<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Brühl |
Podtytuł | Opowiadanie historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1875 |
Druk | J. Berger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Inne | Cały tom drugi |
Indeks stron |
Jeżeli co może w człowieku obudzić najwyższą wzgardę dla plemienia ludzkiego, to widok zmiany nagłéj, jaką wywołuje ruina i upadek, przed chwilą jeszcze bałwochwalczo czczonego ulubieńca losu.
Jest w tém coś tak nikczemnego, tak upadlającego, iż serce wzdryga się na to; ale w takich tylko razach człowiek poznaje świat i wyprobowuje swych współbraci. Kto nie przeszedł przez podobne przesilenie sam, nie odczuł tego co ono budzi w sercu, nie pojmie jaką goryczą zapływa.
Sułkowski który od dzieciństwa był przy królewiczu i nawykł uważać się za przyjaciela, który nie przypuszczał nawet, ażeby coś podobnego jemu się trafić miało, znosił swą dolę z dumą chłodną; lecz nie mógł się powstrzymać od najwyższéj pogardy, jaką w nim już obejście się dwóch królewskich posłów wzbudziło.
Wysłał natychmiast po Ludovicego. Radzca był mu winien wszystko, był mu do ostatniéj chwili wiernym; lecz... obawa o los, o miejsce, o stanowisko sprawiły że teraz już na zawołanie nie przybył, wymawiając się zajęciem urzędowém.
— Wypadnie więc — rzekł zimno hrabia — ażebym ja poszedł do niego z wizytą, choćby dla odebrania papierów, jeśli te nie są już w ręku Brühla, i jeśli niemi nie okupił przebaczenia.
Wybrawszy popołudniową godzinę, hrabia tegoż dnia udał się na zamek. Pochód ten był prawdziwą drogą krzyżową.
W mieście już od dwóch godzin wiedziano o upadku Sułkowskiego; chociaż jedną chyba dumą tylko mógł zawinić względem podwładnych i nikomu nic złego nie uczynił, a dla wielu był aż nadto dobrym, wszyscy się czuli w obowiązku okazywać mu, jak się radowali niepomiernie z jego upadku.
Przechodził około kancelaryi Brühla; zobaczyli go pisarczykowie przez okno: cała zgraja ich z piórami za uchem, z rękami w kieszeniach, ze śmiechem na ustach, wybiegła na ganek, w ulicę, żeby się wczorajszemu władzcy, a dziś skazanemu winowajcy przypatrzéć.
Sułkowski słyszał i widział co się wkoło działo, ale miał tyle mocy nad sobą że się ani obejrzał, ani dał poznać iż coś widzi i czuje. Przeszedł wolnym krokiem i pominął ich, choć długo szyderstwa i wykrzyki dochodziły jego uszów.
Po drodze co krok spotykał kogoś z tych co wczoraj mu się najuniżeniéj kłaniali, a dziś udawali że go nie widzą, lub wpatrywali się natrętnie nie zdejmując kapelusza, ażeby okazać iż sobie drwią z niego.
Mijały go powozy, z których ciekawe wychylały się głowy i ścigały go oczyma. Na zamku, wnijście nieboszczyka nie uczyniłoby było pewnie większego wrażenia: szepty, cofania się, śmiechy, lub usuwanie się z drogi witały go wszędzie.
Nieśmiano mu drzwi zamknąć, ale służba nawet nie ustępowała idącemu. Przy tych usposobieniach trudno się było do kogo odezwać, nie było kogo zapytać.
Sułkowski cofnąłby się był może i nie postał tu więcéj, ale chciał i postanowił raz jeszcze króla zobaczyć.
Wiedząc godziny łatwo mu było obrachować, iż król nawykły do bardzo regularnego życia, przechodzić będzie przez garderobę, idąc do królowéj. Tu szczęściem nie było nikogo. Wprawdzie służba mogła oznajmić N. Panu i przestrzedz o nim, lecz ważył się już na wszystko.
Przez kilkanaście minut, ów mocarz co niedawno trząsł całym dworem i królem, pozostał sam, w kątku rozmyślając nad tém jakie los mu zgotował koleje. Zadumał się tak, gdy drzwi się otworzyły; król nie patrząc i nie widząc go wszedł z szambelanem, a gdy Sułkowski nagle przypadłszy do nóg mu się rzucił, chciał przerażony cofnąć się nazad.
Hrabia za nogi go pochwycił.
