Brühl/Tom drugi/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Brühl
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1875
Druk J. Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



III.



Najpoufalsze stosunki łączyły jeszcze dwóch przeciwników, chociaż z obu stron rozpoczynała się walka dla oczu niewtajemniczonych nie dostrzeżona. Tego samego poranku Sułkowski z Ludovicim, powiernikiem swym mówili o zamążpójściu Kolowrathównéj.
Ludovici podejrzliwszym był daleko od swojego naczelnika.
— Panie hrabio — rzekł mu — ożenienie to powinno nam dać do myślenia. Hrabia Brühl nie z jedną Kolowrathówną się ożenił, ale z dworem austryackim, z O. Guarinim, z Wielką ochmistrzynią, a potrosze z królową.
Brühl jest jak miód słodki, ale podstawił nogę Fleuremu i Manteuflowi, wywrócił Wackerbartha i Hoyma; wpakował na Königstein Watzdorfa i Hoym się z jego łaski obwiesił: ja Brühlowi nie wierzę.
Sułkowski śmiać się zaczął i ramionami ruszył.
— Mój Ludovici — rzekł z dumą — pamiętaj kto oni byli, a kto ja? Mnie on razem z O. Guarinim i Austryakami nie obali... O. Guariniego i cały ten pułk Jezuitów ztąd wypędzę. Królowéj dam dwór inny. Księża ci mi już dokuczyli: nie lubię ich.
Co się tyczy Watzdorfa i Hoyma, mylisz się; ja sam ich oddaliłem, ja, nie on.
— To jest on, rękami w. ekscelencyi; is fecit cui prodest, jako adwokat pamiętam prawniczy ten aksyomat. Watzdorf mu pannę bałamucił.
— Już tylko ty w rzeczach dworskich nie ucz mnie rozumu — odezwał się Sułkowski — wiem ja co czynię, a żaden z was nie wie, jak stoję mocno.
— Ja o tém nie wątpię — rzekł sucho, kłaniając się Ludovici.
Krótka ta rozmowa utkwiła jednak w pamięci Sułkowskiego. Chociaż nawet przed najpoufalszym ze swych powierników, jakim był Ludovici, nie wydawał się z tą myślą: hrabia oddawna nie dowierzał Brühlowi. Nadewszystko znaczącém wydawało mu się, iż na wzór jego, nieustannie był przy Fryderyku Auguście, towarzyszył mu wszędzie i godzinami odbywał milczącą służbę razem z trefnisiami i O. Guarinim. Król się do jego twarzy przyzwyczajał. Kilka już razy dawała mu się czuć niebytność dłuższa Brühla i zapytywał się o niego. Zwolna nabierał doń nałogu.
Sułkowski nie mógł nawet przypuścić, ażeby to zagrażać mu miało, ale rywalów nie chciał, był zazdrosnym, pragnął być sam tylko w łaskach...
— Brühla oddalić należy — rzekł w duchu. — Znajdziemy pozór łatwo...
Króla należy przygotować.
Po obiedzie tegoż dnia, gdy król swoim zwyczajem wrócił do swych pokojów i natychmiast rozebrał się do koszuli, aby wdziać szlafrok, siąść w krześle i fajkę zapalić, Sułkowski był już na zwykłém stanowisku.
Tym razem nie sam. Do przedpokoju za nim wniesiono tajemniczą paczkę, którą odebrawszy od służącego, sam wniósł do królewskiego pokoju.
Król w czasie swojéj włoskiéj podróży karmiony był widokiem arcydzieł malarstwa włoskiego. Pragnąc być podobnym do ojca i przejąwszy jego zamiłowanie w muzyce i w myśliwstwie, w wystawności, w teatrze, w jarmarkach nawet lipskich, przejął téż miłość obrazów i dzieł sztuki. Z wielką namiętnością powiedziéć można, uganiał się za obrazami, lubował w nich i chciał zbogacić niemi już znaczny za Augusta II zawiązek geleryi drezdeńskiéj.
Chcąc się przypochlebić N. Panu, nie było lepszego sposobu jak nastręczyć mu lub ofiarować piękne dzieło sztuki. Zimny zwykle i flegmatyczny August III na widok pięknego obrazu przeistaczał się, stawał innym człowiekiem, oczy mu się zapalały tak jak od śpiewu Faustyny... Myśl zdawała żywiéj krążyć po głowie, usta nawet, zawsze tak oszczędne w słowa, zdobywały się na wykrzykniki i zdania.
W największym smutku godzina opery, lub oznajmienie obrazu, rozjaśniały lice króla. Sułkowski nie mniéj od innych znał tę słabość swego pana.
