Córka Piłata
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Córka Piłata |
Pochodzenie | Wybór nowel |
Wydawca | Drukarnia A. T. Jezierskiego |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Anc |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Onego czasu wielkorządzca Damaszku, Klaudyusz Riksus, był wielce zasmucony. Jego piękna małżonka, Popea, córka Piłata Ponckiego, który władał w Jeruzalem w imieniu cezara, została dotkniętą straszną chorobą — paraliżem. Jej piękne członki więdły powolnie, cudowne ciało straciło swoją giętkość i ruchliwość, i tylko w lektyce, otulona w aksamity i jedwabie, mogła podziwiać rozkoszne ogrody, które wieńcem otaczały miasto.
Już dwa lata minęły, jak ją nawiedziła straszna klęska i nie było żadnej nadziei wyleczenia. Napróżno małżonek jej sprowadzał z dalekich stron lekarzy, cudotwórców, uczonych, aby ją uleczyli sztuką swoją. Umiejętność ich, wysiłki, starania i doświadczenie okazały się bezsilnemi wobec uporczywej choroby, przykuwającej piękną Rzymiankę do łoża boleści.
Nakoniec przybył pewien pielgrzym z Jeruzalem i przyniósł wiadomość, iż zjawił się w ziemi Judzkiej cudowny czarodziej, Jezusem Nazareńczykiem zwany. Dokonywa on cudów z chorymi: stawia na nogi paralityków, wracając im zdrowie i poprzednie siły, niewidomym wzrok przywraca, a nawet umarłych wskrzesza.
Uradowała się tą wieścią Popea i zawołała:
— Udam się, udam się do tego czarodzieja! Szczodrze mu zapłacę drogocennemi kamieniami, oddam mu swój cenny naszyjnik z zielonych dyamentów, którego wartość jest wyższą od ceny pięciu miast judzkich, byleby tylko mnie uzdrowił.
Lecz pątnik jej powiedział:
— Przepiękna Popeo! To wszystko nic ci nie pomoże wobec Nazareńczyka. On sam chodzi obdarty i bosy, obcuje tylko z biedakami, pogardza wszelkiemi marnościami tego świata i choćbyś mu zaniosła te wszystkie bogactwa, nie zyskasz sobie jego względów.
— Cóż więc mam robić, aby mnie uzdrowił? — zawołała zaniepokojona chora.
— Od chorych, którzy do niego przychodzą po zdrowie, żąda on tylko jednego: aby w niego wierzyli.
Zdziwiła się Popea temi słowy, a potarłszy czoło białą ręką, na której błyszczały drogocenne ozdoby, zapytała znowu:
— Aby w niego wierzyć? A jak wierzyć?
— Wierzyć, że on jest synem Bożym.
— Synem Bożym? Tego ja nie rozumiem...
I długo jeszcze badała pielgrzyma.
Wiele dni i nocy Popea przepędziła na rozmyślaniach. A patrząc na swoje pokurczone członki w kwiecie wieku swego, zalewała się łzami, jak dziecię. Lecz w jej duszy coraz wyraźniej, coraz jaśniej zarysowywał się obraz tajemniczego, nieznanego czarodzieja, który kazał się nazywać synem Bożym i który może sprawiać cuda, przechodzące granice pojęć ludzkich; jednocześnie z tem powiększało się w jej sercu pożądanie powrotu do zdrowia, do sił młodości, jakoteż niecierpliwość spotkania się z tym cudownym człowiekiem, gotowa nawet uwierzyć w jego bóstwo.
„Jeżeli on duchem i siłą stoi tak daleko od ludzi, musi być blizkim bóstwa: tylko bogowie są tak wszechmocni, aby jednem spojrzeniem, jednem pomyśleniem uzdrawiać ludzi beznadziejnie chorych. Nasi bogowie nie chcieli mi pomódz — niech doświadczę więc siły tego boga, którego Nazareńczyk zwie się synem”.
I wiara rosła w jej duszy.
Popea postanowiła udać się do Jeruzalem, gdzie, jak jej mówiono, najłatwiej spotkać może Jezusa. Wiedząc jednakże, że mąż jej nie zgodzi się nigdy, ażeby ona, dumna i wysokiego pochodzenia Rzymianka, miała się zniżyć do prośby wobec godnego pogardy żydowskiego znachora, oświadczyła Klaudyuszowi, że chce odwiedzić ojca swego. To zachcenie, którego spełnienie połączone było z takiem utrudzeniem i męką dla kobiety tak chorej, jak Popea, wprowadziło Klaudyusza w zdumienie.
Lecz jej prośby i nastawania były tak stanowcze, że w końcu nie mógł odmówić ukochanej, a tak chorej żonie, ułożył ją więc w bogatej, wyłożonej puchem i jedwabiem kolasie, i wyprawił ją z najwierniejszymi swymi sługami do Judzkiej ziemi.