— N. Panie — zawołał — niegodzi się abyś sługę twego niewysłuchawszy odpędzał. Od dzieciństwa miałem szczęście wiernie sprawować me obowiązki przy osobie W. Kr. Mości.
Na twarzy króla zbladłego odmalowało się jak największe pomieszanie i trwoga. Głosem przerywanym zawołał:
— Sułkowski... ja nie mogę... idź... ja nie chcę słyszéć nic...
— Na Boga W. Kr. Mość zaklinam — podchwycił hrabia — nie domagam się nic oprócz tego abym czysty odszedł, bo się nim czuję i jestem w sumieniu. Racz W. Kr. Mość przypomniéć lata które przebyłem u jego boku, czym kiedy zawinił, czym się przeniewierzył, czym się zapomniał i przekroczył przeciw winnemu poszanowaniu....
Są ludzie którzy mnie chcą usunąć, aby oko pilne strzegące ich czynności, czuwać nie mogło; chcą mnie oddalić dlatego żem wierny. Królu...
Podniósł oczy, August swoje drżącemi rękami zasłaniał i niecierpliwie nogami tupał powtarzając:
— Nie chcę nic słyszéć...
— Ja się chcę tylko usprawiedliwić.
— Dość — zawołał król — mam najmocniejsze postanowienie rozstać się z wami: to się już zmienić nie może. Ani wam, ani rodzinie waszéj, ani nikomu nic się złego nie stanie... bądź spokojny, ale idź, idź, idź!!
Król mówił to tak gwałtownie i z takim przestrachem, jakby się obawiał aby kto nie nadszedł na tę scenę, lub żeby łzy go nie zmiękczyły.
— N. Panie! — krzyknął w rozpaczy hrabia porywając się z ziemi — nie chcę nic, ale niechże mi choć wolno będzie za doświadczone od W. Kr. Mości łaski i dobrodziejstwa złożyć ostatni raz dzięki; o ostatnią łaskę proszę: niech królewską rękę, któréj winienem tyle, ucałuję.
Królowi także na łzy się prawie zbierało, ale miał za sobą szambelana, świadka i szpiega zarazem; wyciągnął więc rękę drżącą, którą hrabia pochwycił okrywając pocałunkami.
— Królu mój! — zawołał — i tażto ręka mnie dziś odpycha niewinnego! Niewinnego powtarzam, bom chyba zbytkiem miłości dla W. Kr. Mości mógł zgrzeszyć.
Niepokój i trwoga w królu rosły widocznie.
— Dosyć! — krzyknął — ja was słuchać nie mogę, nie chcę, i rozkazuję odejść.
Sułkowski zmilczał już, skłonił się i odstąpił. August pominął go i rzucił się co żywiéj do drzwi ku pokojom królowéj wiodącym, które się zaraz za nim zamknęły.
Hrabia potrzebował chwili aby zebrać myśli i siły, sparł się o mur, ręką ucisnął czoło, pozostał tak jakiś czas i miał już odejść, gdy nadchodzący szambelan w sposób najnieprzyzwoitszy oznajmił mu ażeby dłużéj tu nie bawił.
— N. Pan rozkazuje panu przezemnie natychmiast zamek opuścić, i nie pokazywać się więcéj na dworze. Wolą jest N. Pana abyś pan zamieszkał w Uebigau.
Sułkowski spójrzał dumnie, nic nie odpowiedział i wyszedł.
Wrzało w nim wszystko, umiał się jednak pohamować; ostatni wysiłek nadaremny był zrobiony: nie pozostawało nic nad wypicie tego kielicha bez wzdrygnienia. Chęć jakiéjś pomsty odzywała się w sercu, ale ją umiał przytłumić; wiedział że onaby raczéj nieprzyjaciołom posłużyła niż jemu.
Powrócił do domu, aby rozchorowaną żonę uspokoić i zapewnić że się niczego lękać nie mają.
Wygnanie do Uebigau pod samém Dreznem, dozwalało się spodziewać i spotkania z królem i może wytłumaczenia. Chciał więc w pierwszéj chwili Sułkowski zająć pałacyk mu przeznaczony, ale żona słyszéć i mówić o tém nie dozwoliła.
— Brühl się tém nie ograniczy, będziemy w jego rękach! Znajdzie powód do nowego prześladowania, jedźmy natychmiast, uciekajmy z przeklętéj Saxonii. Do Polski, do Wiednia, gdzie chcesz, byle nie tu!!