August III dobywał właśnie piérwszego dymku z fajki, gdy Sułkowski ze szkatułką zjawił się na progu. Spojrzał nań, wyprostował się i nie mówiąc nic, rękę wyciągnął chciwie. Odgadł znać, co zawierała paczka, którą jego ulubieniec sam się nie wahał mu przynosić.
Oczy pańskie zajaśniały... Nie lubiąc mówić, nie rzucał fajki, ręką tylko i ruchem całego ciała naglił Sułkowskiego o pokazanie.
— N. Panie — odezwał się hrabia cicho — jest to arcydzieło sztuki, to pewna, ale... ale...
— Ale cóż? — bąknął król trochę namarszczony.
— Ale — mówił minister — przedmiot jest trochę za mytologiczny, i gdyby uchowaj Boże, Jéj Królewiczowska Mość nadeszła...
Król sposępniał i przestał nalegać, twarz stała się poważną, poruszył głową znacząco.
Sułkowski w kątku pokoju postawił pudełko: oko Augusta poszło za nim.
— A kto malował? — zapytał.
— Mistrz włoski — rzekł Sułkowski — jestto arcydzieło Tycyana; choć drobnego rozmiaru, ale przedziwnego wykonania.
Usłyszawszy nazwisko, król się skłonił, jakby samego Vecellego witał, i szepnął:
Gran Maëstro! Maëstro!
Sułkowski jakby już o obrazie nie było mowy stanął i zaczął co innego. Król popatrzał nań jakby nie rozumiał, słuchał, zamyślił się i sam do siebie rzekł:
Troppo mithologico!! hm...
Po chwili gdy minister mówił już o polowaniu — przerwał:
— Co przedstawia?
Hrabia ręką w powietrzu zamachnął.
— Bardzo nieprzyzwoitą scenę.
— A! pfui! schowaj go! Gdyby królowa nadeszła, albo O. Guarini... a pfui!
Mimo to nie spuszczał król oka ze skrzyneczki.
— Najlepiéj będzie gdy ja to precz wyniosę — odezwał się Sułkowski, zabierając się do paczki.
Nie śmiał król nic powiedziéć, ale się zmarszczył.
— Przecie co? co reprezentuje...
— Marsa i Wenerę, w chwili gdy ich in flagranti Wulkan siecią obrzuca.
Król oczy przymknął, ręką potrząsł.
— Pfui, pfui — zawołał.
Sułkowski brał pod pachę obraz.
— No, widziéć dla malowania — odezwał się król — dla sztuki grzech powszedni, to się wyspowiadam O. Guarini... trzy pater i po wszystkiém...
Rękę wyciągnął. Sułkowski uśmiechając się nieco, otworzył skrzyneczkę, podniósł wieko, dobrał światło i zbliżył obrazek do kolan królewskich. Fajka wypadła patrzącemu z ręki.
Było to istotnie małe arcydzieło, wykończone jak miniatura, znany typ téj belli Tycyana, która mu do jego Venery i Danai służyła; cudnego wdzięku niewiasta, ale w istocie w nader mytologicznej sytuacyi.
Król chciwie patrzał, a znać było, że się ciekawości swéj i uwielbienia wstydził; zarumienił się, niby odpychał od siebie obrazek a jednak go nie puszczał. Powtarzał Un gran Maëstro! i łajał razem. Oczy jego iskrzyły się. Może zapomniał, że go kto słucha, może nie zważał na Sułkowskiego, i począł szeptać: Venus bardzo piękna... kształty klassyczne! co za wdzięk! co za śliczna tavola.
Nagle coś mu na myśl przyszło: obejrzał się, odsunął obraz, splunął, przeżegnał się i surowo rzekł:
— Precz z nim! precz z nim! Nie chcę gubić duszy... Co ty mi takie pokazujesz rzeczy...
— Ale malowanie, N. Panie.
— Mistrz jest, ale precz z nim, precz z nim.
Sułkowski prędko zamknął skrzyneczkę i myślał ją wynieść, gdy król go za rękę wstrzymał.
— Czekaj, lepiéj jest aby się drudzy nie gorszyli; postaw ją, tam w kącie; potém obaczymy... spalimy...
— Takie arcydzieło?
Król zamyślony umilkł i fajkę palił. Minister zsunął paczkę za kanapę i wrócił na swe miejsce. Pod wrażeniem obrazu ciągle August mruczał: Diavolo incarnato! i ruszał ramionami; ale obrazek bardzo piękny... Gdyby nie było tam Marsa i gdyby Wenus mogła się przerobić na pokutującą Magdalenę, powiesiłbym ją w pokoju.
