wywczasu,
Nad brzegami strumienia stanął tyłem do lasu.
Stał i patrzał tem białkiem, co w niem pełno czerwieni,
Oj da-dana, da-dana! — jak się strumień strumieni!
Wychynęła z głębiny rusałczana dziewczyca,
Obryzgała mu ślepie, aż przymarszczył pół lica.
Nie wiedziała, jak pieścić, — nie wiedziała, jak nęcić?
Jakim śmiechem pośmieszyć, jakim smutkiem posmęcić?
Wytrzeszczyła nań oczy — szmaragdowe płoszydła —
I objęła za nogi — pokuśnica obrzydła.
Całowała uczenie, i łechtliwie i czule
Oj da-dana, da-dana! — tę drewnianą, tę kulę!
Parskał śmiechem dziadyga w kark poklękłej ułudy,
Aż przysiadał na trawie, jakby tańczył przysiudy.
[54]
Aż mu trzęsła się broda i dwie wargi u gęby,
Aż się kulą obijał o perłowe jej zęby!
— „Czemuż jeno całujesz moją kłodę stroskaną?
„Czemuż dziada pomijasz aż po samo kolano?
„Za wysokie snadź progi dla czarciego nasienia,
„Ty, wymoczku rusalny, — ty, chorobo strumienia!
„Pieszczotami to drewno chcesz pokusić do grzechu?
„Oj-da-dana, da-dana! — umrę chyba ze śmiechu!” —
„Spowiła go ramieniem, okręciła, jak frygą!
— „Pójdź-że ze mną, dziadoku — dziaduleńku — dziadygo!
„Będę ciebie niańczyła na zapiecku z korali,
„Będę ciebie tuczyła kromką żwiru z pod fali.
„Będziesz w moim pałacu miał wywczasy niedzielne,
„Będziesz pijał z mej wargi pocałunki śmiertelne!”
Pociągnęła za brodę i za torbę żebraczą
Do tych nurtów pochłonnych, co się w słońcu inaczą.
Nim się zdążył obejrzeć, — już miał falę na grzbiecie, —
Nim się zdołał przeżegnać, — już nie było go w świecie!
Zakłębiły się nurty — wyrównała się woda,
Znikła torba dziadowska i łysina i broda!
Jeno kloc ten chodziwy — owa kula drewniana
Wypłynęła zwycięsko — oj da-dana, da-dana!
[55]
Wypłynęła — niczyja, nie należna nikomu,
Wyzwolona z kalectwa, wypłókana ze sromu!
Brnęła tędy — owędy szukająca swej drogi,
Niby szczątek okrętu, co się wyzbył załogi!
Grzała gnaty na słońcu ku swobodzie, ku życiu,
Zapląsała radośnie na swem własnem odbiciu!
I we żwawych poskokach podyrdała przez fale
Oj da-dana, da-dana! — w te zaświaty — oddale!