Przez cały ten wieczór około domu Sułkowskich widać było krążących ludzi, kupki stojące ciekawych przypatrujące się oknom, śledzące życia, pragnące widziéć i nasycać się drganiem ofiary. Sułkowski chwilami z za firanek niewidzialny, stawał i nawzajem wpatrywał się w tę tłuszczę nikczemną, ze wzgardą i oburzeniem. W ciągu wieczora nie ukazał się nikt, nie przyszedł, nie odezwał. Na dole tylko kamerdynerowi oddano urzędowy papier, którym J. Kr. Mość uwalniał hr. Sułkowskiego od sprawowania obowiązków ministra spraw zewnętrznych, wielkiego podkomorzego dworu i wielkiego koniuszego.
Papier ten rzucił hrabia na stół nie mówiąc słowa.
Tegoż wieczoru po powrocie z zamku, było przyjęcie u Brühla. Nim się goście zjechali, minister wyszedł do sali, aby być gotowym na ich przyjęcie. Twarz jego zdradzała poruszenie wielkie i niepokój, znużony był po ciężkiéj walce. Rzucił się właśnie na fotel, gdy z przeciwnéj strony weszła pani Brühlowa.
Nim ją zobaczył zatopiony będąc w myślach, miała mu się czas przypatrzéć. Z szyderskim nieco wyrazem poglądała na niego.
Postrzegł ją nareszcie i wstał.
— Powinnam powinszować panu — odezwała się — jesteś jedynym panem sytuacyi, królem Saxonii i Polski, Hennicke namiestnikiem, Los, Stammer i Globig wice-królami! nieprawdaż?
— A pani królową — rzekł uśmiechając się Brühl — a double titre![1]
— Tak jest — rozśmiała się Brühlowa — i zaczynam się oswajać z mym stanem, znajdując że jest wcale znośnym.
Ruszyła ramionami.
— Byle to dłużéj trwać mogło niż królestwo Sułkowskiego. Zapomniałam — śmiejąc się szepnęła — że waćpan rozumnie bardzo oparłeś swój tron na ramionach kobiét. Królowa, ja, która jestem drugą, Moszyńska i pani Sternberg, to coś znaczy; nie licząc Albuzzi, bo ta jest nadliczbową.
— Pani sama jesteś temu winną, iż muszę obcéj pomocy szukać i serc poza domem.
— A! serc! serc! — przerwała Brühlowa — ani pan ani ja o sercach mówić nie mamy prawa. Mamy fantazye nie serca, mamy zmysły nie uczucia, ale... tak lepiéj.
Odwróciła się od niego.
— Jedno słowo — odezwał się Brühl podchodząc za nią — jedno ciche słowo; późniéj przyjdą goście i nie będę miał szczęścia rozmówić się z panią.
— To słowo?
Brühl się prawie do ucha przybliżył: — pani się kompromitujesz!
— Naprzykład?
— Ta młodzież z mojéj kancelaryi...
Brühlowa zarumieniła się, minkę nastroiła dumną i gniewną.
— Mam moje fantazye! — rzekła — a nikt mi ich zabronić nie może. Proszę się do nich nie mieszać, jak ja się nie wdaję w to co pan minister robi. Bardzo proszę!
— Pani!
Na te słowa, które zdawały się małą małżeńską sprzeczkę rozpoczynać, weszła hrabina Moszyńska, ożywiona, promieniejąca. Zbliżyła się do Brühlowej podając jéj rękę i zawołała głośno:
— A zatem zwycięztwo! sur toute la ligne![2] W mieście całém mówią tylko o tém: dziwują się, drżą...
— Cieszą — dodał Brühl.
— No, nie wiem doprawdy — przerwała Moszyńska — ale nam na tém dosyć że my się cieszymy z upadku tego prokonsula[3]. Jesteśmy przecież raz en famille[4], i nie potrzebujemy się kłaniać pysznemu panu.
— Cóż słychać? co myśli? — spytał minister.
— Jeżeli go znasz — zawołała Moszyńska — powinieneś się domyśléć. Pojedzie naturalnie do Uebigau, będzie siedział potrząsając głową po dawnemu i starać się nieomieszka zabiegać drogę królowi, intrygować, aby do łaski powrócić.
Brühl się rozśmiał.
— Tak, to bardzo do prawdy podobne; ale, droga pani... od Uebigau niedaleko do Drezna, ale téż blizko i do Königsteinu... Wątpię... wątpię...
Nadchodząca hrabina Sternberg, żona nowego posła austryackiego, piękna czarnooka Wiedenka, pańskiego oblicza, arystokratycznéj postawy, uchodząca także za Egeryę Brühla, wtrąciła, prawie nie witając się:
— Trzymam zakład że pojadą do Wiednia.