— N. Panie, w rzeczach sztuki niéma nic nieprzyzwoitego: ceni się pędzel mistrza.
Król milczał.
— I muszę się spowiadać O. Guariniemu.
— Najj. panie — rzekł dosłyszawszy Sułkowski — sam Padre z przyjemnościąby popatrzał na to arcydzieło i wcaleby o spowiedzi nie myślał.
Siete un birbante! — mruknął król — Tace, basta!
Skończyła się tedy rozmowa o Wenerze Tycyana, a że Brühla nie było, król kilka razy o niego się upomniał. Sułkowski westchnął. Oczy Augusta podniosły się na niego.
— Brühl, jak widzę, z łaski W. K. Mości mnie ruguje — odezwał się hrabia — boli to mocno starego sługę wiernego. Przyznam się, że za toż samo jużbym go mógł nie lubić.
Król odchrząknął znacząco.
— Nie przeczę, że pożyteczny człowiek, ale ma swe wady, — mówił Sułkowski — obawiam się go. Miesza się do wszystkiego, zagarnia wszystko... pieniędzmi rzuca, zbytek lubi...
— O! o! o! — przebąknął król głową trzęsąc.
— Tak jest N. Panie.
— Mój ojciec go cenił — rzekł krótko August III — to dosyć.
Sułkowski zamilkł, ale smutnie; królowi się go żal zrobiło.
— Nie lękaj się Sułkowski — rzekł — na was dwa miejsca dosyć, a tyś u mnie zawsze piérwszy.
Po tych wyrazach, które już stanowiły wysiłek ze strony milczącego zwykle Augusta, Sułkowski przyszedł do ręki pańskiéj i z przejęciem ją ucałował. Król przycisnął go do piersi.
— Ty mój stary przyjaciel, ale Brühl mi potrzebny.
Nie szło téż Sułkowskiemu na ten raz o pozbycie się współzawodnika, chciał tylko zagaić tę sprawę, obiecując sobie do niéj powrócić i powoli działać na króla. Nie mógł się wprawdzie uskarżać na Brühla, ale widział z pewnym niepokojem, że się do niego August przywiązywał coraz więcéj.
Król pykał już fajkę siedząc wyprostowany, zamyślony, mrugając tylko brwiami i oczyma jak miał zwyczaj, gdy czuł że mu na świecie wcale dobrze było; wtém puknięto skromnie. Oznaczało to jednę z osób uprzywilejowanych, które do pokoju pańskiego miały przystęp zawsze bez oznajmienia i nie mógł to być kto inny, chyba O. Guarini albo Brühl. Wszedł powoli Padre ze skromnym uśmieszkiem i złożonemi rękami, król go skinieniem głowy przyjacielskim powitał, chrząknął i fajkę palił, okiem mrugając. Sułkowski stał trochę opodal milczący.
Oko jezuity sznurkując po pokoju, padło na skrzyneczkę za kanapą. Wstał Padre i jakby zdziwiony przytomnością tu sprzętu nieznanego sobie, wybrał się w podróż dla sprawdzenia coby to było. Na widok tego pochodu, którego cel łatwo było odgadnąć, król się mocno zarumienił i z wymówką spojrzał na Sułkowskiego. Minister poskoczył, zabiegł księdzu drogę i szepnął mu coś na ucho, a August wcześnie się uniewinniając, mruknął Guariniemu:
— Ja nie widziałem, nie chciałem na to patrzéć: mytologia.
— E! — śmiejąc się odparł Ojciec — W. K. Mości mytologia może być niebezpieczną, ale mnie staremu...
Sułkowski wstrzymywał, Ojciec nalegał, król był mocno zawstydzony i zakłopotany, marszczył się na ministra. Guarini nie chciał ustąpić i powtarzał: — A! kiedy już tu jest, zobaczyć trzeba.
Położenie Sułkowskiego stawało się przykrém, gdyż obrazem tym niejako króla kompromitował, który chciał uchodzić w oczach ludzi za człowieka surowych obyczajów.
Sentite! — zawołał Guarini do Sułkowskiego — jeśli mi nie pokażecie obrazu, mogę sądzić, żeście tu nie wiem jaką przynieśli szkaradę i że chcąc razem dwom bogom służyć: rządząc państwem i zajmując się sztuką, jedno z dwojga nie ciekawie spełniacie, bo: Chi due lepri caccia, una non piglia e l’altra lascia... (kto na dwa zające poluje, jednego nie złapie, a drugiego wypuści).