I po trzydniowej podróży, drogą, która się wije po wschodnich pochyłościach gór Libańskich, pokrytych olbrzymiemi cedrami, Popea przybyła do ziemi Judzkiej, a czwartego dnia koło południa, minąwszy na północ dolinę Józefata, stanęła w Jeruzalem.
Było to przed samą żydowską paschą.
Kierując się ku północnej bramie miasta, zobaczyła masy ludu wychodzące i oddziały rzymskiej konnicy. Cały ten tłum kierował się ku zachodowi, ku blizkiemu nagiemu wzgórzu.
Popea obserwowała ten pochód, nie rozumiejąc jego celu.
Przed samą bramą miasta spotkała na koniu setnika, który wraz z żołnierzami postępował za tłumem. Kazała się zatrzymać i zapytała setnika, dokąd te tłumy idą.
— Na tem tam wzgórzu ukrzyżowanym będzie, osądzony na śmierć, burzyciel spokoju publicznego, Jezus Nazareńczyk! — odpowiedział on, kłaniając się nizko świetnej córce Piłata.
— To być nie może! Nie może! — zawołała przerażona Popea. — Niech wstrzymają wykonanie wyroku! Żądam tego!
Lecz oficer oświadczył, że tylko Piłat może zmienić swój rozkaz. Lecz zanim mogłoby się otrzymać to odwołanie, to przestępca będzie już ukrzyżowany.
I dziwił się on żalowi i współczuciu Popei, które okazywała nędznemu burzycielowi, wydanemu na śmierć przez sam naród żydowski.
A Popea, wzburzona i zrozpaczona, zwróciła oczy ku Golgocie, gdzie się przygotowywało coś strasznego...
— Zanieście mnie tam prędzej! On nie powinien umrzeć! — wołała na swych ludzi. I prędko znaleziono lektykę, gdyż do szczytu kamienistego wzgórza kolasa dojść nie mogła.
Kiedy dosięgnięto szczytu, Popea z przerażaniem[1] spostrzegła trzy stojące krzyże, a na każdym z nich wisiał rozpięty człowiek. Los się już spełnił!
Na rozkaz Popei, usunięto tłumy, otaczające krzyże, wrzeszczące i naigrawające się z ukrzyżowanych i postawiono lektykę w blizkości. Pod środkowym krzyżem klęczała skulona niewiasta żydowska, a obok niej dwie inne, zalane łzami, z rękami załamanemi z boleści, wpatrywały się w męczennika, któremu z ran na rękach i nogach ciekły czerwone strugi krwi.
Popea milcząca, nieruchoma, utkwiła z boleścią oczy w cierpiącem licu Chrystusa, w którego łagodnych rysach wyryte były straszne męki ukrzyżowania.
I z twarzą zalaną łzami, razem z drugiemi niewiastami patrzała na ukrzyżowanego. Biedna Popea starała się spotkać wzrok jego, który pomimo strasznych, nie dających się opisać cierpień cielesnych, przez mgłę niewymownego bólu, świecił zorzą słodyczy i łagodności. Lecz oczy Chrystusa, utkwione w płaczącą matkę, ani razu nie zwróciły się ku Popei.
— Zbaw mnie! — szepnęła ona, nie spuszczając wzroku z twarzy Chrystusa.
Nagle łagodne spojrzenie Chrystusa przeniosło się z matki na Rzymiankę. I wzrok Rzymianki i Chrystusa spotkały się. I przez mgnienie oka spoglądał On na nią tak łagodnie, boleśnie i głęboko!... I naraz pod siłą tego wzroku, który przeniknął, jak iskra niebiańska, całe jej jestestwo, poczuła ona jakieś głębokie wewnętrzne wstrząśnienie i coś nowego, słodkiego, dobrego napełniło jej duszę i ciało...
Piłat oczekiwał na chorą swą córkę na najwyższym stopniu marmurowych schodów swego pałacu, uprzedzony o jej przybyciu, pełen zdumienia i trwogi, gdyż cel jej podróży był mu nieznany.
Widząc ją zbliżającą się w kolasie z twarzą rozżaloną, wyciągnął ku niej ramiona, aby gdy ją wniosą na górę, mógł przycisnąć do serca.
Lecz zdumiony Piłat zobaczył, jak Popea sama wyszła z kolasy, ruchem nakazającym oddalając jego sługi, które jej darowały złocistą lektykę, i sama wstępowała na marmurowe schody krokiem lekkim, jak gazella Libanu...
A rzuciwszy się na szyję osłupiałego z podziwu ojca, zawołała szlochając:
— Ojcze! ty dziś Boga zabiłeś! . . .