Brühl się skrzywił.
Dwie panie rozpoczęły z sobą rozmowę pocichu, a Moszyńska wzięła Brühla na stronę.
— Popełniliście błąd — rzekła — nigdy się nie powinno rzeczy robić przez połowę; będzie się mścił: należało go zamknąć...
— Królby na to nie zezwolił w pierwszéj chwili — odezwał się Brühl — zanadto żądając mogliśmy go doprowadzić do otwartego buntu, a naówczas Sułkowskiby nam poucinał głowy. To jedno; powtóre, znam hrabiego i dlatego się go nie boję, głowa słaba: spisku uknuć nie potrafi. Nim wyjedzie z Uebigau, ja znajdę dowody na przywłaszczone dwa miliony talarów, a naówczas Königstein będzie usprawiedliwiony.
— Brühl! — rozśmiała się Moszyńska — dwa miliony talarów... a ty...
— Ja nie mam grosza! — zawołał minister — ja się rujnuję na występy, aby panu mojemu honor uczynić: jam w długach...
Zbliżył się do ucha hrabinéj.
— Nie sądź pani ażebym był tak ograniczony, bym nieprzyjaciela wypuścił z rąk niedobiwszy, ale musiałem to rozłożyć na dwa tempa[5]. Z Uebigau w którém żyć musi, i zkąd nie tak rychło mi ucieknie, dostanę go gdy zechcę. Tymczasem zbieram dowody nadużyć. Król za kilka tygodni zgodzi się na wszystko.
Rozśmiał się dziwnie, gdy wtém nadchodzący wielki ochmistrz Löwendahl zmusił go opuścić hrabinę, która wolnym krokiem do kobiét przeszła.
Z Löwendahlem poszli znowu na ustronie.
— Jakże on to przyjął? — zawołał Brühl.
— Z razu osłupieniem, ale po chwili bardzo mężném sercem i wielką dumą.
— A jednak — syknął Brühl — mówił mi szambelan Friesen, że zaskoczywszy króla w garderobie, pełzał u nóg jego.
— To być może — rzekł Löwendahl — ale...
Nie miał czasu dokończyć, kamerdyner odedrzwi dawał mu znaki, musiał więc przeprosiwszy odbiedz gościa i pójść dowiedziéć się dla czego pilnego tak go odwoływano. Nie bez niepokoju przechodził salon, bo choć króla strzeżono pilnie, lękał się jeszcze aby dawny ulubieniec, pisma jakiego nie podrzucił, lub sam, mimo zakazu, nie przekradł się do zamku. Wiedziano o stosunkach jego z O. Voglerem, a choć jezuita rzadko bywał dopuszczany do króla, jako duchowny miewał wszelkiego czasu posłuchanie.
W gabinecie czekał Hennicke, dosyć poufale rozparłszy się na krześle. Wprawdzie ruszył się na widok ministra, ale znać było że go sobie lekceważył i że potrzebniejszym był on Brühlowi, niż Brühl jemu.
— Cóż tak pilnego — z wyrzutem począł minister — ludzie mogą sądzić że się coś stało?
— A! niech tam sobie sądzą — niecierpliwie odrzucił Hennicke — wasza ekscellencya bawisz się a ja pracuję; ja nie mogę dogadzać fantazyom jego.
— Coś ty oszalał?
— Ja? — zapytał spokojnie Hennicke.
— Zapominasz się! — zawołał Brühl.
Hennicke rozśmiał się.
— No no, dajmy temu pokój ekscellencyo, dla wszystkich możesz być wielkim człowiekiem, ale dla mnie...
Machnął ręką.
— Cobyś wasza ekscellencja znaczył bez Hennickego?
— A ty bezemnie? — zawołał trochę gniewnie Brühl.
— Ale ja jestem widelec, którym każdy minister musi jeść: to co innego.
Brühl złagodniał. No, cóż tam? co? mów?
— Cobyś mi miał wasza ekscellencya dziękować, to burczysz. Hennicke był lokajem to prawda, ale właśnie dlatego że nim był nie lubi przypomnień dawnych.
To mówiąc rozwijał papiery.
— Ot co przynoszę: Ludovicego upoiłem, zapewniłem że go zrobimy radzcą tajnym w departamencie i ręczę że takim tajnym będzie, iż nikt w świecie o tém się nie dowié! cha! cha! Mam już wskazówki. Są summy pobrane z akcyzy, są kwity, są zaległości wojskowe. Ho! ho! znajdzie się tego dużo! A z czegóżby dobra kupował! Przecież po królu Leszczyńskim je nabył.