Ostatnia przymówka ubodła Sułkowskiego i poszedł do skrzynki, a jezuita za nim. Król ku oknu głowę odwrócił. Uchylono wieko: O. Guarini przysiadł na ziemi i uderzył w ręce.
— Arcydzieło! — zawołał — meraviglia! Ale cóż mówicie, że obraz nie moralny: owszem! Winowajców spotyka zasłużona kara, Wulkan ich łapie, a Wulkan tu sensu paganorum wystawia sprawiedliwość Bożą. Co się tyczy Wenery! biédaczka, trochę nieubraną ma[1]...
Jezuita ręką machnął. Król nań spojrzał i rozśmiał się uszczęśliwiony z tego wykładu, wołając na Sułkowskiego:
— Pokaż tu! pokaż tu!
Minister niósł obraz znowu. Z widoczném zajęciem przypatrywał się król pięknéj Wenerze, gdy co mogło najokropniejszego się stać, czego najbardziéj obawiali się wszyscy, to właśnie przyszło jak nieuchronna kara za niepotrzebną ciekawość.
Wszyscy nachyleni zachwycali się tą nieszczęsną Wenerą Tycyana, gdy drzwi otwarły się jakby piorun uderzył, drzwi od pokojów królowéj. Królowa Józefina jak widmo mściwe, ze swą dumną twarzą habsburgską i niemiłemi rysy, ukazała się w progu.
W mgnieniu oka zapadło wieczko, O. Guarini cofnął się ku oknu; król wyprostowany patrzał w sufit, a Sułkowski z paczką swą uchodził zręcznie, ukryć się ją starając. Lecz przed oczyma podejrzliwéj i zazdrosnéj kobiéty, możeż ujść cokolwiek? Królowa Józefina jednym rzutem oka objęła wszystko, odgadła, zarumieniła się, brwi zmarszczyła i posunęła się żywo ku królowi, który powoli wstawał na jéj przyjęcie.
— Mamy dziś operę — rzekł — Faustyna śpiewa.
— Tak — odparła królowa, patrząc na Sułkowskiego — ale widzę, że tu mieliście inną zabawę, któréjbym i ja była ciekawa. Cóż to jest, z czém się hrabia tak starannie ukrywa?
Królowa Józefina sama zajmowała się malarstwem i lubiła dosyć sztukę, łatwo jéj po formie paczki odgadnąć było co zawierała. Król znając jéj surowość i nadzwyczajną skromność dochodzącą do przesady, zmieszał się.
— Dosyć sobie ciekawe malowidełko — rzekł król — trochę swawolne, mytologiczne...
Józefina zarumieniona i gniewna spojrzała na Sułkowskiego.
— Ja téż bardzo cenię sztukę — rzekła — ale nie tę, która służy najgminniejszym instynktom zwierzęcym człowieka; najpiękniejszy pędzel nie okupi niepoczciwéj myśli.
Miała królowa przeczucie, że jéj nie wypadało nalegać na pokazanie obrazu, lecz wystawiła go sobie może gorszym niż był i Sułkowski łatwo odgadł, iż mu miała za złe karmienie króla podobnemi widokami. W istocie brzydkiéj królowéj zdawało się zawsze, iż ktoś jéj męża odbierze, że go dworacy wciągną w podobne miłostki jak ojca, a drogą do nich uważała nastręczanie Augustowi tego rodzaju widoków.
O. Guarini bardzo zręcznie rozmowę odwrócił, Sułkowskiego osłonił, króla uratował i zaczął mówić o kłótniach aktorów włoskich, które on zawsze godzić musiał, a te dziś ledwie uśmierzone, jutro z nową gwałtownością się odradzały.
Królowa Józefina pozostała zamyśloną i posępną, nie umiała ona uczuć swych taić i nie potrzebowała z niemi się ukrywać. Król wiedział, że w cztery oczy dostanie surową admonicyę, za dawanie zbytnich przywilejów i swobód Sułkowskiemu... westchnął tylko i wyglądał godziny opery, aby zapomniéć w muzykalnym zachwycie o wszystkich troskach nieodłącznych od życia ludzkiego, nawet na takim tronie, na którym przez pół dnia można było fajkę palić w szlafroku, okiem mrugając i uśmiechając się fantazyom powolnie grającéj imaginacyi.
Sułkowski i O. Guarini wysunęli się zaraz, zostawiając małżeństwo sam na sam z sobą, co było najlepszym sposobem przywrócenia królowéj dobrego humoru.







  1. Przypis własny Wikiźródeł ma (wł.) — ale.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.