— Trzeba żeby dowody były — rzekł Brühl.
— Czarno na białém — mówił Hennicke.
— Na kiedy gotowém być może?
— Za dni kilka.
— Zbytecznie się śpieszyć nie mamy potrzeby — mówił Brühl — król musi pierwszy swój krok wielki wydychać. Faustyna zaśpiewa, O. Guarini zagada, prochu trochę wystrzelamy. Scena w korytarzu się zapomni, dopiero można będzie do drugiego aktu przystąpić.
Główną jest rzeczą, aby nikt tajemnicy nie wydał, aby się tego nie domyślano, aby podejrzenia nie miał i nie drapnął nam...
Hennicke który się wpatrywał bacznie w swego pryncypała, dodał:
— Trzeba mu niewidzialną wartę postawić i tu i w Uebigau. Wypadnie aby się kilku lokajów odprawiło; nie wielu on ich tam ma, a natomiast mu się nastręczy sług z naszéj ręki, którzy czuwać będą i donosić.
— Bardzo dobrze — rzekł Brühl.
— Spodziewam się że dobrze, bo ja nigdy źle nic nie obmyślam — dodał Hennicke.
— Gdyby się nam wymknął do Wiednia, do Prus, choćby do Polski — rzekł zadumany Brühl — byłaby rzecz niewygodna i niesmaczna.
— Ba! i niebezpieczna — począł Hennicke poprawiając perukę — choć to głowa nie tęga, ale żadnym nieprzyjacielem gardzić się niegodzi.
— Zatem rzecz postanowiona — szepnął Brühl — waćpan zbierasz dowody winy. Mnie, który po nim biorę spadek, nie wypada przeciwko koledze i współzawodnikowi działać otwarcie. Ja go ciągle przed królem bronię i za nim proszę. Papiery te, niby przypadkowo podchwycone zaniesie hr. Wackerbarth-Salmour, to rzecz ułożona.
Chciał już odchodzić.
— Słuchaj Hennicke — rzekł cicho — ty się oddalać nie możesz, ale Globiga do tego użyć najlepiéj. Jużciż takiego gościa jak Sułkowski w lada komórce osadzić niepodobna, zwłaszcza że wedle wszelkiego podobieństwa, wypadnie mu tam dłużéj zamieszkać. Rozumiesz! Globig niech pojedzie spacerem, sanna bardzo dobra, zapusty, ot tak... w odwiedziny do komendanta i niech sobie opatrzy jakich czystych kilka pokojów dla hrabiego, żeby znów niezbyt mu było źle. Jest tam teraz próżnych dosyć. Niemówiąc dla kogo i co, niech oczyszczą, ale tak, żeby się tam nie domyślano.
Hennicke się rozśmiał. Wasza ekscellencya nie zapomnisz o mnie, że za takiego grubego zwierza coś mi się gościńca należy.
— Gdy go zamkniemy do klatki — rzekł Brühl. Ale mój Hennicke, powiadasz bym ja o tobie nie zapomniał, a mnie się zdaje że ty najlepiéj sam o sobie pamiętasz.
— A wasza ekscellencya! — wyrwał się Hennicke, który papiery składał — obaśmy z jednego materyału, nie mamy się co okłamywać. Znamy się dobrze.
Brühl choć go tak ex-lokaj brutalsko częstował, nieśmiał nic odpowiedzieć, owszem łagodził go. Był mu potrzebnym.
Z wypogodzoną twarzą powrócił minister na pokoje, gdzie już stoliki do gry były gotowe. Pani Moszyńska bijąc paluszkami o stół, oczekiwała na niego.
— Siadajże — odezwała się — już o téj godzinie interesa wszystkie spać iść powinny!
- ↑ a double titre (franc.) — podwójnie, w dwóch znaczeniach.
- ↑ sur toute la ligne (franc.) — na całej linii, całkowicie, kompletnie.
- ↑ prokonsul (z łac. proconsul) — w starozytnym Rzymie: tytuł nadawany od I w. p.n.e. konsulom po zakończeniu kadencji, równoznaczny z objęciem w zarząd przydzielonej prowincji. Prokonsulowie w swoich prowincjach posiadali szerokie uprawnienia administracyjne, wojskowe i sądownicze.
- ↑ en famille (franc.) — w rodzinie.
- ↑ tempus (łac.) — czas, moment, chwila, pora.